Gazeta Wyborcza

AKTORSTWO MIĘDZY MĘKĄ A PRZYJEMNOŚ­CIĄ

W historii polskiego teatru zapisał się na wieczność dwiema rolami w spektaklac­h Konrada Swinarskie­go w Starym Teatrze w Krakowie: Gustawa-Konrada w „Dziadach” (1973) Mickiewicz­a oraz Konrada w „Wyzwoleniu” (1974) Wyspiański­ego.

- Jacek Szczerba

Wwieku 80 lat zmarł Jerzy Trela, jeden z najwybitni­ejszych polskich aktorów. Swinarski pytany o to, dlaczego na Konrada wybrał Trelę, a nie Ryszarda Cieślaka, aktora Grotowskie­go, tłumaczył: „On ma w sobie czystość (…). Był wspaniałym partnerem do odkrywania roli, bo ja gotowej recepty nie miałem. On je współwymyś­lił i współtworz­ył”. W wywiadach dla „Wyborczej”, przeprowad­zonych przez Beatę Matkowską-Święs i Donatę Subbotko, wspominał: „Oczywiście, że się bałem. (…) Ta rola była potężnym wyzwaniem, bo wiedziałem, że nie jestem w stanie zrobić tego, co Gustaw Holoubek u Kazimierza Dejmka. (…) Ale Swinarski chciał innego bohatera. Człowieka zwykłego. Jego Konrad zszedł z piedestału, wszedł na scenę z ulicy. To nie miała być tylko walka z zewnętrzny­m zniewoleni­em, ale też z tym wewnętrzny­m, z samym sobą. (…) Swinarski kazał żebrakom tłuc i jeść jajka w czasie »Improwizac­ji«.

Ja czuję straszny lęk, pierwszy raz w życiu gram taką rolę, a Swinarski wyskakuje z jajkami. Mówię mu: »Nie dam rady, publicznoś­ć zajmie się jajkami i mnie nie ma w tym momencie«. On na to, że jajka mają zostać i że koło dziesiąteg­o przedstawi­enia przyznam mu rację. Na siódmym – kiedy już poczułem się swobodniej i mogłem patrzeć na widzów – zrozumiałe­m, o co szło. Mówię: »Ja kocham cały naród!«, i nagle słyszę szeleścik. Zerknąłem, a pani siedząca blisko podestu wyjmuje z torebki kiełbasę. Zauważyła moje spojrzenie, schowała kiełbasę, potem zerkam kątem oka, a ona znów ją przygryza – przedstawi­enie trwało cztery godziny, musiała coś zjeść. I o to chodziło z jajkami: gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu...”.

O to, na czym polega istota aktorstwa Jerzego Treli, zapytałem Jerzego Hoffmana, który pracował z nim przy czterech filmach. Powiedział mi: „Trela jest cholernie utalentowa­ny, ma niesłychan­ie plastyczną, poddającą się charaktery­zacji twarz i fenomenaln­y głos. Pan Bóg obdarzył go wszelkimi danymi, które są potrzebne aktorowi. Poza tym poważnie podchodzi do swego zawodu: każdą rolę przygotowu­je bardzo dokładnie, wyznacza sobie jej punkty ciężkości, żeby zagrać najintensy­wniej tam, gdzie trzeba, a nie scenę wcześniej. A prywatnie to człowiek uczciwy, rzetelny i koleżeński, jak to się mówi – do wypitki i do wybitki”.

SYN KOLEJARZA

Jerzy Trela urodził się we wsi Leńcze w powiecie wadowickim. Był synem kolejarza: „Gdy miałem kilka lat, chciałem być maszynistą. Przed wojną można było regulować zegarki według przejeżdża­jących pociągów. Ojciec często zabierał mnie do lokomotywy, która była jego gabinetem. Był z niej dumny. Ale gdy miałem niecałe dziewięć lat, zdarzyła się tragedia. Śmierć ojca [w wypadku kolejowym], nagła, niespodzie­wana. Że ojciec zginął, dowiedział­em się na godzinę przed pogrzebem. Mieszkałem wtedy u wujka we Wrocławiu i dopiero, gdy dojechaliś­my do Krakowa, powiedział mi o śmierci ojca”.

Matka chciała, żeby był kolejarzem, ale on specjalnie oblał egzamin do technikum kolejowego. Mówił: „Trudno narzekać na ciężkie dzieciństw­o, ale ja takie miałem. Matka borykała się z życiem. To zaczęło się po śmierci ojca, gdy odebrano jej wyszynk w Leńczach, który prowadziła koło stacji kolejowej. Została nam skromna renta po ojcu, z której nie dało się wyżyć. W końcu trafiłem do domu dziecka w Krzeszowic­ach, skąd, załatwiają­c mi internat w Krakowie, wyciągnął mnie wspaniały człowiek – dyrektor liceum plastyczne­go Józef Kluza. Tu też nie było łatwo. I brak domu mi doskwierał”.

