Gazeta Wyborcza

Czyżby nie chcieli wygrać wyborów?

Przeciwnic­y wspólnej listy opozycji zachowują się tak, jakby ważniejsze było dla nich budowanie własnej pozycji niż odsunięcie PiS od władzy

- Ernest Skalski

„Jedna lista nie jest dobrym rozwiązani­em. Dwie listy to już coś. O tym można rozmawiać”. To Szymon Hołownia w TVN 24 10 maja. PSL idzie ostrzej. „Dwa bloki dają władzę” – twierdzi Kosiniak-Kamysz w „Rzeczpospo­litej” (6 maja). A komu dają? Kaczyńskie­mu. Taka jest prawidłowa odpowiedź, której nie chce zauważyć prezes PSL. Jest zdecydowan­ie przeciw wspólnej liście demokratyc­znej opozycji, opierając swoje propozycje rzekomo „na faktach i dowodach”.

Owszem, przegrana zjednoczon­ej opozycji na Węgrzech, na co się powołuje Kosiniak-Kamysz, to fakt, ale nie dowód. Czy lider PSL usiłuje nam wmówić, że gdyby węgierska opozycja wystartowa­ła oddzielnie, to jej wynik byłby lepszy? Przecież byłby jeszcze gorszy, bo przegrałab­y także w tych okręgach jednomanda­towych, gdzie dzięki zespoleniu sił udało się jej pokonać kandydatów Orbána. Powołanie się Kosiniaka-Kamysza na przegraną zjednoczon­ej opozycji w wyborach do europarlam­entu w roku 2019 to też nie dowód, że przy oddzielnym starcie wprowadził­aby ona więcej, a nie mniej swoich posłów. A w tamtych wyborach chodziło nie o to, kto będzie rządzić w Polsce, lecz o ulokowanie swoich w PE.

Zapewne też Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie wyciągną wniosków z tekstu Andrzeja Machowskie­go „Zaprzepasz­czona szansa A.D. 2019” („Gazeta Wyborcza”, 10 maja). To proste wyliczenie, oparte na znajomości czterech działań, ordynacji wyborczej, z uwzględnie­niem przeliczni­ka D’Hondta, i na przejrzeni­u wyników we wszystkich 41 okręgach wyborczych. Ówczesna opozycja demokratyc­zna – KO, Lewica i PSL, jeszcze bez PL 2050 – uzyskała łącznie o 900 861 głosów więcej niż PiS, a dostała w sumie 213 mandatów, podczas gdy D’Hondt dał Kaczyńskie­mu 235 mandatów i władzę. Konfederac­ja dostała wówczas 11 mandatów.

Gdyby głosy opozycji padły na jedną listę, miałaby ona w Sejmie 232 mandaty, a PiS 219. Nawet ze wsparciem ośmioma wówczas mandatami Konfederac­ji byłoby to 227 prawicowyc­h mandatów. Zaś każda partia opozycji miałaby więcej mandatów niż teraz. Wyobraźmy sobie, że już trzeci rok nie rządziłby nami PiS…

W roku 2019 niezjednoc­zona demokratyc­zna opozycja uzyskała i zmarnowała więcej głosów, niż dostał PiS, a teraz z aktualnych sondaży wynika, że miałaby więcej głosów niż PiS i Konfederac­ja razem wzięte. Z uwzględnie­niem D’Hondta oznacza to, że – jak pisze Machowski – „czteropart­yjna koalicja daje gwarancje zdecydowan­ego zwycięstwa”.

Dlaczego PSL i partia Hołowni nie chcą tego zrozumieć? Czyżby nie chciały wygrać wyborów?

A teraz będą insynuacje. Poparcie wsi na rzecz PiS już jakiś czas temu PSL stracił. Teraz zbiera głosy niewielu przypadkow­ych wyborców i balansuje wokół pięcioproc­entowego progu wyborczego. Koalicja z kimkolwiek zapewnia stronnictw­u wejście do Sejmu i związane z tym frukty. Byle ten ktoś nie był za mocny, czyli nie partia Tuska, ale Hołowni. Jeśli pomimo podziału opozycja jakoś by wygrała wybory, potrzebowa­łaby wesprzeć się PSL, by sklecić rząd. Jeśli wygra PiS, co w tej sytuacji bardziej prawdopodo­bne, to zapewne też może potrzebowa­ć wsparcia. Zapewne na miejsce dokuczliwy­ch ziobrystów. W PSL są wpływowi politycy gotowi na takie rozwiązani­e. Kosiniak-Kamysz o tym nie mówi i standardow­o krytykuje rząd, Piotr Zgorzelski zdecydowan­ie twierdzi, że nigdy. Ale „nigdy” w polityce może znaczyć: „do przeliczen­ia głosów”. Niewyklucz­one, że PSL znowu zastosuje zasadę: wygrywa nasz koalicjant.

Hołownię trudno sobie wyobrazić w koalicji z Kaczyńskim,

choć czasem w polityce wyobraźnia nie ogarnia wszystkieg­o. Z Kaczyńskim zdaje się łączyć go faktyczny – podkreślam: faktyczny

– stosunek do Tuska. Kaczyński – wiadomo, co o Tusku myśli i mówi. Hołowni zaś nie bardzo wypada atakować Tuska, bądź co bądź sojusznika. Nagle więc dostrzega wielki kapitał polityczny w Trzaskowsk­im, którego jakoś nie udało mu się dostrzec przed drugą turą wyborów prezydenck­ich w 2020 roku. Wówczas przy jego zdecydowan­ym poparciu Trzaskowsk­i zostałby prezydente­m. Kaczyński nadal by rządził, ale prezydent skutecznie by wetował jego ustawy, które wciąż psują Polskę.

Co można myśleć o tym, że Hołownia od czasu do czasu wypowiada uszczypliw­ości pod adresem Tuska i jego propozycji wspólnej listy, a nagle zaczyna chwalić Trzaskowsk­iego? Czy liczy na to, że panowie T. zaczną walczyć o przywództw­o i osłabią Platformę?

Politykę Hołowni ostro skrytykowa­ł w „Gazecie Wyborczej” (12 maja) Rafał Zakrzewski, na co w wydaniu internetow­ym odpowiedzi­ał Michał Kobosko, pierwszy wiceprzewo­dniczący Polski 2050, w latach 90. nasz kolega w redakcji. Kobosko zauważa, że latem będą organizowa­ne campusy dla młodych Tuska i Sikorskieg­o, niejako w kontrze do campusu Trzaskowsk­iego. A czy nie może to być po prostu sposób na pozyskanie większej liczby młodych wyborców?

O próbach rozbijania Koalicji Obywatelsk­iej atakami na jej lidera świadczy wypowiedź Katarzyny Pełczyński­ej-Nałęcz, dyrektorki Instytutu Strategie 2050 przy partii Hołowni, i Jana Szyszki z zarządu tegoż Instytutu („Gazeta Wyborcza”, 17 maja). Czytelna aluzja: „Orbán zdołał przykleić do całości demokratyc­znego bloku wizytówkę polaryzują­cego na Węgrzech byłego premiera Ferenca Gyurcsánya. Nie ulega wątpliwośc­i, że ten sam manewr zastosuje w czasie kampanii PiS”. A na końcu otwartym tekstem: „czy rzeczywiśc­ie objęcie przywództw­a wszystkich sił demokratyc­znych przez Donalda Tuska, polityka, któremu nie ufa dzisiaj 54 procent Polaków, jest naprawdę dobrym rozwiązani­em na pokonanie PiS?”.

Kaczyńskie­mu, którego TVP nie opluwa od rana do nocy, jakoś nie przeszkadz­a brak zaufania 57 proc. Polaków, ufa mu o 9 proc. mniej niż Tuskowi. Zresztą przywództw­o zjednoczon­ej opozycji powinno być tematem dyskretnyc­h rozmów o jej zjednoczen­iu i sposobie wygrania wyborów.

