Dach nad głową i prawem, i towarem
Prawem, nie towarem jest nie tylko mieszkanie, ale i żywność oraz odzież. Czy więc wynoszenie ziemniaków z Lidla albo spodni z H&M jest bezproblemowe moralnie?
Dyskusja wokół polityki mieszkaniowej może się okazać jedną z najważniejszych debat politycznych w Polsce w bieżącej dekadzie. A ponieważ w demokratycznej polityce wiele rozstrzygnięć zależy od dominacji narracyjnej, opartej najczęściej na ujmowaniu ogólnych postulatów czy kierunków zmian w formie krótkich, chwytliwych haseł, lewica wydaje się mieć tutaj na starcie istotną przewagę. „Mieszkanie prawem, a nie towarem” – tak brzmi jej złota myśl, która z miejsca rozpisuje role stronom nadchodzących sporów. Bo w końcu prawo człowieka jest czymś wzniosłym, kojarzącym się z dziedziną wartości, ideałów i szlachetnej misji niesienia dobra pośród ludzi. A towar jest czymś przyziemnym, przedmiotem handlu, który – jak wiadomo – niejednokrotnie bywa realizowany w mało szlachetnych okolicznościach, a w dodatku zawsze zorientowany jest na godny wzgardy cel uzyskania ekonomicznego zysku.
Mieszkanie tymczasem – wraz z żywnością, odzieżą i ewentualnie jeszcze środkami czystości pierwszej potrzeby – jest narzędziem zaspokajania rzeczywiście fundamentalnych potrzeb człowieka. Odarcie go z ich zaspokojenia jest aktem haniebnym. Czy godzi się stawiać dostępowi do tych dóbr barierę w postaci ceny, skoro nie brak ludzi pozbawionych dachu nad głową, wystarczającej ilości żywności i przyzwoitego odzienia? Czy sam handel tymi rzeczami nie jest z moralnego punktu widzenia czymś zgoła innym aniżeli handel biletami do kina, blachodachówką, czasopismami o fitnessie lub tysiącami innych towarów, bez których człowiek może szczęśliwie żyć?
Mocne postawienie tezy, że mieszkanie w żadnych okolicznościach nie może być towarem, wydaje się działaniem mającym na celu powolne i stopniowe – niczym kropla drążąca skałę – zakwestionowanie społecznej legitymizacji prawa do prywatnej własności drugiego i kolejnego lokum. A przynajmniej częściowe podważenie tego prawa w postaci zakotwiczenia w głowach ludzi tezy o niemoralnym charakterze posiadania mieszkań na wynajem.
Takie częściowe podważenie ma w przyszłości niewątpliwie zaowocować zarówno regulacjami ograniczającymi prawa właścicieli do dysponowania ich własnością (w postaci określenia sztywnych ram dopuszczalnego najmu, maksymalnych wysokości czynszów czy akceptowalnych zapisów w umowach), jak i dalszym wzmocnieniem praw najemcy kosztem zmniejszenia prawno-finansowego bezpieczeństwa wynajmującego.
Już teraz w przestrzeni mediów społecznościowych, doświadczeni nierzadko epizodem wynajmowania lokum w Wielkiej Brytanii, młodzi lewicowcy chętnie korzystają z brytyjskiego słowa „landlord”, aby mówić (rzadko pochlebnie) o wynajmujących. Wiadomo, każdy „lord” to zmanierowany bogacz, leń i nierób, wręcz emanujący pogardą dla ubogich i cieszący się ich nieszczęściami. Za oszukiwanie kogoś takiego należy się w sumie medal. Powstaje w ten oto sposób całościowy obraz nieetycznych ludzi, nabijających sobie kabzę dzięki trudnemu położeniu bliźnich. „Landlord” może nie jest istotą aż tak zdeprawowaną jak oddający się innym niemoralnym formom handlu dilerzy czy stręczyciele, ale jest w najlepszym razie w połowie drogi pomiędzy tamtymi a godnym szacunku człowiekiem.
Skoro mieszkanie jest prawem, a nie towarem, a wynajmujący są odstręczającymi osobnikami, to (przy takim podejściu) nie ma moralnych przeszkód, aby zaprzestawać płacenia im czynszu i pozostawać w lokalu, urządzać squaty na cudzym terenie czy odmawiać ponoszenia kosztów spowodowanych w lokalu szkód.
Ale przecież prawem-nie-towarem jest nie tylko mieszkanie, ale i żywność oraz odzież! Czy więc, idąc tym samym tropem, wynoszenie ziemniaków z Lidla czy spodni z H&M nie powinno być równie bezproblemowe moralnie? Tymczasem stanowi kradzież i mało kto sugeruje, że powinno pozostawać bez kary. Jest to więc „prawo”, którego nie mamy jednak podstaw tak po prostu egzekwować cudzym kosztem.