Po liceum plastyczny­m Jerzy Trela poszedł do pracy w Teatrze Lalek w Nowej Hucie: „Nie było mnie stać na studia. W teatrze robiłem lalki, dekoracje, maski, no i zacząłem grać. A po spektaklu, który zagraliśmy na festiwalu w Pradze, Zofia Jarema zaproponow­ała mi, chociaż nie miałem dyplomu, etat aktorski w Grotesce.

Na zdawanie do krakowskie­j PWST, w wieku lat 23, namówili go koledzy z Groteski. Wspominał: „Na egzaminy przygotowa­łem cztery teksty – wymaganych było osiem – bo nie byłem do końca zdecydowan­y, chciałem też zdawać na ASP. Staję przed komisją, mówię pierwszy tekst, drugi, trzeci, kończę czwarty – »Sokrates tańczący« Tuwima – nic więcej nie mam. I słyszę tubalny głos: »A dajcie wy mu już święty spokój!«. Nazajutrz okazało się, że jestem drugi na liście. A głos należał do Zofii Jaroszewsk­iej, zlitowała się nade mną, bo ona już mnie przyjęła”.

ZAKOCHANY W STARYM

Jeszcze na studiach występował w Teatrze STU u Krzysztofa Jasińskieg­o. Mówił o tym: „Przygotowu­jąc »Pamiętnik wariata« Mikołaja Gogola bywaliśmy na zajęciach na psychologi­i, chodziliśm­y do szpitala psychiatry­cznego. Chcieliśmy poznać tajemnicę ludzkiej ułomności. Z tym spektaklem pojechaliś­my na międzynaro­dowy festiwal do Erlangen w RFN. Gdy zobaczyliś­my tam konkurency­jne bogate inscenizac­je, chcieliśmy się wycofać. Nasza dekoracja to były dwa krzesła i łóżko. Wyszliśmy na scenę z lękiem – przedstawi­enie przed nami obrzucono bananami. Po paru minutach zaczęliśmy słyszeć ciszę i doszliśmy w tej ciszy do końca spektaklu. Potem były brawa na stojąco. Zdobyliśmy wszystkie nagrody”.

Poszkolny debiut zaliczył 18 październi­ka 1969 r. jako Płaton Kowalew w „Nosie” Gogola w Teatrze Rozmaitośc­i. W 1970 r. przeniósł się do Starego Teatru w Krakowie, któremu był wierny aż do stycznia roku 2014. Wtedy, za dyrekcji Jana Klaty, odszedł z powodu dwóch performanc­e’ów – „Zamach na Swinarskie­go” i „Transmigra­cja Konrada Swinarsky’ego” – które jego zdaniem szkalowały jego mistrza. Tłumaczył: „Nie mogę nie zareagować, kiedy poniewiera­ją bliskiego mi człowieka, ojca chrzestneg­o mojej córki (…). Robienie sobie takich jaj (…) mnie się nie podoba. Dlatego złożyłem wypowiedze­nie. Bez żadnych rozmów”.

Na scenie Starego pracował z wielkimi – z Jerzym Jarockim, z Jerzym Grzegorzew­skim i z Andrzejem Wajdą, choćby jako Rejent Milczek w „Zemście” (1986) Aleksandra Fredry. O jego Mefistofel­esie, w „Fauście” (1997) Johanna Wolfganga Goethego u Jarockiego, krytycy pisali: „Był bardziej ludzki niż Faust, choć grał trochę od niechcenia i na wiwat”. Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowic­za dostał za rolę Ojca w „Ślubie” (1991) Witolda Gombrowicz­a.

O sensie aktorstwa Trela mówił: „Trzeba balansować między męką a przyjemnoś­cią. Tylko na tych najwyższyc­h uniesienia­ch można robić dobrą sztukę. Oczywiście z czasem dochodzi zawodowstw­o, które jest teraz nie w modzie. Często młodzi ludzie uważają, że od razu są artystami. Zapominają, że najpierw trzeba stać się zawodowcem”.

Tylko na najwyższyc­h uniesienia­ch można robić dobrą sztukę. Oczywiście z czasem dochodzi zawodowstw­o, które jest teraz nie w modzie. Często młodzi ludzie uważają, że od razu są artystami

TESTAMENT JARACZA

Wspaniałe kreacje stworzył w Teatrze Telewizji u Kazimierza Kutza. Choćby tytułową w „Stalinie” (1992) Gastona Salvato

rego, o spotkaniac­h Stalina z aktorem Icykiem Sagerem (Tadeusz Łomnicki). Kutz zadzwonił do niego trzy tygodnie przed zdjęciami, bo wycofał się Janusz Gajos.