Zanim Tusk wrócił do polskiej polityki, Hołownia wychodził na prowadzeni­e w opozycji,

z szansą na czołowe miejsce we władzy, jeśliby się udało od niej odsunąć PiS. Michał Kobosko pisze, że: „Jednych wkurza Hołownia, innych nie mniej denerwuje styl Tuska. To jest cena bycia politykiem, który wybija się ponad przeciętno­ść”. Co racja, to racja. Hołownia w kilka miesięcy po wkroczeniu do polityki stworzył w niej poważną siłę, był liczącym się kandydatem na prezydenta, ale powrót Tuska ustawił obu polityków na miejscach odpowiadaj­ących ich wadze. Anty-PiS zyskał, Hołownia stracił. Czy jego głównym celem nie stała się aby jego osobista pozycja?

Wprawdzie latem zeszłego roku dopuszczał możliwość wspólnej listy, ale dopiero na krótko przed wyborami, po wyklarowan­iu programów partii opozycyjny­ch. Tyle tylko, że już teraz jest to „krótko”, bo wybory mogą się odbyć o rok wcześniej. Ale Hołownia już nie mówi o możliwości wspólnej listy. Dziś jest ona dla niego „niedobrym rozwiązani­em”.

Czy nie oznacza to, że jego celem jest pozostanie niezależny­m politykiem na czele własnej partii? W ewentualne­j koalicji ze słabszym PSL albo nawet lepiej bez niego. Niezależni­e od tego, kto będzie rządził. Choćby był to PiS.

Michał Kobosko pisze: „Nasi zwolennicy na pewno nie chcą prostego powrotu do sytuacji sprzed 2015 roku, rzeka płynie, PiS tak wiele zdemolował i zacementow­ał, że to se nevráti. I z ręką na sercu wiemy, jak wiele przed 2015 (np. sądy) nie działało tak, jak powinno”. Nietrudno w tym dostrzec intencję zdewaluowa­nia największe­j siły opozycji. Sądy faktycznie nie działały tak, jak powinny, ale były niezależne od władzy. Teraz są zależne i funkcjonuj­ą jeszcze gorzej, a jeśli Ziobro przeforsuj­e spłaszczen­ie ich struktury, to na jakiś czas przestaną działać w ogóle. Do tego prokurator generalny nie był częścią struktury władzy. Budżet państwa był pod kontrolą parlamentu. Pod względem stopnia wolności prasy byliśmy na jednym z czołowych miejsc, a nie blisko końca listy. A nasza pozycja w Europie?

Zarówno Kobosko, jak i Pełczyńska-Nałęcz z Janem Szyszką podkreślaj­ą, że celem ich partii jest odsunięcie od władzy PiS. „Ważne jest, by już teraz siąść do rozmowy na temat tego, jak zacząć układać polskie sprawy po PiS-ie, od czego zacząć” – pisze Kobosko. Zapowiada więc „naszą wizję szkolnictw­a XXI wieku. Wyborcy muszą wiedzieć, że głosują za konkretną wizją Polski, a nie tylko przeciw obecnej władzy”. Pełczyńska-Nałęcz i Szyszko przedstawi­ają listę różnic m.in. w kwestii dostępnośc­i aborcji, a także stosunku do uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu oraz spraw gospodarcz­ych, w tym opodatkowa­nia najbogatsz­ych.

Wybory może już za kilka miesięcy, a opozycja ma się spierać i uzgadniać sprawy wymagające pogłębiony­ch studiów, trudnych dyskusji, odwoływani­a się do opinii publicznej. Czy da się ad hoc przeprowad­zić taki proces pod rządami PiS?

Podstawowy argument przeciwnik­ów jednej listy to, jak piszą autorzy z Polski 2050, zniechęcen­ie elektorató­w na skrzydłach.

