FAŁSZYWY SZCZYT
Od lat mieliśmy podejrzenia, że Kukuczka, Wielicki i Messner, a także wielu innych nie osiągnęli prawdziwych szczytów, jednego lub dwóch. Ale w końcu się wydało.
Byłem i jestem wyznawcą polskiego himalaizmu – mówi w wywiadzie dla „Wyborczej” uznany kronikarz gór Eberhard Jurgalski, jednocześnie negując, że legendarni wspinacze Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, a także Piotr Pustelnik, obecny szef Polskiego Związku Alpinizmu, weszli na prawdziwe szczyty wszystkich 14 ośmiotysięczników.
W 2022 r. opublikował raport, w którym dowodził, że idąc na różne ośmiotysięczniki, wielu wspinaczy – w tym trzej Polacy – zawróciło czasem nawet 160 m przed wierzchołkiem. Otóż na wierzchołkach himalajskich i Karakorum nie stoi krzyż jak na Giewoncie. Owszem, są szczyty, co do których położenia nie ma wątpliwości, jak Everest lub K2 – dojdziesz do tego miejsca, zdobyłeś, kropka. Dlatego w raporcie Jurgalskiego brak „niezaliczonych” wejść na Mount Everest i zaledwie dwa takie przypadki dla K2. Ale jest wiele innych, gdzie rzecz nie jest taka prosta. „Wyborcza” opisała raport wraz z opiniami Wielickiego i Pustelnika. Kukuczka zginął na Lhotse w 1989 r.
Publikując raport ze swojego domu w Lörrach w południowych Niemczech, Jurgalski zrobił ogromny hałas w środowisku górskim. „Karol May gór”, „znawca zza biurka”, próbowali obrazić go ludzie, korzystając z tego, że Jurgalski nigdy w wysokich górach nie był, tak jak May nie był na Dzikim Zachodzie. Jego doświadczenie wspinaczkowe kończy się na skałkowaniu za młodu i wędrówkach po turystycznych, górskich szlakach. On sam woli określenie „maniak map”, i faktycznie ono bardzo do niego pasuje.
Ale rzecz jest znacznie poważniejsza, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Bo dotyczy rzetelności w górach. Szacunku dla dokonań innych. A także natury wyjątkowego sportu, jakim jest wspinaczka w najwyższych górach Ziemi. Wyobraźmy sobie ultramaratończyka na górskich zawodach. Z powodu wyczerpania pomylił drogę po przebiegnięciu niemal stu kilometrów i nie dotarł do prawdziwej mety albo myślał, że ją osiągnął. Nie zostałby sklasyfikowany w zawodach. Kropka. Mielibyśmy do niego ogromny szacunek za to, czego dokonał, ale nikt by nie protestował przeciw adnotacji „nie ukończył” w wynikach. Nawet on sam.
W górach jest inaczej, choć wspinacze już dawno zaczęli traktować je tak, jakby szczyt był metą ultramaratonu. Kolekcjonują osiągnięcia, zbierają Koronę Himalajów, Koronę Ziemi. Jest człowiek, który zbiera wszystkie andyjskie sześciotysięczniki, wszedł już na 85 wierzchołków, brakuje 15-18 do kompletu. To znaczy, że góry stały się – już dawno temu! – wyzwaniem sportowym, ale bez weryfikacji takiej, jaka jest normą w sporcie. Wspinacze, którzy ogłaszają publicznie swoje osiągnięcia – ciesząc się dzięki temu sławą, planując wydanie książki lub filmu, zbierając pieniądze od sponsorów na następną wyprawę – wystawiają się jednocześnie na weryfikację, która powinna być czymś niezbędnym i normalnym. Żadną ujmą.
Tę sprawę podnoszą również wielcy wspinacze. Ostatnio Szerpa Mingma Gyalje, jeden ze zdobywców K2 zimą – przy okazji wejścia na Manaslu. Ten szczyt wymaga szczególnej staranności od wspinaczy. Dlaczego? Bo olbrzymia większość przypadków zgłoszonych przez Jurgalskiego to nieintencjonalne błędy.
W co drugim zdaniu badacz podkreśla, że dokonania wspinaczy są wielkie. Ale czy bezwarunkowe uznanie to uczciwe postawienie sprawy, skoro inni osiągnęli prawdziwy szczyt czasem nieludzkim wysiłkiem, a czasem, z powodu czasu, jaki poświęcili, nie zdążyli bezpiecznie zejść do bazy? Dlaczego wspinacz, który nie zdobył Mount Everestu, bo zawrócił 30 metrów przed szczytem, żeby ratować towarzyszy, jest w gorszej sytuacji niż ten, który pomylił się o 160 metrów?
Dlatego jest grono ludzi, których można by nazwać samozwańczymi strażnikami gór.
Swoim raportem wbiegł pan na cienki lód w Polsce. U nas Himalaje, Karakorum, Kukuczka, Wielicki, wojownicy lodowi to temat wrażliwy. EBERHARD JURGALSKI*:
– Bardzo wrażliwy, wiem. Dla mnie też. Mam piękne doświadczenia z ludźmi gór z Polski. W połowie lat 90. miałem kryzys, straciłem motywację, gdzieś zgubił się sens pracy, porządek rzeczy. I to właśnie Polak Józef Nyka [wieloletni redaktor naczelny „Taternika”, zmarł w 2021 r. w wieku 97 lat] przekonał mnie, żebym ciągnął moją misję. Otóż w 1998 r. przyjechałem do Polski, do Warszawy, ponieważ chciałem pokazać Nyce, autorytetowi, moją pracę o topografii wysokich gór Azji. Wziął mnie do swojego gabinetu i powiedział: „Siadaj tu, na tym fotelu!”. Usiadłem, a on dodał: „Siedzieli na nim Jurek Kukuczka i Wanda Rutkiewicz”. Gdybym już na nim nie siedział, tobym padł. Nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, ile to dla mnie znaczyło. Byłem i jestem wyznawcą polskiego himalaizmu.
Nyka powiedział też, że w sprawie map muszę pojechać do Jeziwala.
Dlaczego tam? Gdzie to jest? W Polsce?
– Ej, nie. To polski kartograf z Krakowa.
Aaa, Jerzy Wala.
– Tak. Powiedział: jedź do Wali. Jerzy był najlepszym twórcą map azjatyckich pasm górskich. Powinien być bohaterem celebrowanym w Polsce i na świecie. Narysował góry Azji tak doskonałą ręką, z takimi szczegółami, że wciąż można się na jego mapach wzorować i według nich iść w góry. A ja się zajmowałem systematyką gór na świecie, ich podziałami. Wciąż na mapach są nazwy geograficzne, które osobiście wymyśliłem. To było dla mnie najważniejsze i zajmowało najwięcej czasu, a nie ośmiotysięczniki.
Ech, to był szalony czas. W sumie byłem w Polsce 55 godzin, z czego spałem chyba z pięć. Dla mnie to były najważniejsze osoby, Nyka i Wala.
Ale teraz pan mnie rozumie, dlaczego tak bardzo byłem wstrząśnięty i zraniony, gdy zorientowałem się, jak wielu moich bohaterów nie dotarło na prawdziwy szczyt.
Uzmysłowiłem sobie jednak, że pomnikowe postaci są ludźmi. Byli genialnymi wspinaczami, ale popełniali błędy. My – to znaczy ja i moi współpracownicy – nie chcemy ich zniszczyć. Zależy nam na prawdzie właśnie ze względu na szacunek do gór, do wspinaczy, do ich prawdziwych osiągnięć. Bez dowodów nigdy nie opublikowalibyśmy wyników naszych badań.
Jak według pana przebiegało wejście Jerzego Kukuczki na „zły” szczyt Manaslu?
– Przypadek Kukuczki był rozdzierający serce. W ogóle były dwa momenty w moich badaniach, kiedy płakałem. Kukuczka był powodem jednego z nich.
Wiele lat temu w książce Kukuczki przeczytaliśmy [Jurgalski ma dwóch, trzech współpracowników], że na szczycie Manaslu – jedyny błąd na jego 14 ośmiotysięcznikach – zrobił tylko jedno zdjęcie i aparat wysiadł. Już wtedy skontaktowaliśmy się z rodziną Kukuczki i prosiliśmy, żeby poszukali tego jednego zdjęcia i nam przysłali. Mieliśmy nadzieję, że ono udowodni, że nasze ustalenia o tym, że w rzeczywistości zawrócił przed prawdziwym szczytem – wypracowane na podstawie innych zdjęć, a także filmów – okażą się błędne. I uwaga, dostaliśmy nie jedno, ale cztery zdjęcia ze szczytu na początku lata zeszłego roku. Jakiś tydzień przed publikacją raportu.
Kukuczka w miejscu, które uznał za szczyt, robi zdjęcia partnerowi poniżej, Arturowi Hajzerowi. Ewidentnie ma kłopoty z kadrowaniem. Niestety, zdjęcia pokazują, że Kukuczka był w złym miejscu, jak wielu innych. Hajzer jest tam, gdzie zatrzymują się często wyprawy na Manaslu, na tzw. Półce. Kukuczka dwa, trzy metry wyżej. Nie na szczycie, ale poniżej przedwierzchołka C2 na długiej grani szczytowej. 35-40 m od szczytu, ok. 12 metrów w pionie. Do szczytu musiałby wejść na przedwierzchołki C2 i C3, a następnie pokonać siodło – za nim jest dopiero prawdziwy wierzchołek. I dopiero on powinien być końcem drogi każdego wspinacza na Manaslu. Za wierzchołkiem już jest niemal pionowa południowo-wschodnia ściana.
Ale Kukuczka, stojąc pod przedwierzchołkiem C2, nie widział, że do prawdziwego szczytu jeszcze daleko, jakieś 15 minut marszu pod górę. Widok ograniczał mu właśnie C2.
I co mieliśmy zrobić z takim dowodem? Wysłaliśmy rodzinie Kukuczki PDF z wynikami naszych badań, z dowodami na słuszność tego, co napisaliśmy. Ale od tego momentu już nam nie odpowiedzieli.
A drugi wspinacz, przy którego sprawie płakałem, to Erhard Loretan. W 1985 r. był 140 metrów od prawdziwego szczytu Dhaulagiri. Loretan przeżył osobistą tragedię i wszystkim nam go było żal. To było straszne – przypadkowo zabił własne siedmiomiesięczne dziecko. A potem dowiedział się od nas, że nie osiągnął szczytów 14 ośmiotysięczników. Co miałem zrobić, gdy odkryłem to i miałem niezbite dowody?
Wielu krzyczy na mnie: wtedy nie było GPS, nie było satelitów. To głupie podejście. Głupie, głupie i jeszcze raz głupie. W 1956 r. nie było internetu, nie było GPS i ludzie odnajdowali prawdziwe szczyty.
Dla mnie na zawsze pozostanie wielką tajemnicą, dlaczego tak wielu ludzi idzie w góry i nie przemyśli dwa razy wielkiego wyzwania, przed którym ma stanąć. Są przecież wspinacze, którzy dotarli na prawdziwe szczyty, i nie ma co do tego wątpliwości. Zrobili na szczycie zdjęcia, zrobili dokumentację. Wszystko to jest dostępne w internecie. Można się z nimi skontaktować, dowiedzieć się o szczegółach, w tym szczegółach topograficznych. A mimo to przez następne lata inni popełniają wciąż te same błędy. Nie rozumiem tego.
Piotr Pustelnik również według pana nie osiągnął prawdziwego szczytu Manaslu.
– Przypadek Pustelnika na Manaslu jest szczególnie zastanawiający. On nie był nawet w miejscu, gdzie zatrzymało się błędnie ok. 2 tys. ludzi sądzących, że są na prawdziwym szczycie. Był ok. 90 metrów od szczytu. Czy był na prawdziwym wierzchołku Kanczendzongi? Nie mam stuprocentowych dowodów. Był prawdopodobnie ok. 140 metrów od szczytu.
Dlaczego Manaslu jest takie wredne dla wspinaczy?
– Sprawa tej góry jest dla mnie tajemnicza właśnie dlatego, że powtarzają się błędy wspinaczy. Czas z tym skończyć. W 1956 r. pierwsi zdobywcy [Toshio Imanishi i Szerpa Gyaltsen Norbu, a dwa dni później Kiichiro Kato i Minoru Higeta] weszli na piękny wierzchołek zbudowany w połowie z jasnej i w połowie z ciemnej skały metamorficznej. W 1972 r. Messsner był na szczycie sam i doskonale go opisał. Podobnie pierwsze na szczycie kobiety [Mieko Mori, Naoko Nakaseko oraz Masako Uchida]. W 1974 r. rozpoznały go, weszły, obfotografowały. Dlaczego więc aż tylu wspinaczy nie odnalazło właściwego wierzchołka?
Jakimś wyjaśnieniem jest to, że z normalnej drogi widać tylko grzbiet grani i można uwierzyć, że to jest najwyższy punkt Manaslu. Ale skoro idziesz na Manaslu, to musisz wiedzieć, jakie niespodzianki na nim czekają, rozeznać się w topografii. Fakt, ostatnia część grani jest trudniejsza, ale wielu wspinaczy w zeszłym roku osiągnęło prawdziwy szczyt względnie łatwo. Wielu skorygowało swoją drogę, zorientowawszy się, że są na złym wierzchołku. Nie ma alibi na zatrzymanie się na początku grani szczytowej. Bo to tylko część drogi na szczyt.
A gdyby zastosować strefę tolerancji? Czyli dochodzę do punktu x i jeżeli jest on w strefie tolerancji – powiedzmy – 30 metrów od szczytu,
Wielu krzyczy na mnie: wtedy nie było GPS, nie było satelitów. To głupie podejście.
W 1956 r. nie było internetu, nie było GPS i ludzie odnajdowali prawdziwe szczyty
to znaczy, że go osiągnąłem. Niech pan nie będzie taki surowy, Eberharcie.
– Cały pomysł ze strefą tolerancji jest głupi. Całkowicie. Ale niestety początkowo i my myśleliśmy, żeby ją wprowadzić. Bo obawialiśmy się, co to będzie, jeśli pokażemy, że takie legendy gór jak Kukuczka albo Messner nie osiągnęły celu. Obawialiśmy się i w związku z tym trzymaliśmy w tajemnicy przez wiele lat. Od lat mieliśmy podejrzenia, że Kukuczka, Wielicki i Messner, a także wielu innych nie osiągnęli prawdziwych szczytów, jednego lub dwóch.
Ale w końcu się wydało. Najpierw kolega dziennikarz wspomniał o moich ustaleniach w artykule „American Alpine Journal”. Potem „The New York Times” zgłosił się do mnie z prośbą o wyjaśnienia. Powstał artykuł.
Pamiętam ten artykuł. Był doskonały. Podejmował dylematy, przed którymi stoi himalaizm jako sport. Bo z aktywności ludzkiej w dzikiej naturze zmienia się w sport ze wszystkimi konsekwencjami – w tym koniecznością weryfikowania rekordów.
– No i wtedy odezwał się Messner, który orzekł, że to wszystko bzdury. Ale wiedziałem, że Messner był 65 metrów od szczytu Annapurny, a nie na prawdziwym wierzchołku. Był w miejscu zwanym Annapurna Ridge Junction.
Musi pan wiedzieć coś o Liz Hawley [słynna kronikarka ekspedycji w Himalaje i Karakorum, o nieposzlakowanej opinii, twórczyni Himalayan Database, bardzo ceniona w środowisku, zmarła w Katmandu w 2018 r. w wieku 95 lat. Nigdy się nie wspinała. Właśnie do jej kronik himalaiści zwykli porównywać pracę Jurgalskiego]. Otóż w 1997 r. wspinacz indonezyjski o nazwisku Misirin był 30 metrów od szczytu Mount Everestu. Zawrócił, aby ratować towarzyszy wyprawy, którzy cierpieli w strasznej śnieżycy. 30 metrów! Może dwa, a może trzy metry w pionie. Liz Hawley nie zatwierdziła Misirinowi zdobycia tego szczytu. A że była autorytetem, przyjęto jej opinię. Tak więc biedny Misirin oficjalnie nie zdobył Everestu, choć był 30 metrów od szczytu, co do lokalizacji którego akurat nie ma i nigdy nie było wątpliwości. Dlaczego? Bo wtedy niepisaną zasadą było: szczyt to jest szczyt. Kropka.
Jestem pewien, że gdyby Liz Hawley wiedziała tyle co my, tym bardziej nie zaliczyłaby szczytu wspinaczom, którym zabrakło do niego 160 metrów czy sto. Tylko że nie wiedziała. Czy etyczne jest uznać, że z powodu 30 metrów nie można potwierdzić wejścia Misirina na Everest, ale można zaliczyć Messnerowi Annapurnę, choć pomylił się o 65 metrów? Oczywiście, że nie. To dotyczy również Polaków. Wanda i Krzysztof Wielicki szli na Annapurnę południową ścianą, drogą Brytyjczyków, tzw. drogą Boningtona z 1970 r. Oboje – w oddzielnych atakach – zawrócili po osiągnięciu wyjścia z południowej ściany [South Face Exit]. Sto metrów od szczytu. Sto metrów! Kukuczka i Wanda Rutkiewicz to moi bohaterowie, powtarzam. Ale nie można uznać, że Wanda lub Wielicki osiągnęli Annapurnę! Nie i już. Musieli wiedzieć, gdzie są. Góra ma długą grań szczytową i, rzeczywiście, można pomylić się o sto lub nawet więcej metrów, jeśli nie zrobiło się dokładnego rozpoznania przed zaatakowaniem szczytu. Ale wielu wspinaczy znalazło właściwy szczyt przed nimi i po nich.
Czy miał pan kiedykolwiek podejrzenia, że Kukuczka, Pustelnik nie dotarli na prawdziwy szczyt Manaslu, a Wielicki Annapurny świadomie, celowo?
– Nie, nigdy! Niemal wszystkie przypadki osiągnięcia „złych” wierzchołków są po prostu błędami wspinaczy, którzy później całe życie wierzą, że osiągnęli szczyt. Na tym polega cała tragedia.
Kontaktowaliście się z żyjącymi wspinaczami, tymi, którym odmówiliście akceptacji
zdobycia prawdziwego szczytu, zanim opublikowaliście wasze badania?
– Oczywiście. Mamy mnóstwo kontaktów i korzystamy z nich, aby wyjaśnić poszczególne przypadki, jak i po to, aby poinformować ich, że nie weszli na właściwy wierzchołek. Nie wszyscy odpowiadają.
Co według pana Wielicki, Pustelnik, środowisko górskie, czytelnicy powinni zrobić z wynikami pańskich badań? Jak do nich podejść? Czy rozróżniać na tych, co weszli na dobry szczyt, i na tych, co weszli na „zły”? Co ma zrobić na przykład kronikarz PZA?
– To nie powinien być kłopot samego PZA. Wiele górskich organizacji ma ten sam problem i jest on oczywiście bardzo trudny do rozwiązania. Myślę, że sposób powinna znaleźć międzynarodowa federacja związków alpinistycznych (UIAA). W 2002 r. powstała deklaracja tyrolska kreśląca przyszłość sportów górskich. W punkcie 9.9. czytamy: „Podczas pierwszego wejścia należy zgromadzić i zrelacjonować możliwie najwięcej szczegółów. Uczciwość i prawość wspinacza nie powinna być podważana do czasu przytoczenia dowodów o nierzetelności”.
Według mnie bardzo ważne jest, aby takie same zasady etyczne dotyczyły również nowych dróg – mówi o tym punkt 1. tego samego artykułu. I oczywiście wspinaczy, którzy kolekcjonują szczyty. Taka zasada jest dość powszechna poza ośmiotysięcznikami. Na przykład robi to wspinacz Maximo Kausch, który wszedł na ponad 80 szczytów Andów powyżej sześciu tysięcy [z około stu, które przekraczają tę wysokość]. Zostały potwierdzone w każdym szczególe. Dlaczego z ośmiotysięcznikami nie można zrobić tego, czego wymaga prawda?
Ale jak traktować stare osiągnięcia, te „błędne” wejścia z powodu niedostatków ówczesnej wiedzy, braku nowoczesnego sprzętu? I zwykłe oszustwa?
– Jeśli wspinacze w czasach braku nowoczesnego sprzętu mogli zdobywać prawdziwe szczyty, to zupełnie nielogiczne jest wymienianie ich braku jako wymówki. Wyjaśniłem już naszą głupią propozycję z 2019 r. w sprawie „strefy tolerancji”. Sprawa Misirina przekonała mnie, przekonała nas. Cóż, ja po prostu publikuję moją pierwszą kompilację zdobywców wszystkich 14 ośmiotysięczników ze wszystkimi szczegółami, takimi jak nowe trasy, zimowe wejścia, użycie dodatkowego tlenu i inne. Jest to „tabela historyczna” do 2017 r. Link do mojej tabeli ze wszystkich językowych stron Wikipedii nadal działa.
Kiedy wypracowałem wszystkie nowe szczegóły, musiałem zrobić nową tabelę – z uwzględnieniem błędów wspinaczy. Jest ona przeznaczona dla środowiska górskiego – a także dla wszystkich obecnych i przyszłych wspinaczy – aby się dowiedziało prawdy. Taka jest pierwsza potrzeba.
Czy otrzymuje pan maila w sprawie publikacji? Ktoś dzwoni z pozytywnymi bądź krytycznymi uwagami? Może jakieś wiadomości od Polaków? – Są tacy, którzy gratulują, i tacy, którzy narzekają. Wciąż nic od polskich wspinaczy.
Rozmawiałem z Wielickim i Pustelnikiem o wynikach pańskich badań. Pustelnik powiedział: „Bóg widział, kto był na szczycie, a nie Jurgalski”. Wielicki: „Na Annapurnę weszliśmy znaną drogą. Stanęliśmy w najwyższym miejscu. Zrobiliśmy zdjęcia, które mu wysłaliśmy, choć nie pamiętam dokładnie które. Nie tylko my tam byliśmy. Nikt nigdy nie miał żadnych wątpliwości”. Więc jak się to robi? Jaka jest metodologia badań?
– Najwięcej roboty ma nasz spec od sprawdzania zgodności z topografią Rodolphe Popier [Popier pracował również długo dla Liz Hawley i jej Himalayan Database, mieszka we Francji]. Nie liczymy zdjęć, ale jest ich mnóstwo z każdej ekspedycji.
No i tych ekspedycji jest mnóstwo. Ale bywa i tak, że w trudnych sprawach prosimy o zdjęcia, i to dość długo, jak w sprawie Kukuczki i Manaslu.
Na podstawie zdjęć i filmów z wcześniejszych wypraw mamy bardzo dokładną topografię szczytu, a także np. lokalizację otaczających gór z każdego kierunku. Po otrzymaniu od wspinacza materiału filmowego lub zdjęciowego robimy dokładną analizę porównawczą. W efekcie ustalamy dokładne położenia wspinacza.
Jaka jest różnica między badaniami, jakie pan i pana zespół prowadzi, a tymi, które prowadziła Liz Hawley?
– Pani Hawley miała możliwość rozmowy z większością wspinaczy, co było jej wielkim atutem. Myślę, że po prostu wierzyła wspinaczom, i to jest w porządku, to jest normalne, bo była w stanie zorientować się dzięki rozmowie, dzięki szczegółom, które jej przekazują, kiedy wspinacze mówią prawdę, a kiedy kłamią. Ale większość z nich była święcie przekonana, że stanęła na szczycie – w tym sensie ci, którzy nie osiągnęli prawdziwego wierzchołka, nie kłamali. Jestem pewien, że gdyby wiedziała to co my, nigdy nie zaakceptowałaby żadnego szczytu, który nie został faktycznie osiągnięty. Zrobiłaby to, co w przypadku Indonezyjczyka Misirina.
A pan ma jakieś górskie doświadczenie? Co pan odpisuje w mailach tym, którzy wskazują, że nie ma pan prawa zabierać głosu, bo nie osiągnął pan żadnego ośmiotysięcznika.
– No tak, mam małe doświadczenie na dwutysięcznikach w latach 80. Trochę wspinania skałkowego. Ale ludzie, którzy podnoszą takie argumenty, nie mają pojęcia o tym, co robię. Jestem kronikarzem. Czy koniecznie trzeba być kierowcą Formuły 1, żeby napisać artykuł albo książkę z dobrze uzasadnioną krytyką dotyczącą jakiegoś kluczowego obszaru? Czy trzeba skończyć konwersatorium z gry na fortepianie, żeby być krytykiem muzycznym?
Idąc na szczyt, możesz czuć euforię, strach, zachwyt. Ale dla geograficznego raportu te uczucia nie mają znaczenia. Co więcej – patrząc z boku, można zauważyć niewidoczne dla wspinacza szczegóły. Mieliśmy przypadek alpinisty, który twierdził, że był w najwyższym szczycie pewnego pasma górskiego. Upierał się. Wysłaliśmy mu dowody, że się mylił – był na wierzchołku ponad 30 metrów niższym niż ten właściwy, najwyższy w paśmie górskim, oddalony o trzy kilometry. Inny twierdził, że był pierwszy na najwyższym szczycie w pewnym paśmie górskim, i nawet stworzył mapę. Nieprawdziwą, z nieprawdziwymi danymi, bo prawdziwy najwyższy wierzchołek był gdzie indziej, i o 10 metrów wyższy. Szaleństwo. I jakie konsekwencje!
Ale powiem panu, że gdybym wiedział to wszystko, co wiem dzisiaj o ośmiotysięcznikach, nie podjąłbym się pracy. To kosztuje mnie zbyt dużo nerwów.
Wciąż pan pracuje nad kroniką gór? Na przykład dziś?
– Oczywiście, że tak. O, przesyłam panu info o zimowym wejściu sześciu Nepalczyków i Baska Alexa Txikona na – uwaga! – Manaslu.
Od ponad 40 lat wielką część dnia poświęcam na pracę nad górami i ogólnie tematami górskimi dla środowiska górskiego. Pracy przybywa każdego roku. Mapy, grafy, tabele z tysiącami gór i informacji z nimi związanych, jak systematyka, koordynaty, pierwsze wejścia, również dla niższych gór. A setki tabel i map dla ośmiotysięczników wymagają permanentnego aktualizowania, non stop. Do tego obliguje mnie mój almanach ze wszystkimi małymi i wielkimi bohaterami, pierwszymi wejściami. W sumie w ostatnich 14 latach pracy zebrało się prawie 12 tysięcy plików.
Kukuczka i Wanda Rutkiewicz to moi bohaterowie, powtarzam. Ale nie można uznać, że Wanda lub Wielicki osiągnęli Annapurnę!
Czy ma pan jakiś przekaz dla naszych wspinaczy, tych żyjących, o których pan pisze – Wielickiego i Pustelnika?
– Nigdy nie miałem kontaktu z Pustelnikiem.
Krzysztofa spotkałem w Budapeszcie w 2019 r. i było bardzo miło. Jest uroczym człowiekiem. Nie chciał ze mną rozmawiać o Annapurnie. Szkoda, bo wielu wspinaczy idących na szczyt południową ścianą zatrzymuje się po wyjściu ze ściany ok. 100 metrów od szczytu, i tak samo zrobił Wielicki oraz wielu innych, którzy uważali, że zdobyli szczyt.
Powinien zaakceptować wyniki moich badań i przyznać, że nie doszedł do właściwego szczytu, że zabrakło do niego ok. 100 metrów. To kwestia dokładności i staranności.