Setki migrantów błąkają się po Białorusi
Tylko w środę i w czwartek w Mińsku miało wylądować 11 samolotów z Turcji, trzy z Emiratów Arabskich, jeden z Algierii i jeden z Iraku. Czy Łukaszenka traci kontrolę nad swoją operacją?
Białoruskie opozycyjne kanały informacyjne regularnie publikują na komunikatorze Telegram nagrania przedstawiające wyraźnie zagubionych przybyszów z Bliskiego Wschodu. Jedno z najnowszych pokazuje sytuację na mińskim lotnisku. Autorem jest pracownik portu, który nagrał hale i korytarze pełne ludzi; większość śpi lub leży na podłodze w kilkunastoosobowych grupach, w tle słychać rozmowy i dziecięcy płacz. „Spójrzcie, w co zamieniło się lotnisko. Władze zwiększają napływ migrantów”, komentują opozycyjni blogerzy.
W Mińsku wciąż lądują samoloty z migrantami
Z danych monitorującego loty serwisu Flightradar24 wynika, że zaledwie w ciągu dwóch dni, w środę i w czwartek, w Mińsku miało wylądować w sumie 11 samolotów z Turcji, trzy z Emiratów Arabskich, jeden z Algierii i jeden z Iraku, mimo że niespełna dwa tygodnie temu Bagdad informował o zawieszeniu lotów na Białoruś.
Wśród pasażerów przeważają uchodźcy i potencjalni migranci.
„Kilka dni temu wracałem ze Stambułu. I byłem jednym z nielicznych obywateli Białorusi na pokładzie. Było tam kilka rodzin z dziećmi, ale przede wszystkim mężczyźni podróżujący grupkami. Rodziny z dziećmi zostały przepisowo skontrolowane, ale na kilkunastu mężczyzn przed punktem kontrolnym czekał jakiś człowiek. Wyprowadził ich bocznymi drzwiami. Więcej ich nie widziałem”, opowiada nam Anton.
Z publikowanych śledztw dziennikarskich, m.in. raportu niezależnego Centrum Dossier, wiemy, że wielu ludzi z Bliskiego Wschodu przybywa na Białoruś w grupach zorganizowanych przez przemytników współpracujących z biurami podróży. Jednym z najprężniej działających w ostatnich miesiącach jest Centrkurort, białoruska firma turystyczna podlegająca bezpośrednio administracji prezydenta.
„Wakacje” na Białorusi
Redakcja „Der Spiegel” i Centrum Dossier (założone przez Michaiła Chodorkowskiego) ujawniły, że krótko przed nałożeniem na Białoruś czwartego pakietu sankcji gospodarczych Centrkurort nawiązał współpracę z kilkoma białoruskimi biurami podróży, m.in. z Oskartur. Z opublikowanych przez dziennikarzy skanów dokumentów wiemy, że celem zacieśnienia współpracy miał być „rozwój turystyki między krajami arabskimi a Białorusią”.
Mińsk przyznał wtedy firmie Centrkurort specjalne uprawnienia gwarantujące możliwość wydawania wiz obywatelom Iraku, przyznawane do tej pory przez MSZ. Późną wiosną i latem Irakijczycy, wśród których nie brakowało kobiet i dzieci, zaczęli masowo przyjeżdżać do Mińska na „wczasy myśliwsko-łowieckie”. Szybko się okazało, że to bardzo drogie wakacje.
Dzięki śledztwu litewskiej redakcji LTR i białoruskiego oddziału Mediazony już latem wiadomo było, że obywatelom krajów Bliskiego Wschodu przemytnicy za kwotę od 6 do 15 tys. dol. obiecują przewóz do UE. Im wyższa suma, tym większy „pakiet” usług. Za kwoty opiewające na kilkanaście tysięcy dolarów mogą liczyć nie tylko na białoruską wizę i przelot, ale też zakwaterowanie w hotelu, przewóz na granicę, a później także – jeśli jej przekroczenie się powiedzie – transport do zachodnich krajów UE.
