NIE CHCĘ BYĆ JAK MOJA MATKA
Dorosłe dzieci matki Polki: ludzie zdolni i inteligentni, którzy przedwcześnie rozwinęli zdolności poznawcze i fantazję
Matka jest konceptem napawającym i zachwytem, i przerażeniem. Gdy zostałam matką, przez długi czas czułam się lustrem dla ludzi i ich doświadczeń. Kiedy byłam w ciąży, mój widok prowokował znajomych do różnych zwierzeń z dzieciństwa. Czasem przerażała mnie myśl, że będę dla mojego dziecka nie tylko sobą, ale też symbolem.
–
Matka jest pierwszym obiektem dziecka. Pierwszym pod każdym względem – prototypem późniejszych relacji miłosnych, źródłem pokarmu, opieki i pierwszą przewodniczką w poznawaniu świata.
Ba, na początku niemowlę nie postrzega jej jako oddzielnej osoby, ale jako zmysłowe otoczenie: matkę-dotyk, matkę-zapach itd. Dziecko widzi w niej swoje przedłużenie. Dopiero z czasem następuje proces separacji, który nie może być zbyt wczesny, bo wówczas grozi psychiczną katastrofą. John Bowlby, pierwszy teoretyk więzi, mawiał: „Przedwczesna separacja jest gorsza niż brak witamin”. Natomiast mój ulubiony psychoanalityk, Donald W. Winnicott, ukuł określenie „wystarczająco dobrej matki”, która powoli wprowadza dziecko w rzeczywistość, staje się dla niego odrębną osobą z własnym życiem i frustruje je w sposób niezbędny dla jego rozwoju. Taka „wystarczająco dobra matka” najpierw zaspokaja pierwotne potrzeby niemowlęcia – bezpieczeństwa, bycia dotykanym, noszonym, trzymanym – budując poczucie całości i ciągłości, a potem zaczyna dawać przestrzeń i jednocześnie stawiać granice, stopniowo ograniczając poczucie omnipotencji u dziecka.
A jednocześnie ta matka, wpływając na dziecko, sama nosi w sobie różne doświadczenia. Przede wszystkim z własną matką, z własnym byciem dzieckiem, z własnym ojcem i z ojcem dziecka.
Czy matka była psychologiczną obsesją od samego początku?
– Intuicyjnie bywała, natomiast analitycznie, w sposób zdefiniowany i opisany – nie. U Freuda i w klasycznej psychoanalizie nie było matki, a już na pewno matki „wczesnej”. Jeśli była rozpatrywana, to na późniejszych etapach życia, z dominującym ujęciem edypalnym i konfliktu w trójkącie: zdrady, konkurencji, winy. Przy czym w nowej biografii Freuda Joel Whitebook stawia śmiałą hipotezę, że za pominięciem matki przez Freuda kryje się jego traumatyczne doświadczenie z własną matką Amelią, osobą kapryśną i opuszczającą.
To kto zatem jako pierwszy opisał matkę małego dziecka jako byt tak znaczący?
– Sándor Ferenczi pierwszy wprowadził do psychoanalizy matkę jako aktywny i empatyczny obiekt, któ
ry wchodzi w zmysłową relację z maleńkim dzieckiem.
A Melanie Klein? Słynna psychoanalityczka dziecięca?
– W Europie tak. Przy czym dla Klein nie liczyło się, jaka jest rzeczywista matka. Opisała niesłychanie bogaty świat wewnętrznych obiektów dziecka, nie tak bezosobowych jak freudowskie ego czy superego. Jej obiekty są szalejące, zdrowiejące, naprawiające, niszczące, mające poczucie winy, frustrujące.
Ale Klein nie odcisnęła się na globalnej psychoanalizie tak bardzo, jak mogła, bo w okresie tużpowojennym rozeszły się drogi psychoanalizy europejskiej i amerykańskiej. W USA psychoanaliza stała się zjawiskiem masowym, lecz zdominowała ją tzw. psychologia ja, stawiająca na niezależność i własne siły jednostki, zgodnie zresztą z amerykańskim ideałem self-made mana. Stworzyli ją europejscy emigranci, niemieccy Żydzi, którzy pragnęli zapomnieć o wojnie, Zagładzie i patrzeć w przyszłość. Natomiast w psychoanalizie europejskiej zaczął ze zrozumiałych względów dominować temat destrukcji, popędu śmierci i nienawiści.