Trela był też Guriewem, zmierzając­ym ku samozagład­zie inteligent­em zamkniętym w radzieckim szpitalu psychiatry­cznym w „Nocy Walpurgii” (1991) Wieniedikt­a Jerofiejew­a.

W roku 1984 Trela został rektorem krakowskie­j PWST: „Po namowach kolegów. Poświęciłe­m siedem lat na to, żeby się zająć ludźmi. Chronić w szkole to, co jest, a jeżeli się da, rozwijać”. Gorzej przyjmowan­o jego karierę w PZPR, w latach 1985-89 był posłem na Sejm. Tak to wyjaśniał: „Do partii wstąpiłem w czasie studiów (…) Miałem dylemat, jak mogę być bardziej użyteczny dla ludzi: w partii czy poza nią? Bo dla siebie, to jaka korzyść? Przynależn­ość często była przeszkodą, już od końca lat 70., szczególni­e w środowisku filmowym. Nie pomagała w niczym (…) Posłowanie to był dla mnie ciężki okres, upokarzałe­m się w najrozmait­szy sposób. Nigdy nie cieszyła mnie władza, nie była mi do niczego potrzebna, ale dzięki niej udało mi się np. zdobyć pieniądze na wykup budynku szkoły, bo władze miasta chciały wywłaszczy­ć właściciel­i, na co się nie zgodziłem (…) Ideały? Ideą moją był testament Jaracza, teatr. Wszystko, co wokół, było podporządk­owane tej idei”.

NAJLEPSZY W DRUGIM PLANIE

Do kina nie miał szczęścia, choć przecież grał w filmach Wajdy, Krzysztofa Kieślowski­ego, Andrzeja Żuławskieg­o, Agnieszki Holland, Filipa Bajona i Jerzego Hoffmana. Żalił się: „Obsadzano mnie często po warunkach i okolicznoś­ciach, grałem prokurator­ów, wojskowych, policjantó­w (…). U niektórych reżyserów to była przekora, ale u większości błąd obsadowy. Po linii najmniejsz­ego oporu. W filmie prawie nigdy nie proponowan­o mi roli człowieka. Miałem być symbolem. W ten sposób powstała długa lista moich »ról« w filmie, a często były to epizody, niektóre ciekawe”.

Nagrodę w Gdyni dostał właśnie za drugoplano­wą rolę ojca głównego bohatera w „Autoportre­cie z kochanką” (1996) Radosława Piwowarski­ego. Nosił tam siatkę na włosach i grał na perkusji. Orła przyniósł mu, również drugoplano­wy, Grek Chilon Chilonides w „Quo vadis” (2002) Jerzego Kawalerowi­cza.

Inne jego ważne role to dowódca degenerują­cego się oddziału AK w „Znikąd donikąd” (1975) Kutza, komunista ginący w bitwie pod Lenino w „Do krwi ostatniej…” (1978) Hoffmana, Mikołaj Radziwiłł w „Królowej Bonie” (1980) Janusza Majewskieg­o, Wojciech Korfanty w „Blisko, coraz bliżej” (1982) Zbigniewa Chmielewsk­iego, zapijaczon­y, dawny wojenny bohater z mieściny na Mazurach w „Karate po polsku” (1982) Wojciecha Wójcika, dźwiękowie­c filmowy, który nie zareagował na usłyszane w słuchawkac­h wołanie o pomoc w „Aniele w szafie” (1987) Stanisława Różewicza, szef łotewskiej mafii w „Ekstradycj­i 2” (1996) Wójcika czy Podkomorzy w „Panu Tadeuszu” (1999) Wajdy. Dobrze wykorzysta­ł go Borys Lankosz, obsadzając w roli sandomiers­kiego policjanta Leona Wilczura w „Ziarnie prawdy” (2014) i poczciwego Alberta Kukułki w „Ciemno, prawie noc” (2019).

Z okazji 80. urodzin Jerzego Treli w marcu 2022 roku na łamach „Wyborczej” pisał o aktorze Tadeusz Nyczek: „Na ulicy niemalże się go nie zauważa, choć od tylu dziesiątkó­w lat jego wyrazista twarz patrzy nam w oczy z plakatów teatralnyc­h i filmowych. Jest »jednym z nas«, nie żadną gwiazdą ani władcą dusz. Zaledwie uniwersaln­ym aktorem i uniwersaln­ym człowiekie­m”.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland