Wstydliwe słowo „rasizm”
Wykład dr Hanny Machińskiej na Uniwersytecie Warszawskim okazał się ważnym kamieniem milowym w dokonującej się powoli zmianie w społecznej ocenie kwestii uchodźców. Główna teza wykładu głosiła, że wznoszenie murów strzegących przed napływem uchodźców nie ma sensu, gdyż takie mury i tak nie spełnią funkcji ochronnej. Dlatego należałoby przemyśleć na nowo politykę państwa w tej kwestii.
Po wykładzie doszedłem jednak do wniosku, że wszyscy boją się nazwać po imieniu główną przyczynę społecznego przyzwolenia na to, co się dzieje na naszej wschodniej granicy – rasizm Polaków. Znamienne, że zarówno w trakcie wykładu, jak i w dyskusji wiele było mowy o rasizmie sprzyjającym aprobacie nielegalnych wywózek – pushbacków. Samo to wstydliwe słowo nie padło tam jednak ani razu. A przecież to jest właśnie problem główny.
Widać to jak na dłoni. Porównanie sytuacji na granicy białoruskiej i ukraińskiej, a szczególnie los Romów w Przemyślu, o którym dużo mówiła dr Machińska, jasno pokazuje, że mamy do czynienia właśnie z rasizmem. I z selekcją – to drugie wstydliwe słowo, które też nie padło w trakcie wykładu. Chodzi o selekcję ludzi – podział na tych, którym chcemy pomagać, i tych, których nie chcemy u siebie widzieć. To przecież jasne, że wyboru dokonujemy ze względu na pochodzenie, język, kolor skóry, włosów, oczu i religię tych ludzi.
Bez jednoznacznego nazwania problemu bardzo trudno jest z nim walczyć. Rasizm jest wynikiem braku edukacji, strachu przed obcymi i skrywanych kompleksów. Rasista upokarza innego człowieka po to, by podnieść swoją ocenę w oczach własnych i ludzi sobie podobnych. Rasista jednak szkodzi nie tylko innym, ale także samemu sobie. Rasistowskie podejście do uchodźców niszczy nas samych, naszą psychikę, morale, reputację, nasze dobre imię. Nie da się bowiem pogodzić rasizmu z człowieczeństwem. Ani ze świecką ideą wspólnoty ludzkiej, ani z ideą religijną – głoszoną oficjalnie przez Kościół powszechny.
Jest ciągle rzeczą zdumiewającą, że polski Kościół katolicki milczy w sprawie śmierci ludzi na granicy polsko-białoruskiej. Choć papież Franciszek mówi o tym problemie otwarcie i specjalnie w tym celu udał się na włoską wyspę Lampedusa. Niestety polski Kościół przyzwyczaił nas do tego, że milczy na wiele innych tematów podobnej wagi moralnej i etycznej. Dlaczego? Śmiem twierdzić, że dlatego, że „dla pieniędzy ksiądz się modli, dla pieniędzy lud się podli”.
Rasizm, którego szczególną odmianą jest antysemityzm, dał się nam we znaki w czasach II RP (getto ławkowe, pomysły wysyłania Żydów na Madagaskar), w czasie okupacji hitlerowskiej (czego symbolami są Jedwabne i szmalcownictwo), bezpośrednio po wojnie (pogromy w Kielcach, Krakowie, Częstochowie), w końcu w PRL – rok 1968. To z powodu tych zajść i zbrodni Polacy są często postrzegani za granicą jako naród rasistów i antysemitów. Nie mówię, że słusznie, bo przecież szmalcownicy i zbrodniarze nie stanowili większości społeczeństwa. Ale jak walczyć ze stereotypami Polaka rasisty czy Polaka antysemity, jeśli dziś duża część społeczeństwa przyklaskuje oficjalnemu bezprawiu czynionemu na polsko-białoruskiej granicy? Także dla Kościoła, niepomnego na własne grzechy z czasów II RP, gdy szerzył antysemityzm, dzisiejszy problem rasizmu katolików polskich nie istnieje. Kościół nie zabiera głosu ani w sprawie śmierci ludzi na wschodniej granicy, ani w sprawie niegodnego traktowania ukraińskich
Romów w Przemyślu. A działać trzeba właśnie teraz, kiedy na naszych oczach Polska i Polacy tracą dobre imię i okrywają się hańbą, odgórnie organizując bezprawne wywózki uchodźców na stronę białoruską i przyczyniając się do śmierci tych ludzi na mrozie.
Zapewne za jakiś czas znów pojawi się święte oburzenie, że ktoś uważa nas, Polaków, za rasistów. Ale wygląda na to, że chcemy dbać o nasze dobre imię tylko post factum, a nie wówczas, gdy zniesławieniu można skutecznie zapobiec, zachowując się po prostu po ludzku, etycznie i zgodnie z obowiązującym prawem. Dziś nikt nie ruszy nawet palcem, by uchronić nas przed oskarżeniem o rasizm.
Nikt poza wyjątkowymi osobami, takimi jak dr Hanna Machińska, ludzie z NGO-sów działających na wschodniej granicy, kilku posłów na Sejm i mieszkańcy Podlasia. Oni wszyscy wiele ryzykują, niosąc pomoc uchodźcom i walcząc o dobre imię Polski i Polaków.