SERCE GORĄCE JAK DONBAS
Życie zawsze zwycięża. I miłość. To program polityczny Żadana. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Gdzie jest teraz Iwan Lichuj, który na bocznicy stacji Mariupol Towarowy całował i lizał kolczyki, korale, łańcuszki i satanistyczne amulety dwakroć od niego starszej Ewy? Na kolejowych prześcieradłach, w marihuanowym ciepłym półmroku, w szarym dymie biełamorów, pod niebem pełnym stukotu przetaczanych składów. Gdzie jest? Gdzie jest naczelnik stacji w różowych kalesonach i oficerskim szynelu? Pilnujący czterdziestu wagonów uzbeckich narkotyków, które w listach przewozowych opisane były jako „bawełna”. Gdzie jest? Gdzie jest Czapaj ze starego baraku pamiętającego rewolucję 1905 roku z zielonym napisem „Socjalizm”? Ze swoimi lekturami Engelsa. Buksujący w rozjebanej koleinie marksizmu-leninizmu. Medytujący postkomunistyczny zen nad swoimi retortami i kolbami, w których powoli skraplał się mętny samogon. No gdzie?
Gdzie jest Wasia Komunista, który przemycał elektriczką z Biełgorodu dwie skrzynki wódki, by niemal ją utracić na dworcu w Charkowie, w tranzytowym do Baku, gdzie czuć spermą i gandzią, jakby obywatele jebanego Azerbejdżanu nic, tylko parę nocy jarali i walili konia. Ale nie utracił, tylko ocalił, wyskakując z pociągu w ciepłe objęcia ukraińskiej nocy, by niedługo później prawie zginąć pod tramwajem – ale pod tramwajem też nie zginął. Wasia Komunista. Gdzie?
Och, chciałoby się uderzyć w płaczliwą i patetyczną, ginsbergowską nutę rodem ze „Skowytu”. Chciałoby się, ale wstyd oraz instynkt powstrzymują, bo jesteśmy pewni, że oni wszyscy, gdziekolwiek przebywają, posłaliby autora takiego labidzenia zgodnym i słynnym ostatnio „nachuj” (chyba tak się to pisze, z akcentem bodajże na pierwszą sylabę.) Bo oni wszyscy mogli nie ustrzec się wielu rzeczy i na pewno się ich nie ustrzegli. Ale patosowi się wymknęli. Bo wybrali życie. Bo „czy chcesz, czy nie, musisz ryzykować, kiedy masz dziewiętnaście lat i głowę nabitą gołymi panienkami z okładek gazet, reklamą i propagandą – czego masz się bać na trzecim peronie Dworca Południowego miasta Charkowa”. Tak mówi narrator o cudownym ocaleniu Wasi Komunisty w książce „Depeche mode”.
Nieugięta sowizdrzalskość tej prozy. Jej niepohamowany biologizm. Ogień egzystencji oczyszczający cały syf Donbasu. Całą postsowiecką gangrenę Charkowszczyzny. Całą upadłą melancholię wschodniego stepu, gdzie industrial zasnuł horyzont czarnym dymem i ponurym płomieniem utopii. Ale przecież nie wyrzucisz tego wszystkiego z serca, bo to byłoby tak, jakbyś sobie serce wyrwał i zmienił się w upiora. Więc pomieszasz Donbas i Charków, i Mariupol z własną krwią, żeby nie umarły, żeby wstawały z martwych każdego poranka, gdy otwierasz oczy oszołomiony jeszcze dniem poprzednim, gdy puszczałeś się z nimi w tany, w dantejskie pogo, z którego na zdrowy rozum się nie wraca. Ale tylko na rozum. Bo przecież jest jeszcze miłość, która uchroni cię przed prawdziwą zdradą.
Bez Żadanowego serca tamta część świata zapewne by umarła. Umarłby Iwan Lichuj i jego dwakroć starsza piękna Ewa. Umarłby Czapaj i umarł Wasia Komunista. Umarłby Bob, który, jak się okazało po latach, sypiał z własną matką, która była jeszcze piękniejsza od Ewy, a narrator na zawsze zapamiętał „smak jej oddechu, smak jej miłości, smak jej nikotyny”.
Jaka zresztą „tamta część świata”… W czym niby jedna część świata lepsza jest od drugiej? Czyż nie jest tak, że gdy ocalamy część, to ocalamy świat cały? Tym bardziej gdy „tamta część” wydaje się tak trudna do ocalenia. Bądźmy szczerzy: dla wielu od samego początku wyglądała trochę jak trup. Jak Łazarz, który raczej nie powstanie. Dopóki nie przyszedł Żadan i nie nakarmił pacjenta swoją krwią, marihuaną, portwajnem, zwietrzałym piwem, seksem, ekscesem, szaleństwem, zielenią wysokiego upalnego lata, światłem stepu, od którego miesza się rozum.
