RAPER W LEWACKIEJ SZUFLADZIE
To także osoby z mojego pokolenia sprawiły, że Konfederacja jest trzecią siłą polityczną.
„Krytyka Polityczna” nazwała cię „wszystkim, czego być może część z nas oczekiwała od Maty, ale nie otrzymała”.
– Nie wiem, czego „Krytyka Polityczna” chciała od Michała Matczaka. Jeżeli po nagraniu zaangażowanego utworu o uzależnieniach wśród młodzieży Mata zrobił reklamę dla McDonald’s, to jego sprawa, a inni nie mają prawa mówić mu, co ma robić z własnym życiem. Niespełnione oczekiwania są z zasady błędne, ponieważ ktoś je sobie wyrobił. Ludzie żyją wyobrażeniem, dopóki się nie zawiodą. Najciekawsze i najpiękniejsze rzeczy są wynikiem najróżniejszych doświadczeń, które się dzieją organicznie, a nie zgodnie z wytyczoną ścieżką kariery.
Na swoim „manifeście” rapujesz o homofobii wobec osób LGBT, brutalności policji czy wyroku TK wobec aborcji. Jednocześnie, mimo że poruszasz tematy i historie, które rezonują, nie chcesz być nazywany „głosem pokolenia”. Dlaczego?
– Nie uważam, że jestem w stanie opowiedzieć o całym spektrum społecznym, jakim jest pokolenie. No bo czyim mam być głosem? Jakiego pokolenia? Na depresję chorują nastolatki, ludzie w moim wieku, a także starsi. To samo dotyczy przemocy policji czy autorytarnych zapędów polityków, które dotykają ludzi w każdym wieku. Czy to w przypadku osobistych przemyśleń, czy tych związanych ze społeczeństwem po prostu mówię, co myślę. Fajnie, że ktoś się ze mną zgadza, lecz to także osoby z mojego pokolenia sprawiły, że Konfederacja, z którą raczej mi nie po drodze, jest trzecią siłą polityczną.
Ale w mainstreamie nie znajduję zbyt wielu artystów, którzy śpiewają czy rapują o pałowaniu protestujących przez policję czy niemocy wobec zbliżającej się katastrofy klimatycznej. „Na bank to pierdolnie, jak nic się nie zmieni/ Kto chce, uwierzy/ Możemy być jednymi z ostatnich na ziemi”. Albo: „Nieważne, kto rządzi krajem/ Bo to my jesteśmy podzieleni, oni razem/ Jedno pokolenie już czekało na centralę/ Więc możemy przybić grabę
albo dać się jebać dalej, amen”. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że słuchając takich wersów, dla niektórych stajesz się „ich” głosem.
– Kiedyś po koncercie we wrocławskim Transformatorze podszedł do mnie chłopak i powiedział, że kilka lat był w ciężkiej depresji, a zaczął się z niej wygrzebywać po tym, jak trafił do niego „Manifest”. Do dzisiaj było to jedno z najpoważniejszych doświadczeń w moim życiu, jeżeli chodzi o artystyczną interakcję z ludźmi. Ale znowu: doceniam, że moja wrażliwość z kimś rezonuje, jednak określenie „głos pokolenia” kojarzy mi się z odpowiedzialnością, której nie czuję i nie chcę. To, że mówię o problemie, z którym ktoś się utożsamia, nie oznacza, że mam czy znam rozwiązanie.
Z nagłówków tobie poświęconych wynika, że „rapujesz o progresywnych rzeczach”. Czujesz się zaszufladkowany jako „lewacki raper”, który powinien mówić głośno o dzisiejszych bolączkach?
– Nikt nie ma prawa wymagać od dwudziestokilkulatka, który robi muzykę, by zmieniał świat i działał na rzecz jakiegoś celu bardziej, niż on sam chce czy potrzebuje. Ludzie będą mnie wsadzać do szuflad i nic z tym nie zrobię, lecz sam uznam, co powinienem robić. Do tego dochodzą media, które wszystko podgrzewają i polaryzują. Nie mam zamiaru pełnić jakiejkolwiek politycznej funkcji, niezależnie czy z lewej, czy z prawej strony.
Śledząc polską popkulturę, mam wrażenie, że bycie zaangażowanym czy poruszanie kwestii społecznych, jak choćby zdrowie psychiczne, jest zwyczajnie intratne. Gdzie twoim zdaniem kończy się moda, a zaczyna szczerość przekazu?
