GADAŁ, ŻE MA NÓŻ
Do chorego na schizofrenię policjanci strzelili 17 razy. Z radiowozu nie zabrali ani pałek, bo uwierały, ani psów służbowych, bo mało posłuszne. Patrol z paralizatorem był na procesji.
Jest 3 czerwca 2021 roku, Boże Ciało. Łukasz jedzie z matką na grzyby do lasu pod Poznaniem. Zabiera torbę i nożyk do obierania ziemniaków, umawiają się za 1,5 godziny przy aucie.
Jest godz. 10.30. Łukasz nie wraca, nie odbiera telefonu. Matka ma złe przeczucia. W 2004 roku podciął sobie żyły i pięć miesięcy spędził w szpitalu. Psychiatra rozpoznał schizofrenię i zapisał leki, ale gdy Łukasz lepiej się poczuł, sam je odstawił. Mieszkają razem. Kilka dni temu zauważyła, że zachowanie syna się zmienia. Dzwoniła po psychiatrach, próbowała umówić prywatną wizytę. Teraz alarmuje sąsiadów, razem przeczesują las.
W tym czasie Łukasz kaleczy się nożykiem i szkłem z rozbitej butelki. Robi kilkanaścienacięć, uzkadza dwie żyły. Krew spływa po rękach, brudzi ubranie i nogi.
O godz. 11.14 matka zgłasza policji zaginięcie, mówi o chorobie, podejrzewa próbę samobójczą. Do lasu jedzie patrol drogówki. Kilka minut później operatorzy numeru 112 odbierają trzy zgłoszenia.
Zgłoszenie nr 1: – Podszedł do mnie i powiedział, że chce się wyspowiadać. Zapytałam, czy zrobił coś głupiego. Powiedział, że nie, ale nie chce żyć, chce się zabić. Ma dziurę w ręce, krew mu tryska.
Zgłoszenie nr 2: – Mijałam człowieka, który był cały we krwi. Nie wiem, czy jemu się coś stało, czy on coś komuś zrobił.
Zgłoszenie nr 3: – Człowiek leży, zakrwawiony. Chyba w stanie wskazującym, bo próbuje nam uciec.
Łukasz podchodzi do nastolatki w samochodzie: – Wystraszyłem cię? Przepraszam. Jestem duchem.
Dwóch kierowców próbuje śledzić Łukasza, ale gubi go w bocznej uliczce.
O godz. 11.23 centrum ratunkowe informuje policję: środkiem jezdni przemieszcza się zakrwawiony mężczyzna. Minutę później oficer dyżurny wysyła radiowóz z czterema policjantami. To przewodnicy psów.
Godz. 11.32. Kierowca radiowozu melduje: – Nie zastałem krwawiącego mężczyzny.
Godz. 11.39. Dyżurny łączy zgłoszenie z informacją o zaginięciu Łukasza. Każe patrolowi jechać w okolice lasu: – Rodzina poszukuje mężczyzny, który miał wejść do lasu w celach popełnienia samobójstwa. Nie wiadomo, czy to nie będzie ten sam gościu.
Godz. 11.40. Dyżurny dodaje: – Ten zaginiony też ma być w krótkich spodenkach. Wysoki, szczupły, łysy, czyli prawdopodobnie to mógł być ten zakrwawiony.
Kierowca radiowozu: – Już go mam, znalazłem
pana.
Łukasz kuca przy salonie samochodowym, sytuację nagrywa kamera monitoringu. Trzech policjantów wysiada, czwarty zostaje w radiowozie. Niecałe 30 sekund później dwóch policjantów równocześnie wyciąga pistolety. Celują w jego stronę. Kierowca melduje dyżurnemu: – Słuchaj, mamy pana z nożem przyłożonym do swojego ciała. Poprosimy karetkę.
Przez sześć minut Łukasz klęczy przy latarni, a rozstawieni dookoła policjanci mierzą do niego z broni.
Kierowca rozmawia z dyżurnym: – Jak tam kareteczka?
– Przyjęli i przyjadą.
– Widzę, że ciurkiem panu krewka leci, tak że może nam zaraz odpłynąć. My nie podchodzimy, bo nam grozi, że sobie podetnie tętnicę udową albo nas będzie atakował. Tak że stoimy.
– Dobra, zachowujcie bezpieczną odległość. – Masz kogoś na wózku z prądem [paralizatorem]?
– Na pewno jest, ale zabezpiecza procesję. Policjanci stoją w trójkącie, parę metrów od siebie, z bronią gotową do strzału. Od Łukasza dzieli ich kilkanaście metrów. Gdy zaczynali służbę, zabrali kamizelki oraz kajdanki, gaz pieprzowy, pałki i cztery psy służbowe. Pałki i psy zostawili w radiowozie. Nie wracają po nie.
Po sześciu minutach Łukasz wstaje z kolan i rusza w kierunku pierwszego policjanta, który cofa się i zaczyna strzelać. Łukasz wpada na niego, przewraca się, podnosi i biegnie do miejsca, z którego ruszył. Policjant dalej strzela.
Łukasz zawraca i znów biegnie w jego stronę. Kolejne strzały. Mija policjanta i biegnie w stronę drugiego. On też strzela. Odskakuje w bok i się przewraca. Łukasz biegnie do trzeciego. Ten również używa broni. Łukasz po kilku metrach zatrzymuje się i kładzie na jezdni.
O godz. 11.48 kierowca melduje dyżurnemu: – Użycie broni. Pan leży.
– Opanuj sytuację. Pogotowie już jedzie. Daje oznaki życia?
– Jeszcze tak.
Minutę później dyżurny ponagla pogotowie i wysyła patrol z paralizatorem.
WSZYSCY ŚWIĘCI
Matka Łukasza słyszy w lesie serię strzałów. Policjanci, którzy przyjechali szukać jej syna uspokajają: to ze strzelnicy.
Przez kolejne pięć minut policjanci przy salonie samochodowym nie podchodzą do Łukasza. Stoją i mierzą z broni. Przyjeżdża karetka i dwóch policjantów z paralizatorami.
Wtedy Łukasz podnosi się, a policjant używa paralizatora. Do szpitala wiozą go w kajdankach.
Godz. 11.57. Dyżurny wywołuje kierowcę radiowozu: – On się rzucił na was z tym nożem?
– No nie wiedzieliśmy, czy ma. Cały czas gadał, że ma nóż i przetnie sobie tętnicę, nie?
– Ile strzałów padło?
– Nie wiem. Kilkanaście.
– O kurwa!
Policja doliczy się później 17 strzałów. Najwięcej – 11 razy – wystrzelił pierwszy policjant. Pozostali dwaj oddali po trzy strzały. Przez ciało Łukasza przechodzi na wylot pięć pocisków. Trzy trafiają w ramię, udo i kolano. Dwie – w brzuch, uszkadzając m.in. jamę otrzewnej.
Łukasz z oddziału ratunkowego jedzie na blok operacyjny. O godz. 12.15 dyżurny informuje kierowcę radiowozu, że postrzelony żyje. Uprzedza też: – Przyjadą do was wszyscy święci.
– No wiemy.
– No, także ustalcie wspólną wersję. I musisz tę wersję powiedzieć. Bo ja muszę przelać na SWD.
SWD to komputerowy program, w którym dyżurni opisują interwencje.
Dyżurny: – Rozumiesz? Żeby wszystko miało ręce i nogi. I oddzwoń do mnie, jak będziesz wszystko miał.
O godz. 12.22 dyżurny prosi, by kierowca radiowozu opisał zdarzenie.
– Gadał, że ma nóż. Jak podejdziemy, to sobie krzywdę zrobi. W pewnym momencie ruszył na nas. Wpadł na kolegę – relacjonuje kierowca.
– Nóż ma przy sobie, tak? – upewnia się dyżurny. – Nic nie ma. Nic nie znaleźliśmy.
– Nie ma noża?
– My rąk nie widzieliśmy. Stwierdził, że ma nóż. Tym bardziej że jak kucał, to mu krew leciała. Myśleliśmy, że podciął sobie tętnicę, nie?
O godz. 12.40 dyżurny wysyła patrolowi zdjęcie zaginionego Łukasza. Policjanci potwierdzają, że to on, ale matka dowiaduje się o tym dopiero o godz. 19.30. Informację o postrzeleniu jej syna policja ukrywa przez siedem godzin. Następnego dnia o godz. 7.30 rano do mieszkania wpada sześciu policjantów z psem. Przeszukanie – informują.
– Macie nakaz? – pyta matka.
– Nie mamy, ale możemy mieć. Wpuszcza ich. Szukają broni i narkotyków. Nic nie znajdują. Łukasz po operacji jest w śpiączce farmakologicznej. Gdy się budzi, lekarze przenoszą go na chirurgię, a potem na psychiatrię. Szpital opuszcza po kilku tygodniach. Fizyczne skutki postrzałów odczuwa do dziś.
NÓŻ W LESIE
Policjanci przeszukują las, w którym Łukasz miał zbierać grzyby. Znajdują szmacianą torbę z jego telefonem i nożykiem – a więc nie był uzbrojony. W rozmowach z dziennikarzami policja twierdzi, że był pod wpływem narkotyków. Miało na to wskazywać wstępne badanie, ale nie ma po nim śladu. Wynik z laboratorium zaprzecza – we krwi jest tylko śladowa ilość antydepresantu. Policja twierdzi też, że Łukasz groził funkcjonariuszom. Prokuratura chce go za to ścigać, ale opinia biegłych jest jasna – był całkowicie niepoczytalny.
W trakcie przesłuchania Łukasz wspomina, że okaleczył się, bo chciał umrzeć, ale potem zmienił zdanie. Miał wrażenie, że traci przytomność. Widział policjantów.
– Chciałem od nich uciec, bo bałem się broni – mówi. Wartość zeznań jest jednak niewielka. Łukasz opowiadał o policjantce o blond włosach, z psem. Takiej osoby tam nie było.
Śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez policjantów prowadzi prokuratura w Zielonej Górze. Zleca wiele ekspertyz. Jedynym bezpośrednim świadkiem, którego zeznania prokurator może brać pod uwagę, jest kierowca radiowozu. Łączył się z dyżurnym, nie strzelał.
– Mężczyzna powiedział, żeby się do niego nie zbliżać, bo ma nóż i przetnie sobie tętnicę udową – zeznaje. – Powiedział, że chce się spotkać z Bogiem i nas też zabierze do niego. Nie mieliśmy możliwości sprawdzenia, czy ma nóż.
BŁĘDY
Dla prokuratora kluczowa jest opinia Roberta Małeckiego, policjanta, który wykłada w szkole policji w Słupsku. Jest też biegłym sądowym w zakresie taktyki i techniki policyjnych interwencji.
Przepisy są jasne. Osobę, która nie stosuje się do poleceń, policjant może obezwładnić na kilka sposobów: za pomocą siły fizycznej, kajdanek, pałki, paralizatora czy miotacza gazu. Dopiero gdy to nie wy• starczy, policjant ma prawo użyć broni. „To środek ostateczny” – przypomina ekspert. I zauważa, że policjanci nie oddali nawet strzału ostrzegawczego, mimo że mieli na to czas.
Błędy popełnili już na początku. Małecki podkreśla, że „nie ma szczegółowego algorytmu, co powinien zrobić policjant w przypadku takiej interwencji”. Jest natomiast ogólny schemat postępowania z osobami, których zachowanie wskazuje na zaburzenia psychiczne.
Według wykładowcy jeden z policjantów powinien asekurować kolegów z psem. Pozostali dwaj powinni zaś podejść do Łukasza i z bezpiecznej odległości zapytać, co się stało i czy potrzebuje pomocy. Jeżeli rzeczywiście groził, że ma nóż i skrzywdzi siebie lub policjantów, powinni zwiększyć dystans, wezwać karatekę i patrol z paralizatorem. Zamiast mierzyć do chorego z broni, powinni z nim rozmawiać „w sposób możliwie jak najbardziej łagodny, celem wyciszenia pobudzonego mężczyzny”.
W takiej rozmowie chodzi też o nakłonienie rozmówcy do pokazania dłoni i odłożenia niebezpiecznego narzędzia.
Co jednak w sytuacji, gdy taka osoba zaczyna biec w kierunku policjantów? Wtedy, jak wyjaśnia Małecki, policjant asekurujący kolegów powinien spuścić psa służbowego. Kolejne etapy to obezwładnienie przy użyciu siły fizycznej i założenie kajdanek. „Decyzja o użyciu broni była nieadekwatna do zagrożenia” – podkreśla Robert Małecki. Wskazuje też na ich przewagę liczebną.
WYSZŁO, JAK WYSZŁO
Inaczej ocenia to Wydział Kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Podkom. Jarosław Urbaniak, autor załączonej do akt analizy, twierdzi, że pies mógłby sprowokować Łukasza, a trzymanie zwierzęcia na smyczy utrudnia udzielanie pierwszej pomocy.
Odstąpienie od użycia pałki czy gazu Urbaniak tłumaczy względami bezpieczeństwa: „Każde zbliżenie się do mężczyzny skutkować mogło spełnieniem kierowanych przez niego gróźb”. Według Urbaniaka nie ma znaczenia, że Łukasz nie był uzbrojony. Wystarczyło, że mówił o nożu. Twierdzi, że w trakcie interwencji Łukasz był świadomy tego, co robi.
Tymczasem biegła psycholożka podkreśla, że zachowanie Łukasza „powinno być odbierane jako zaburzenia psychotyczne nawet dla postronnych osób, niebędących specjalistami z zakresu psychiatrii i psychologii”.
Policjanci wiedzieli, że mają do czynienia z chorą osobą. Kierowca radiowozu podczas przesłuchania: – Staraliśmy się nie sprowokować tego człowieka, ale niestety wyszło, jak wyszło. Ciężko mi oceniać decyzję o użyciu broni. Wszyscy mieli z tyłu głowy, że ten człowiek ma nóż i jest niepoczytalny, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczny. Nie wiadomo było, czego się spodziewać.
Kolegów broni policjant z drugiego patrolu, który przyjechał z paralizatorem.
– Wszystko wygląda tak fajnie za biurkiem, jak się analizuje sprawę w zwolnionym tempie, po dziesięć razy, doszukując się błędów. Inaczej jest na miejscu, gdy mam trzy sekundy na podjęcie decyzji, działam w stresie i nie są to warunki laboratoryjne – przekonuje w trakcie przesłuchania.
Twierdzi, że zrobiłby to samo: – Zakrwawiony człowiek wrzeszczy, że ma nóż i mnie zabije. Jakby się na mnie rzucił, też bym użył broni. Nie mogę się zastanawiać nad stopniowaniem środków przymusu, bo mogę skończyć z nożem w brzuchu i już będzie za późno. Mnie uczą, że najważniejsze jest zdrowie policjanta, a teraz połowa sprawców zasłania się niepoczytalnością. To niesprawiedliwe, że policjanci, którzy chronią swoje życie, później mają problemy.
W podobnym tonie utrzymane są analizy policyjnego wydziału kontroli. Podinsp. Andrzej Zakrzewski, autor jednej z nich, podkreśla konieczność „podejmowania niezwłocznych decyzji”. Biegły Małecki ocenia to inaczej: „Mieli wystarczająco dużo czasu, by wrócić do pojazdu i zabrać pozostałe wyposażenie w postaci pałki i psa służbowego”. Zauważa też, że policjanci mieli kamizelki i widzieli, że Łukasz nie był uzbrojony. Małecki uważa, że działania policjantów były chaotyczne i mało profesjonalne; tylko potęgowały zagrożenie. „Dowódca patrolu nie zapanował nad sytuacją, która prawdopodobnie go przerosła” – uważa.
Małecki słuchał też nagrań rozmów pomiędzy kierowcą radiowozu i dyżurnym. Zastanawia się, czy policjanci nie posłuchali sugestii dyżurnego i nie ustalili wspólnej wersji.
Jakby się na mnie rzucił, też bym użył broni. Mnie uczą, że najważniejsze jest zdrowie policjanta, a teraz połowa sprawców zasłania się niepoczytalnością
CHAOS
Policjanci, którzy strzelali do Łukasza, przynajmniej na papierze mają duże doświadczenie. Jeden służy w policji od 20 lat, pozostali dwaj od 10. Ale dla całej trójki było to pierwsze użycie broni na służbie. Do tej pory strzelali tylko do tarcz; na strzelnicę jeżdżą dwa razy w roku. Zajęcia z technik interwencji mają raz w miesiącu.
Dla porównania: policjanci, którzy przyjechali jako wsparcie, mają krótszy staż, ale służą w grupie interwencyjnej. Uczestniczyli w szkoleniach ze strzelania w warunkach podwyższonego stresu czy zatrzymywania niebezpiecznych przestępców. Na ćwiczenie techniki poświęcają dwa dni w tygodniu. Nie ma miesiąca, by nie trenowali na strzelnicy. Małecki w opinii przekazanej prokuraturze: „Szkolenia dla policjantów z zakresu taktyki i techniki zatrzymywania różnych kategorii osób są bardzo rzadkie lub nie występują wcale, co niesie ze sobą konsekwencje”.
Prokurator zarzuca policjantom przekroczenie uprawnień i spowodowanie poważnych obrażeń. Na najcięższy zarzut usiłowania zabójstwa się nie zdecydował. Adw. Andrzej J. Reichelt, pełnomocnik Łukasza, uważa, że sąd powinien przynajmniej rozważyć taką kwalifikację. Dlatego wystąpił już o powiększenie składu do dwóch sędziów zawodowych i trzech ławników.
Policjanci nie przyznają się do winy i nie składają wyjaśnień. W pierwszych przesłuchaniach mówili, że odpięli pałki, gdy wsiadali do radiowozu – bo uwierają i utrudniają siedzenie. Jeden z przewodników opowiadał też, że jego pies jest mało stabilny i raz go nawet ugryzł. Jego zdaniem psy służbowe mają przede wszystkim budzić respekt przy legitymowaniu dużej grupy, ale nie bardzo nadają się do obezwładniania ludzi.
Ale zeznań, które składali jako świadkowie, sąd nie może brać pod uwagę. Proces ma ruszyć pod koniec marca.