Były wiceszef Pniówka mówi o kopalni
– W JSW sytuacja wygląda jak w czasie rosyjskiej inwazji na Ukrainę: królują propaganda i dezinformacja – mówi Grzegorz Kaczmarczyk, były zastępca dyrektora kopalni Pniówek. Ze stanowiska odwołano go 20 dni przed katastrofą, w której zginęło 9 górników, a 7 zostało pod ziemią.
20 kwietnia w kopalni Pniówek należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej wybuchł metan. Pod ziemią pracowało kilkudziesięciu górników. Po poszkodowanych wysłano ratowników. Kopalniany system „Zefir”, który monitoruje pracę wszystkich urządzeń pod ziemią, w pewnym momencie zarejestrował stężenie sięgające nawet 18 procent. Trzy godziny po pierwszej eksplozji pod ziemią doszło do drugiego wybuchu metanu. W efekcie zginęło dziewięciu górników, a siedmiu uznano za zaginionych. Ich ciała zostały pod ziemią.
Akcją ratunkową powinien kierować dyrektor kopalni. Na Pniówku go nie było, bo 31 marca na „wymuszoną” emeryturę przeszedł Józef Jaszczyk, wieloletni szef. Nie chciał się zgodzić na odwołanie i degradację Grzegorza Kaczmarczyka, swojego zastępcy do spraw pracy. Prawie przez trzy tygodnie zarząd JSW nie powołał nowego dyrektora.
MARCIN PIETRASZEWSKI: W jakich okolicznościach został pan zastępcą dyrektora kopalni Pniówek? GRZEGORZ KACZMARCZYK:
Przez wiele lat pracowałem w kopalni Wujek w Katowicach. Awansowałem, zaproponowano mi nawet stanowisko nadsztygara. Nie przyjąłem go i zostałem przeniesiony do działu BHP. Po kilkunastu miesiącach przeszedłem do pracy w biurze zarządu JSW. Byłem tam koordynatorem ds. compliance [funkcja kontrolna w przedsiębiorstwach – przyp. aut.], przez którego pracownicy mogli zgłaszać różne nieprawidłowości. 13 kwietnia 2021 r. powołano mnie na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw pracowniczych w kopalni Pniówek.
Pracownicy kopalni mówią, że od samego początku był pan solą w oku związkowców. – Idąc na Pniówek, wiedziałem, że działacze związkowi, szczególnie z jednej z organizacji, mają tam mocną pozycję. Nie chciałem być jednak papierowym dyrektorem. Na początku zorganizowałem spotkania z kadrą kierowniczą oraz wszystkimi związkami zawodowymi działającymi na kopalni. Kierownikom powiedziałem, że nie powinni ulegać naciskom związkowców, tylko samodzielnie podejmować decyzje. Dodałem, że jak będą z tym jakieś problemy, to mają przychodzić do mnie.
W JSW status reprezentatywnych posiadają tylko trzy związki: Solidarność, Kadra i Federacja Związku Zawodowego Górników. Na spotkaniu z działaczami oznajmiłem, że wszystkie organizacje, nawet te najmniej liczne, będę traktował równo. I to się nie spodobało.
Zastępcą dyrektora kopalni był pan zaledwie kilka miesięcy.
– Reprezentatywne związki zawodowe w lipcu zeszłego roku zorganizowały pikiety przed biurem zarządu JSW oraz biurem poselskim premiera Mateusza Morawickiego. Postulowały odwołanie Barbary Piontek, prezeski spółki, oraz jej zastępców. Efekt był taki, że 9 lipca pani prezes i dwaj jej zastępcy stracili stanowiska. Tego samego dnia odebrano mi pełnomocnictwa do reprezentowania pracodawcy. Potem próbowano nakłonić dyrektora Jaszczyka, aby przekonał mnie do zmiany stanowiska pracy. Z zastępcy dyrektora kopalni miałem zostać inspektorem z pensją 3 tys. zł. Ja się na to nie godziłem, a dyrektor Jaszczyk, który nie chciał mojej degradacji, został – jak sam stwierdził – przymuszony do odejścia na emeryturę. 31 marca obaj odeszliśmy z kopalni.
Dyrektor Jaszczyk powiedział nam, że to był efekt rozgrywek prowadzonych przez związkowców.
– Byłem niesterowalny i to nie podobało się liderowi jednego ze związków zawodowych w kopalni Pniówek. Ten człowiek przedstawił prezesowi JSW listę osób do zwolnienia. Byli na niej ludzie niewygodni dla działaczy. Kompetencje czy profesjonalizm tych pracowników nie miały żadnego znaczenia. Jakby tego było mało, związkowcy prowadzili w mediach społecznościowych negatywną kampanię wobec tych osób. Na facebookowym profilu JSW Związku mogłem przeczytać, że jednocześnie zajmowałem dwa stanowiska i zarabiałem jakieś straszne pieniądze. To oczywiście było kłamstwo.
Kampanię przeciwko panu prowadził lider Solidarności?
– Nie będę operował nazwiskami czy nazwami organizacji. W JSW wszyscy jednak wiedzą, który związek ma największą władzę. Kiedyś zapytałem jego przewodniczącego, dlaczego – skoro tak kieruje wszystkim z tylnego siedzenia – nie wystartuje w konkursie na członka zarządu JSW czy też stanowisko dyrektora. Kiedy nic nie odpowiedział, wygarnąłem mu w twarz, że wiem dlaczego: bo wtedy ponosiłby odpowiedzialność za swoje decyzje.
Po odejściu dyrektora Jaszczyka przez 20 dni nie powołano jego następcy. Dlaczego?
– O to należy zapytać prezesa Tomasza Cudnego i zarząd JSW. Spółka informowała, że dyrektor zakończył zatrudnienie z powodu nabycia praw emerytalnych. Rodzi się pytanie, dlaczego nagle teraz, skoro te prawa nabył już 12 lat temu?