NA KOŃCU JĘZYKA
– „Ona była kreatorem” to w mojej opinii forma równie zgrabna co „On był artystką”. Wokół feminatywów narosło wiele mitów.
Dlaczego stosowanie żeńskich form wobec mężczyzn wywołuje dyskomfort, a stosowanie męskich form wobec kobiet jest normą?” – takie pytanie we wstępie swojego wykładu na konferencji TEDx w Koszalinie zadał polonista, nauczyciel akademicki Maciej Makselon. Redaktor w trakcie 20-minutowego wystąpienia podał argumenty językoznawcze, historyczne i socjologiczne przemawiające za zasadnością stosowania feminatywów. Wystąpienie Makselona spotkało się z entuzjastycznym odbiorem. W komentarzach pod filmikiem, który ma już ponad 200 tys. odsłon, możemy przeczytać wpisy osób, które pokornie przyznają, że nie stosowały feminatywów, ale po wysłuchaniu wykładu zmieniły zdanie. Wykład Makselona w mediach społecznościowych udostępniali ludzie kultury, aktywistki feministyczne, dziennikarze i dziennikarki, językoznawcy i językoznawczynie.
ROZMOWA Z DAWID DRÓŻDŻ: Dorota Masłowska odebrała w konkursie Paszportów „Polityki” nagrodę dla Kreatora Kultury. Brzmi poważniej niż kreatorka kultury?
MACIEJ MAKSELON:
Według mnie nie, ale podejrzewam, że to kwestia osłuchania. Odczuwałem zgrzyt. I czuję w tym fałsz. Na co dzień zajmuję się narracją, jestem wyczulony na muzykę języka. „Ona była kreatorem” to w mojej opinii forma równie zgrabna co „On był artystką”.
Rozmawiamy, bo twoje niedawne wystąpienie o feminatywach zrobiło furorę w sieci. Przekonałeś wielu do stosowania tej formy językowej. Wyobraźmy sobie, że w Koszalinie na scenę wychodzi kobieta, wygłasza identyczny wykład jak ty. Jaki jest odbiór?
– Nie lubię gdybać, ale zakładam, że odrobinę gorszy. Znam kilka językoznawczyń, które wypowiadają się na temat feminatywów, i wiem, że często spotykają się z upupiającymi komentarzami. Oczywiście po moim wystąpieniu też pojawiło się wiele komentarzy, które miały podważać głoszone tezy. Mnóstwo ludzi na chłopski rozum próbuje demontować przedstawione argumenty. Jest też sporo obelg, ale jednak nikt nie rzucał haseł w stylu: „nawiedzona feministka”. A w przypadku kobiet wypowiadających się na temat feminatywów to norma. I to jest podstawowa różnica. Chyba istnieje poczucie, że mężczyzna mówi o czymś, co go nie dotyczy, więc nie ma w tym ukrytego celu.
A ta rozmowa nie dotyczy feminizmu. W ogóle chciałbym, abyśmy zostawili wszelkie kwestie, które polaryzują, i zajęli się feminatywami jako aspektem językowym. Mówmy o konkretach, nie róbmy z tego polityki.
A dlaczego ty zacząłeś się zajmować feminatywami?
– Obserwuję ożywioną dyskusję wokół tego tematu. I mówiąc wprost: irytuje mnie potrzeba wielu ludzi do wypowiedzenia się na temat, o którym nie mają pojęcia. Nikt nie ma obowiązku posiadania wiedzy o feminatywach, myślę, że ma ją niewiele osób. Niewiedza to żaden wstyd. Ale narzucanie drugiej osobie swojego podejścia do języka w imię… – nie wiem – jakichś mglistych kategorii estetycznych niezbyt mi się podoba. A jeszcze bardziej nie podoba mi się, gdy do wyśmiania formy, po którą ktoś sięgnął, używa się nieprawdziwych argumentów. I to część tych argumentów miał mój TEDx demontować. Nie wszystkie, bo w dwudziestu minutach nie da się powiedzieć wszystkiego, ale sporą część.
A wokół feminatywów narosło wiele mitów. W komentarzach pod różnymi artykułami dotyczącymi tego tematu możemy przeczytać, że feminatywy są społeczeństwu narzucane. Kiedy pytam kogoś: „Na czym to narzucanie polega?”, słyszę: „Bo wszyscy ich używają”. Aha, czyli ludzie nie mają prawa korzystać z tych form, bo samo używanie jest narzucaniem? Co w takim razie z maskulatywami, z których również wszyscy korzystamy? Czy one są narzucane?
Duża grupa społeczna uznaje po prostu, że samo to, iż ktoś korzysta z feminatywów, jest zamachem na ich język. A to absurd. To nie jest tak, że jak włożę czapkę, to druga osoba ma przymus noszenia czapki, której nie lubi.
Narzucaniem jest to, że ktoś zabrania używania tych form, przedstawiając je jako niepoprawne. Agresja, z którą spotyka się dokonywanie wyborów językowych, zmotywowała mnie do podjęcia tego tematu. Postanowiłem obśmiać agresję. Nie niewiedzę.
Skąd się bierze tak zdecydowany opór wobec feminatywów?
– Po pierwsze, powodem jest przyzwyczajenie. Nie lubimy zmieniać nawyków. Nagle coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, się zmienia. Ktoś zaczyna używać nowych form. One mogą brzmieć obco, a ludzie boją się tego, co obce. Podkreślam jednak jeszcze raz – tych form nikt nikomu nie narzuca. Jeśli ktoś nie chce korzystać z feminatywów, niech tego nie robi.
Po drugie, z feminatywów zrobiono sprawę ideologiczną. Korzystanie z żeńskich form dla niektórych – moim zdaniem mylnie – stało się powodem do etykietowania. Osoba używająca słów „chirurżka” czy „gościni” automatycznie uznawana jest za lewaka czy lewaczkę. Feminatywy zostały skojarzone z konkretną opcją polityczną. To absurd.
Z feminatywów ludzie korzystają z przeróżnych powodów. Używają ich także dzieci. Czy pięciolatka, która chce zostać prawniczką, a nie prawnikiem, jest lewaczką? Nie wydaje mi się, żeby miała ukonstytuowane poglądy polityczne. Ona po prostu podąża za logiką języka i trudno jej zrozumieć, że musi gramatycznie zostać chłopcem, by wykonywać dany zawód.
Co myślisz, kiedy ktoś mówi: „Jestem zmęczona rozmową o feminatywach”?
– Też jestem zmęczony rozmową o feminatywach!
Wypowiedź Katarzyny Nosowskiej była bardzo niefortunna. Na antenie TOK FM zasugerowała, że to nieistotny temat, a o naszej wartości świadczy to, jacy jesteśmy w środku, a nie to, jak się określamy. Później wycofała się z tej wypowiedzi. Wyjaśniła, że chodziło jej o to, że jako społeczeństwo powinniśmy być dużo dalej. Jednak tamta wypowiedź mówiła coś zupełnie innego i była szkodliwa.
Ale całe zamieszanie wokół tej wypowiedzi uważam za przesadę. Niektóre artykuły przekraczały granicę.
Obecność feminatywów ma realny wpływ na rzeczywistość?
– Nie mam żadnych badań na potwierdzenie tej tezy, a bardzo nie lubię wypowiadać się bez zaplecza naukowego. Ale OK, zaryzykuję i podzielę się jednym wydajemisizmem. Otóż wydaje mi się, że istnieje korelacja między luką płacową a feminatywami. Przynajmniej na poziomie logiki. Kobieta, która jest prezesem, udaje na poziomie gramatycznym mężczyznę. Przyjmuje rodzaj męski, by pokazać, że jest tak samo dobra jak mężczyzna. Językowo ubiera się w męskość. Mężczyzna tego nie musi robić. Czy zatem nie jest trochę tak, że kobiecie, która musi udawać mężczyznę, zapłacimy mniej niż mężczyźnie, który niczego nie musi udawać?
Czy komuś, kto udaje inną osobę, płacimy tyle samo co oryginałowi? Niekoniecznie.
Jagoda Szelc kiedyś prosiła, aby mówić o niej „reżysera”, a nie „reżyserka”, bo „reżyserka” to takie pomieszczenie na planie.
– Jeżeli kobieta mówi, że chce być reżyserą, to nie widzę powodu, aby jej tak nie nazywać. Uważam, że kultura wymaga od nas tego, by zwracać się do ludzi wedle ich potrzeb. Aczkolwiek sam nie widzę zagrożenia, które dostrzega pani Jagoda. Ludzie nie gmerają w rozporku dlatego, że umówili się na zwiedzanie zamku, a nikt nie doprecyzował, że chodziło o warowną budowlę. A okazało się, że do zamku w spodniach było się łatwiej dostać niż do zamku w drzwiach. Ludzie nie obawiają się, że spadną, bo za sterami samolotu siedzi pilot do telewizora, ani nie próbują kupić modeli z wybiegu, by dziecko miało co sklejać.
Homonimia nie jest problemem. Słowa są osadzane w kontekście. Jeże
Wokół feminatywów narosło wiele mitów. W komentarzach pod różnymi artykułami dotyczącymi tego tematu możemy przeczytać, że feminatywy są społeczeństwu narzucane
li ktoś komunikat „idę się spotkać z reżyserką” rozumie jako spotkanie z pomieszczeniem, to… nie wiem, jak mogę pomóc.
Dlaczego więc niektóre kobiety zasiadające w rządzie – np. Joanna Mucha – nazywały się ministrami, a nie ministerkami?
– Czy to nam się kojarzy ze zdrobnieniem? A może to po prostu kwestia klimatu? Czy nauczycielka to gorszy lub mniejszy nauczyciel? Czy aktorka to gorszy lub mniejszy aktor? Czy powinienem myśleć o Krystynie Jandzie jako o aktorze, a nie aktorce? O Korze jako piosenkarzu, a nie piosenkarce?
W podanych przykładach rodzaj żeński nie kojarzy nam się ze zdrobnieniami. Dlaczego? Bo jesteśmy z tymi słowami osłuchani. „Ministra” funkcjonuje równolegle z „ministerką”, ale ta druga forma ma dużo mniejszą frekwencję. Muszę zaznaczyć, że „ministra” jest utworzona niezgodnie z naszą tradycją słowotwórczą. Aczkolwiek, jeśli ktoś chce się nazywać ministrą, to nie mam zamiaru się przeciwko temu buntować. Każdy ma prawo nazywać się tak, jak chce.
W swoim wystąpieniu mówiłeś o tym, że przed II wojną światową sytuacja wyglądała inaczej. Feminatywy były znacznie powszechniejsze?
– Najłatwiej byłoby powiedzieć, że wtedy wszyscy i przy każdej okazji korzystali z feminatywów, a problem z nimi mamy dopiero dzisiaj. Ale tak oczywiście nie było. Feminatywy od zawsze istniały w polszczyźnie, ale musimy wziąć pod uwagę kontekst społeczny. Kobiety przez wiele lat nie miały dostępu do większości zawodów.
O ile naturalne były feminatywy, takie jak „gościni”, „sprzątaczka”, „kucharka”, o tyle te związane z bardziej prestiżowymi funkcjami powstawały dopiero w momencie, gdy kobiety wywalczyły do tych funkcji dostęp.
Nie wszyscy korzystali z żeńskich form. Do każdej nowości trzeba się przyzwyczaić. Było nawet kilka feministek, które nie chciały ich stosować, uznając, że są czymś deprecjonującym. Jednak możemy stwierdzić, że nowe feminatywy wchodziły naturalnie do języka. Ba – były przecież na tyle popularne, że zapisywano je w przedwojennych słownikach. Znajdziemy w nich m.in. doktorkę, prezydentkę czy drukarkę. A by słowo pojawiło się w słowniku, musi występować w żywej mowie.
Później przyszedł komunizm, który wywrócił wszystko do góry nogami.
– Po zakończeniu II wojny światowej częstotliwość występowania feminatywów w języku spadła. Komunizm promował żeńskie formy, ale te związane ze stanowiskami uznawanymi za niższe. Równocześnie te feminatywy związane z prestiżowymi zawodami przestały się pojawiać. Należało to jakoś unormować.
Władze wystąpiły z prośbą do Polskiej Akademii Nauk o wydanie rekomendacji dotyczącej feminatywów. W czasopiśmie naukowym „Język Polski” w 1957 r. ukazała się rekomendacja prof. Zenona Klemensiewicza, która była punktem odniesienia chociażby dla szkolnictwa. Klemensiewicz napisał, że tradycyjnie w języku polskim mamy formy rodzajowo żeńskie odpowiadające męskim. Zalecił jednak, by odejść od tych form i zostawić je tylko w kontekście niższych stanowisk. I tak się rzeczywiście stało.
To nie była naturalna ewolucja języka, tylko ingerencja, która poskutkowała wyrugowaniem feminatywów. Językowi nie da się jednak niczego narzucić siłą. Feminatywy związane z prestiżowymi stanowiskami zostały zwalczone, ale teraz wracają w oddolny sposób. Bo istnieje uzasadniona potrzeba społeczna ich występowania. A poza tym ludzie podążają za logiką języka.
Postrzeganie form męskich jako poważniejszych wynika w dużej mierze z tego, że przez wiele lat wmawiano nam, że formy żeńskie, które tradycyjnie najczęściej tworzymy za pomocą formantu -ka, są gorsze, że to właśnie zdrobnienia
Czy według ciebie ta zmiana rzeczywiście następuje?
– Czuję, że to się dzieje. Świadectwem tego jest zmiana podejścia do feminatywów Rady Języka Polskiego, która w 2012 r. sceptycznie podchodziła do żeńskich form. Rolą językoznawców i językoznawczyń nie jest jednak narzucanie czegokolwiek językowi, tylko obserwowanie jego zmian. Rada Języka Polskiego również to robi i zweryfikowała swoje stanowisko – w 2019 r. uznała, że istnieje potrzeba większej różnorodności rodzajowej w języku, i zaleciła stosowanie feminatywów.
Zmiany widzimy także po frekwencji w mediach. Moglibyśmy snuć teorie, że wszyscy dziennikarze i dziennikarki wciskający nam „gościnię” i „kierowczynię” są opłacani przez jakieś złowieszcze siły. Prawda jest jednak taka, że ludzie pracujący ze słowem mają większą świadomość tworzywa. Feminatywy naturalnie wracają w tym środowisku.
Faceci powinni gadać o feminatywach?
– Wydaje mi się, że o feminatywach, czyli aspekcie językowym, mogą mówić wszyscy, którzy znają się na języku. Nieważne, jakiej są płci. Wiem jednak, że jestem w stanie trafić do szerszego audytorium, bo – jak wskazują badania – mężczyzn nadal słuchamy chętniej jako rzekomo bardziej kompetentnych. Choć przecież nie ma żadnych dowodów na to, że kompetencja faktycznie jest w jakikolwiek sposób skorelowana z płcią.
*Maciej Makselon
Redaktor wydawnictwa W.A.B. wchodzącego w skład Grupy Wydawniczej Foksal. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 2021 r. jest wykładowcą na Wydziale Polonistyki UJ