„Migranci są tu już wszędzie”
Dziennikarze redakcji Scanner Project ujawnili, że zorganizowane grupy przybyszy przewożone są z lotniska do hoteli, gdzie spędzają od kilku godzin do kilku dni. Wszyscy zobowiązani są do wpłacenia „depozytu” wysokości ok. 3-4 tys. dol., który – w przypadku, jeśli nie wrócą do swojej ojczyzny – traktowany jest jako opłata pobierana przez Białoruś.
Wymeldowanie się z hotelu i wyjazd na granicę zawsze odbywa się nocą. Potwierdza to nam Aleksandr, który w ubiegłym tygodniu nocował w mińskim hotelu East Time: „O trzeciej nad ranem obudziło mnie pukanie. Na progu stał mężczyzna o wschodniej urodzie. Przeprosił i poszedł pukać do następnego pokoju. Po godz. 4 z okna zobaczyłem grupę ok. 20 osób, wszyscy wsiedli do busa i odjechali”, opowiada.
Do takich sytuacji ma dochodzić codziennie w większości hoteli stolicy. „Moim zdaniem nie ma dzisiaj w Mińsku hotelu, w którym nie byłoby migrantów z Iraku, Iranu czy Syrii”, mówi pracownica jednego z hoteli, prosząc o nieujawnianie jego nazwy. Pytam, czy „turyści” przyjeżdżają w ramach zorganizowanych wycieczek. „Nie mogę ujawnić takiej informacji”, mówi mi recepcjonistka hotelu w centrum stolicy.
„Trzeba rozumieć, że dzisiaj w Mińsku z uchodźcami ma do czynienia każdy, kto wychodzi z domu. Widać ich nie tylko w centrum, ale też na blokowiskach. Łatwo ich rozpoznać, chodzą grupami, rysy twarzy niesłowiańskie. W sklepach ze sprzętem turystycznym wykupują kurtki przeciwdeszczowe, rękawiczki, latarki”, opowiada Katia.
Większość Białorusinów boi się podejść do uchodźców, obserwują ich z dystansu, w relacjach dla niezależnych mediów podkreślają, że przybysze wyglądają różnie: są wśród nich i biedni, i bogatsi, młodzi i w średnim wieku, kobiety i dzieci. Wszyscy zwracają jednak uwagę na przewagę młodych mężczyzn.
Białorusini boją się migrantów i władzy
„Ale po co z nimi rozmawiać? Przecież wszystko jest oczywiste: pogranicznicy i milicja zwożą ich do miasta z lotniska, później transportują na granicę. Wiedzą o tym wszyscy. Ludzie się ich boją. Ani nie wiadomo, kto to ani jak zareagują władze, jeśli zaczniesz się nimi interesować. Tych ludzi obserwują milicja i KGB. Jak będziesz z nimi rozmawiać albo im pomagać, i tobą mogą się zainteresować mundurowi”, opowiada Sasza, mieszkaniec Mińska.
Ale nagrania przysyłają też mieszkańcy terenów przygranicznych. W październiku w sieci opublikowano filmik z Podlipek w obwodzie grodzieńskim. Przedstawia on obładowanego tobołkami człowieka o ciemnym kolorze skóry. Jest wyraźnie zagubiony, nie wie, gdzie dokładnie jest i dokąd zmierza. „Dokąd idziesz? Do Brześcia? To w drugą stronę!”, informują go napotkani Białorusini.
Swietłana, która mieszka ok. 10 km od polskiej granicy: „Widzę ich codziennie. Idą różnie, samodzielnie, parami, w grupkach. Zawsze z wielkimi plecakami, w ciepłych kurtkach. Kiedy było jeszcze ciepło, już byli tak grubo poubierani. Wydaje mi się, że korzystają z nawigacji, cały czas patrzą w telefony. Kiedy przejeżdża samochód, chowają się do lasu, potem z niego wychodzą”.
