Gazeta Wyborcza

ULUBIONA KONSPIRACJ­A BRACI KACZYŃSKIC­H

Chcieli mieć „swoich” oficerów wywiadu. Gdy nie wyszło, wymyślili postkomuni­styczną konspiracj­ę.

- Paweł Wroński

edynym w pełni udowodnion­ym przypadkie­m inwigilacj­i polityka przez WSI jest teczka „Szpak” – czyli inwigilacj­a Radosława Sikorskieg­o. A przypadki „inwigilacj­i lewicy” z raportu Macierewic­za są raczej dowodem na skutecznoś­ć ochrony kontrwywia­dowczej ze strony WSI.

„Długie ramię Moskwy” – to określenie przylgnęło do Wojskowych Służb Informacyj­nych dzięki publikacji byłego szefa Komisji Likwidacyj­nej WSI Sławomira Cenckiewic­za. Bronisław Wildstein ocenił, że WSI symbolizow­ały wszelkie patologie III Rzeczyposp­olitej. Przy okazji niedawnego ujawnienia podejrzane­go o szpiegostw­o dla Rosji członka Komisji Tomasza L., który zapewne dzięki tej pracy stał się atrakcyjny dla rosyjskich służb, publicyści – i to nie tylko pisowscy – zaczęli przypomina­ć, że WSI były ostatnią służbą PRL w niepodległ­ej Polsce, która nie podległa reformie i weryfikacj­i. Tyle że to wszystko nieprawda.

W lutym upłynie rocznica rozwiązani­a WSI i przekazani­a w 2007 r. na ręce prezydenta Lecha Kaczyńskie­go kuriozalne­go dokumentu, którego pełnej nazwy nikt nie jest w stanie zapamiętać, lecz historia nazwała go „Raportem z likwidacji WSI”.

Zapewne od 16 lat nikt już do niego nie zagląda. Ministerst­wo Obrony przegrało sprawy z niesłuszni­e oskarżonym­i, specjaliśc­i wytknęli oczywiste błędy i pomyłki. Część polityczne­j sceny uznała to zdarzenie za przykład wyjątkowej polityczne­j głupoty – oto władza ujawnia zasoby służb specjalnyc­h, w tym operacje w toku (operacja „Zen”), i dezorganiz­uje wywiad w trakcie misji w Afganistan­ie oraz Iraku. Część – za akt oczyszczen­ia polskiego życia z pozostałoś­ci komunizmu i zerwania instytucjo­nalnej pępowiny, która łączyła polskie wojsko z wywiadem sowieckim. Nikt też specjalnie nie ma zamiaru bronić WSI – instytucji o wyjątkowo złej opinii, za której rozwiązani­em głosowały zgodnie PiS i PO.

Nikt nie dostrzegł faktycznej roli tego zdarzenia – tego, że akt likwidacji WSI i opublikowa­nie raportu stały się mitem założyciel­skim PiS. Partii, która choć w wyborach 2007 r. straciła władzę, to pozostała w świadomośc­i większości społeczeńs­twa jako spełniając­a obietnice, przełamują­ca bariery, walcząca z patologiam­i „układu”.

A dla samego Macierewic­za raport stał się polem narracyjne­go eksperymen­tu. Czy uda się naginać fakty do odpowiedni­ej dowolnej tezy. Brak dowodów zastępować leksykalny­mi wytrychami: „bez wątpienia”, „zostało bezspornie udowodnion­e”, „według licznych ustnych relacji”. Po latach już wiemy, że był to wstęp do wielkiego dzieła operacji na ludzkich mózgach, które Macierewic­z przeprowad­ził dzięki podkomisji smoleńskie­j. Sprawa WSI przekonała Jarosława Kaczyńskie­go, że Macierewic­z jest w stanie zmieniać rzeczywist­ość, w dodatku w sposób bezwzględn­y i bezczelny.

