NASZAEUROPA
tem strukturyzującym Europę, pozostaje silna – ale po II wojnie światowej wspólnie zbudowaliśmy konstrukcję polityczną, która nie była już oparta na hegemonii. I to stanowi skarb Europy. W przeszłości ponawiano próby zjednoczenia kontynentu – niemiecki filozof Peter Sloterdijk dobrze to opisał – na wzór imperium rzymskiego. To znaczy: z centrum i peryferiami, z dominacją jednego nad innymi. Tak było z imperiami Napoleona i Bismarcka czy Hitlera. Porzuciliśmy to. Uznaliśmy, że nie ma już małych i dużych krajów, nie ma peryferii i centrum. W Europie jest wiele stolic – ale wszystkie mają równe prawa.
To jest fundamentalna kwestia. To właśnie przyniosło temu kontynentowi pokój, dobrobyt i wolność. I ten skarb trzeba docenić, zwłaszcza teraz, w czasie wojny i kryzysu gospodarczego oraz przemyśliwania systemu na nowo. Nie wolno dopuścić do wrażenia, że niektórzy mają prawo do lepszego traktowania niż inni.
W jakim kierunku pójdzie teraz Europa? Mamy bezprecedensowy kryzys, ponieważ na kontynencie trwa wojna. Mamy model gospodarczy, którym zatrzęsły konsekwencje tej wojny, a w tle świat zorganizowany przez rywalizację USA z Chinami, która stawia przed Europą alternatywę: albo podążymy własną drogą wolności, wiary w rynek, a jednocześnie równości i solidarności, albo zostajemy wasalem jednej z dwóch potęg. Tego wyboru jeszcze nie podjęto.
Uważam, że odpowiedź leży w Europie suwerennej gospodarczo, technologicznie i militarnie, innymi słowy, w Europie, która jest naprawdę potęgą. Nigdy nie wolno nam zapominać o wyjątkowym charakterze tego, co robiliśmy przez ostatnich kilkadziesiąt lat, o kruchości tego wielkiego projektu oraz o tym, że jesteśmy skazani na to, by nieustająco odnawiać naszą Europę, ponieważ jeśli pozwolimy jej tkwić w samozadowoleniu, upadnie lub podzieli się pod wpływem narodowych egoizmów i partykularyzmów.
Jeśli jestem optymistą, to dlatego, że wszyscy dostrzegają, że tylko zjednoczona Europa może działać na skalę naszych czasów. Nowe technologie, sztuczna inteligencja, zmiany klimatu, geopolityka – to kontynent europejski jest właściwym poziomem, na którym sprostamy tym wyzwaniom. Na pewno nie nasze kraje każdy z osobna.
Bardzo ostrożnie dobieram słowa. Walczę z ekstremizmem i z demagogią
– ale staram się również szanować tych w Europie, którzy uważają, że mają ważne rzeczy do załatwienia na szczeblu krajowym
Wróćmy do tematu Ukrainy. W przeszłości dużo rozmawiał pan z Władimirem Putinem. W ostatnim czasie również?
– Nie, w ciągu ostatnich kilku tygodni nie.
Powiedział pan kiedyś coś, co wywołało wiele kontrowersji. Mianowicie, że nie powinniśmy upokarzać Rosjan. Nie konkretnie Putina, ale narodu rosyjskiego. Pomyślałem wtedy o traktacie wersalskim – upokorzenie, które spotkało Niemców pod koniec I wojny światowej, było w pewnym sensie początkiem kolejnej.
– Chodzi o to, że nie da się tasować narodami na mapie. Rosja będzie tam, gdzie jest, niedaleko. Można natomiast walczyć ze złymi liderami, ideami, projektami. I robimy to zdecydowanie, bez dwuznaczności. Natomiast potem trzeba będzie umieć znaleźć sposoby i środki do budowania pokoju. Ale powtarzam: na to przyjdzie czas po zwycięstwie Ukrainy. Kiedy słyszę, że „musimy rzucić Rosję na kolana”, wtedy zawsze zastrzegam, że nie należy poniżać narodów. Pokazałem – gestami i czynami – że Francja stoi po stronie ukraińskiego oporu. Ale zawsze musimy zachować zdolność do dialogu.
Niedawno przeczytałem tekst Benjamina Constanta napisany w 1815 roku, roku Waterloo, w którym zauważał: dalsza wojna w Europie jest bardzo trudna, prawie niemożliwa, Francuzi chcą odpocząć, handel jest niezbędny – wojna po prostu już nie działa. Miał poniekąd rację, bo po konwulsjach napoleońskich nastąpił cały wiek względnej stabilizacji. Wiem, że zna pan wspomnienia Stefana Zweiga – on pisał, że „jeszcze w latach 1913-14 my, Europejczycy, uważaliśmy, że mówienie o wojnie między mocarstwami to jak bajki o duchach i czarownicach. A w 1914 roku – bum!”. Dlatego ja się dziś martwię. – Mechanika wojny może wydawać się nieubłagana, jak samospełniające się proroctwo. Nie wydaje mi się jednak, żebyśmy byli już w tym punkcie. Wielu Europejczyków – i Amerykanów, którym należy tu oddać hołd – miało wielką jasność prawidłowego oglądu sytuacji oraz siłę, by wspierać Ukrainę od pierwszego dnia inwazji. Równie jasne jest nasze pragnienie, aby wojna się nie rozprzestrzeniała.
Także dlatego unikam werbalnej eskalacji. To trudne, gdy świat wydaje się rozpadać i nagle wszystko staje się możliwe, łącznie z najgorszymi scenariuszami.
Polityk musi zawsze być czujny i zaniepokojony. Albo przynajmniej niespokojny. A teraz dodatkowo jesteśmy w takim momencie naszej historii, kiedy piętrzą się tak liczne pytania – i odpowiedzi na nie muszą być dla naszych rodaków jasne, a dopóki nie są, oddajemy pole ekstremistom i demagogom.
Uważam, że nie możemy pozostać ślepi na fakt, że wielu Europejczyków czuje się nieco wykorzenionych w tej wspólnej Europie. Mają poczucie, że wzorce kulturowe i społeczne, w których wyrośli, są ze wszystkich stron kontestowane i że w zasadzie cała nowoczesność jest absolutnym wykorzenieniem. I musimy na to odpowiedzieć, to znaczy ustalić, co wokół nas jest niezmienne i stabilne. I przywrócić sens naszej wspólnej historii – uczynić tę przygodę bardziej popularną, zrozumiałą, namacalną, szczerą. Ja tu mówię o Francji, ale to dotyczy całej Europy: tożsamość, która jest realnym tematem, nie jest stała jak głaz.
Tym, którzy mówią, że Europa czy Francja nie mają silnego komponentu chrześcijańskiego w swojej tożsamości, mówię: ten komponent jest i trwa. Czy nasza tożsamość sprowadza się tylko do niego? Nie, ponieważ było wiele dopływów do tej rzeki. Także inne monoteizmy miały swój wkład w naszą Europę. I nawet filozofie, które nie wierzyły w nią, przyczyniały się do niej. Nasza historia to opowieść, która wymaga wyjaśnienia szkatułkowej fabuły i postaci z wielu planów.
To, co czyni ludzi nieszczęśliwymi, to brak uznania – czy to w sferze finansowej, symbolicznej, czy narracyjnej. W dniu, w którym na węgierskiej wsi, w dużych miastach Polski, w hiszpańskiej Estremadurze czy w mojej rodzinnej Pikardii ludzie wreszcie poczują, że w tych wszystkich miejscach Europy już rozumieją, skąd oni pochodzą, co nimi powoduje – kiedy będziemy mogli pojąć dzielące nas różnice, ale też nie staniemy się całkowicie identyczni – wtedy będziemy mieli szczęśliwą Europę. Głęboko wierzę w tę historię. Na tym polegają wielkie powieści.