Apokalipsa według św. Katarzyny
Po pięciu latach milczenia Katarzyna Nosowska powraca „Degrengoladą” nie po to, by zaczynać nowy rozdział, ale żeby się pożegnać. Nie z karierą, proszę się nie martwić, lecz z młodością, złudzeniami, ludzkością. To płyta o końcach świata.
Fajnie byłoby mieć Nosowską po swojej stronie. Taka popularna, mądra, podziwiana. Skoro już wepchała się z Heyem oraz solo na ścieżkę dźwiękową połowy mojego życia i skoro ja odnajdywałem się w jej tekstach, to chyba mogę od niej wymagać? Niechże się wczuje w moje położenie, podzieli poglądy, wesprze działania, poda rozwiązania. Nie chce podać? A, to szkoda.
NOSOWSKA NIE ŚPI
Przy pierwszym kontakcie z „Degrengoladą” zwróciłem uwagę przede wszystkim na potyczki Katarzyny Nosowskiej z… no właśnie, z kim? Mediami? Internetowym komentariatem? Fanami, których łączy miłość do jej twórczości, ale przecież wszystko inne może różnić? Tak czy owak, z tymi wszystkimi, którzy czegoś od niej oczekują i głośno wyrażają rozczarowanie, kiedy artystka tych oczekiwań nie spełnia. Mają wtedy dla niej „podpierdolki słowne, niewidzialne kuksańce, odwierty spojrzeniem”, więc Nosowska odpłaca im pięknym za nadobne, nazywając umiarkowanie czule „predatoprzywrami”. To musi być coś pomiędzy obrzydliwym pasożytem a groźnym drapieżnikiem.
Mówiąc szczerze, to chyba jest trochę o mnie, bo też mam wobec artystów pewne oczekiwania. Szczególnie wobec tych, których cenię, o których wiem, że mają łeb na karku. Mam do tego prawo, ale na „Degrengoladzie” Nosowska przypomina mi, że ona z kolei ma prawo moich postulatów nie spełniać, może się nie angażować, może nawet – o zgrozo! – mieć inne zdanie. Przykra sprawa, nie tak się przecież umawialiśmy. A nie, czekaj, nie umawialiśmy się w ogóle.
„Nie śpię, kiedy trwa wojna / Będę przytomna, przytomna do końca” – deklaruje w „Przytomnej”. Czuwa, bo się boi, że jeśli tylko zmruży oczy, obudzi się nie we własnym łóżku, lecz w okopie. „Mordę mi dorobią / Domalują wąsy / Albo jeszcze gorzej / Kutasa na czole / Świat mi umeblują / Wedle swego gustu”. Fajnie byłoby mieć Nosowską po swojej stronie. Ale ona nie chce, żeby ktoś jej wetknął w serce „kołek z transparentem”.
PRZESZŁOŚĆ BLEDNIE JAK SENNY MAJAK
Bo królestwo Nosowskiej nie jest z tego świata. Tutaj już niewiele mamy do zrobienia, coraz mniej do przeżycia, zepsuliśmy niemal wszystko, co się dało. Czas więc się żegnać, bez żalu. „Może się skrzyknie fauna, by przypuścić atak” – marzy sobie pani Kasia.
– „Może słońce nas roztopi, meteoryt strzeli w pysk”. To wypisy z apokaliptycznej „Pięknej degrengolady”, która zapowiada rychły kres antropocenu („Najwyższa pora już”), ale płyta zawiera też opisy i przeczucia wielu innych końców, w wymiarze makro oraz mikro.