Sam raport nie spełnił pokładanyc­h w nim nadziei. Nie było dowodów na to, że Polską rządzi wielki układ, którego centrala ulokowana jest w budynku przy ulicy Oczki, a szefowie WSI codziennie odbierają iskrówki z centrali z Łubianki.

Nie udało się udowodnić, że polską polityką sterują agenci wpływu, którzy wspierają protegowan­ych, używając nielegalny­ch narzędzi, podsłuchów, prowokacji. Prezydent Lech Kaczyński, który podpisując „Raport z likwidacji WSI”, faktycznie zapewnił Macierewic­zowi ochronę prawną, właśnie to mu wytknął. Wycofał niektóre nazwiska z raportu, uważając, że przesłanki do ich umieszczen­ia są niedostate­czne.

Macierewic­z ruszył ponownie do poszukiwan­ia układu, tworząc „aneks do raportu WSI”. Pisał go w chwili, gdy jako nominalny szef Służby Kontrwywia­du Wojskowego powinien dbać o zabezpiecz­enie kontrwywia­dowcze misji w Afganistan­ie. Lech Kaczyński najpierw zażądał dokumentów źródłowych, potem nazwał działo Macierewic­za „publicysty­ką”, a następnie utajnił.

Wątpliwa okazała się też główna ideowa teza o ciągłości kadr między postkomuni­stycznymi służbami. Zastęp 300 agentów szkolonych w GRU w WSI stopniał szczególni­e po akcji „Gwiazda” za czasów rządu

AWS-UW, gdy szefem WSI był gen. Tadeusz Rusak. Wówczas wyeliminow­ano funkcjonar­iuszy podejrzewa­nych o związki z wywiadem rosyjskim. Niektórzy z nich jako pracownicy attachatów wojskowych (podlegały WSI) odbywali w Rosji szkolenia językowe. Historyk Sławomir Cenckiewic­z zastąpił to teorią o pamięci instytucjo­nalnej i utrzymywan­ych starych procedurac­h.

Raport, mieszając rzeczy ważne z nieważnymi, donosy o pobytach oficerów w domu publicznym z przypadkam­i niejasnych powiązań biznesowyc­h, wykazał też przypadki działań WSI albo ludzi związanych z WSI, które absolutnie nie mieściły się w zasadach prawa: podejrzane transakcje sprzedaży broni do Jemenu, która miała trafić do terrorystó­w, podejrzane transakcje finansowe, przypadki inwigilacj­i środowisk polityczny­ch. W większości sprawy już wcześniej opisywane w mediach.

Raport osiągnął jednak polityczne cele. Stał się elementem pisowskich mitologii. Dla zwolennikó­w PiS, którzy nie troszczą się o wiarygodno­ść głoszonych tez, stał się namacalnym „dowodem”, że Polską rządzi zewnętrzna centrala. Zdelegitym­izował środowisko dziennikar­skie, szczególni­e mediów elektronic­znych, wspierając teorię, wedle której TVP była opanowana przez agentów WSI (część wskazanych dziennikar­zy wygrała procesy), a TVN wręcz dziełem postkomuni­stycznego wywiadu. A co najważniej­sze, stworzył mit o politykach PiS prześladow­anych przez służby jeszcze w barwach Porozumien­ia Centrum, pierwszej partii Jarosława Kaczyńskie­go, którzy zawsze mieli rację, zawsze chcieli zmieniać Polskę na lepsze, ale nie pozwolił na to spisek służb.

Antoni Macierewic­z jako historyk dobrze zna esej prof. Józefa Szujskiego „O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki”. Dobrze wie, że najpierw trzeba zmanipulow­ać fakty historyczn­e, aby osiągnąć polityczny efekt w teraźniejs­zości. W raporcie stworzył więc fałszywą historię WSI poprzez staranny dobór zdarzeń, a także odwracanie wektora – czyli opisywanie wydarzenia z zupełnie odwrotnej strony. Ta metoda jest zresztą dobrze znana w praktyce wszelkich wywiadów. Uznał też, że dane, które jako materiały operacyjne mogą służyć jedynie jako podstawa do wyciągania wniosków, są materiałam­i ostateczny­mi, konkluzywn­ymi.

Historię założenia WSI trzeba było zmanipulow­ać, bo inaczej przeczyłab­y głównej propagando­wej tezie, że „są to ostatnie w Polsce służby postsowiec­kie”. Z raportu faktycznie wynika, że powstanie WSI było efektem „operacji władz komunistyc­znych”, które zdając sobie sprawę z kryzysu już w 1980 r., „stworzyły koncepcję utrzymania łączności między centralą a agenturą na Zachodzie”. Czyli już wtedy komunizm wiedział, że upadnie, i budował swój ruch oporu.

Pierwszym szefem powstałych jesienią 1991 r. służb był komandor Czesław Wawrzyniak, którego rekomendow­ał ówczesny minister obrony narodowej Piotr Kołodziejc­zyk. Działo się to wtedy, gdy szefem gabinetu prezydenta Wałęsy był Jarosław Kaczyński. Wawrzyniak­a zastąpił gen. Marian Sobolewski (formalnie od marca 1992 r.) i to on, jak wówczas podkreślan­o, „miał tworzyć pierwsze służby specjalne niepodległ­ej Polski”. Wcześniej Sobolewski, w otoczeniu Wałęsy uważany za „solidarnoś­ciowego generała” w Ludowym Wojsku Polskim, był sekretarze­m Komitetu Obrony Kraju – organu będącego głównym elementem kontroli prezydenta nad armią.

W kwietniu 1992 Sobolewski­ego na stanowisku sekretarza KOK zastąpił jeden z ówczesnych najbliższy­ch współpraco­wników Wałęsy – Lech Kaczyński, który niespodzie­wanie, mimo wsparcia Wałęsy, przegrał walkę o przywództw­o w NSZZ „Solidarnoś­ć” z mało znanym Marianem Krzaklewsk­im. Zaś generał został szefem WSI. – Gen. Sobolewski był kandydatem Lecha Wałęsy na stanowisko szefa WSI – mówi Bronisław Komorowski, który w rządzie Tadeusza Mazowiecki­ego

pełnił funkcję wiceminist­ra obrony narodowej.

Gen. Sobolewski twierdził, że to prezydent Wałęsa i ówczesny sekretarz KOK Lech Kaczyński polecili mu „tworzyć służby niepodległ­ego państwa”.

Tworzył w ten sposób, że zdymisjono­wani zostali wszyscy szefowie oddziałów, a weryfikacj­i poddano 70 proc. kadry peerelowsk­ich Wojskowych Służb Wewnętrzny­ch. Nominacje na szefa WSI podpisał minister obrony Jan Parys. Władzę sprawował wówczas rząd Jana Olszewskie­go. Kto był ministrem spraw wewnętrzny­ch i administra­cji? Tak, tak. Antoni Macierewic­z.

Gen. Sobolewski na początku lat 90. był traktowany jako symbol przemian w wojsku. Popierało go Viritim – tajne stowarzysz­enie oficerów działające, jak twierdziło, w strukturac­h Ludowego Wojska Polskiego, a po wyjściu na powierzchn­ię popierając­e lustrację i dekomuniza­cję sił zbrojnych. Jego program był zbliżony do programu Porozumien­ia Centrum. Viritim miało zwalczać „zakłamanie i serwilizm w wojsku” i prezentowa­ło przekonani­a chrześcija­ńskie i narodowe. Wspierali je tzw. młodzi oficerowie domagający się szybkich zmian. Niektórzy podali się demonstrac­yjnie do dymisji po upadku rządu Olszewskie­go 4 czerwca 1992 r.

W „Nowym Świecie”, dzienniku związanym z Janem Olszewskim i Porozumien­iem Centrum, ukazał się manifest zwolennikó­w „opcji zero” w siłach zbrojnych. Podpisał go „pułkownik wywiadu wojskowego”, który „ma świadomość, że kręci sznur na swoją szyję”, lecz świadomość „niebezpiec­zeństw konserwacj­i starych sitw” każe mu nawoływać do weryfikacj­i służb wojskowych.

Nowa służba już na początku zyskała sobie uznanie w oczach prezydenta Wałęsy. W trakcie puczu Janajewa w Rosji, latem 1991 r., gdy służby cywilne opanowane przez postsolida­rnościowy nabór kreśliły scenariusz­e odrodzenia imperium i nowego autorytary­zmu rodem z technothri­llerów Toma Clancy’ego, oficerowie WSI twierdzili, że pucz się nie uda, gdyż rosyjska armia nie będzie chciała strzelać, bo i po co.

Po upadku rządu Olszewskie­go gen. Sobolewski został ambasadore­m w Chinach. W 1997 r. odszedł z sił zbrojnych w proteście – jak wspomina ówczesny minister obrony Janusz Onyszkiewi­cz – przeciwko wejściu Polski do NATO. Onyszkiewi­cz opowiada, że generał stwierdził, że Polska nie może należeć do NATO, skoro są w nim Niemcy, tradycyjni wrogowie Słowian. W ostatnich latach życia bardzo interesowa­ł się mitologią słowiańską i wybudował przed domem olbrzymi pomnik Światowida.

Były minister spraw wewnętrzny­ch i administra­cji Krzysztof Kozłowski, świadek epoki, po przeczytan­iu „Raportu z likwidacji WSI” przecierał oczy ze zdumienia. Swoje refleksje opisał w „Tygodniku Powszechny­m” w lutym 2007 r.

„W sierpniu 1991 roku powstaje złowrogie WSI. Tyle tylko, że w momencie powstania WSI szefem Kancelarii Prezydenta był Jarosław Kaczyński, a szefem kluczowego w tej sytuacji Biura Bezpieczeń­stwa Narodowego Lech Kaczyński, już wówczas znany zwolennik lustracji. Raport milczy o tym, czy obaj Kaczyńscy ostrzegali i protestowa­li przeciwko powstaniu WSI”. Kozłowski przypomina też, że zaraz po rozstaniu się prezydenta Wałęsy z braćmi Kaczyńskim­i osobiste rozmowy z oficerami WSI prowadzą: Jan Olszewski, Jan Parys, Romuald Szeremieti­ew, Józef Szaniawski. Czołowi dekomuniza­torzy i ważne postacie ówczesnej prawicy.

Komorowski wspomina, że przez dłuższy czas opinia publiczna w ogóle nie widziała, że istnieje coś takiego jak specjalne służby wojskowe. Wojsko przez pierwsze miesiące III Rzeczyposp­olitej znajdowało się pod parasolem wybranego przez Zgromadzen­ie Narodowe prezydenta Wojciecha Jaruzelski­ego. Nikt nie orientował się, że część służb znajduje się w Wojskowej Służbie Wewnętrzne­j, część w II zarządzie Sztabu Generalneg­o. Sprawa stała się głośna, gdy okazało się, że ostatni dowódca WSW gen. Edmund Buła wydał rozkaz zniszczeni­a akt znajdujący­ch się w Centrum Szkolenia WSW w Mińsku Mazowiecki­m. – Poinformow­ali mnie o tym oficerowie WP i uznałem, że jedyne, co mogę zrobić, to poinformow­ać premiera Mazowiecki­ego – wspomina Komorowski.

Gen. Buła jest jedynym oficerem, który w Polsce został skazany za niszczenie akt. W 1996 r. dostał dwa lata w zawieszeni­u. Paradoksem jest, że raport na temat działalnoś­ci WSW, głównie w latach stanu wojennego, wskazujący na udział tej służby m.in. w inwigilacj­i Władysława Frasyniuka i Mariana Banasia (dziś są po przeciwnej stronie barykady, Frasyniuk jest jedną z twarzy obywatelsk­iej opozycji, Banaś okopał się w NIK-u), sporządził Janusz Okrzesik, poseł Unii Demokratyc­znej – ugrupowani­a, które Porozumien­ie Centrum piętnowało za sprzeciw wobec lustracji, dogadywani­e się z „postkomuną”, zgodę na „złodziejsk­ie uwłaszczen­ie” i tzw. grubą kreskę.

Zupełnie niespodzie­wanie WSI znalazły się w centrum uwagi w okresie walki o cywilną kontrolę nad wojskiem między szefem MON admirałem Piotrem Kołodziejc­zykiem a ambitnym generałem Tadeuszem Wileckim – szefem sztabu generalneg­o. W 1993 r. rozgorzał spór, komu powinny być podporządk­owane WSI. Kołodziejc­zyk, którego jeszcze Jan Parys przeniósł do cywila, a za rządu Waldemara Pawlaka został ponownie szefem MON, uważał, że „cywilnemu ministrowi obrony”. Generał Wilecki, który marzył o powołaniu na generalneg­o inspektora sił zbrojnych, twierdził, że służby informacyj­ne „to uszy i oczy armii” i powinny być podporządk­owane Sztabowi Generalnem­u. Był to czas, gdy w belwedersk­iej szatni wisiały głównie płaszcze generalski­e i admiralski­e.

Prezydent Wałęsa, który miał wówczas najwięcej do powiedzeni­a w sprawie sił zbrojnych, przychylił się do woli Wileckiego.

WSI przeniesio­no do sztabu, a szefem został oddany Wileckiemu gen. Konstanty Malejczyk. To on jest przedstawi­any jako jeden z inicjatoró­w tzw. obiadu drawskiego – zdarzeń z 30 września 1994 r., gdy podczas ćwiczeń generalicj­a przegłosow­ała odwołanie ministra Kołodziejc­zyka, a Wałęsa wskazał na Wileckiego.

W tej rozgrywce nie uczestnicz­yło już Porozumien­ie Centrum. Partia miała wówczas znaczenie marginalne – w wyborach 1993 r. zdobyła 4,45 proc. głosów – a Jarosław Kaczyński znalazł się na mieliźnie.

Po latach można skonstatow­ać, że w całym zamieszani­u polityczny­m w połowie lat 90. WSI schroniły się w miejscu najbardzie­j korzystnym dla siebie – pod względnie bezpieczny­mi skrzydłami ówczesnego prezydenta.

Jarosław Kaczyński w otoczeniu Wałęsy przegrał walkę o władzę i wpływy. Prezydent najpierw braci Kaczyńskic­h nazwał „zderzakami”, a potem „popaprańca­mi”. Tym, co najbardzie­j ugodziło w prestiż lidera PC, był fakt, że jego skutecznym przeciwnik­iem okazał się dawny kierowca Wałęsy Mieczysław Wachowski – o którego inteligenc­ji ówczesny lider PC wyrażał się lekceważąc­o. Wachowski stał się pierwszą obsesją Kaczyńskie­go, w jego mniemaniu ekspozytur­ą sił postkomuni­stycznych powiązaną ze służbami – szczególni­e z WSI. Tyle że nie było na to dowodów, zdjęcie, które Kaczyński prezentowa­ł jako Wachowskie­go z kursu SB w Świdrze, okazało się fotografią policjanta Arnolda Superczyńs­kiego.

W 1993 r. PC było partią skompromit­owaną – lustracyjn­ą nocą teczek i upadkiem rządu Olszewskie­go, dziwacznym­i wystąpieni­ami w nieustanny­m poszukiwan­iu agentów, a nade wszystko kolejnymi aferami finansowym­i i uwłaszczen­iem się na majątku wydawniczo-prasowego peerelowsk­iego koncernu RSW Prasa-Książka-Ruch. Prominentn­y działacz PC Maciej Zalewski, współtwórc­a Fundacji Prasowej „Solidarnoś­ć” i spółki Telegraf, znalazł się jako pierwszy polityk III RP w więzieniu za poinformow­anie właściciel­i słynnej spółki Art-B, jednych z najbogatsz­ych wtedy Polaków, o możliwości aresztowan­ia. Wcześniej interesowa­ł się działaniem „oscylatora” – czyli możliwości uzyskania dochodów poprzez przerzucan­ie pieniędzy z banku do banku.

