Argument d’Hondta jest najważniejszy
Wymóg jednoczenia sił, wynikający z ordynacji d’Hondta, jest oczywisty. O całej reszcie można dyskutować. Odpowiedź na polemikę Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz i Jana Szyszki
Nie jestem rzecznikiem interesu Koalicji Obywatelskiej – a taka sugestia przebija się przez Państwa tekst. O potrzebie zawiązania czteropartyjnej koalicji byłem tak samo przekonany w maju 2021 r., gdy Polskę 2050 popierało 21 proc. wyborców, a KO 14 proc., jak i teraz, gdy poparcie dla KO to ok. 25 proc., a dla PL 2050 oscyluje wokół 10 proc. Jest dla mnie oczywiste, że czteropartyjna koalicja nie może mieć jednego lidera, tylko tylu, ile podmiotów ją tworzy. Zależy mi – jak i Państwu – by najbliższe wybory wygrała dzisiejsza opozycja demokratyczna z możliwie największą przewagą mandatów i próbuję pokazać, jakie scenariusze są tu najefektywniejsze, a jakie najbardziej ryzykowne.
Tak, to prawda – uważam, że „d’Hondtowa arytmetyka” i wynikające z niej podstawowe prawo systemu d’Hondta
(„jeżeli mamy dwa obozy polityczne o zrównoważonym poparciu, to wybory w liczbie mandatów zawsze wygrywa ten obóz, który zgłasza w wyborach mniejszą liczbę list”) w dyskusjach „cztery, dwie czy jedna lista” powinny być traktowane jako najważniejszy argument. „D’Hondtowa arytmetyka” wskazuje, że nawet 15-procentowy spadek poparcia dla jednej listy w stosunku do łącznego poparcia dla czterech list daje więcej mandatów niż start oddzielny.
Oczywiście, warto zbadać zarówno to, jak duże w przypadku jednej listy (lub dwóch list) jest ryzyko odpływu wyborców, jak i to, na jaki „bonus za jedność” mogłaby liczyć jedna lista (lub dwie listy) – w porównaniu z czterema listami. To wymaga schematu badania, w którym kolejność wariantów jest losowana i który pozwala także szacować frekwencję wyborczą w zależności od wariantu.
Wybory europejskie i wynik Koalicji Europejskiej to słabe kryterium, by oceniać, czy koalicja opozycji demokratycznej w wyborach sejmowych się sprawdzi, czy też nie. Wybory europejskie charakteryzują się bardzo niską frekwencją. W 2019 r. wyborcy opozycji demokratycznej zachowali się tak jak w poprzednich – duża część uznała je za mało ważne. Natomiast u wyborców PiS miała miejsce nadzwyczajna mobilizacja. I to cała tajemnica porażki. Ale skoro Państwo sięgnęliście po styczniowe sondaże, by pokazać, że koalicja gubi wyborców, to ja przedstawiłem dwa sondaże tuż sprzed wyborów wskazujące, że koalicja dodatkowych wyborców zyskała. I twierdzę, że te dwa sondaże są rzetelniejszym kryterium niż miesięczna średnia publikowana na stronie eWybory. pl, gdyż uśrednia się tam, wrzucając do jednego worka, sondaże CAPI, CATI i sondaże internetowe, sondaże uwzględniające niezdecydowanych i sondaże pomijające tę grupę wyborców.
Piszą Państwo, iż twierdzę, że „elektoraty tych partii [KO, PL 2050, Lewicy i PSL] są do siebie podobne”,
ale nie przedstawiam „żadnych argumentów, które miałyby uwiarygodnić to twierdzenie”. Faktycznie, uważam, że elektoraty KO, PL 2050 i Lewicy (elektorat PSL trochę odbiega od tej trójki) mają bardzo podobne poglądy – zwłaszcza w odniesieniu do kwestii światopoglądowo-tożsamościowych (a one najbardziej determinują wybory polityczne Polaków) i miejsca Polski w UE. Pisałem o tym na łamach „Wyborczej” w artykule „Geografia polityczna polskiego konfliktu” (22 października 2021 r.).
Gdyby miejsca na listach były losowane (a nie są), to badanie wpływu miejsca na liście na indywidualny wynik kandydata miałoby sens.
A że nie są – to nie bardzo wiadomo, co te badania mierzą. Bowiem – posłużę się przykładem – nim Małgorzata Kidawa-Błońska z 1. miejsca na liście w Warszawie zdobyła 72 proc. głosów
Krytykują Państwo „koncept zjednoczonej opozycji w proponowanej obecnie formule”.
A problem w tym, że istnieje jedynie (podzielana przeze mnie) idea czteropartyjnej koalicji, ale nie ma na stole żadnej „proponowanej obecnie formuły” takiej koalicji
oddanych na listę KO, to wcześniej została kandydatką KO na urząd premiera. I dlatego kandydowała z 1. miejsca, a nie z 10. Czy bardzo dobry wynik Hołowni z 1. miejsca na liście to będzie efekt „siły 1. miejsca” czy „siły nazwiska”?
Na koniec przejdę do sprawy najważniejszej.
Krytykują Państwo „koncept zjednoczonej opozycji w proponowanej obecnie formule”. A problem w tym, że istnieje jedynie (podzielana przeze mnie) idea czteropartyjnej koalicji, ale nie ma na stole żadnej „proponowanej obecnie formuły” takiej koalicji. Zresztą w dalszej części Państwo zdają się podzielać tę opinię („Należy postawić pytanie o sposób formowania ewentualnych koalicji, tak aby możliwe było zachowanie tożsamości poszczególnych jej uczestników, a wyborcy mieli poczucie, że ich różnorodne interesy są dobrze reprezentowane”).
To poważny problem: czy możliwe jest takie zbudowanie koalicji, że w wyniku wyborów (gdy wyborcy, głosując na listę, wskazują jednego kandydata) wszyscy partnerzy zdobędą nie mniej mandatów, niż gdyby startowali oddzielnie? I że zdobędą je w takiej proporcji, na jaką, tworząc koalicję, się umówili? Istnieje dość prosty algorytm prowadzący do budowy takiej koalicji. Prosty, choć nie na tyle, by móc go tu opisać w jednym akapicie. Może warto umówić się i o tym porozmawiać?
●