Dodaje, że uchodźcy zajęli jeden z porzuconych domów w okolicy: „Jeden z nich jest chyba chory, ledwo szedł, ciągnąc walizkę. Może czekają, aż wyzdrowieje? Nie poszłam tam ani nikt z sąsiadów. Po ludzku szkoda, ale boimy się”.
Pogranicznik: Wykonujemy rozkazy
Białoruska aktywistka Jana Shostak: „Wiadomo, jakie wyroki otrzymują u nas ludzie za nic. Pytałam już wcześniej różne grupy aktywistów o pomoc dla ludzi, którzy na Białorusi utknęli, ale nie udało się nic zorganizować. Jedyne, na co odważają się ludzie, to wezwanie migrantom taksówki na granicę”, mówi.
Litewska Straż Graniczna zarejestrowała m.in., w jaki sposób białoruscy pogranicznicy przepychają grupę uchodźców przez granicę. Na nagraniu widzimy, jak grupa w mundurach moro i kominiarkach, stukając tarczami OMON-u i napierając nimi na siedzących na ziemi ludzi, krzyczy do nich po rosyjsku: „Wstajemy! Idziemy! Do przodu!”.
Jedyny z pograniczników, z którym udało mi się nawiązać kontakt, dzwoni do mnie przez Telegram i od razu zaznacza, że to będzie nasza jedyna rozmowa, zaraz po niej usunie stworzone specjalnie w tym celu konto. „Mamy świadomość, że władze w porozumieniu z KGB przeprowadzają operację. Nie zatrzymujemy nielegalnych migrantów, nie wysyłamy ich do ośrodków tymczasowych, nie sprawdzamy ich tożsamości. O szczegółach operacji szeregowych pograniczników nikt nie informuje. My otrzymujemy jedynie rozkazy, które polegają na tym, by w danym punkcie kontrolnym, w określonym czasie nikogo z nas nie było. I żeby nie wpuszczać migrantów z powrotem na teren Białorusi. Za niewypełnienie rozkazu grozi nie tylko zwolnienie, ale też odpowiedzialność karna lub konieczność spłaty długu wobec państwa, jeśli służy się w ramach obowiązku wojskowego”, wyjaśnia.
Mechanizm operacji „Śluza” działa od dawna
To, że pogranicznicy otrzymali rozkaz, by nie zatrzymywać migrantów bez dokumentów, potwierdza Aleksandr Azarow, były szef jednego z wydziałów Dyrekcji ds. Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej, a obecnie działacz opozycyjnej organizacji BYPOL, zajmującej się ujawnianiem przestępstw popełnianych przez pracowników reżimu.
Jak wyjaśnia Azarow, w ramach operacji specjalnej „Śluza” migrantów na teren UE „przerzuca” OSAM, specjalna jednostka wojsk granicznych specjalizująca się w zwalczaniu działalności terrorystycznej. „Zwykli pogranicznicy nie są wtajemniczeni, biorą w niej udział funkcjonariusze OSAM-u. Doskonale znają każdy zakamarek granicy, pomagają ludziom w nielegalnym przekraczaniu jej przez rzeki, bagna i lasy. Dostają za to ogromne pieniądze. Każda grupa, którą uda się przepchnąć, to dla pojedynczego funkcjonariusza ok. 1 tys. dol., czyli kilka miesięcznych pensji”, opowiada.
Azarow podkreśla, że początki operacji sięgają 2010 r. i odpowiadają za nią nie tylko białoruskie, ale i rosyjskie władze: „Według naszych informacji została wymyślona przez szefa białoruskiego KGB Iwana Tertela, który w latach 90. studiował w Rosji w szkole wojskowej w Riazaniu i tam przyjaźnił się z obecnymi generałami FSB Federacji Rosyjskiej. To razem z nimi wymyślił tę operację”.