Nosowska nie po raz pierwszy zajmuje się upływem czasu, choć tak dobitnie i jednoznacznie jak w „Jeszcze wczoraj” („Kiedy ten uroczy chłopak ze sportowej klasy stał się brzuchatym postrachem okolicy?”) chyba jeszcze nie było. Co możemy z tym zrobić? Jak zaradzić? Chyba tylko z godnością przyjąć do wiadomości, że nic od nas nie zależy, i po prostu płynąć z nurtem. „Cicha jest ta ostatnia noc, gdy odchodzę stąd / Masy gwiazd, wiatr mnie lekko pcha, fory daje czas” – śpiewa Katarzyna unisono z Natalią Szroeder w zamykającym album, natchnionym „Majaku”. – „Przeszłość blednie jak senny majak”.
Są i inne teksty. Choćby „Rzekomo” – rzecz o fałszywym obrazie siebie, który kreujemy w social mediach (a może w ogóle, w kontakcie z innymi ludźmi), o tym, jak się w nich puszymy i kreujemy. A podmiot liryczny tego nie lubi i nie ma do tego cierpliwości („Pokaż mi swoje owoce, daj ich dotknąć, posmakować / Nie pierdolisz mi na rolce, że masz ogród, w nim jabłonkę”). Mówiąc krótko, Katarzyna, nie tylko w tej piosence, tęskni za realem. Rozumianym jako przeciwieństwo światów wirtualnych, ale też, na bardziej ogólnym poziomie, jako prawda, szczerość.
Wyróżniają się również „Sosna”, piosenka o samotności na szczycie i ucieczce od cywilizacji, ekoerotyk „Runo” oraz taneczne „Larum”, mocna rzecz o konformizmie, posłuszeństwie, zbyt łatwym przyzwyczajaniu się do najgorszego: „Póki szklanka pełna / Miło skwierczy grill / Elektryczny pastuch / Nie przeszkadza”. No i ten przedziwny, hipnotyzujący dialog z synem, Mikim Krajewskim, czyli „Zimny”, z gościnnym udziałem słodkogłosego Jakuba Józefa Orlińskiego. Chyba wyliczyłem już pół płyty i mógłbym jeszcze, a to znaczy, że jest dobrze.
POMIĘDZY MELANCHOLIĄ A REZYGNACJĄ
Narzędzia, którymi posłużyła się tym razem Nosowska, są podobne do tych, które zbudowały „Bastę” – lecz nie są identyczne. Po stronie podobieństw mamy: Michała „Foxa” Króla jako muzycznego kierownika produkcji, głos głównej bohaterki i niepodrabialną narrację tekstów. Po stronie różnic: emocje. „Basta” bulgotała złością. „Jeszcze chwila i trafi mnie szlag” – to wers z piosenki „Mówiła mi matka”, który mógłby być podtytułem całego tamtego albumu. Bity Foxa były odpowiednio intensywne, puls nerwowy, a wokalistka mniej śpiewała, częściej rapowała i pokrzykiwała. To była nowa rzecz w jej dorobku, wręcz odświeżająca. Zrobiła na mnie wrażenie, ale przyznaję, że często do niej nie wracam. To jak z kłótnią po sąsiedzku – jeśli zdarza się raz, chętnie strzyżesz uchem, jednak kiedy powtarza się codziennie, szukasz sobie nowego mieszkania.
„Degrengolada” ma zupełnie inną temperaturę. Dominuje balansowanie na linie zawieszonej pomiędzy melancholią a rezygnacją, ale taką raczej pogodną, łagodną, stoicką niż wynikającą z paraliżującego smutku. Fox nie chłoszcze słuchaczy jaskrawym, piekącym electro, więcej w tym ambientów, półcieni, posttriphopowych bohomazów. Z drugiej strony, kiedy potrzebny jest wyrazisty rytm, wystukują go żywe bębny, tu i ówdzie odzywają się też gitary (w rękach Pawła Krawczyka, męża artystki i muzycznego szefa Heya, oraz Michała „Bunia” Skroka, znanego m.in. z Dick4Dick). Nie wiem czy intencjonalnie, ale taką muzyką Katarzyna Nosowska na pewno wyszła naprzeciw oczekiwaniom fanów. A więc jednak.
Nosowska nie po raz pierwszy zajmuje się upływem czasu