Tego roku, gdy spryciarze z gilami w nosach dorwali się do władzy, byłem na jakimś festiwalu na Śląsku. Poprzedniego wieczoru grał Iggy Pop i siedziałem na hotelowym śniadaniu nieco skacowany i ze zdartym gardłem, bo na koncercie darłem się prawie tak jak Iggy Pop. Hotel był wytworny, organizatorzy się postarali i przypominał Amerykę z lat trzydziestych. Dziobałem niemrawo widelcem w jajku na twardo i patrzyłem w głąb sali. Po szerokich marmurowych schodach schodziło dziwne towarzystwo. Pasowali do wnętrza jeszcze mniej niż ja. Rozkudłani, w obwisłych dżinsach, porozciąganych podkoszulkach i opuchnięci. Oblegli bufet i gmerali w czterogwiazdkowej ofercie. Rekiny i rekinice biznesu oraz wysokopłatnej turystyki przyglądali się od stolików ze wzgardliwym zdziwieniem. A potem na marmurowych stopniach zobaczyłem Serhija. Schodził ostatni, a ci przed nim to były Sobaki w Kosmosie, jego zespół. Wypatrzył mnie w rogu sali, nie wziął nawet kawy, usiadł naprzeciwko, spojrzał mi w oczy i zapytał: „Co wyście, kurwa, zrobili?”. Bo to był ten rok, gdy spryciarze z gilami w nosach dorwali się do władzy. „Nie wiem, Serhij, przepraszam” – odpowiedziałem i spuściłem wzrok.
Często gdy długo jadę samochodem i czuję zmęczenie, puszczam sobie płytę Sobak pod tytułem „Zbroja proletariatu”. Zwłaszcza kawałek „300 Kitajcew”. Jest w tym utworze ni to punkowym, ni to rapowym jakaś energia, która działa lepiej niż red bull i podwójne espresso. Jest jakaś anarchiczna siła, której starcom w moim wieku zaczyna brakować. Dlatego późną nocą słuchałem tej płyty na szosach krajowych i zagranicznych. Słuchałem na mongolskich stepach, na wyżynach Pamiru, w górach Kirgistanu i na pustyniach Kazachstanu też. W tych odległych krainach mniej z powodu senności, bo tam po nocy nikt przytomny nie jeździ, ale raczej dlatego, że ta muzyka nadawała jakiś piękny i niejasny sens absurdalnej jeździe w stronę oddalającego się horyzontu. I kojarzyła mi się z „Wszystko za życie” Seana Penna. Jeśli wiedzą Państwo, co mam na myśli.
Nie wiem, co grali Sobaki i Serhij na tamtym śląskim festiwalu. Może kawałki ze „Zbroi”, a może i nie. Natomiast pytanie Serhija w hotelowej restauracji było fundamentalnie polityczne. I pełne pasji. Tak jak pełna pasji i polityki jest płyta, o której mówimy. Jedna z moich ulubionych fraz naszego Bohatera brzmi: „Politykom nie wolno stawiać pomników. Polityków trzeba walić w łeb”. Nie pada na płycie, pochodzi z którejś z książek.
Żadan jest polityczny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Staje po stronie tych, którzy wsparcia potrzebują. Po stronie konkretnych i symbolicznych „Korejców, Wietnamców, Afrykańców”, którzy pracują do siódmych potów po to, by jeden z drugim spryciarz z gilem w nosie, obojętnie z której strony, kradł owoce ich wysiłków. Jego serce jest gorące jak Donbas i czerwone jak światowy proletariat. Jego krwisty puls brzmi anachronicznie w dzisiejszych czasach, tak pozbawionych serca i bezkrwistych. Ale jest żywe, a życie zawsze zwycięża. Podobnie jak zwycięża miłość. I to jest jego, Żadana, program polityczny. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo nigdy oficjalnie go nie ogłosił.
„Za nic nie zejdę do metra w razie bombardowania, już z wyprzedzeniem wiem, czym to się skończy, tu nie ma co liczyć na coś dobrego, warto wspomnieć chociażby berlińskie metro, starannie zatopione przez ostatecznie rozwalony reżim”. Napisał to w 2005 roku w „Anarchy in the UKR”. Zaiste, profetyczna antywizja, odwrócona wizja lustrzana. Teraz od czasu do czasu musi schodzić, bo przecież nie można dać się zabić. Zwłaszcza takim głupim skurwysynom. Jak już ktoś ma cię zabić, to niech to będzie ktoś porządny. Tak mi się wydaje. Więc czasem schodzi, bo jest przecież wojownikiem, a wojownik ma walczyć i w końcu zwyciężyć.
Gdzieś powiedział, że wyjdzie z Charkowa tylko z żołnierzami. Na końcu. Ktoś musi przecież bronić swoich. Braci Lichuj i pięknej Ewy. Wasi Komunisty, Czapaja i zawiadowcy strzegącego wagonów z uzbeckim towarem. I Boba ktoś musi bronić. I jego szalonej matki, której oddech pachniał nikotyną i miłością. Nawet wtedy, gdy już zmienili się w cienie. Wtedy chyba nawet bardziej.
Bo wielki pisarz broni swojego świata i dzieła do ostatniej kropli atramentu. Ale w sercu Serhija Żadana nigdy nie płynął pisarski atrament. Płynęła i płynie najprawdziwsza krew. Atramentu tylko używał, żebyśmy mogli chociaż trochę pojąć z tego, co chce nam opowiedzieć. Niech żyje Żadan!
Sława Ukraini!
W tekście jest kilka sparafrazowanych cytatów z Serhija, których nie ująłem w cudzysłów. Te w cudzysłowie są w przekładzie niezrównanego Michała Petryka.