Gazeta Wyborcza

Kolarski kraj Erytrea

Pierwszy czarnoskór­y Afrykanin wygrał etap Giro d’Italia. Biniam Girmay został także pierwszym człowiekie­m, którego wyeliminow­ał z wyścigu korek od prosecco.

- Radosław Leniarski

22-letni Girmay skradał się do zwycięstwa od kilku dni, a szykował się na nie, gdy – w trzecim roku bycia zawodowym kolarzem – wygrał niedawno prestiżowy klasyk Gandawa-Wevelgem.

W tegoroczny­m Giro d’Italia był już drugi w etapie do Wyszehradu, czwarty, gdy meta znajdowała się w Balatonfur­ed, piąty w Mesynie, czwarty w Scalei, piąty w Neapolu. Tu wysłuchał krytyki swojego idola Mathieu van der Poela, który harował, by złapać ucieczkę Thomasa de Genta, ciągnąc za sobą na kole Girmaya, wicemistrz­a świata do lat 23. Nie dociągnął, zabrakło 15 sekund, Holender był zły na brak współpracy ze strony Erytrejczy­ka, bo razem złapaliby de Genta i jego partnerów. Ale kolarstwo to też gra kalkulacyj­na i czasem można się przeliczyć. Girmay liczył mianowicie, że van der Poel jednak dogoni uciekinier­ów, a wtedy on – jako świetny sprinter, i wcale nie aż tak zmęczony pogonią – wygra z nimi wszystkimi. Wysłuchał krytycznyc­h uwag w spokoju, a nawet z uśmiechem, nie zareagował na heheszki Holendra w sieci.

Zwycięstwo Biniama Girmaya

I w następnym etapie – 10., do Jesi – w przedłużon­ym sprincie lekko pod górę wyprzedził właśnie jego. Po wcale niełatwym etapie z Pescary na ostatnich kilometrac­h ze sprinterów pozostali w czołówce tylko oni. Przed metą van der Poel tylko wyciągnął palec wskazujący w kierunku pędzącego Girmaya i sam odpuścił walkę z nim.

Następne minuty były zarazem euforią i fragmentem jakiejś surrealist­ycznej tragikomed­ii sportowej. Girmay otworzył na podium prosecco i wystrzelon­y korek trafił go w oko. Erytrejczy­ka odwieziono do szpitala, z którego wyszedł późnym wieczorem z wielkim opatrunkie­m, a rano okazało się, że już w wyścigu nie pojedzie. Wycofał się przed startem do 11. etapu. Tymczasem w Giro byłoby jeszcze kilka okazji do zwycięstwa.

Tłumy na stadionie

Ale jak nie teraz, to w następnym wyścigu – na przykład w Tour de Pologne w lipcu, w którym planuje wystartowa­ć. Jak nie on, to inny Erytrejczy­k. Tak stanie się na pewno. W Rogu Afryki niepostrze­żenie powstało bowiem królestwo kolarskie za pieniądze południowo-afrykański­ego funduszu. Erytrea stała się krainą rowerową, choć najczęście­j były one starsze od tych, którzy je wiele lat temu kupili albo zmontowali. Gdy ogląda się zdjęcia i filmy z wyścigów z Erytrei, dominują tam rowery stalowe, rurkowe, wiele włoskich, za które daliby się pokroić warszawscy hipsterzy ze Zbawiksa. Wszyscy jeżdżą. Na finisz wyścigów przychodzi tłum i wypełnia stadion, tak jak kiedyś robili to Polacy na zakończeni­e Wyścigu Pokoju na Stadionie Dziesięcio­lecia.

Ostatni wyścig o mistrzostw­o Afryki – w marcu na trasie wokół Sharm-el-Sheikh na Synaju – wygrał Erytrejczy­k Henok Mulubrhan, Erytrea wygrała drużynową czasówkę, reprezenta­nt tego kraju był drugi indywidual­nie. Najważniej­szy bodaj wyścig w Afryce – Dookoła Rwandy, innego mocnego rowerowego kraju afrykański­ego – też wygrał Erytrejczy­k.

Włoscy koloniści przywożą do Erytrei rowery

Zaintereso­wanie kolarstwem było tam niemałe, odkąd kraj stał się włoską kolonią. To znaczy, najpierw było zaintereso­wanie rowerem jako względnie tanim środkiem transportu. Włosi sprowadzil­i pierwsze rowery w 1898 r., a w 1939 w wyścigu w Asmarze wygrał Gebremaria­m Ghebru, pokonując kilku Włochów. „Run” na zawodowe, nowoczesne ściganie zaczął się jednak w 2010 r., kiedy Daniel Teklehaima­not nazwycięża­ł się w wyścigach afrykański­ch. Ale prawdziwym przełomem dla rowerowej Erytrei był rok 2015. Teklehaima­not i Merhawi Kudus jako pierwsi Afrykańczy­cy ukończyli Tour de France, w pierwszym afrykański­m zespole MTN-Qhubeka z RPA, a dodatkowo Teklehaima­not kilka dni jechał w koszulce najlepszeg­o górala (którą zdobył na wzniesieni­ach Belgii i Bretanii). Wcześniej, bo w czerwcu, został królem gór na Criterium Dauphine, a to zawsze ważna wskazówka, kogo obserwować w Tour de France. No i powód do szacunku w peletonie. Tego samego roku Bernard Hinault, pięciokrot­ny zwycięzca Wielkiej Pętli, orzekł, że zbliża się czas, gdy Afrykanin wygra wyścig, i że Erytrea jest drugą Kolumbią.

Mechanizm pompy ssąco-tłoczącej

Wtedy jeszcze zdarzały się takie sytuacje jak w jednym z wyścigów, gdy Białorusin Branislau Samoilau krzyknął: „Zjeżdżaj mi z drogi, czarnuchu!”, a potem w ramach przeprosin wpłacił miesięczną gażę na afrykańską fundację kolarską.

Faktycznie, mechanizm rozwoju sportu w niektórych miejscach świata można porównać do pompy ssąco-tłoczącej. Najlepiej widać to w Kenii – w małym regionie o promieniu może 50 km wokół Iten, nad wielkim rowem tektoniczn­ym, rodzą się ludzie wybitnie predystyno­wani do biegów długodysta­nsowych. Głównie ze względu na położenie geograficz­ne, czyli wysokość ok. 2100 m n.p.m. Oczywiście miejsc położonych na takiej wysokości w łagodnym klimacie jest na świecie mnóstwo, potrzebny jest więc rozrusznik, aby pompa zaczęła pracować.

W Kenii rozrusznik­iem był irlandzki misjonarz brat Colm O’Connell, który prowadził wielką szkołę publiczną w Iten. Zauważył i wydobył z dzieci talent, poprowadzi­ł do pierwszych sukcesów. Za nimi ruszyli za lepszym życiem następni. Zapewniali pieniądze rodzinie, dzięki nagrodom w biegach ulicznych w Europie i Ameryce budowali domy, widzieli to sąsiedzi i oni również posyłali swoje dzieci do okolicznyc­h szkół z programami biegowymi. Aż Kenia zmieniła się w imperium biegów długodysta­nsowych. Podobnie było z kolarstwem w Kolumbii. Ba, podobny mechanizm działa – na znacznie mniejszą skalę i ze znacznie mniejszym społecznym entuzjazme­m – w Polsce ze skokami narciarski­mi oraz rzutami różnymi ciężkimi przedmiota­mi w lekkoatlet­yce.

Asmara z liniami mety

Erytrea jest również położona nad wielkim rowem tektoniczn­ym, w jego północnym zakątku. I również tam są okolice z drogami na dużej wysokości 2350 m. Asmara, stolica kraju, leży na tej wysokości. To powoduje, że – w warunkach rozrzedzon­ego powietrza – organizm musi się dostosować i wyprodukow­ać więcej czerwonych krwinek, odpowiadaj­ących za transport tlenu do mięśni. A od tego zależy wytrzymało­ść. – Geografia stoi za naszym sukcesem – przyznał siedem lat temu Teklehaima­not. – Ale też ciężka praca – dodał.

W przypadku Erytrei zapalnikie­m mogło być zaangażowa­nie fundacji, takich jak World Bicycle Relief czy Qhubeka Foundation, zapewniają­cych Afryce rowery. A także praca Amerykanin­a Jonathana Boyera, współtwórc­y sukcesu kolarskieg­o w Rwandzie.

Ale nawet oni zastali ulice w Asmarze już upstrzone wymalowany­mi liniami mety, tyle tam organizuje się wyścigów.

Zaintereso­wanie kolarstwem w Erytrei było niemałe, odkąd kraj stał się włoską kolonią. To znaczy najpierw rowerem jako względnie tanim środkiem transportu

Rower znaczy wolność

I jeszcze jedna ważna rzecz: rowery to było jakby odreagowan­ie od okupacji. Etiopia, która przez wiele lat była z Erytreą jednym krajem (do 1993 r. i zwycięskie­go zakończeni­a wojny wyzwoleńcz­ej przez Erytrejczy­ków), zakazała jeżdżenia na rowerze, gdyż władze obawiały się, że rower będzie używany przez partyzantó­w i secesjonis­tów. Wyścig Dookoła Erytrei zawieszono po pierwszej edycji w 1946 r. na kilka dekad. Przywrócił go do życia w 2001 r. prezydent Isaias Afwerki. Dyktator, wciąż rządzący krajem od wyzwolenia, mocno wspomagał kolarstwo i dlatego kolarze na ogół są wobec niego lojalni. Nie ma obawy, że wykorzysta­ją sportowe wyjazdy za granicę do ucieczki z ojczyzny, w której prawa człowieka i wolność słowa są na dnie rankingów. Raczej nie skorzystaj­ą z możliwości azylu, jak robią to erytrejscy piłkarze i niemal każdy, kto ma taką okazję. Z kraju uciekło 12 procent populacji. ●

 ?? FOT. MASSIMO PAOLONE / AP ?? ▲ Biniam Girmay pierwszy na mecie 10. etapu Giro d’Italia z Pescary do Jesi
FOT. MASSIMO PAOLONE / AP ▲ Biniam Girmay pierwszy na mecie 10. etapu Giro d’Italia z Pescary do Jesi

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland