Potrzebujemy radosnej wiary, że po wyborach przestaniemy żyć w gnoju
„Ech, PiS wygra”. „Uważasz, że mogą przegrać? Chyba cię pop…ło”. „A ty zawsze, he, he, optymista” (w domyśle: dureń).
Takie komentarze słyszę od przedstawicieli – mówiąc staroświecko – inteligencji w wieku od 20+ do 70+. Niemal wszystkie te osoby, a gadałem w ostatnich tygodniach z kilkudziesięcioma, choć są radykalnie przeciw PiS, nie wierzą w wygraną opozycji. Nawet jeśli w głębi ducha kołacze im się taka nadzieja, wolą jej nie ulegać, żeby jesienią, po wyborach parlamentarnych, nie popaść w jeszcze większe przygnębienie.
Skąd to praktykowanie beznadziei? Toż PiS osłabł jak nigdy od 2015 r. i dostaje coraz większej zadyszki. Nawet flagowa obietnica 800+ od przyszłego roku, jak trafnie zauważył Paweł Wroński w „Wyborczej”, zmieniła się za sprawą KO w zarzut wobec PiS: dlaczego nie chcecie podwyższyć tego świadczenia od razu? To spycha rządzących do defensywy.
Toteż PiS stać dziś głównie na mnożenie pogróżek, nagonek i nieumiejętnych kłamstw. Twarzami władzy są dziś minister Czarnek i jego pogromowe zapowiedzi oraz minister Błaszczak z jego klęską polityki obronnej, czego symbolem stała się zgubiona w Polsce rakieta wystrzelona przez Rosję.
Jednak osobom, z którymi gadałem, PiS jawi się jako straszliwy smok, który wciąż potrafi terroryzować bezbronną ludność, obezwładniać ją siłą i strachem.
Jest kilka przyczyn tego głębokiego pesymizmu.
Po pierwsze, na co niewiele można poradzić, jesteśmy jako zbiorowość zdruzgotani przez pandemię i wojnę. Na lęki związane z zarazą (jedną minioną, ale wiele osób w ślad za ekspertami przewiduje wkrótce kolejną) nałożył się strach przed przyszłością w wojnie. Przyszłość maluje się więc czarno, co spycha nadzieje do kąta. A PiS zdaje się naturalną częścią tej ciemności, elementem przemożnego podłego losu.
Są jednak sposoby, by przewalczyć to poczucie beznadziei, wprowadzając do ciemnej przyszłości więcej światła.
Po drugie więc, kampania wyborcza opozycji oraz przeciwne PiS komentarze czy analizy w mediach skupiają się na tym, jak jest dziś. Co oznacza, że polska demokracja stała się reaktywna; niemal wyłącznie reaguje na patologie władzy. A to za mało.
Demokracja zawsze była silna, gdy kojarzyła się z radością życia, jeśli nie teraz, to w bliskiej przyszłości. My też takiej radosnej wizji potrzebujemy, choćby pod prostym wezwaniem: lepsze życie dla każdego, prawa dla wszystkich.
Mówiąc bardziej konkretnie, oznacza to zapowiedź naprawy usług publicznych, czyli dostępu do służby zdrowia, transportu, zwłaszcza lokalnego, żłobków, przedszkoli. Oznacza również reanimację gnojonej dziś edukacji i walkę z drożyzną. Taki „pakiet nadziei” musi obejmować też prawa dla dyskryminowanych obecnie grup społecznych oraz politykę ratowania klimatu, szczególnie ważną dla młodych pokoleń, które najbardziej ucierpią od klimatycznego piekła. Nie da się tego, rzecz jasna, przeprowadzić bez pogłębionej integracji z Unią – to też powinna być powtarzana zapowiedź lepszej przyszłości.
Po trzecie, PiS dość umiejętnie zastrasza sporą część wyborców, przekonując ich, że pod rządami opozycji staną się „gorszym sortem”. A ponieważ ludzie przyzwyczaili się do dyskryminacyjnych praktyk PiS, tym łatwiej wierzą, że opozycja będzie postępować podobnie. Takie obawy trzeba rozwiewać, deklarując, że wszyscy, niezależnie od tego, na kogo głosują, mają równoprawne miejsce w nowej Polsce.
Bo kto dziś wyraża się z pogardą o wyborcach PiS jako gorszych, bardziej zdeprawowanych czy cynicznych niż inni, ten oddaje wielką przysługę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Także dlatego, że społeczne polaryzacje są korzystne dla polityków przemocowych jak ci z PiS. A w dodatku dla wielu osób, również tych odległych od partii rządzącej, ujawnianie pogardy wobec jednych dowodzi, że może się ona rozlać na innych. Na nas, na mnie. PiS demonstruje to stale.
Po czwarte, w mowie opozycyjnej nader nieśmiało – poza Lewicą – wybrzmiewa idea państwa świeckiego, choć ma ono coraz więcej zwolenników w niepisowskiej części społeczeństwa. Także wśród wierzących co rusz bulwersowanych a to dyktatorskimi zapędami Kościoła, a to pedofilskimi skandalami, a to endecką, opresywną wizją społeczeństwa i państwa. Toteż stawka na świeckie państwo, przyznające Kościołowi właściwe – bez przywilejów władzy, prawa i pieniądza – miejsce w demokracji, może dać nadzieję demokratycznym wyborcom i ich mobilizować.
Po piąte wreszcie, oglądam czasem występy opozycyjnych polityków w telewizji i w większości przypadków mam niewesołe wrażenia. Na ogół rysują oni bowiem przygnębiający autoportret demokratycznej polityki. Przeważają twarze ponure, smutne bądź bez wyrazu; dominują słowa rutyniarskie, zazwyczaj podobne, choć w licznych wydaniach. Najczęściej brakuje w tych występach entuzjazmu, że wreszcie można zakończyć tę fazę życia w gnoju i budować coś dobrego. Owszem, w tym duchu wypowiada się mniejszość, ale to ponura większość tworzy wizerunek odpychający od nadziei.
A kto nadziei dać nie potrafi, temu wyborcy odpłacą przy wyborach poczuciem beznadziei.