To znaczy, że na koncepcje psychologiczne i psychoanalityczne mają wpływ nie tylko obiektywna wiedza i odkrycia, ale też konteksty historyczne, wpływające na mentalność samych twórców tych koncepcji.
– Oczywiście. Na przykład gdy w latach 60. zaczęły powstawać państwa dobrobytu, pojawiło się nowe podejście, motyw matki opiekunki. Z kolei od paradygmatu edypalnego, w którym dominuje ojcowski autorytet i lęk kastracyjny, zaczęto odchodzić po I wojnie światowej – na rzecz „matczynych” kwestii zależności i separacji.
Wkrótce potem zaczęto również inaczej interpretować samą kulturę. Freud rozumiał ją jako sublimację popędów, agresywnych i erotycznych, tymczasem dostrzeżono ochronną funkcję kultury, zaczęto stawiać pytania o formy organizacji społecznej oparte na przedłużeniu opieki macierzyńskiej o podstawy więzi społecznej. Tak rozwinęła się psychoanaliza relacji z „drugim” albo relacji z obiektem, która w różnych wariantach dominuje do dzisiaj. Tylko w psychoanalizie francuskiej nadal króluje paradygmat edypalny. W ujęciu Jeana Laplanche’a matka pozostaje wielką uwodzicielką, która w trakcie czynności pielęgnacyjnych i opiekuńczych implantuje w dziecku tajemnicze, nasycone erotycznie przekazy kształtujące jego nieświadomość.
Rozpowszechniony jest pogląd, że psychoanaliza leczy przez słowa. Sam Freud nazwał ją „talking cure”.
– Mówimy zawsze więcej niż to, co wypowiadamy. Freud uważał, że słowa późniejsze są pozostałością słów wcześnie usłyszanych. Terapia jednego z moich pacjentów krążyła wokół jednego zdania matki, które sobie przypomniał: „Jeśli nie masz nic do powiedzenia, to nie mów nic!”. A np. w przypadku matki narcystycznej dziecko może słyszeć dziurę w mówieniu. Gdyby chodziło tylko o słowa w znaczeniu leksykalnym...
…nie przyszłabym pani pytać o międzypokoleniowy przekaz traumy. Wojennej, powojennej, holokaustowej, rodzin z pokoleniowym alkoholizmem, przesiedleńczej…
– Chodzi o coś więcej niż traumy, bo o pokoleniowe połączenia. Kulturowe przekazy mają część świadomą, którą badają historycy, i część nieświadomą, ukrytą między słowami, zakodowaną w doświadczeniu, w naszym działaniu. Istnieje ogromna różnica między wiedzą historyczną a pamięcią społeczną, która jakiś przekaz wysuwa jako kluczowy. Co więcej, te przekazy nie są po prostu informacjami, ale do nas apelują, domagają się odpowiedzi.
„Pokoleniowy transfer matki” tropi teraz ponad połowa mojego pokolenia, próbując zrozumieć, co jest nie tak. Czy to kwestia PRL-u i ówczesnego sposobu wychowywania dzieci – kobiety do fabryk, dzieci do żłobków – a w związku z tym szybkiego kończenia karmienia piersią i głoszenia, że mleko sztuczne jest lepsze od kobiecego. Ponoć można właśnie tym wytłumaczyć różne braki, tęsknoty, które moje pokolenie próbuje sobie jakoś opowiedzieć. Mówi się też o matkach przywiązanych do kuchni, które czuły, że muszą tam być, a przekazały to im ich matki. Zimny chów, nadmiar troski połączony z nieobecnością emocjonalną.
– A jak na to odpowiadają matki z pani pokolenia?
Nie chcemy tego powtarzać. Dużo mówimy o bliskości, rozumianej na wszelkie możliwe sposoby. I dużo wątpimy, ciągle same siebie o coś pytamy. Matka małego dziecka zastanawia się, czy podoła, nosi w sobie jakiś brak, głód, wyczuwa go i nie chce tego przekazać dziecku. Pojawia się pytanie: jak dać, skoro ja nie dostałam? Jak nie być tą matką w grotesce nadopiekuńczości, a w środku martwą.
– Już samo pojawienie się takiej refleksji jest dobrym początkiem do tego, żeby coś zmienić i nie przekazywać wczesnych urazów dzieciom. Chociaż siła takich przekazów jest silniejsza niż nasze intencje i dobre chęci, najważniejsze to uznać, że mam pewien brak – i zacząć się jakoś z nim obchodzić.
To bardzo trudne.