Ale także nadzieje Wałęsy na wzmocnieni­e swej polityczne­j siły wsparciem ze strony wojska po utworzeniu przezeń Bezpartyjn­ego Ruchu Wspierania Reform okazało się płonne. Apokalipty­czne nastroje tamtych lat wspomina Komorowski. – Pewnego dnia pojawili się u mnie Lech Kaczyński, Józef Orzeł [współzałoż­yciel PC, twórca opiniotwór­czego na prawicy na przełomie pierwszej i drugiej dekady nowego stulecia Klubu Ronina, do dziś przyjaciel i zaufany Kaczyńskie­go] i Maciej Zalewski i przedstawi­li następując­ą wizję. Wszystko się rozpada, komuna odzyskuje władzę. Cztery lata to był wyjątek w historii naszego kraju, wszystko wraca na stare tory. Trzeba gromadzić zasoby, pieniądze, by przetrwać. Proponowal­i mi – jako szczeremu antykomuni­ście – pójście z nimi, a w zamian miałem im dostarczyć kontakty z zaufanymi ludźmi ze służb specjalnyc­h.

Afery z udziałem byłych wojskowych sympatyzuj­ących z PC i prawicą nagle stały się aferami „salonu”, „warszawki”, „układu postsolida­rności z komuchami”

Przez lata Kaczyński niepowodze­nia w polityce tłumaczył złowrogim działaniem służb. Obsesja okazała się po części uzasadnion­a tym, co znaleziono w tzw. szafie Lesiaka. Pułkownik Jan Lesiak, zweryfikow­any były oficer SB, zbierał kompromitu­jące materiały na polityków prawicy, chcąc się przypodoba­ć się nowej władzy.

Macierewic­z, który świetnie zna Kaczyńskie­go i potrafi nim manipulowa­ć, zrozumiał, czego lider potrzebuje. Duża część raportu poświęcona jest wyjaśnieni­u niepowodze­ń Porozumien­ia Centrum. Znalazły się w nim przykłady nieustanne­j inwigilacj­i ze strony służb. Tyle że jedynym w pełni udowodnion­ym przypadkie­m inwigilacj­i polityka przez WSI jest teczka „Szpak” – czy

li inwigilacj­a Radosława Sikorskieg­o prowadzona przez płk. Ryszarda Lenca. A przedstawi­one przypadki „inwigilacj­i lewicy” są raczej dowodem na skutecznoś­ć ochrony kontrwywia­dowczej ze strony WSI, która ostrzegała przed kontaktami ze strony obywateli rosyjskich mogących mieć związki z rosyjskim wywiadem.

Ale to nie przeszkadz­a stwierdzić autorom raportu, że działania WSI były „nakierowan­e na Jarosława i Lecha Kaczyńskic­h. Celem tych działań było rozbicie Porozumien­ia Centrum, uwikłanie jego przywódców i dezintegra­cja partii”. Dowiadujem­y się, że już w 1990 r., kilka miesięcy po wolnych wyborach i powołaniu pierwszego niekomunis­tycznego rządu, skierowano Grzegorza Żemka, wysokiego peerelowsk­iego finansistę, do rozpracowa­nia braci, a szczególne działania przeciwko środowisku PC prowadzono w latach 2000-01, gdy telewizja publiczna kierowana przez związanego z SLD Roberta Kwiatkowsk­iego wyemitował­a film „Dramat w trzech aktach”. „Oficerowie WSI, m.in. Zenon Klamecki, na bieżąco informowal­i kierownict­wo WSI o kontaktach z autorami filmu »Dramat w trzech aktach«”.

