Tureckie napięcie
Recepowi Tayyipowi Erdoganowi zabrakło do zwycięstwa w I turze ułamka procentu głosów. Po raz pierwszy, odkąd Turcy wybierają prezydenta w głosowaniu powszechnym, potrzebna jest II tura – odbędzie się 28 maja. Czy jej wynik, jak uważają analitycy, jest rz
Większość wyborców Erdogana nie wydaje się zmartwiona koniecznością dogrywki. Są i tacy, którzy uważają, że to dowód na działanie sił wrogich Turcji
Zwolennicy opozycji przeżyli w poniedziałek rano – gdy zarysowała się już skala przewagi Erdogana (ostatecznie niemal pięciopunktowa) – bolesne rozczarowanie. Wiele sondaży dawało przecież Kemalowi Kilicdaroglu zwycięstwo, niektóre nawet wieszczyły, że dostanie ponad połowę głosów. W dniu głosowania jego zwolennicy od rana publikowali w sieci pozytywne emotikony, a potem w napięciu czekali na oficjalne wyniki.
Szok przeżyli wszyscy. Także zwolennicy Erdogana, którzy byli przekonani, że jego zwycięstwo już po I turze jest pewne.
Łzy w obozie opozycji
– Przeprowadzanie ankiet wyborczych było utrudnione przez wiele czynników – tłumaczył dziennikarzom Mehmet Ali Kulat, prezes sondażowni MAK, według której Kilicdaroglu miał pokonać Erdogana już w pierwszej turze.
Wymienił lutowe trzęsienia ziemi i fakt, że w ramadanie, który przypadł na przełom marca i kwietnia, nie można było prowadzić badań. Rzecznicy innych firm sondażowych stwierdzili, że najwyraźniej ludzie nie byli uczciwi w rozmowach z ankieterami albo wyrażali jedynie chwilowe niezadowolenie z rządu, deklarując, że zagłosują na opozycję, choć w rzeczywistości nie mieli takiego zamiaru.
Zwolennicy tureckiej opozycji są wyraźnie sfrustrowani. „W rejonie trzęsienia głosowali na Erdogana? Czy oni są normalni?!” – denerwowali się w mediach społecznościowych, komentując wyniki z poszczególnych regionów kraju, m.in. na południu, gdzie w lutym w wyniku kataklizmu zginęło 50 tys. ludzi, a rząd nie potrafił poradzić sobie ze skutecznym zarządzaniem sytuacją kryzysową.
Nie brakowało też głosów krytyki pod adresem Kilicdaroglu. „Wystawmy butelkę oranżady zamiast niego, ma większe szanse, by wygrać!” – pisali rozżaleni wyborcy opozycji.
Wielu z tych, którzy ostatecznie zagłosowali na wspólnego kandydata sześciu ugrupowań opozycyjnych, wcale nie było zadowolonych z faktu, że to właśnie on został wybrany do walki z Erdoganem. Głosując na niego, wybierali więc nie osobę, którą rzeczywiście chcieliby widzieć w fotelu prezydenckim, ale po prostu „mniejsze zło”. Głosowali nie na Kilicdaroglu, ale przeciw Erdoganowi.
A skoro nawet wśród wyborców jego własnej partii, kemalistowskiej CHP, byli tacy, którzy uważali, że kandydować powinien ktoś inny (burmistrz Stambułu Ekrem Imamoglu albo burmistrz Ankary Mansur Yavas, którzy ostatecznie aktywnie włączyli się w kampanię Kilicdaroglu), trudno się dziwić niezadowoleniu wyborców pozostałych partii, które weszły w koalicję z CHP. Zwłaszcza że z rąk partii prezydenta nie udało się również odbić parlamentu. Większość umożliwiającą samodzielne rządy uzyskała AKP i jej koalicjanci – choć niewystarczającą do wprowadzania zmian w konstytucji.
Kilicdaroglu się nie poddaje
Choć prorządowe media obiegają zdjęcia skwaszonych min opozycyjnych polityków, zrobione w sztabach po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów (te, przypomnijmy, przypisywały początkowo Erdoganowi zwycięstwo już w pierwszej turze), sam Kilicdaroglu stara się nie tracić rezonu.
Już w chwili, gdy w niedzielę Erdogan przemawiał do swoich wyborców, zaznaczył, że wybory wygrywa się przy urnach, a nie na balkonie.
Dzień po wyborach spotkał się z Sinanem Oganem. Trzeci z kandydatów, któremu w prezydenckim wyścigu nie dawano żadnych szans, niespodziewanie zgarnął aż 5 proc. głosów. Jego poparcie (zakładając, że ci, którzy na niego głosowali, w drugiej turze zrobią to co on) może więc zaważyć na wyniku.
Tego nacjonalistę z Kemalem Kilicdaroglu i jego wyborcami łączą m.in. chęć odesłania uchodźców z Syrii do ich kraju i postulat laickości państwa. Dzieli natomiast podejście do kwestii kurdyjskiej. Kurdyjska HDP, która poparła Kilicdaroglu, to dla Ogana matecznik terrorystów.
O spokój i wiarę w sukces do wyborców opozycji apelują też burmistrzowie z ramienia CHP. Tunc Soyer, burmistrz Izmiru, poetycko przypominał w poniedziałek, że „wiosna przychodzi czasem po ciemnych, zimnych dniach”, a nie od razu.
„Wiedzieliśmy, że będzie trudno, choć mieliśmy nadzieję, że nie aż tak. Największym błędem dzisiaj byłyby pretensje do siebie i swoich towarzyszy, jak to czynią pokonani. Musimy wytrzymać jeszcze dwa tygodnie” – napisała Ece Temelkuran, autorka bestselleru „Turcja. Obłęd i melancholia”, była dziennikarka tureckich mediów, mieszkająca dziś za granicą. Dodała, że gra toczy się do końca, a Erdogan wcale jeszcze nie wygrał. „Nie uczynimy go zwycięzcą” – zagrzewa do walki przeciwników autorytarnego prezydenta.
Tyle że – przynajmniej dzień po wyborach – wyborcy opozycji wydają się w to nie wierzyć. A przecież pierwszy raz, odkąd prezydenta w Turcji wybiera naród w wyborach powszechnych, w ogóle doszło do drugiej tury. Wcześniej Erdogan dwukrotnie zgarniał prezydenturę za pierwszym podejściem, zostawiając kontrkandydatów daleko w tyle.
Ludzie mimo to mają – wobec skali rozbudzonych nadziei na wielką zmianę w kraju – dość słuchania o wiośnie. Czują, że szansa na tę zmianę została zaprzepaszczona i nie wiadomo, czy najbliższe dwa tygodnie przed drugą turą pozwolą im znów złapać wiatr w żagle.
Z kolei wyborcy Erdogana – choć byli nieco zdziwieni faktem, że sprawy nie udało się rozstrzygnąć w pierwszej turze – świętowali tak, jakby ich kandydat trzecią kadencję miał już w kieszeni. W prorządowych mediach próżno szukać rozważań o tym, dlaczego w ogóle doszło do drugiej tury. Pełno za to żartów i kpin z opozycji. Oraz precyzyjnych relacji o tym, jak wyborcy opozycji „obrażają” zwolenników AKP i samego Erdogana.
Erdogan zachowuje się już jak zwycięzca
Porażkę, za jaką należałoby uznać fakt, że rządzący żelazną ręką prezydent nie uzyskał decydującego wyniku już w pierwszej turze, on sam zbył zapewnieniem, że „szanuje wolę narodu”.
Większość wyborców Erdogana nie wydaje się zmartwiona koniecznością dogrywki. Są i tacy, którzy uważają, że to dowód na działanie sił wrogich Turcji.
– Cały Zachód chce odsunąć Erdogana od władzy – słyszę od mężczyzny w średnim wieku, obsługującego uliczne stoisko ze świeżo wyciskanymi sokami. – Płacą Kilicdaroglu i płacą tym Kurdom, którzy go poparli – informuje mnie, napełniając szklankę sokiem z granatu. – Ale myślę, że mój prezydent wygra – mówi spokojnie.
– Kilicdaroglu obiecał coś terrorystom, dlatego w ogóle jest druga tura! – piekli się z kolei mój znajomy, zwolennik MHP, partii będącej w koalicji z AKP Erdogana. Twierdzi, że Erdogan nie jest jego wymarzonym kandydatem, ale alternatywy nie widzi. – Druga tura to przekleństwo i kolejne dwa tygodnie na osłabianie naszego kraju przez zdrajców i terrorystów.
Większość konserwatywnych wyborców już w niedzielę późnym wieczorem świętowała tak, jakby ich kandydat trzecią kadencję miał w kieszeni.
Na pytania o to, czy nie przeszkadza im szalejąca inflacja, odpowiadają, że nie jest ona winą Erdogana, tylko międzynarodowego spisku, trzęsienia ziemi i wrogów narodu.
Zarzuty o tłumienie wolności słowa i zamykanie ludzi w więzieniach odpierają, twierdząc, że „nikt nie idzie za kraty za niewinność”. Dla wielu z nich wolność to możliwość chodzenia w islamskiej chuście tam, gdzie chcą. Pamiętają przecież – a był to też arcyważny wątek kampanii wyborczej – czasy, gdy matki w chustach nie mogły wejść na przysięgę wojskową synów, a córki konserwatywnych rodzin wyganiane były z uniwersytetów, jeśli złamały zakaz pojawienia się na nich z zakrytymi włosami.
To dlatego przez ostatnie miesiące prorządowe media straszyły, że Kilicdaroglu – oprócz tego, że wypuści z więzień terrorystów – zakaże kobietom zakrywania włosów w miejscach publicznych.
Jaka będzie kampania przed II turą?
W prorządowych mediach nie ma ukłonów w stronę wyborców drugiej opcji – to wniosek z arytmetyki I tury: nie trzeba nikogo z nich przekonywać, żeby Erdogan i tak wygrał.
Zadziwiająco mało mówi się tym razem o wyborczych nieprawidłowościach, choć nie udało się uniknąć incydentów. W Gaziantep i Diyarbakir kilkaset osób w ogóle nie mogło oddać głosu przez nieprawidłowości w dokumentach i zarejestrowanie ich – bez ich wiedzy – jako urzędników wyborczych.
Obserwatorzy wyborów z ramienia AKP mieli pobić członka Tureckiej Partii Robotniczej, gdy próbował powstrzymać ich przed wejściem z wyborcami do kabiny, a w okolicach Adiyaman zdarzyło się, że bracia lokalnego szefa AKP w towarzystwie żandarmów pilnowali, by mieszkańcy wioski głosowali wedle ich uznania.
W Hatay pewien policjant próbował zagłosować dwa razy, a w Adanie w dniu wyborów rozdawano paczki żywnościowe z logo AKP. W internecie krąży filmik, na którym widać, jak członkowie komisji stemplują na rzecz Erdogana stos kart wyborczych – ale nie wiadomo, czy jest prawdziwy.
Prawdziwe jest za to napięcie, odczuwalne jak kraj długi i szeroki. Wszyscy mają poczucie, że Turcję czekają kolejne trudne tygodnie.
Porażkę, za jaką należałoby uznać fakt, że rządzący żelazną ręką prezydent nie uzyskał decydującego wyniku już w pierwszej turze, on sam zbył zapewnieniem, że „szanuje wolę narodu”