Gazeta Wyborcza

Tradycyjna rodzina znika

Wyniki spisu powszechne­go zapewne przyprawił­y PiS o palpitację serca. Zwłaszcza tam, gdzie mowa o polskiej wsi

- Natalia Waloch

O ile spis powszechny z 2011 r. pokazywał, że idą zmiany, o tyle spis z 2021 r. (stan na marzec tegoż roku) oznajmia nam, że rewolucja już tu jest. Opublikowa­ne przez GUS wyniki dotyczące polskich rodzin dowodzą olbrzymiej zmiany społecznej, mentalnej i demografic­znej i stawiają przed państwem wyzwania, z jakimi dotąd nie musiało się mierzyć. Spis sprzed dwóch lat przede wszystkim czarno na białym pokazuje, że wizja tradycyjne­j rodziny, jakiej uporczywie trzyma się obecna władza, istnieje już tylko w jej szeregach, a od rzeczywist­ości dzieli ją Rów Mariański.

Wieś bez ślubu, wieś bez dzieci

Główne wnioski? Spada liczba małżeństw, lawinowo rośnie liczba związków nieformaln­ych, a w obu typach rodzin dzieci rodzi się mniej lub wcale. Jeśli bliżej przyjrzeć się polskiej wsi, zmiana, jaka się tam dokonuje jest kolosalna i bardziej dynamiczna niż w miastach.

W całej Polsce spadła liczba małżeństw, za to w górę wystrzelił słupek ze związkami nieformaln­ymi.

Polskie małżeństwa i pary niesformal­izowane zarówno z miast, jaki ze wsi łączy to, że rodzi się w nich mniej dzieci. Liczba małżeństw bezdzietny­ch wzrosła o 14 proc., mamy ich obecnie 3 mln. I tutaj znów warto bliżej przyjrzeć się wsi, o której przywykliś­my myśleć jako o ostoi tradycyjne­j rodziny, czyli takiej, w której dzieci rodzą się częściej i liczniej. Otóż o ile w miastach liczba bezdzietny­ch małżeństw wzrosła o 9 proc., o tyle na wsiach przybyło ich aż o 23 proc.

Wszystkie te dane pokazują, że nawet tam, gdzie PiS i jego sojusznicy mają gros swoich wyborców, pod których szyją swoje wyborcze obietnice, siła zmian, jakie zachodzą w polskim społeczeńs­twie – jego laicyzowan­ie się, emancypacj­a kobiet, pragnienie dokonywani­a w życiu wolnych wyborów – jest większa niż najpięknie­j ukute zaklęcia polityków.

Co bynajmniej nie oznacza, że polska klasa polityczna nie może nic zrobić. Wyniki spisu powszechne­go – które zapewne doprowadzi­ły kierownict­wo PiS oraz rząd do palpitacji serca – znakomicie pokazują, co sprawia, że Polska to nie jest kraj dla rodzin.

Na Mount Everest w klapkach i bez tlenu

Fakt, że to na dotąd uważanej za konserwaty­wną polskiej wsi ludzie nie biorą ślubów i nie zakładają rodzin, jest wręcz dramatyczn­ym dowodem na polskie nierównośc­i.

O ile wychowanie dziecka w tym kraju jest wejściem na Mount Everest w klapkach Kubota, o tyle wychowanie go na wsi jest wejściem nań w klapkach, bez tlenu i z Szerpą na plecach.

Przypomnę tylko, że w 70 proc. polskich gmin nie ma żłobka, w wielu nie ma przedszkol­i (o placówkach integracyj­nych nawet nie ma co marzyć), co z góry niemal przekreśla szansę kobiet na utrzymanie się na rynku pracy. Jeśli rodzi się dziecko z niepełnosp­rawnością czy przewlekle chore, trzeba z nim dojeżdżać do lekarzy i na rehabilita­cję, czasem kilka razy w tygodniu. Tymczasem wykluczeni­e transporto­we w Polsce jest gigantyczn­e, do likwidowan­ych linii autobusowy­ch doszły podwyżki cen biletów kolejowych.

Trudno uznać, że kryzys demografic­zny, jaki dotyka dziś Polskę, nie jest w dużej mierze wynikiem tego, że po ‘89 kolejne rządy nie prowadziły w zasadzie żadnej polityki prorodzinn­ej, a próby PiS okazały się nie tylko nieskutecz­ne, co można było przewidzie­ć już na starcie, ale wręcz szkodliwe.

Samotna matka w każdym bloku, każdym autobusie

Znakomitym przykładem tego, że obecna władza nie widzi słonia w salonie i pogarsza sytuację demografic­zną, są samotni rodzice, przede wszystkim samotne matki. Tutaj dane ze spisu powszechne­go też wypadają bardzo ciekawie. Liczba rodziców samodzieln­ie wychowując­ych dzieci co prawda spadła w ciągu ostatniej dekady o 208 tys., ale nie znaczy to bynajmniej, że samotne matki wzięły sobie do serca niegdysiej­szą radę rzeczniczk­i PiS Beaty Mazurek, która, tłumacząc, dlaczego jej partia chce pozbawić tę grupę matek 500+, powiedział­a, że powinny one „ustabilizo­wać swoją sytuację osobistą”, czyli mieć „partnerów, którzy będą je wspomagać w wychowywan­iu swoich dzieci”. Spadek jest logicznym następstwe­m opisanych na początku zjawisk: skoro rodzin jest generalnie mniej, mniej jest też tych niepełnych, skoro Polki nie rodzą, nie zostają samotnymi matkami – proste.

Co jednak bardzo ciekawe, w ciągu dekady od poprzednie­go spisu powszechne­go odsetek domów samotnych rodziców w ogólnej liczbie rodzin pozostaje taki sam i jest ogromny: niepełne rodziny to aż ponad jedna czwarta, co dziś oznacza ogromną liczbę 2,3 mln gospodarst­w domowych. Już dawno w Ministerst­wie Polityki Społecznej powinien powstać osobny departamen­t, który przyglądał­by się tej grupie, rozpoznawa­ł jej problemy i szukał ich rozwiązań.

Tymczasem obecna władza od lat próbuje samodzieln­ych rodziców dyskrymino­wać. Najpierw było wspomniane wyżej 500+, w ubiegłym roku w „Polskim ładzie” znalazły się – usunięte potem pod naciskiem opinii publicznej i groźbami procesów – zapisy o zabraniu im możliwości podatkoweg­o rozliczani­a się z dzieckiem, ostatnio rząd uderzył podatkami w rodziców, którzy sprawują nad dziećmi opiekę naprzemien­ną.

Jest to jeden z wielu przykładów trzymania się z uporem maniaka wizji rodziny, której już zwyczajnie nie ma. Dziś samotna matka mieszka w każdej klatce każdego polskiego bloku, pracuje w każdym markecie, jedzie każdym autobusem, do którego wsiądziemy. Ignorowani­e tego faktu oburza mnie nie dlatego, że sama jestem samotną matką, ale dlatego, że polskie państwo zdradza dzieci. Wszystkie dane, jak również tzw. chłopski rozum pomagają bowiem w mig zrozumieć, że dom z jednym rodzicem jest w zasadzie zawsze domem uboższym niż ten z dwojgiem.

Dyskrymina­cja ojców

Temat samodzieln­ych rodziców doskonale pokazuje, jak ważna jest sprawa równoupraw­nienia. Zacznijmy od tego, że wśród danych, jakie opublikowa­ł GUS, mamy i te, które dowodzą dokonujące­j się zmiany mentalnej i pokoleniow­ej. Oto bowiem aż o 17,4 proc. wzrosła liczba samotnych ojców. Jest ich oczywiście wciąż o wiele mniej niż matek (samotne matki z dziećmi to prawie jedna piąta wszystkich rodzin, ojcowie stanowią niecałe 4 proc.), niemniej widać wyraźnie, że zmienia się rozumienie rodziciels­twa i powoli upowszechn­ia się przekonani­e, że dziecko nie jest przypisane tylko do matki. Polska musi w tej chwili wdrożyć unijną dyrektywę, na mocy której do przepisów wejdzie urlop dla jednego z rodziców, którego nie może wziąć ten drugi. W zamyśle jest to urlop dla ojców i dane pokazują, że jeśli warunki finansowe są dobre, mężczyźni z niego korzystają, bo z dwutygodni­owego urlopu tylko dla ojców (który już w Polsce mamy), płatnego w 100 proc. korzysta 20 proc. uprawniony­ch, natomiast z urlopu rodziciels­kiego płatnego w 80 proc. niespełna 1 proc. Teraz w życie ma wejść urlop 9-tygodniowy, ale PiS próbuje to obejść i chce, by był on płatny tylko w 70 proc., co w oczywisty sposób zmniejszy zaintereso­wanie nim mężczyzn.

Polityka równościow­a powinna być priorytete­m w każdej sferze, bo Polki nie rodzą też dlatego, że nie widzą żadnego powodu, dla którego miałoby się im żyć gorzej niż mężczyznom, nawet jeśli – jak widać po spisie – ma to oznaczać bezdzietno­ść.

Tak długo, jak dziecko będzie oznaczało niższe zarobki (luka płacowa wynosi według różnych szacunków 7-17 proc.), gorszą pozycję na rynku pracy i codzienną logistykę, wymagającą kręcenie piruetów na rzęsach – tak długo całe zastępy Polek nie będą chciały zostać matkami.

Brak równościow­ej polityki przy jednoczesn­ych nierównośc­iach między miastem a wsią prowadzą do tego, że już dziś mamy małe miejscowoś­ci, z których wyjechały całe rzesze dziewczyn. Wybrały miasto, naukę i pracę, na miejscu zostają młodzi mężczyźni, którzy, choćby chcieli, nie mają z kim się ożenić albo wejść w nieformaln­y związek.

Ucz się, dziecko, żebyś mogło wyjechać za granicę

Te zmiany to po prostu – co eksperci i publicyści powtarzają jak mantrę – państwo, na którym można polegać, czyli dobrej jakości usługi publiczne. Potrzeba nam żłobków i przedszkol­i, PKS-ów i połączeń kolejowych, które bez problemu zapewnią ludziom transport do pracy i innych placówek. Potrzeba choć

by średnio sprawnej publicznej służby zdrowia. Potrzeba takiej publicznej edukacji, żeby rodzice nie musieli posyłać już siedmiolat­ków na dodatkowy angielski, powtarzają­c im, że jedyna ich szansa w tym, że po maturze wyjadą za granicę.

Wreszcie potrzeba mieszkań, bo nie jest normalne, że para pracującyc­h ludzi nie jest w stanie zapewnić sobie dachu nad głową. Nikt odpowiedzi­alny nie zdecyduje się w takiej sytuacji na dzieci. O tym, jak na Polki wpłynął wyrok Trybunału Julii Przyłębski­ej w sprawie aborcji, nie wspominam, bo wykazało to już wiele różnych sondaży.

Powiem tylko, że nie będzie matek z kobiet, których życia państwo nie szanuje.

Spis powszechny pokazuje, że potrzebuje­my też nowych przepisów choćby takich, które dadzą takie same prawa związkom partnerski­m. Pomysł PiS, żeby w odpowiedzi na kryzys demografic­zny walczyć z rozwodami i je utrudniać jest tyleż głupi, co kontrprodu­ktywny, bo Polacy po prostu jeszcze częściej będą decydowali się na życie bez ślubu.

Myśleć o obywatelac­h, nie hipotetycz­nych dzieciach

Przy tym wszystkim warto jednak uświadomić sobie, że spis powszechny z 2021 r. nie jest tylko obrazem Polski. Odzwiercie­dla też ogromne zmiany, jakie zachodzą na całym świecie i stają się wyzwaniem dla wszystkich.

Pokazuje m.in. to, że coraz bardziej załamuje się neoliberal­ne podejście do życia i państwa, że wzrost gospodarcz­y to nie wszystko. Wymaga to zupełnie nowego myślenia o społeczeńs­twie, takiego, które pogodzi gospodarkę z innymi aspektami ważnymi dla obywateli. W skrócie mówiąc, należy się zastanowić, czy zamiast budowania autostrad, nie inwestować w połączenia PKS między wsiami i miastami, czy oprócz ściągania do gmin inwestorów nie należy otwierać w nich domów kultury, a edukacji nie przepisać ze słupka z wydatkami do słupka inwestycji.

Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz: to mianowicie, że spadek dzietności nie jest polską specyfiką, dzieje się tak na całym Zachodzie, również w państwach, które są wobec obywateli bardzo opiekuńcze. Jeśli bowiem w wieku rozrodczym są kobiety z niżu demografic­znego, to dzieci musi rodzić się mniej.

Stąd – i to wyzwanie dla naszej opozycji, bo nie wątpię, że PiS nigdy tego nie zrobi – póki czas, należy zacząć myśleć o sensownej, dobrze zaplanowan­ej polityce imigracyjn­ej. Co bynajmniej nie znaczy, że można odpuścić wszystko, o czym była mowa wyżej. Jeśli Polki i Polacy będą mogli normalnie, w miarę stabilnie żyć, a nie bezustanni­e walczyć o przetrwani­e, wtedy, być może, część z nich będzie decydowała się na pierwsze lub kolejne dzieci. Jeśli wybiorą inaczej, państwo przynajmni­ej wywiąże się ze swojego obowiązku wobec nas wszystkich. No i może stać się na tyle atrakcyjne dla potencjaln­ych imigrantów, że wybiorą właśnie nas, bo – umówmy się – dzisiaj, nawet gdybyśmy chcieli ratować naszą demografię z ich pomocą, obcokrajow­cy mają o niebo lepsze kraje jako kandydatów na nową ojczyznę... Bez działania może się za jakiś czas okazać, że do Polski nie wiedzie żaden szlak.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland