Nawozowy ferment na wsi
Rolnictwo
Grzegorz Puda, ciągle jeszcze urzędujący minister rolnictwa, poradził rolnikom, by zamiast nawozów sztucznych więcej na pola dawali tych naturalnych – obornika i gnojowicy. Tak on by rozwiązał problem drożejących nawozów. Rada zabawna, choć cała sytuacja z nawozami jest bardzo poważna.
Jest poważna i wcale nie dotyczy tylko rolników. Cena nawozów sztucznych, o których na co dzień mało kto w mieście myśli, wprost przekłada się na ceny żywności, dotyczy więc wszystkich konsumentów – wegetarian i jedzących mięso. Ale sprawa ma też tło polityczne, bowiem to nawozy mogą zadecydować o układzie politycznym w przyszłym parlamencie, gdyż zgodnie z tradycją partia, która wygrywa na wsi, wygrywa też w całym kraju.
Zacznijmy od rolników i ich dochodów.
Faktem jest, że od kilku tygodni ceny nawozów szaleją, ich ceny już wzrosły, zależnie od rodzaju, od 100 do 300 proc. i końca nie widać. Nawozy drożeją głównie z powodu wysokich cen gazu, bo jest on niezbędnym czynnikiem ich produkcji – cena gazu to ok. 65 proc. kosztów produkcji np. mocznika.
Rok temu za tonę mocznika rolnicy płacili między 1800 a 2100 zł, teraz między 4000 a 4100 zł. Co więcej, cenniki zmieniają się nawet dwa, trzy razy dziennie. Jak wyliczył portal Farmer.pl, rolnik produkujący pszenicę, by utrzymać obecne dochody z hektara, musiałby z tego hektara zebrać o tonę pszenicy więcej, czyli 7 ton zamiast 6. A ponieważ taki wzrost plonów z roku na rok jest niemożliwy, więc rolnicy będą chcieli więcej za swoje produkty. Mogą też nawozów nie dawać wcale, ale to oznacza drastyczny spadek plonów. Oba wyjścia oznaczają wprost znaczny wzrost cen skupu. Pszenica, rzepak i kukurydza już biją historyczne rekordy cenowe – pszenica jest o 34 proc. droższa niż rok temu, rzepak ponaddwukrotnie, a kukurydza o 42 proc. A to przekłada się na ceny dla konsumentów.
Przykład pierwszy z brzegu: w lipcu za tonę rzepaku rolnicy dostawali 1200-1500 zł, teraz zakłady tłuszczowe skupują rzepak powyżej 3000 zł za tonę. W sierpniu za litr oleju rzepakowego zapłaciłam 5,50 zł, tydzień temu w tym samym sklepie, za ten sam typ oleju, tej samej firmy już 9,90 zł.
Tymczasem atmosfera na wsi staje się coraz bardziej napięta. Oliwy do ognia dolał jeszcze minister rolnictwa Grzegorz Puda, który poradził rolnikom,
Atmosfera na wsi staje się coraz bardziej napięta
by zamiast sztucznych nawozów dawali więcej obornika i gnojowicy.
– Cały czas słyszałem, że muszę pozbyć się świń, bo gnojowica niszczy środowisko, a tu naraz mam jej więcej lać na pola! Szkoda słów na takiego ministra, niech on lepiej już milczy – mówi ze złością Jan Burczak, hodowca trzody na Mazowszu.
Najgorszą sytuację mają właśnie hodowcy – świń, krów mlecznych, drobiu. Zwykle bazują na kupowanych paszach, czyli zbożach, rzepaku, kukurydzy. To ziarno już mocno zdrożało, więc jego producenci, choć boją się przyszłości, to dziś nie rozpaczają. Ale dostawcy mięsa i mleka są przerażeni. Co prawda bydło, czyli wołowina, zaczęło drożeć, ale drób, mleko i wieprzowina jeszcze nie – każdy dzień kupowania paszy po nowych cenach i sprzedaż swojej produkcji po starych oznacza gigantyczne straty. Ci rolnicy wręcz zaczynają wierzyć w spiski, z coraz większym przekonaniem mówią, że ktoś chce w Polsce wykończyć produkcję zwierzęcą!
Niektóre kraje, np. Norwegia, Niemcy, Hiszpania, Francja, ograniczyły produkcję nawozów, by nie nakręcać dalszego wzrostu cen gazu. My nadal produkujemy pełną parą, ale rolnicy mają trudności z kupnem, bo w składach nawozów brakuje.
– Mam wuja maszynistę, który pracuje na szerokich torach, tych idących na Wschód. I on mi mówi, że sam wysyła dziennie po 100 wagonów z nawozami na Ukrainę, czyli po 4 tys. ton. To ma pani odpowiedź, gdzie są nasze nawozy – tłumaczy mi jeden z rolników spod Zamościa.
Minister Grzegorz Puda na spotkaniu z zaniepokojonymi rolnikami wyjaśniał im, że zakłady azotowe należące do spółek skarbu państwa nie podlegają jego resortowi, tylko resortowi Sasina, więc on „nic nie może” zrobić z cenami nawozów.
Co na to rolnicy? Jeśli ktoś myśli, że szokowy wzrost cen nawozów wywoła w nich niechęć do obecnego rządu, to się srodze zawiedzie. Nic z tego. Owszem, rolnicy są wzburzeni i zaniepokojeni, niektórzy atakują rząd („chaos, który prowadzi do wojny”, „złodzieje”), ale są i tacy, którzy uważają, że za wzrost cen nawozów odpowiada opozycja i osobiście Donald Tusk (zwany czasem popychlem Niemców czy niemieckim gubernatorem udającym polskiego premiera).
– Rząd się zgrabnie tłumaczy, że to wina Europy, Nord Stream jest winien, Putin zakręcił kurek z gazem. Rolnicy są ogłupiani przez telewizję i nie mają pretensji do rządu. Bo co rząd może na to poradzić, jak Putin tak gra? – tłumaczy Franciszek Nowak, rolnik spod Poznania.
Dlatego mimo fermentu, jaki panuje na wsi, wydaje się, że PiS najbliższe wybory na wsi wygra. Zwłaszcza że wyraźnie rolników dopieszcza. Jarosław Kaczyński osobiście zapowiedział wsparcie rolników w ramach „Polskiego ładu”, w tym po 300 euro dla każdego, kto oprócz uprawiania pola ma też produkcję zwierzęcą. To bardzo konkretne pieniądze. Gdyby to obiecał minister Puda, pewnie rolnicy by go obśmiali, przypomnieli, jak to było z 500 plus dla krowy, tak obwarowanym różnymi zasadami, że mało kto mógł z tego skorzystać. Ale to był Jarosław Kaczyński, człowiek uznawany za autorytet, cieszący się na wsi wiarygodnością, nawet wśród przeciwników PiS. Jego słów rolnicy nie lekceważą. Po tej jego zapowiedzi natychmiast pojawiły się głosy przeciwko Unii: że w gruncie rzeczy wcale nam dużo nie daje, a za to bardzo chce się rządzić i narzucać swoje prawa.
Ale wyraźnie też widać, że PiS rośnie na wsi konkurent – to Michał Kołodziejczak i jego AgroUnia. Bo Kołodziejczak takiej okazji, jaka teraz jest, nie przegapia (w porównaniu z liderami parlamentarnej opozycji) i wykorzystuje ją, by umacniać swoją pozycję. W czwartek, 14 października, na czele z Jarosławem Kalinowskim, z grupą działaczy swojej AgroUnii wszedł na teren stacji przeładunkowej w Woli Baranowskiej, gdzie z tirów przeładowywano nawozy do wagonów (w gminie Baranów Sandomierski), by zablokować wywóz nawozów. Trzy dni wcześniej zablokował wjazd na teren zakładów azotowych Anwil we Włocławku.
I coraz ostrzej atakuje PiS.
– Czekają nas kosmiczne ceny i braki żywności – prorokuje w mediach społecznościowych – nie damy na siebie zrzucić odpowiedzialności za drożyznę. Inne kraje zachowują gaz dla obywateli, a nasze państwowe spółki wykorzystują gaz na potęgę, by sprzedawać nawozy za granicę.
Tymczasem PSL, dawny lider wsi, wyraźnie interesy rolników odpuszcza – Stronnictwo pod przywództwem Władysława Kosiniaka-Kamysza stawia na małe miasta i miasteczka, jego prochłopska frakcja przegrywa w wewnętrznej polityce. Trzeba zresztą przyznać, że walka z PiS o głosy rolników jest obiektywnie trudna – opozycja nie ma w ręku materialnych atutów, partia władzy wręcz przeciwnie. Niedawno na dożynkach zwanych prezydenckimi w Bobolicach w Zachodniopomorskiem Mateusz Morawiecki obiecał kołom gospodyń wiejskich wzrost dofinansowania z 3 do 4,5 tys. zł. na koło. No i oczywiście nowe wozy strażackie dla ochotniczych straży pożarnych. Platforma czy lewica nawet nie próbują startować w tej konkurencji. Cokolwiek by zresztą teraz obiecali, to i tak wiadomo, że żadne ich pomysły przez Sejm nie przejdą.
Za to Michał Kołodziejczak jeździ po wsiach i wbrew telewizyjnej narracji apeluje: „Rolnicy bardzo dużo skorzystali z członkostwa w Unii, nie damy się wciągać w grę PiS”.
Ale w co gra sam Kołodziejczak, to dopiero przyszłość pokaże. Jeśli wejdzie do parlamentu, a wszystko dziś na to wskazuje, równie dobrze może się przytulić do Konfederacji, jak i do PiS. Jak mówił niedawno w wywiadzie dla „Wyborczej”, chce rozmawiać z każdym (choć wyraźnie słabo mu idzie rozmowa z lewicą, PSL i Platformą). Wedle Instytutu Badań Spraw Publicznych obecnie na AgroUnię zagłosowałoby 6,4 proc. wyborców, dając jej miejsca w parlamencie. W sondażu tej samej pracowni w lipcu poparcie dla partii Kołodziejczaka było poniżej 3 proc. To już jest taki wzrost, który może zakłócić spokojny sen Jarosława.
+