Tymczasem problem mieszkaniowy nabrzmiewa w znacznej mierze wskutek prowadzenia w Polsce polityki makroekonomicznej zgodnej z życzeniami lewicy. Hojna polityka socjalna zwiększyła popyt wewnętrzny, a z kolei polityka niemal zerowych stóp procentowych pozbawiła sensu inwestowanie kapitału w lokaty bankowe. Nie tylko krezusi, ale także wielu polskich średniaków z pewnymi zaskórniakami poczęło się rozglądać za alternatywnymi możliwościami lokowania oszczędności. Ponieważ nie mamy zbyt wielu specjalistów od globalnych rynków finansowych, przy tym niebojących się sporego ryzyka takich inwestycji, to inwestycje w mieszkania okazały się dla wielu Polek i Polaków najrozsądniejszą alternatywą. Także w drugie i kolejne mieszkania na wynajem, które kiedyś w przyszłości będzie można oddać dzieciom. Wzrósł popyt na mieszkania – wzrosły ich ceny. Pewna część społeczeństwa straciła wobec tego szansę na własne mieszkanie.
Jakby tego było mało, ta sama hojna polityka socjalna i te same zerowe stopy procentowe, w połączeniu z pandemicznymi i geopolitycznymi zawirowaniami, w końcu zaowocowały znaczącą inflacją. Owszem, stopy procentowe poszły radykalnie w górę, ale dalece nie na tyle, aby z lokat bankowych ktokolwiek uzyskał zwrot chroniący kapitał przed zżarciem przez inflację. W efekcie inwestycja w mieszkanie jest teraz jeszcze bardziej atrakcyjna (o ile ktoś ma kapitał własny na zakup, oczywiście), podczas gdy zdolność kredytowa kolejnych segmentów społeczeństwa rozpłynęła się, a „szczęśliwych” posiadaczy kredytu przygniatają rosnące szybko odsetki.
Zamiast narzekać na „landlordów” i kusić obywateli perspektywą jakiejś formy wywłaszczenia „krezusów”, politycy nominalnej i nienominalnej lewicy powinni zastanowić się, czy bardziej oszczędna i ostrożna polityka budżetowa i monetarna w przedpandemicznych latach nie zapobiegłyby części obecnych trudności mieszkaniowych.
Problemem generującym większość negatywnych zjawisk jest zbyt mała podaż mieszkań. To ona (wraz z 30-procentowym wzrostem kosztów materiałów budowlanych rok do roku) winduje ceny i czyni z inwestycji w nieruchomości tak atrakcyjną opcję dla inwestorów, i to pomimo niechybnych spadków popytu na mieszkania wobec inflacji, rosnących rat kredytów i załamania zdolności kredytowej Polek i Polaków. Spadek cen mieszkań wydaje się więc mimo to nadal dość mało prawdopodobny.
Podsumowując, mieszkanie jest i prawem, i towarem.
Mieszkanie jest towarem i pozostanie nim tak długo, dopóki będą ludzie, którzy chcą mieszkanie oddać w najem, są inni, którzy chcą je wynająć, i pierwsi z drugimi będą chcieli się porozumieć co do zapisów umowy i wysokości czynszu. W ramach swojej wolności ludzie mają prawo takie umowy zawierać i czerpać korzyści materialne ze swojej własności prywatnej. Państwo nie powinno tak funkcjonującego rynku zakłócać, arbitralnie pozbawiając wynajmujących części praw wynikających z dysponowania własnością, zaś najemcom utrudniając poszukiwanie mieszkania.
Warto przy tym także pamiętać, że w polskich warunkach znaczna część wynajmujących to nie są stereotypowi bogacze znani z popkultury w rodzaju Gordona Gekko. To często zwykłe, mające jedno dodatkowe lokum małżeństwa po czterdziestce, wychowujące kilkoro dzieci, z kredytami na karku, pracujące na półtora etatu i bez wpływu z najmu niebędące w stanie związać końca z końcem w niektórych miesiącach. Może nie warto ryczałtowo parskać na los takich ludzi?
Z drugiej jednak strony mieszkanie, w istocie, powinno także być prawem. Oznacza to – podobnie jak z innymi dobrami pierwszej potrzeby – że na wolnym rynku towary zaspokajające nasze fundamentalne potrzeby powinniśmy kupować za własne środki, o ile tylko nas na to stać. Jako wspólnota powinniśmy jednak świadczyć pomoc tym z nas, którzy nie są w danym momencie w stanie ponieść kosztów zaspokojenia swoich potrzeb.
Model do zbudowania to model, w którym bez pozbawiania kogokolwiek prawa własności, obok dynamicznego rynku sprzedaży i najmu mieszkań, funkcjonuje segment mieszkań socjalnych dla słabszych członków naszego społeczeństwa. Korzystać z nich, w optymalnych okolicznościach, powinni oni przejściowo, aż do czasu stanięcia na własne nogi. I to jest inwestycja społeczna, o której można dyskutować.