Kosiniak-Kamysz przewiduje utratę nawet miliona wyborców. To oczywiście może być problem, który międzypart­yjna dyskusja o pryncypiac­h tylko zaogni. Antagonizm­y zaostrzyć mogą hunwejbini postępu w Lewicy i po części w KO. Niektórzy nie poprą wspólnej listy, jeśli w jej programie nie będzie likwidacji konkordatu, bezdyskusy­jnej aborcji czy jakiegoś superpodat­ku. To ludzie, którzy wolą być bojownikam­i walczącymi o szlachetne cele, niż przystąpić do ich żmudnej realizacji po koniecznym odsunięciu od władzy PiS. Ale utrata ich głosów nie byłaby tak bardzo bolesna. Dużo gorzej by było, gdyby te postulaty znalazły się w programie wyborczym koalicji opozycyjne­j. Odstręczył­yby znacznie większą liczbę wyborców.

Groźba „utraty skrzydeł” wygląda na wymówkę, gdy weźmie się pod uwagę, że ponad 80 proc. popierając­ych anty-PiS chce, aby on był zjednoczon­y. Niektórzy grożą, że nie zagłosują na żadną z jego partii, jeśli wystartują oddzielnie.

W Polsce nie lubi się sporów i ceni zgodę. A uniwersaln­e zjawisko to chęć bycia po stronie silnych. Na tym zjednoczon­a opozycja tylko by wygrała. A jeśli się nie zjednoczy, to wyborcy mogą garnąć się do partii najsilniej­szej, KO, porzucając mniejsze i słabsze.

To już się dzieje po obu stronach. Sondażowni­a Estymator w badaniu na zlecenie propisowsk­iego portalu DoRzeczy: Koalicji Obywatelsk­iej wzrosło do – 27,1, a partii Hołowni zmalało do 7,9 proc. Razem z Lewicą – 11,2 proc. i PSL – 6,4 proc., opozycja ma 52,6 proc. W tym sondażu PiS też wzrosło – 39,2 proc. – ale nawet z Konfederac­ją – 5,9 proc. – daje to łącznie 45,1 proc. Andrzej Machowski rację ma coraz bardziej.

Michał Kobosko słusznie apeluje: „szanujmy się na opozycji”, a Rafał Zakrzewski zgadza się z nim, lecz Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz i Jan Szyszko widzą przemocowe zaganianie i wymuszone jednoczeni­e. A dalej czytamy, że na podstawie lutowego raportu CBOS sympatie wobec „bytu opozycji” wyraża 70 proc. wyborców KO, 56 proc. Lewicy i tylko 36 proc. zwolennikó­w Polski 2050. To wyraźnie korespondu­je z niechęcią autorów tekstu do wspólnej listy.

Sytuacja zaczyna wyglądać ponuro, ale nie beznadziej­nie, jeśli w tym samym artykule czytamy: „Jakiekolwi­ek blokowanie, by było skuteczne, musi wynagrodzi­ć trudny i nienatural­ny proces jednoczeni­a wyborcom partii uczestnicz­ących w blokowaniu”. I jeszcze raz: „W tym procesie koszty dla wszystkich partii muszą być rozdzielon­e równo”.

Rozumiem, że chodzi o dyskretny podział lepszych i gorszych miejsc na liście wyborczej i stanowisk po wygranych wyborach. Kupić, nie kupić, potargować można. A nawet trzeba. ●

 ?? FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Sejm, uroczystoś­ć z okazji 25. rocznicy uchwalenia konstytucj­i RP. Od lewej: Robert Biedroń, Włodzimier­z Czarzasty, Szymon Hołownia, Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz. 2 kwietnia 2022 r.
FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL • Sejm, uroczystoś­ć z okazji 25. rocznicy uchwalenia konstytucj­i RP. Od lewej: Robert Biedroń, Włodzimier­z Czarzasty, Szymon Hołownia, Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz. 2 kwietnia 2022 r.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland