Minister to burzyciel
– Mamy burzenie systemu zdrowotnego na wielu odcinkach. To, co robi dziś minister Niedzielski, jest niezrozumiałe, chyba że się zrobi jedno założenie – że on nie działa w interesie Polski.
JUDYTA WATOŁA: Nie pierwszy raz minister pana wyrzuca z posady. PROF. RAFAŁ NIŻANKOWSKI:
Nie pierwszy. Pierwsze takie nieeleganckie pożegnanie było za Mariusza Łapińskiego. Też odwołał mnie bez żadnej rozmowy. Został ministrem i nagle przychodzi faks, że mnie zwalnia z funkcji dyrektora Centrum Monitorowania Jakości.
I on po prostu tak pana faksem…
– Faksem, a minister Niedzielski mailem, też bez słowa. Wcześniej jesienią wyrzucił dwóch moich zastępców – prof. Michała Myśliwca i prof. Piotra Szymańskiego, ale to się odbyło trochę bardziej elegancko, bo zadzwonił do nich jeden z wiceministrów i uprzedził. To byli wyjątkowo rzetelni ludzie. Dużo serca wkładali w pracę Rady i przygotowanie rekomendacji.
Pan współtworzył Agencję Oceny Technologii Medycznych, przy której działa Rada Przejrzystości.
– Kiedy w rządzie Marka Belki ministrem zdrowia został Marek Balicki, zaproponował mi funkcję wiceministra. Wtedy wyszedłem z inicjatywą powołania agencji, która miała oceniać zasadność refundowania nowych leków i metod leczenia. Ale nie byłem długo w MZ. A było tak: odpowiadałem m.in. za Departament Współpracy z Zagranicą. Przyszła jego dyrektorka i zreferowała niezałatwione sprawy. Wśród nich był list unijnego komisarza ds. zdrowia Davida Byrne’a. Czekał na odpowiedź pięć miesięcy. Postanowiłem od razu to załatwić. Ten list Byrne wysłał na koniec swojej kadencji i pisał w nim o planach zapewnienia zdrowia wszystkim obywatelom Unii. To hasło mnie lekko wkurzyło, bo przypomniało komunę z jej wizją powszechnej szczęśliwości. Napisałem grzeczny list. W pierwszym akapicie podziękowałem za ciekawy materiał. Drugi to była krytyka, bo nie można zapewniać, że wszyscy będą zdrowi. Niektórzy mają złe geny, inni nie mają szczęścia i zapadają na nieuleczalną chorobę, a inni wprost chcą chorować. Najbardziej to właśnie wzburzyło polityków. A jednak są ludzie, którzy chcą chorować, żeby ogrywać swoje role społeczne. Na przykład mąż boi się, że żona od niego odejdzie, gdy będzie zdrowy, woli chorować, żeby przy nim została. Są takie sytuacje. Kto im zaprzecza, nie zna realiów medycyny.
Dodałem na końcu, że list komisarza przypomina dokumenty produkowane w komunie. Parę miesięcy później na jakiejś międzynarodowej konferencji angielski prof. Martin McKee wychodzi i mówi, że nie wszyscy w Europie chcą, żebyśmy wszyscy byli zdrowi, a na dowód czyta mój list. Zaraz ukazały się artykuły, że Niżankowski nie chce, żeby wszyscy byli zdrowi.
Balicki natychmiast wręczył mi odwołanie z funkcji wiceministra. Ale dał się namówić i powołał zespół, który przygotowywał stworzenie Agencji Oceny Technologii Medycznych. Kierowałem nim.
To było jednak budowanie. Teraz mamy burzenie.
– Na wielu odcinkach. To, co robi dziś minister Niedzielski, jest niezrozumiałe, chyba że się zrobi jedno założenie – że on nie działa w interesie Polski.
Odwołanie pana z funkcji szefa Rady Przejrzystości to niszczenie jej niezależności, sygnał dla kolejnych, że mają spełniać oczekiwania ministra.
– Tak, ale w zdrowiu to burzenie odbywa się na wielu odcinkach. Dam przykład: poradnie rodzinne są skupowane przez jakieś wielkie sieci. To tworzenie molochów i kompletne zaprzeczenie idei lekarza rodzinnego, który z założenia ma się dobrze opiekować swoimi pacjentami, bo ich zna.
Teraz minister lansuje ustawę o Krajowej Sieci Onkologicznej. Będzie to centralizacja, która może na lata zablokować rozwój onkologii. Dlaczego tak psuje system?
– Chce odcisnąć swoje piętno, a jednocześnie nie ma pojęcia, jak system powinien działać. Przykładem jest też ustawa o jakości. Zaczęliśmy ją pisać siedem lat temu. Centrum Monitorowania Jakości przyznaje szpitalom akredytacje. Ale CMJ to jednostka budżetowa. Pieniądze, które szpitale płacą za uzyskanie akredytacji, trafiają do budżetu państwa, a CMJ nie ma ich na zatrudnienie większej liczby zewnętrznych wizytatorów. Zewnętrznych, czyli niezależnych, bo niezatrudnionych w centrum.
Wizytatorzy to czynni w zawodzie lekarze i pielęgniarki, którzy jadą do szpitala starającego się o przyznanie akredytacji i tam przez kilka dni przyglądają się pracy lekarzy i pielęgniarek. Oceniają leczenie, czy można dać akredytację, i udzielają konkretnych wskazówek. Są fachowcami, więc są słuchani. Ponieważ jest ich za mało, szpitale czekają w kolejce po akredytację. Chodziło więc o to, by CMJ zmienić w agencję rządową. Wtedy z pieniędzy za akredytacje można by finansować kolejne.
Chcieliśmy też powierzyć CMJ prowadzenie rejestru zdarzeń niepożądanych. Ich analiza zwiększa bezpieczeństwo pacjentów. Wszędzie na świecie zajmują się tym niezależne instytucje. Trzecim zadaniem centrum miało być prowadzenie klinicznych rejestrów jakości, czyli zbieranie danych o przebiegu leczenia wybranych grup chorych. Analiza danych z takich rejestrów ma na przykład w Danii, gdzie rejestry są bardzo rozwinięte, kolosalny wpływ na poprawę opieki i efekty leczenia, czyli jakość właśnie. Tak wyglądał projekt ustawy o jakości opracowywany przez nas za ministra Konstantego Radziwiłła. Dzisiejszy nie ma z nim wiele wspólnego.
Wszystko, o czym pan tu mówi, jest w nim raczej postawione na głowie.
– Już w 2021 r,. kiedy ukazał się obecny projekt w pierwszej wersji, dzwoniłem do ministerstwa i mówiłem o tym. Zaproponowano mi udział w zespole, który miał poprawić tę ustawę, ale ten zespół ani razu się nie zebrał.
I znów powstał zły projekt.
– Podstawowa zasada w medycynie to „Primum non nocere”, czyli po pierwsze, nie szkodzić. A ta ustawa niszczy efekt 25 lat pracy na rzecz jakości w polskich szpitalach. Bezpieczeństwo pacjenta, rejestry – miało być krokiem do przodu. Jeżeli nie zostanie uczyniony, staniemy w miejscu, ale likwidacja CMJ i przejęcie jego zadań przez NFZ będzie krokiem wstecz.
We wszystkich krajach, w których jakość opieki medycznej jest dobra, jest ona oceniana przez niezależne instytucje. Taką jest CMJ i taką miała być agencja, która, owszem, podlegałaby ministrowi, ale byłaby skoncentrowana na pilnowaniu jakości. Zrzucenie tego na NFZ to nieporozumienie. Fundusz ma inne zadanie: płacić za leczenie. Jakość będzie dla funduszu piątym kołem u wozu. Wizytacja przed akredytacją nie będzie się różniła od zwykłej kontroli. Nasz wizytator to fachowiec. Wizytatorzy z NFZ będą traktowani jak urzędnicy niekompetentni w kwestiach leczenia, czyli wrogo.
Inne wady ustawy?
– Rozwiązania dotyczące bezpieczeństwa pacjenta. Nie dadzą żadnej poprawy. Analiza zdarzeń niepożądanych jest potrzebna, bo wtedy dowiadujemy się, gdzie jest błąd i co poprawić. Zdarzenia muszą być więc zgłaszane, a analizę muszą robić eksperci. Ani NFZ, ani rzecznik praw pacjenta nie mają takich ekspertów. Po drugie, NFZ ma dawać więcej pieniędzy tym, którzy mają mało zdarzeń, a lekarze mają być karani. Jeśli taki przepis wejdzie w życie, nie będzie zgłoszeń zdarzeń niepożądanych, a zatem i spodziewanej poprawy.
Trzecia rzecz: rejestry kliniczne. Tym też ma się zająć NFZ i to też nie ma sensu. Przygotowanie dobrego rejestru wymaga wiedzy eksperckiej, dlatego na przykład w Danii prowadzone są przez niezależną instytucję we współpracy z towarzystwami naukowymi. Trzeba wiedzieć, jakie dane w rejestrze powinny być gromadzone. NFZ tego nie wie. Ma gigabajty danych o naszym leczeniu i już dawno udowodnił, że nie potrafi się nimi posłużyć. Bo ja, proszę pani, mogę mieć świetnie wyposażoną kuchnię, ale co mi po tym, kiedy nie umiem gotować. NFZ też nie podjął dotąd żadnego działania poprawiającego skuteczność leczenia, choć ma narzędzia.
Odwołanie mnie było absurdalne. Według ministerstwa Rada wydała opinię nie na temat. Tymczasem była dokładnie na temat, co można sprawdzić w dokumentach
PROF. RAFAŁ NIŻANKOWSKI
Wydaje się, żew ministerstwie nie rozumieją, że te pomysły są złe.
– Niestety poziom jest tam teraz taki, że można spokojnie okna otwierać, orłów nie ma, więc nikt nie wyleci.
Pan nie wyczuł, czego minister oczekuje w sprawie testów combo, i minister odwołał pana nie tylko z Rady Przejrzystości, ale też z Rady Akredytacyjnej.
– Wie pani, ja rozumiem, że w czasie kadencji można kogoś odwołać, ale muszą być mocne argumenty. A odwołanie mnie było absurdalne. Według ministerstwa Rada wydała opinię nie na temat. Tymczasem była dokładnie na temat, co można sprawdzić w dokumentach. Zarzut jest kompletnie chybiony, podobnie jak zarzut o braku transparentności z mojej strony. Jako członkowie Rady byliśmy na wylot sprawdzani. Oczywiście testy różnych firm, a nawet testy tej samej firmy mogą mieć różną czułość i swoistość. Każdy produkt należałoby więc analizować osobno, ale myśmy dostali ogólne zlecenie bez wskazania na konkretne testy. Jeżeli mamy wydać na nie ponad 200 milionów, to teraz trzeba by zobaczyć, jak testy wpływają na leczenie przez lekarzy.
Takich danych państwo nie mieli, ale zaproponowaliście pilotaż testów combo.
– No właśnie. To jest normalna rzecz, że ludzie się spierają i ja bym chętnie z ministrem się pospierał na argumenty. A on mnie od razu wywalił, choć nie miał powodu. No ale każdemu dajmy szansę poprawy. Może jeszcze do mnie zadzwonić i podyskutować