Azarow tłumaczy, że głównym celem Mińska zawsze było m.in. zarobienie dodatkowych pieniędzy, które otrzymywał w zamian za „przerzucenie” migrantów przez granicę. Pieniądze reżim otrzymywał jednak nie tylko od tych, którym zależało na jej nielegalnym przekroczeniu, ale także od... UE, która w ten sposób domagała się zabezpieczenia granic. W 2009 r. Łukaszenka na konferencji dotyczącej bezpieczeństwa granic mówił, że od 1996 do 2009 r. na zabezpieczenie granicy Białorusi wydano prawie 30 mln dol. w ramach międzynarodowych projektów. „Ani jeden dolar nie został wydany niepotrzebnie”, zapewniał.
Białorusi zawsze zależało także na posiadaniu możliwości efektywnej odpowiedzi na sankcje – poprzez szantażowanie UE „nielegalnymi migrantami”.Ale nie tylko. Jak tłumaczy Azarow, dzięki „nieszczelnej” granicy przez lata możliwe było też przerzucanie do Europy dywersantów, m.in. z terytorium Federacji Rosyjskiej.
„Mamy do czynienia nie tylko z uchodźcami czy migrantami szukającymi na Zachodzie lepszego życia. Wśród nich byli i są agenci oraz terroryści, którzy są specjalnie wysyłani do UE w celu prowadzenia działań wywiadowczych. Mamy informację, że część migrantów przerzucanych jest z Rosji. FSB miało wskazywać białoruskim władzom, kto ma przejść na 100 proc.”, opowiada Azarow.
Łukaszenka stracił kontrolę
Wygląda jednak na to, że proces sprowadzania migrantów bez dokumentów wymknął się spod kontroli. Tydzień temu w Grodnie milicja zatrzymała 24 obywateli Iraku, którzy byli na Białorusi „bez dokumentów potwierdzających prawo do przebywania w kraju”. Oświadczono, że zatrzymani będą deportowani.
Nie wierzą w to ludzie z BYPOL-u, którzy zwracają uwagę, że reżim przeliczył się co do swoich możliwości.
„Deportacja oznacza konieczność pokrycia kosztów powrotu tych ludzi do ich ojczyzn. Reżim tego nie zrobi. Łukaszenka zapraszał migrantów nie po to, żeby tracić na nich pieniądze. Nasze źródła informują, że migranci są wywożeni do Rosji. Większość w okolice Pskowa, skąd łatwiej dostać się, np. do Finlandii”, podsumowuje Azarow.
Ile obecnie jest ludzi bez dokumentów na Białorusi? To niemożliwe do oszacowania, choć polski MON informował, że to ponad 10 tys. osób, które będą usiłowały nielegalnie przekroczyć granicę z UE.
Na Facebooku można znaleźć wydarzenie utworzone z nowego konta przez użytkowniczkę Faridę Nadeem. Z opisu dowiadujemy się, że w listopadzie w centrum Mińska ma się odbyć „pokojowa demonstracja w obronie uchodźców”. „Nadszedł czas, aby przestać używać naszych braci i sióstr jako żywych tarcz przez białoruską władzę. Od początku napływu migrantów dyktator Łukaszenka zamordował ponad 200 osób, w tym kobiety i dzieci. Powstrzymajmy go przed okradaniem naszych braci w potrzebie z pieniędzy i nadziei!”, głosi podpis.
Nie udało mi się zweryfikować, czy Farida Nadeem rzeczywiście istnieje i kto odpowiada za organizację wydarzenia. l
Nie da się przejść przez miasto i nie zobaczyć migranta. Dwa tygodnie temu zdecydowałem się podejść w parku do grupy osób. Było zimno, ok. 10 stopni, zastanowiło mnie, dlaczego leżą na trawie, skąd są, na co czekają. Odpowiedzieli mi łamanym angielskim, że są z Syrii i że czekają na taksówkę. Więcej nie udało mi się od nich wyciągnąć
DZIENNIKARZ MATWIEJ