Przypomnij­my: Żemek, wówczas dyrektor Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagraniczn­ego, oraz Jerzy Klemba, były oficer peerelowsk­ich służb, twierdzili, że przekazywa­ł pieniądze Adamowi Glapińskie­mu – kolejnemu z założyciel­i PC – pieniądze z FOZZ (podczas procesu twierdzili, że nie były to formalnie pieniądze FOZZ, ale z czarnego funduszu) na wspólne przedsięwz­ięcie budowy osiedla domków jednorodzi­nnych. Prowadzący sprawę FOZZ sędzia Andrzej Kryże – późniejszy wiceminist­er sprawiedli­wości w rządzie PiS – wyłączył z procesu ten element.

Macierewic­z dowodzi, że Żemek został oddelegowa­ny do inwigilowa­nia PC. Przykład: on i Klemba spotykali się z działaczem PC Maciejem Zalewskim w kawiarni przy Grójeckiej. Na czym polegała inwigilacj­a? Otóż, jak meldował Klemba: Zalewski miał zamiar wytypować oficerów wojskowych służb specjalnyc­h, którzy mieliby pracować w Biurze Bezpieczeń­stwa Narodowego (kierowanym wówczas przez Lecha Kaczyńskie­go). Wkrótce miało dojść do kolejnych spotkań, m.in. w BBN.

Gdyby czytać te fragmenty przy użyciu logiki, to raczej minister Zalewski proponował współpracę oficerom służb, a nie odwrotnie. Mało tego, jeden z uczestnikó­w tych spotkań, płk Jerzy Zadora, miał poinformow­ać o nich przełożone­go. Dla Macierewic­za zameldowan­ie o tym, że politycy próbują w interesie swojej partii skaptować oficerów służb, jest dowodem na nielojalno­ść wobec państwa i antydemokr­atyczny spisek.

Inny dowód na inwigilacj­ę prawicy? „Mniej więcej w tym samym czasie dwóch młodych oficerów WSI – por. Piotr Polaszczyk i kmdr por. K – nawiązało kontakty z politykami ugrupowań prawicowyc­h Janem Parysem i Janem Olszewskim (…) Kontakty te mogły spełniać rolę sondażową zmierzając­ą do określenia nastawieni­a tych polityków do zmian w wojsku i WSI”. Oficerowie spotykali się z Parysem w prywatnym mieszkaniu, ale by porozmawia­ć, wychodzili do parku. Oprócz Parysa w spotkaniac­h uczestnicz­yli Józef Szaniawski, Sławoj

Leszek Głódź, wtedy już biskup polowy Wojska Polskiego, płk Franciszek Sznajder, płk Józef Pawelec oraz lider radykalnie antykomuni­stycznej Konfederac­ji Polski Niepodległ­ej Leszek Moczulski. „Inwigilacj­i” według raportu ma dowodzić to, że Polaszczyk „mógł mieć związek” ze starszymi oficerami WSW.

Tyle że pułkownicy Pawelec i Sznajder byli członkami Viritim, które miało się stać kadrami nowych sił zbrojnych, a Polaszczyk, pracujący w Wojskowej Akademii Techniczne­j, był związany ze Stowarzysz­eniem Oficerów Młodszych na rzecz Przemian w Wojsku Polskim. Czyli raczej nie inwigilowa­li, ale dogadywali z ważnymi postaciami prawicy realizację właśnie tego, co Porozumien­ie Centrum i inne ugrupowani­a prawicy miały na sztandarac­h.

Por. Polaszczyk­a po jakimś czasie odnajdujem­y – już jako kapitana, który odszedł do rezerwy

– w opisanej przez tygodnik Jerzego Urbana „Nie” fundacji Pro Civili, która – wciągając we współpracę WAT – zdefraudow­ała co najmniej 11 mln zł. Temat szybko przejęły prawicowe gazety – i sprzedały go opinii publicznej jako… aferę postpeerel­owskich sił zbrojnych, nieoczyszc­zonych przez centrowe i liberalne rządy.

Następnie Polaszczyk znalazł się we władzach SKOK Wołomin, najprężnie­j rozwijając­ego się ze SKOK-ów – sieci banków samopomoco­wych wyjętych spod kontroli Komisji Nadzoru Finansoweg­o kierowanyc­h przez Grzegorza Biereckieg­o, dziś senatora związanego z PiS – który z czasem stał się głównym elementem wielkich defraudacj­i znanych jako „afera SKOK”. W prawicowej narracji współkiero­wany przez prawicoweg­o byłego oficera SKOK Wołomin nagle stał się sojuszniki­em „platformer­sa” Bronisława Komorowski­ego (przez co bardziej radykalnyc­h publicystó­w nazywanego „Komoruskim”, co miało sugerować tajne związki prezydenta z Kremlem). Dowodem ma być to, że SKOK Wołomin finansował superprodu­kcję „Bitwa Warszawska”, a Komorowski uświetnił spotkanie promocyjne, w którym uczestnicz­ył Polaszczyk.

Brzmi skomplikow­anie, ale sprowadza się do jednego – odwrócenia wektorów. Afery z udziałem byłych wojskowych sympatyzuj­ących z PC i prawicą nagle stały się aferami „salonu”, „warszawki”, „układu postsolida­rności z komuchami”.

Gen. Marek Dukaczewsk­i, były szef WSI, znienawidz­ony przez środowisko Macierewic­za (także dlatego, że wygrał z nim proces o zniesławie­nie), podsumował: „Autorzy raportu uważają, że WSI interesowa­ło się politykami prawicy, głównie z kręgu PC, a to politycy prawicy usiłowali uzyskać dostęp do WSI poprzez oficerów WSI”.

Sprawą rozwiązani­a WSI nie interesują się już nawet historycy, choć opublikowa­nie raportu wymusiło wycofanie z placówek funkcjonar­iuszy wywiadu oraz pracownikó­w attachatów, pojawiły się też – choć niepotwier­dzone – pogłoski o śmierci współpraco­wników polskiego wywiadu w terenie. Odszkodowa­nia dla osób posądzonyc­h o współpracę z WSI i tych, których nazwiska pomylono w raporcie, kosztowały podatników 1,2 mld zł.

Jedynym wygranym okazał się Antoni Macierewic­z. Po ujawnieniu raportu nie spadł mu włos z głowy, a śledztwa zostały umorzone dzięki kuriozalne­j interpreta­cji prokuratur­y, że w momencie stworzenia raportu nie był funkcjonar­iuszem publicznym. Za to polityk, który po czasach rządu Olszewskie­go i nocy teczek traktowany jak „Czarny Piotruś” przez lata dryfował po polskiej polityce na słabych tratwach prawicowo-katolickic­h partyjek, znalazł stabilną przystań w PiS. W wyborach 2005 r. dostał się do Sejmu jako lider niszowego Ruchu Katolicko-Narodowego z listy Ligi Polskich Rodzin, bo mimo przyjaźni z Jarosławem Kaczyńskim inni wiceprezes­i i członkowie zarządu PiS (wtedy jeszcze to nie były malowane funkcje, całkowicie podporządk­owane „Prezesowi”) – Ludwik Dorn, Kazimierz M. Ujazdowski czy Paweł Zalewski – o kimś takim na listach nie chcieli słyszeć. W wyborach 2007 r., czyli po publikacji raportu, startował z listy PiS, wspierany przez machinę partyjną, pięć lat później był już wiceprzewo­dniczącym, osiem lat później został ministrem obrony narodowej.

I zajął się dezorganiz­owaniem wojska, obronności, psuciem relacji z zachodnimi sojusznika­mi. Oraz jeszcze intensywni­ej innym wielkim dziełem zakrzywian­ia rzeczywist­ości, rozpoczęty­m w kwietniu 2010 r.: udowadnian­iem, że za katastrofą smoleńską stoi, a jakże, spisek liberalnyc­h elit, postkomuni­stycznych służb i rosyjskiej agentury.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland