NADCHODZI GENERAŁ POSTĘP
Trump na miarę czeskich możliwości kontra generał w stylu Hillary Clinton
N Cie wytrzymałem nerwowo. Nie dałem rady obejrzeć do końca debaty Babisza z Pavlem – przyznaje Petr Kratochvil z Pragi. W zasadzie było to jego obowiązkiem, bo Kratochvil jest politologiem. Na co dzień z uwagą analizuje wypowiedzi kandydatów i śledzi kampanię. – Ale ilość kłamstw, półprawd i przeinaczeń, jakie wygłosił Andrej Babisz, jest nie do opisania. Nie mogłem tego słuchać, wolałem szybko przeczytać zapis z debaty i mieć to z głowy. Czeskie media nie nadążają za prostowaniem tego, co opowiada Babisz. Raz twierdzi, że nigdy nie był działaczem bezpieki komunistycznej (choć są dowody). Innym oskarża rząd do spółki z Pavlem, że planują obniżenie emerytur. Teraz opowiada, że Petr Pavel, generał w stanie spoczynku, były szef komitetu wykonawczego NATO i jego konkurent, zamierza posłać „wasze wnuki i synów na wojnę z Ukrainą”.
zechy są podzielone, a żadna kampania nie była tak ostra. Sondaże dają przewagę Pavlovi – 53 proc. do 47 proc.
Niewykluczone, że przewaga ta jeszcze wzrośnie po zeszłotygodniowej debacie. Babisz wywołał w niej skandal międzynarodowy, zapowiadając, że jeśli zostanie prezydentem, nie będzie bronił Polski ani krajów bałtyckich przed napaścią. Szybko podchwycił to Pavel, który wytknął mu, że skoro nie zamierza respektować artykułu 5. NATO o kolektywnej obronie w razie agresji, to naraża również Czechy. Pavel nie tylko powiedział, że gdy zostanie prezydentem, Czesi przyjdą Polakom na pomoc, ale zapowiedział też, że w drugą podróż zagraniczną uda się do Warszawy (pierwsza zwykle zarezerwowana jest dla Słowacji).
W sztabie Babisza połapali się, że przeszarżował. Zaraz po niedzielnej debacie na jego profilu marketingowcy umieścili mętny wpis, że były premier powiedział, co powiedział, bo „tak naprawdę jest pewny, że nie będzie żadnej napaści”. Ale gdyby jednak z jakichś przyczyn do niej doszło, to „oczywiście będzie respektować artykuł 5. traktatu NATO”.
Na niewiele się to zdało. W środę Czesi wciąż dyskutowali, jak państwo powinno zachować się w razie agresji na innego członka NATO. Babisz zagalopował się, bo jego cała strategia obliczona jest
na przedstawienie konkurenta jako nieodpowiedzialnego wojaka, który tylko czeka, by Czechy weszły w konflikt z Rosją. W wywiadach mówi, że wojskowy jako głowa państwa kojarzy mu się z najgorszymi dyktaturami latynoamerykańskimi, a nie rozwiniętym krajem europejskim.
Ten przekaz był przygotowany od wielu tygodni. Już w kilka godzin po ogłoszeniu wyników pierwszej tury w całym kraju zawisły billboardy z podobizną Babisza i hasłem „Nie wciągnę Czech w wojnę. Jestem dyplomatą, a nie żołnierzem”.
Babisz nie wymyślił tego sam, inspiracja przyszła z Węgier. Rok wcześniej jego polityczny przyjaciel Viktor Orbán dzięki podobnym hasłom miażdżąco wygrał, mimo że sondaże dawały mu najwyżej niewielką przewagę, a opozycyjne partie wykonały gigantyczny wysiłek, by pójść wspólnie do wyborów. Gdy dwa miesiące wcześniej wybuchła wojna, Orbán przekonywał, że domagająca się zerwania wszelkich więzów z Rosją opozycja jest nieodpowiedzialna i chce wciągnąć Węgrów w wojnę.
Babisz wspierał się Węgrem również wcześniej. W 2021 r. na ostatniej prostej kampanii parlamentarnej zaprosił Orbána do Ústí nad Labem, bastionu jego partii ANO. W świetle kamer wychwalał antyimigrancką politykę Budapesztu i deklarował,
Petr Pavel chciał wstąpić do komunistycznego wywiadu, zrobił karierę w NATO, jest za eutanazją, ochroną klimatu i adopcją dzieci przez pary homoseksualne
że gdy zostanie premierem, jego kraj pójdzie drogą Węgier.
– Wspólnie walczymy o nasze narodowe interesy w Unii Europejskiej – mówił Babisz, stojąc obok Orbána. I się nie zająknął, że ANO należy do frakcji Renew Europe w Parlamencie Europejskim, założonej z inspiracji Macrona, silnie zwalczającego Orbána.
Ważne było co innego: Babisz, mający silny elektorat negatywny, stara się łowić wyborców skrajnej prawicy. I to z dobrym efektem, jak pokazują mizerne wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich u Jarosłava Baszty, kandydata SPD (Wolność i Demokracja Bezpośrednia), który dostał znacznie poniżej 10 proc. głosów, co wcześniej obiecywały mu sondaże.
Babiszowi udało się zrobić w kampanii więcej hałasu niż skrajnej prawicy. A są politolodzy, jak Tomáš Lebeda, którzy wierzą, że wybory wygrywa zwykle ten, kto zdoła zdominować kampanię i narzucić jej bieg. W tym Babisz od lat jest mistrzem i głęboko dzieli społeczeństwo. Wśród lewicowo-liberalnych wyborców i elit budzi zgorszenie. Głównie ze względu na częste mijanie się z prawdą, bogacenie się dzięki pieniądzom publicznym, populizm. Poczytny liberalny tygodnik „Respekt” o byłym premierze pisze: „Udowadnia, że jest człowiekiem chaosu i przeszłości, który nie jest gotowy na urząd prezydencki”.
Lecz on sam i jego sztab od lat głęboko wierzą, że wyborca ma pamięć złotej rybki i zaraz zapomina o skandalach i sprzecznościach.
Dziennikarze przypominają kampanię z 2021 r., gdy Babisz straszył liberalnymi Czeskimi Piratami. Mówił, że gdy tylko wygrają, każą emerytom oddać ich weekendowe domki muzułmańskim uchodźcom. A dla Czechów chatki, w których od dekad spędzają weekendy, to świętość. Z tego powodu jeszcze komuniści przesunęli wybory w Czechosłowacji na piątek i sobotę, bo w niedziele frekwencja drastycznie spadała ze względu na weekendowe wyjazdy ludu odpoczywającego w górach i na wsi.
– Z tą akcją „Migranci do chat” przyznaję, daliśmy się nieco ponieść fantazji – powiedział po wyborach Babisz. Opłaciło się. Piraci zostali zarzuceni taką ilością fake newsów i półprawd, że ich politycy nie zajmowali się niczym innym jak tylko ich prostowaniem. W efekcie, choć sondaże dawały im dwucyfrowy wynik, do Izby Poselskiej zdołali wprowadzić tylko czterech deputowanych (na 200 mandatów).
Zwolennikom kłamstwa Babisza absolutnie nie przeszkadzają. – Albo się go kocha, albo nienawidzi – mówi Petr Just, politolog z Uniwersytetu Metropolitalnego w Pradze.
Uwielbiają go zwłaszcza na prowincji: północy, w Ústí nad Labem i postindustrialnych rejonach Ostrawy. Obydwa regiony charakteryzują się wysokim bezrobociem i sporym odsetkiem emerytów.
Ale nie tylko z powodu podobnego elektoratu Babisz nazywany jest czeskim Trumpem. Jego koncern Agrofert to największa spółka w Czechach. Zatrudnia 34 tys. osób i wart jest ponad 4 mld dol. Działa od branży spożywczej, przez chemiczną, po rolniczą i media. Babisz szczególnie nie lubi tych ostatnich, powtarza, że dziennikarze rozsiewają na jego temat dezinformację, dlatego postanowił je kupić.
Gdy szedł do polityki w 2013 r., kupił spółkę Mafra wydającą m.in. ważne dzienniki „Mladá Fronta Dnes” i „Lidové Noviny”. Gazety zmieniły linię i przestały w ogóle opisywać afery z nim związane. Odeszli dziennikarze, którzy założyli własne portale śledcze.
Ale kłopoty Babisza i tak nie ominęły. Gdy został ministrem finansów w 2014 r., zarzucono mu konflikt interesów. Politycy i dziennikarze zwracali uwagę, że w rządzie z jego udziałem powstaje mnóstwo przepisów sprzyjających wielkim spółkom, takim jak Agrofert. Domagali się, by albo odszedł z rządu, albo pozbył się udziałów. Babisz wytrzymał presję trzy lata. Dopiero na początku 2017 r. oddał spółkę do trustu, który kontrolują jego żona oraz najbliżsi współpracownicy. W Czechach powszechnie uważa się, że to sztuczka, bo Babisz i tak kieruje biznesem, tyle że z tylnego siedzenia.
To hipokryta, populista, który nie cofnie się przed niczym – mówi Pavel. A właściwie generał Pavel, bo w kampanii jego sztab w ogóle nie wykorzystuje jego imienia Petr. Generał lepiej nawiązuje do hasła „Przywróćmy Czechom porządek i spokój”. Szczupły, szpakowaty Pavel, gdy odpowiada, stoi zawsze wyprostowany, wypowiedzi ma zwięzłe. – Co zamierza pan zrobić w sprawie Ukrainy? – pyta go dziennikarz.
– W sprawie Ukrainy zrobię wszystko, by jej pomóc.
„Nie jestem politykiem. Odpowiadam prosto i jednoznacznie” – deklaruje na swojej stronie internetowej. I wykorzystuje ten sam atut, który przed laty dał Babiszowi wejście do parlamentu (2013 r.), tekę ministra finansów (2014-17), a później stanowisko szefa rządu (2017-21). W kampaniach wyborczych Babisz, już wtedy jeden z najbogatszych biznesmenów, powtarzał: „Nie jestem politykiem. Będę prowadzić kraj, tak jak prowadzę firmę”.
Pavel jest od Babisza młodszy o siedem lat (ur. 1961) i niemal całe życie związany był z wojskiem. Do wojsk spadochronowych wstąpił w 1983 r. Pod koniec lat 80. został kandydatem do wywiadu wojskowego, ale służbę zaczął pełnić dopiero po upadku komunizmu. Jeździł na misje zagraniczne. W 1993 r. jako pułkownik czeskiego batalionu UNPROFOR uratował podczas wojny w byłej Jugosławii kilkudziesięciu żołnierzy francuskich okrążonych przez walczących Serbów i Chorwatów. Przeciwko sobie miał wtedy owianych złą sławą kryminalistów i zbrodniarzy wojennych z paramilitarnej grupy Tygrysów Željko Ražnatovića „Arkana”. Za ewakuację został odznaczony przez Francuzów, a w kolejnych latach jeździł na misje do Afganistanu i Iraku. W 2015 r. został szefem komitetu wykonawczego NATO.
O jego kandydowaniu czeskie media zaczęły już przebąkiwać w 2016 r. Pavel zaprzeczał. Dopiero gdy w 2018 r. odszedł do cywila, założył organizację Silniejsi Razem. Rozpoznawalna stała się w 2020 r., gdy świat dopadła pandemia. Pavel organizował liczoną w milionach koron pomoc i wolontariuszy dla szpitali. Wtedy już nie zaprzeczał, że myśli o prezydenturze. A dziennikarze przestali mieć wątpliwości: „Silniejsi razem” to przecież slogan z kampanii Hillary Clinton w 2016 r.
Generał Pavel ma rzeczywiście coś z amerykańskiego demokraty. Przypomina pułkownika Hastingsa z filmu „Irrestible”. To historia o tym, jak spin doktor Demokratów z Waszyngtonu udaje się na daleką prowincję w poszukiwaniu kandydata, który pokona Republikanów. Pułkownik Hastings ma niewątpliwe zasługi jako wojskowy i cieszy się estymą lokalnej społeczności, a do tego wyznaje lewicowe wartości: opowiada się za obroną słabszych, w tym imigrantów.
Generał Pavel jest za ochroną klimatu, adopcją dzieci przez pary homoseksualne i umożliwieniem eutanazji. Od filmowego pułkownika Hastingsa różni go to, że jest lepiej wykształcony i obyty w świecie. Ale – podobnie jak on – mieszka na wsi (przynajmniej od jakiegoś czasu).
Jest mocnym krytykiem nie tylko Babisza, ale również Orbána. Opowiada się za ograniczeniem współpracy w Grupie Wyszehradzkiej ze względu na autorytarne ciągotki rządów PiS i węgierskiego Fideszu.
Światopoglądowo nadawałby się idealnie na członka partii TOP 09 – mówi Petr Kratochvil. Ta konserwatywno-liberalna partia to jakby czeska Unia Wolności. Jej notowania od lat spadały tak bardzo, że groziła jej polityczna anihilacja. Wydawało się, że jest bliska pójścia w ślady polskiego ugrupowania.
Jednak w ostatnich latach przeszła zmianę pokoleniową. Dzisiaj kieruje nią 39-letnia Markéta Pekarová Adamová, która ponad dekadę temu rozpoczynała karierę jako radna Pragi.
Upadek TOP 09 zwiastowała przegrana w wyborach prezydenckich jej szefa Karela Schwarzenberga w 2013 r. Ten 76-letni wówczas szanowany dyplomata i arystokrata poległ w starciu z Miloszem Zemanem. Schwarzenberg i jego partia byli postrzegani jako reprezentacja elit. Zeman wygrał, bo wytworzył wrażenie, że jest jednym z ludu. Lubił fotografować się z miejscowymi z kieliszkiem śliwowicy w dłoni. Przechwalał się, że pali dziennie 50 papierosów i nie widzi w tym żadnego problemu (gdy został prezydentem w wieku 68 lat, lekarze kazali mu ograniczyć palenie do 20 papierosów, a picie do 100 ml wina). Ludyczny Zeman nie wierzył w globalne ocieplenie, a Gretę Thunberg nazywał „histeryczną dziewczynką”, ku uciesze swoich wyborców.
Wyraźnie zarysował podziały w kraju, nazywając wykształconych krytyków bufonami, elitami z „praskiej kawiarni”, którzy nie rozumieją potrzeb zwykłych ludzi. Te podziały pielęgnował przez całą dekadę, odkąd wygrał pierwsze bezpośrednie wybory w 2013 r.
Była to ważna cezura w Czechach. W tym samym roku do parlamentu weszło ANO Babisza, który sięgał po identycznych wyborców jak Zeman. Z prezydentem łączył go wieloletni sojusz. Zeman przez wiele miesięcy wspierał jego mniejszościowy gabinet i odmawiał powierzenia teki premiera komu innemu, mimo że Babisz nie był w stanie zbudować stabilnej koalicji (ostatecznie wszedł w sojusz z komunistami).
Prezydent ma w Czechach mniejsze kompetencje niż jego odpowiednik w Polsce:
nie ma inicjatywy ustawodawczej, a jego weto Izba Poselska może odrzucić zwykłą większością głosów. Jednak dotąd każdy z prezydentów, od twórcy Czechosłowacji Tomasza Masaryka przez Václava Havla i Václava Klausa po Zemana, miał ogromny wpływ na wyznaczanie trendów politycznych w kraju.
Epoka Havla naznaczona była liberalizmem, przestrzeganiem praw człowieka, pragnieniem dołączenia do Europy. Za Klausa wzmocniły się eurosceptyczne partie prawicowe. Zeman wywindował do władzy i wspierał populistów. Czy wraz z wygraną Pavla przyjdzie kolej na powrót do havlovskich korzeni „prawdy i miłości” w polityce, których zwolenników w Czechach nieco pogardliwie dotąd nazywano „pravdoláskari”? (od prawdy i miłości – „laski”).
Wybierzmy prawdę i godność. Dość kłamstw” – powtarza Pavel, a hasło to uczynił sloganem kampanii podczas drugiej tury. Jednak on sam ma się nijak do Havla. Gdy już dawno walczył o demokrację, Pavel na początku lat 80. wstąpił do partii komunistycznej (co wypomina mu Babisz), szukając kariery w wojsku. Pod koniec komunizmu został zaś kandydatem na oficera wywiadu wojskowego.
Zresztą dzisiaj próżno by było szukać następcy Havla, bo po trzydziestu latach od aksamitnej rewolucji Czechy są już zupełnie innym krajem. Pavel cieszy się nie tylko poparciem centrystów z TOP 09 i Czeskich Piratów, ale również chadeków oraz konserwatystów z Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) premiera Petra Fiali, którą zakładał jeszcze eurosceptyk Klaus. Te cztery partie (plus partia samorządowców STAN) rządzą dzisiaj Czechami. I tylko w takiej konstelacji, od eurosceptycyzmu po liberalizm, były w stanie pokonać Babisza i jego ANO, które cieszy się dzisiaj wciąż największym poparciem (ok. 30 proc.).
Babisz próbuje zresztą zdyskredytować Pavla, mówiąc, że jest kandydatem rządu. A ten jest w ostatnich tygodniach dość niepopularny. Powód – 17-proc. inflacja oraz spadające płace realne Czechów. W trzecim kwartale ubiegłego roku poziom wynagrodzeń po uwzględnieniu inflacji spadł o 9 proc. rok do roku. To oznacza, że ich wartość nabywcza jest na poziomie z końca 2017 r. Żywym dowodem frustracji były kilkudziesięciotysięczne demonstracje pod koniec roku, gdy Czesi protestowali przeciwko drożyźnie i polityce rządu.
Wielką szansę w tych protestach upatrywał Babisz. Przez cały rok jeździł w kamperze po kraju i spotykał się z wyborcami. Jego wizyty poprzedzały billboardy z hasłem „Za Babisza żyło się lepiej”.
A co, jeśli wygra? Jakie ma w ogóle poglądy? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie ma ich wcale. Gdy przed laty kierował ministerstwem finansów, opowiadał, że lewica i prawica wykreowały sztuczny podział ideologiczny na świecie. A dla niego liczy się tylko dobro kraju, „którym będzie kierował jak firmą”.
– Tak naprawdę robi to, co mu się politycznie opłaca i na czym finansowo zyska. Ale nie jest dogmatykiem, dlatego nie jest niebezpieczny. Nie pójdzie śladami Orbána, bo to by oznaczało wojnę z Unią i straty dla jego firm – mówi Petr Kratochvil.
Również politolog Petr Just twierdzi, że nawet jeśli Babisz wygra, nie należy spodziewać się w Czechach rewolucji: państwo ma silne bezpieczniki chroniące demokrację, które nie pozwolą mu pójść drogą Węgier czy Polski.
– Pomimo ciągotek autorytarnych Babisz nie będzie miał wystarczającej przewagi politycznej, by doprowadzić do rewolucyjnych zmian – uspokaja.
Babisz robi to, co mu się opłaca. Nie jest dogmatykiem, dlatego nie jest niebezpieczny. Nie pójdzie śladami Orbana, bo to by oznaczało wojnę z Unią i straty dla jego firm