– Czy mówienie o zdrowiu psychicznym może być intratne? Jak najbardziej. Natomiast myślę, że jest wiele innych kwestii, takich jak te związane z seksualnością, których ludzie poruszać nie chcą, bo to szkodzi. Szczerość figuruje niezależnie od mody, trendy umierają, a prawda zostaje. Uważam, że uważni ludzie wyczują prędzej lub później, że ktoś wykorzystuje mówienie o zdrowiu psychicznym czy sprawach społecznych dla własnego interesu bądź robi to naprawdę z serca. Jednocześnie dzisiejsza rzeczywistość gwarantuje na tyle ciężkie przeżycia, że nie dziwiłoby mnie, że wszyscy walczą z wewnętrznymi demonami, chorobami czy zaburzeniami.
Może wyjdę na dziadersa, ale trochę irytuje mnie dzisiejsza moda na obskurne lata 90. oraz nastolatkowie, którzy za absurdalne pieniądze kupują hipsterskie koszulki z młodym Snoop Doggiem, 2Pacem czy Ice Cubem, nie znając szerszego kontekstu czy historii gangsta rapu.
– A ja mam pasek JP [„jebać policję”], choć nie słucham Firmy [grupa muzyczna wykonująca uliczny rap]. Nie będę winić nastolatków za to, że nie mają świadomości, że 30 lat temu był taki zespół jak amerykańskie N.W.A. i że to byli prekursorzy rapu, ponieważ to przeważnie ich nie obchodzi. Muzyka, filmy i sztuka dostosowują się do świata, w którym żyjemy. Dzisiaj młodzież ma inną wrażliwość oraz wykonawców aktualnych wobec społecznych okoliczności, które im towarzyszą. Co więcej, oni żyją w przestrzeni, w której ta wiedza nie jest jakkolwiek wpływowa. Te płyty i ci artyści, nawet jeżeli są niezwykle istotni w historii rozwoju muzyki, stają się zaledwie symbolem i marką. Jedni są świadomymi, głodnymi wiedzy odbiorcami kultury, drudzy nie, a koszulki to koszulki.
Oldskulowy, uliczny hip-hop w swoim DNA ma wpisaną dominację i walkę. Tam, gdzie w podziemiu ludzie rapują o drodze na szczyt, sukcesie i bogactwie, ty nawijasz o słabościach, środowisku, emocjach i strachu. Nie masz problemu z szacunkiem środowiska, w którym działasz?
– Nie jestem przedstawicielem żadnego oldskulowego ani ulicznego nurtu. Świadomie dobrałem środki wyrazu podczas debiutu, użyłem takich, a nie innych słów, ale nie są to jedyne tematy, które poruszam w twórczości. Nigdy też nie miałem w planie robić tego samego utworu przez całe życie. Miałbym mieć problem w środowisku, dlatego że różni ludzie rapują o różnych rzeczach? Są raperzy, którzy kładą wersy o wspomnianej „drodze na szczyt i sukcesie”, raperzy, których słucham i których darzę wzajemnym szacunkiem, a inna tematyka tego nie wyklucza. Jeżeli chodzi o wrażliwość, to myślę, że bliżej mi do amerykańskiego rapera Tylera, The Creatora niż do Pei, z pełnym szacunkiem do obu panów. Nawet kiedy epizodycznie obracałem się wśród lokalnych scen hip-hopowych rodzinnego Bielska czy Krakowa, nigdy nie czułem się ich integralną częścią. Raczej kroczę własnymi ścieżkami.
Rapujesz o solidarności i społecznej jedności, ale czy branża odpowiada na to równie entuzjastycznie? Czy polskie środowisko hip-hopowe jest tolerancyjne np. wobec imigrantów czy osób LGBT?
– Generalnie środowisko polskiej sceny hip-hopowej z roku na rok jest coraz szersze i pojawia się więcej artystów z różnym backgroundem i poglądami. To, że muzyczni weterani wciąż są obecni i dalej tworzą, dowodzi jedynie, jak różnorodna poglądowo i ideologicznie jest ta scena.
Środowisko to dla mnie piękni, wrażliwi i piekielnie zdolni ludzie, z którymi się trzymam. Nie mam w zwyczaju dopuszczać do siebie ludzi nietolerancyjnych. Czy tacy są w branży? Zapewne tak, jak w każdym innym środowisku.
A miałeś do czynienia z jakimiś homofobicznymi akcjami przez twój styl, orientację lub makijaż?
– Makijażu raczej nie mam, za bycie bi wpierdolu nie dostałem, noszę się raczej luźno, a paznokcie maluję, jak mam ochotę, i poza sporadycznymi komentarzami na ich temat nic mi nie przychodzi do głowy.
A nadal grasz ze swoim ojcem w zespole?
– Niestety, nie, bo coraz rzadziej bywam w Bielsku, ale za każdym razem, gdy odwiedzam rodzinne strony, to wpadam do nich na próby i słucham, nad czym pracują.
Powiedziałeś, że twoi rodzice słuchali tradycyjnego amerykańskiego rapu i tym przesiąknąłeś. Rodzice cię wspierają w karierze?
– Całe życie czuję od nich wsparcie, a im bardziej wchodziłem w hip-hop, tym bardziej wiedziałem, że mogę na nich polegać. Bardzo wiele rzeczy zawdzięczam właśnie im. Biblioteka muzyczna jest jedną z nich, choć hip-hop nie był gatunkiem, który królował w naszym domu. Nine Inch Nails czy Chrisa Cornella poznałem dużo wcześniej, niż – powiedzmy – Gang Starr.
A więc dorastałeś w domu z kochającymi rodzicami, pośród tolerancji do różnorodnej muzyki. Jednocześnie wspominałeś, że „Manifest”, czy w ogóle przygoda z hip-hopem, jest pewnego rodzaju buntem. Przeciwko czemu?
– Okres poprzedzający wydanie „Manifestu” był dla mnie wyczerpujący emocjonalnie i fizycznie. Tak samo jak sytuacja w Polsce i na świecie z 2020 r., która dała mi popalić. „Manifest” zawarł mój gniew wobec wszystkich negatywnych rzeczy, które wypełniały moją rzeczywistość. To sprzeciw wobec marazmu, apatii, kłamstwa.
Kogo i jakich?
– Wszystkich, którzy czynią zło. Od polityków po zwykłych ludzi, którzy to powielają. W „Manifeście” krytykowałem rzeczywistość, która mnie otacza, oraz struktury ucisku i polityków, którzy odpowiadają za jej kształt.
„Ej kurwy z PiS-u/ To wojna, a nie czas kompromisów/ Brak długopisu/ Manifest w uderzeniach beatu/ Wymierzony w polityków”.
– Tak. Zwracam się bezpośrednio do polityków i ludzi odpowiedzialnych za tworzenie prawa. Dlatego też publicznie wytknąłem im błędy, nadużycia, propagandę i systemowe patologie. W założeniu chciałem wyczerpać temat tą płytą, mieć poczucie, że powiedziałem względem pewnych rzeczy wszystko, co chciałem. O ile się to udało, to tak w okolicach premiery albumu przeżyłem najgorsze wydarzenia swojego życia, o tym jest moja druga płyta, „nowe życie”, która właśnie wyszła. Jest bardzo osobista, o wszystkim, co wydarzyło się po „Manifeście”, jak znalazłem się w miejscu, w którym jestem, jak wyglądało dochodzenie do siebie i leczenie traum, szukanie swojego miejsca, no i co dalej. „Nowe życie” to będzie płyta drogi opowiedziana rozdziałami, bo każdy utwór to mój kolejny krok w drodze do Gdyni. Będzie to bardzo zróżnicowany gatunkowo i stylistycznie krążek. Ale głównie to historia o miłości wobec innych oraz samego siebie.
We wszystkich twoich utworach, które znalazłem, nie słyszałem narzędzi współczesnego rapu, z Auto-Tune’em (korektor głosu) na czele. Czy to przywiązanie do starej szkoły hip-hopu?
– Absolutnie nie, bo to nie jest jedyna muzyka, którą robię. To, że w „Manifeście” nie ma wielu narzędzi charakterystycznych dla współczesnego rapu, nie oznacza, że nie używam ich w innych projektach czy twórczości, nad którą aktualnie pracuję.
Zresztą w przypadku utworów „się zmieniło trochę” czy „peto” jest pełno współczesnych narzędzi. Podbitki na Auto-Tunie są nawet w kawałku „el ch*po”, jeśli się dobrze wsłuchać. Nigdy nie zadeklarowałem się jako artysta używający wyłącznie jednego środka wyrazu czy instrumentu w obrębie konkretnego stylu. Na przestrzeni dwóch następnych płyt też się nie zapowiada, bym zatrzymał się przy jednej stylistyce. W procesie tworzenia po prostu idę za sercem i gdzie mnie poniesie, tam wyląduję.
Jeżeli dobrze się orientuję, to twój młodszy brat ma teraz 14 lat. Czy pracując nad nową muzyką, czujesz się odpowiedzialny za to, co on, ale także inni tak młodzi słuchacze mogą wynieść z twojej twórczości?
– Wychodzę z założenia, że dopóki mój brat nie ma żadnego przypału w związku z tym, co robię, to jest git (śmiech). Pracując nad muzyką, nie myślę o innych rzeczach poza nią. Nie uważam, że tworzę treści szkodliwe dla młodzieży, więc nie zajmuje mi to głowy.
A co sądzisz o Maliku Montanie, który kobiety nazywa „ździrami” i „sukami”, feminizm określił chorobą psychiczną, a swoich fanów niegdyś nakłaniał do internetowego linczu wobec 19-letniej aktywistki, która go publicznie skrytykowała.
– Muzyka to jedno, zachowanie to drugie. Słuchałem Malika od gimnazjum, jak większość moich rówieśników, tak samo jak słucham 2 Live Crew. Piosenek o seksie, i to świetnych, jest na pęczki. Polecam „Just Don’t Bite It” N.W.A. Nie popieram natomiast wszelkich, w moim mniemaniu szkodliwych zachowań, które mogą ranić ludzi w jakiejkolwiek twórczości artystycznej. Zarówno u osób prywatnych, jak i publicznych.
Równolegle z karierą rapera szedłeś w kierunku aktorstwa, które na krótki moment zaprowadziło cię nawet do szkoły aktorskiej. Skąd taki pomysł i czy chcesz dzielić czas między kamerą a mikrofonem?
– Do szkoły aktorskiej w Krakowie chodziłem po wyprowadzce z Bielska. Granie było dla mnie ważne i zaangażowałem się w nie równie mocno, co w hip-hop aż do momentu, gdy stanąłem przed wyborem, w co wejść na 100 procent. Wiadomo, co wybrałem, lecz aktorstwo nie jest całkowicie skreślone. Zdarza mi się jeździć na castingi i sporadycznie występować, choćby w trzecim sezonie serialu „Belfer”, który ukaże się w tym roku.
Załóżmy, że „nowe życie” okaże się ogromnym sukcesem i zadzwonią przedstawiciele, powiedzmy, KFC albo Coca-Coli z bardzo intratnym kontraktem reklamowym. Wziąłbyś?
– Od sześciu lat nie jem mięsa, więc kurczaki i cola odpadają. Czy wziąłbym inny deal reklamowy? Zależy, jaki wleci na stół.
A wierzysz jeszcze w zmianę, w swoje manifesty?
– „Manifest” był dla mnie lustrem rzeczywistości sprzed dwóch lat. Oprócz komentarza są tam moje wyobrażenia i obawy o przyszłość w Polsce i na świecie. Wierzę, że ratowanie świata trzeba zacząć od siebie, i tym byłem zajęty przez ostatni czas. Okres powstawania albumu „nowe życie” był dla mnie trudny z wielu powodów. To, o czym rapowałem na „Manifeście”, w moim mniemaniu wyłącznie się pogorszyło. Ludzie świetnie się bawią i wszędzie widzę „The End of the World Party” [impreza końca świata].
Moim zdaniem na ten moment nie zanosi się na to, aby cokolwiek uległo polepszeniu w sprawach społecznych. Czuję, że wisi nad nami jakaś kurtyna, a po obu jej stronach stoją ludzie, którzy dawno przestali się komunikować. Jesteśmy coraz głębiej w dupie, od muru w Białowieży po wojnę, inflację, papieża i milion innych rzeczy. Ta świadomość mnie nie opuszcza, choć przeżywam aktualnie najlepsze chwile swojego życia.
Jesteśmy coraz głębiej w d…, od muru w Białowieży po wojnę, inflację, papieża i milion innych rzeczy