– Stąd próby zasypania owych braków, dziur, niepowodzeń, nieobecności nadmiarem – najlepszego możliwego pożywienia, zabawek rozwojowych, kreatywnego rozwoju zadań, pielęgnacji…
Kojarzy pani pojęcie „reverie” opisane przez Wilfreda Briona? To stan zamyślenia, zadumy, ale rozumiany jako zdolność matki – podstawowa jego zdaniem – do przyjęcia różnych stanów dziecka. Dzięki reverie te bardzo pokawałkowane, chaotyczne, prześladujące dziecko stany, wracając doń, integrują się.
Kiedy dziecko jest malutkie, obecność matki, jej dostępność i jej receptywność jest kluczowa. Matki, przewijając dziecko, karmiąc, dotykają je i głaszczą, a jak głaszczą, to coś nucą i rozmawiają z dzieckiem, ale to nie słowa są ważne, lecz ich melodia. Można taką matkę nazwać poetką codzienności. Angielska psychoanalityczka Frances Tustin, która pracowała z dziećmi autystycznymi, nazwała psychoanalizę „nauką poetycką”, bo często korzystała z poezji, aby dotrzeć do zatrzaśniętego pacjenta. Dziecko musi być, jak to opisał Didier Anzieu, otulone matczynym głosem, aby w ten sposób nabrać zaufania do własnego istnienia i rozpocząć drogę do samodzielnego życia.
Matczyne zamyślenie jest zawsze związane z głosem i z komunikacją. To elementarne doświadczenie, które nazwałam śnieniomówieniem, naznacza nas na całe życie, kształtuje styl naszego ciała – to, jak się poruszamy, jak mówimy, a nawet nasz styl seksualny. W ten sposób powstaje baza dla przyszłego rozwoju pary matka – dziecko. Wtedy matka może zacząć na jakiś czas znikać. Jeśli zachowuje reprezentację dziecka w sobie, dzieci to czują.
Co to znaczy „zachowuje reprezentację dziecka w sobie”?
– Chodzi nie o ilość kontaktu, ale o jakość relacji i jej uwewnętrznienie. Na przykład kiedy matka jest w biurze, pracuje przy komputerze i w pewnej chwili jej myśli wędrują ku dziecku. Jest otwarta na to, co jej się śniło albo co jej się przypomniało.
Moja trzyletnia córka przyniosła wczoraj z przedszkola rysunek. To był prezent dla mnie. Kiedy przyszła do domu, chciała zjeść żelki, ale okazało się, że już się skończyły. Córka zgniotła rysunek dla mnie i rzuciła go na podłogę. Podniosłam rysunek i zaproponowałam, żebyśmy go powiesiły obok innych na lodówce. Zrobiłam to, idąc zupełnie nieznaną mi drogą, chciałam zaakceptować złość. Coś, czego dzieciom z mojego pokolenia nie wolno było przeżywać.
– Córka niszczy, bo jest wściekła, a potem to naprawiacie.
Szukam intuicyjnie jakichś innych rozwiązań również dlatego, że się rozwodzę i przyglądam się, jakie środowiska tworzą swoim dzieciom samotne matki wobec konserwatywnych modeli rodzinnych. Mierzę się z kultem maryjnym, wzorcem matki Polki i paradygmatem poświęcenia w kraju, w którym przekazy międzypokoleniowe są bardzo silne i restrykcyjne. A to wszystko w kontekście zakazu aborcji, rejestru ciąż.
– To jest coś najgorszego, co mogło się stać. Penalizuje się takim drakońskim prawem życie, również psychiczne, matki i dziecka. Zakaz aborcji tworzy zamknięte, przestraszone, sekciarskie i podejrzliwe społeczeństwo, umacnia figurę matki za wszelką cenę. Oprócz realnego zagrożenia matek, rodzin, lekarzy, powstania podziemia aborcyjnego prawo zamyka przestrzeń do spokojnego myślenia o byciu w ciąży, o macierzyństwie. Także o własnej utracie i żałobie po aborcji. Bo kobieta, która przeszła przez ten proces, potrzebuje przestrzeni ochronnej, aby nie musiała odcinać się od własnych uczuć.
Myślę, że zakaz aborcji i rejestr ciąż sprawia, że matka staje się przede wszystkim podejrzana. Podejrzewamy, że może nie kochać dziecka, nie chcieć go, w związku z tym, że ją o to podejrzewamy, zmuszamy ją, żeby działała pod przymusem… Kiedy usłyszałam termin „martwa matka”, czyli taka, o jakiej rozmawiałyśmy, pomyślałam sobie o matce Polce, a potem, że ledwo zaczęłyśmy wyłamywać się z tego modelu, a zakazy i rejestry go odbudowują.
– Cóż mogę powiedzieć. Jedynie powtórzę, że matka, z którą pani pokolenie próbuje wejść w dyskusję, to matka zalatana, bez przestrzeni dla siebie i dla dziecka, często emocjonalnie nieobecna. Matka, która sama nie znajduje oparcia.
Moja córka ma trzy lata i od tych trzech lat obserwuję dzieci ubrane w czapeczki i szaliczki, kiedy jest już naprawdę ciepło wiosną lub jeszcze ciepło wczesną jesienią. Obserwuję jedzenie dwóch obiadów, jednego w przedszkolu, drugiego w domu, ciągłe mycie rączek, kontrolę zachowania, kolejne i kolejne zajęcia
przedprzedszkolne, pozaprzedszkolne i pozaszkolne. Jednocześnie słucham opowieści o poprzednim pokoleniu matek, które spędzały większość życia w kuchni, nie były w stanie odejść od przemocowego męża alkoholika. I czytam dane o liczbie rozwodów w Polsce: trzy pary na pięć.
– Cały ten pakiet, pozornie rozbieżny – bo matki uprawiające tę nową nadopiekuńczość wyobrażają sobie, że nie powielają błędów ich matek, że są zaangażowane w życie dziecka, obecne i dające – konserwuje represyjne wyobrażenie, że kobiety mogą wszystko, mogą się całkowicie poświęcić. Włącznie z rozwodem – bo w Polsce życie z dzieckiem po rozwodzie to ciągła praca.
Ale słyszę, że pani jest bardzo zdenerwowana na polską matkę.
Jestem, bo próbuję dyskutować ze wszystkim naraz i sama ze sobą – z kieratem codzienności, z konsekwencji konstruowania symbolu matki przez prawicową władzę, z symbolicznym znaczeniem matki w ogóle. Ale najbardziej jestem zdenerwowana na to – również w sobie samej – że ambiwalencja wobec ciąży i dziecka to coś, na co nie można sobie w Polsce oficjalnie pozwolić. Mimo że ona istnieje, ostatnio powstaje sporo magisterek o lęku dziewczyn przed ciążą i macierzyństwem.
– Ambiwalencja należy do życia. Niemal wszystkie ciężarne, które do mnie przychodzą, są ambiwalentne, szczególnie w pierwszym okresie ciąży. Czasem nienawidzą dziecka i zarazem je kochają. W polskiej kulturze to ciągle niedopuszczalne uczucia. Miejsce zwyczajnej „wystarczająco dobrej matki” znów zajmuje jakiś ideał matczynej miłości, który wpędza matki w diabelskie koło poczucia winy i nadopiekuńczości.
A przecież w Polsce „wystarczająco dobra matka” w szerszym obiegu medialnym pojawiła się dopiero kilka lat temu.
– Wystarczająco dobra, czyli taka, która umie stworzyć przestrzeń między sobą i dzieckiem, dostrzec w nim naprawdę odrębną istotę i zaufać jej – oczywiście na miarę możliwości – zamiast zarażać własnym lękiem, przyduszać nadmiarową, intruzywną, nieustanną troską. Jest takie piękne powiedzenie Donalda Winnicotta: „dziecko, które umie być samo w obecności matki”.
O tej „wystarczająco dobrej matce” możemy powiedzieć „żywa”, skoro jest w opozycji do nadopiekuńczej, emocjonalnie nieobecnej „matki martwej”?
– Freud w „Totemie i tabu” opisał figurę „martwego ojca” jako punkt wyjścia dla uformowania sumienia i przepracowania własnej winy. André Green, twórca koncepcji „martwej matki”, opisuje ten kompleks jako masywne wycofanie libido, które pozostawia w psychice dziury. Ale niekoniecznie rozumiane negatywnie – jeśli mimo wcześniejszych wychowawczych uwarunkowań uda się dobra separacja, to nieskończona pustka po „martwej matce” może stać się czystą przestrzenią do obsadzenia wszelkich przyszłych relacji.
Matczyny głos i dotyk w niemowlęctwie to elementarne doświadczenie, które nazwałam śnieniomówieniem, naznacza nas na całe życie, kształtuje styl naszego ciała – to, jak się poruszamy, jak mówimy, a nawet nasz styl seksualny