Negocjatorzy wypiją hektolitry kawy
Myli się ten, kto sądzi, że Ukraina podąża za Unią ślepo i bezrefleksyjnie
Jeśli coś w wiosennym Kijowie zaskakuje, to atmosfera odprężenia.
Czuje się tak, jakby wojna miała się ku końcowi, choć przecież tak nie jest. Ludzie są spokojni, restauracje raczej zatłoczone, ulice i bary pełne młodych.
O tym, że trwa wojna, przypominają żołnierze na przepustkach. Tacy jak ten spotykający się z dziewczyną w pięknym soborze sofijskim, kolebce ruskiego prawosławia. Albo jak ten wychodzący z drugiej ważnej kijowskiej świątyni – Monastyru Michajłowskiego. Młodziutki, gdybym nie zobaczył protezy, pomyślałbym, że dopiero wybiera się na front.
Sam monastyr zupełnie inny niż ten poświęcony św. Zofii – po tym, jak w latach 30. zburzyli go bolszewicy, odbudowano go dopiero w 90. Wygląda odrobinę kiczowato – intensywne niebieskie fasady, wnętrze ociekające złotem, a wisienką na torcie jest neon XB (od „ɏɪɢɫɬɨɫ ȼɨɫɤɪɟɫ ”, „Chrystus Zmartwychwstał!”) nad postacią Jezusa. To ta cerkiew trafiła do wszystkich mediów, gdy pojawił się tam niespodziewanie prezydent Joe Biden. Dziewięć – to już tyle! – lat wcześniej, w czasie Euromajdanu, urządzono w niej szpital polowy dla Ukraińców walczących ze zbirami Janukowycza. Obok monastyru znajduje się natomiast monumentalny sowiecki gmach, w którym dziś mieści się ministerstwo spraw zagranicznych Ukrainy, a przed rozpadem Związku Radzieckiego była to siedziba Komunistycznej Partii Ukrainy – zastąpienie prawosławia komunizmem miało mieć wymiar architektoniczny i urbanistyczny, nie tylko polityczny. Świadomość, że jest się w kraju w stanie permanentnej wojny, powraca, gdy idzie się wzdłuż muru grodzącego monastyr, obwieszonego zdjęciami żołnierzy poległych po 2014 roku.
Na sam Majdan – plac Niepodległości – dochodzę kładką pod wielkim monumentem Włodzimierza Wielkiego, któremu Rosjanie najchętniej wyrobiliby paszport Donieckiej Republiki Ludowej, byle tylko odsunąć myśl o ciągłości między Rusią Kijowską a Ukrainą. Atmosfera sielankowa – dobra kawa z automatu, wata cukrowa, spacerujące rodziny, oblegany przez młodzież lokal Pijanej Wiśni. I choć na samym Majdanie zastają mnie syreny alarmu lotniczego, nikt nawet nie przyspiesza kroku w poszukiwaniu schronu.
Kilkaset metrów dalej wszystkie organy rządowe i parlamentarne poza walką z najeźdźcą zajmują się celem, dla którego zginęli ci ze zdjęć z muru monastyru – wstąpieniem do Unii Europejskiej i NATO. Dzielnica rządowa jest zamknięta, wszystkie budynki obłożone workami z piaskiem.
Prezydent Zełenski złożył wniosek o członkostwo już czwartego dnia rosyjskiej inwazji. W czerwcu 2022 roku Unia nadała Ukrainie status kraju członkowskiego, teraz batalia trwa o to, by możliwie szybko rozpocząć negocjacje akcesyjne (Zełenski chce, by zaczęły się przed końcem roku i nie jest to wykluczone). Choć mało kto w Brukseli jest chętny do rozmów o konkretnej dacie wstąpienia Ukrainy, wiadomo, że to potrwa – negocjacje Polski zajęły ponad cztery lata.
Integracja z Unią to wybór zarówno strategiczny, jak i uczuciowy – wybór Zachodu, demokracji i kapitalizmu zamiast Wschodu, autokratyzmu i postsowieckiej oligarchii. Ale myliłby się ten, kto by sądził, że Ukraina podąża za Unią ślepo i bezrefleksyjnie.
Jednym ze stałych punktów na mapie Kijowa jest hotel Radisson, do którego przeniosło się wielu zagranicznych mieszkańców Kijowa ze względu na schron urządzony na -2 poziomie parkingu. Alarmy przeciwlotnicze są szczególnie uciążliwe nocą, bo wtedy trwają długo, często dwie-trzy godziny, więc komfortowy schron hotelowy z łóżkami i przekąskami wydaje się szczególnie wartościowy. To w lobby tego hotelu poznałem Timofieja Miłowanowa, rektora Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej (znakomitej, jako profesor ekonomii w Pittsburghu zbudował ją na amerykańskich wzorcach), byłego ministra gospodarki w pierwszym rządzie za prezydentury Zełenskiego.
Miłowanow uważa, że Unia mimo dobrych intencji często źle ocenia ukraińskie potrzeby i nieumiejętnie dąży do deoligarchizacji kraju. Kolejne instytucje powoływane na prośbę Brukseli nie przyczynią się do zmniejszenia skali korupcji, bo decydujący jest kontekst – a ów to sowiecki model załatwiania spraw – przez znajomości i łapówki. – Nawet studia na Harvardzie
Ta wojna zrosła się z akcesją.
nie uchronią przed powieleniem tego modelu, jeśli jest się przyzwyczajonym do takiego załatwiania spraw – mówił Miłowanow. Jego zdaniem integracja Ukrainy z Unią to musi być przede wszystkim zmiana kulturowa, a nie budowa kolejnych instytucji.
A przecież gigantyczna i fundamentalna ze względu zarówno na ustrojową wagę,
jak i poprzez skalę reforma wymiaru sprawiedliwości to zaledwie ułamek pracy, jaka czeka Kijów i Brukselę, by doprowadzić do zjednoczenia tego ponad 40-milionowego kraju z 450-milionową Unią. Wiele wskazuje, że to będzie rewolucja nie tylko dla Ukrainy, ale również dla Brukseli.
Choć na razie unijne działania koncentrują się na dziewiątym piętrze Dyrekcji ds. Sąsiedztwa i Rozszerzenia, gdzie mieści się specjalna jednostka ds. Ukrainy – którą kieruje Polka Anna Jarosz-Friis – to skutki akcesji rozniosą po całej Brukseli. Rozumianej nie dosłownie, jako siedziba unijnych instytucji, ale metaforycznie. Bo zmiana będzie instytucjonalna (unijne urzędy, agencje, jednostki nabiorą nowego kształtu), geopolityczna (nowy układ sił w Unii i jej radykalne przesunięcie na Wschód), kulturowa (do Unii wejdzie duży i dumny naród o kulturze prawosławnej – Grecja i Bułgaria nie miały tego ciężaru) oraz – a może przede wszystkim – mentalna: integracja Ukrainy z Unią wydarzy się za sprawą silnej tożsamości narodowej, a nie opozycji wobec niej, jak w przypadku państw Europy Środkowej.
Pojawienie się nowego dużego kraju nimi zatrzęsie. 43 miliony obywateli przełożą się na około 55 posłów do Parlamentu Europejskiego (chyba że nastąpi zmniejszenie ogólnej liczby posłów – dziś traktatowe maksimum to 751), czyli nieco więcej, niż ma Polska, nieco mniej niż Hiszpania. Większe znaczenie pojawienie się Ukrainy będzie miało w Radzie UE, w której, gdy akt prawny musi mieć poparcie 55 proc. krajów członkowskich (dziś jest ich 15 o populacji ponad 65 proc.), jeszcze bardziej liczy się populacja. Nie trzeba być matematykiem, żeby wyliczyć, że Polska z Ukrainą będą w niej miały moc Niemiec.
Instytucje będą wymagały zmian, tym bardziej że poza Ukrainą do Unii szykuje się jeszcze Mołdawia i Gruzja (choć w obu przypadkach nacisk putinowskiej Rosji jest bardzo silny i może poskutkować oddaleniem się od Unii) oraz pięć krajów Bałkanów Zachodnich – Albania, Bośnia i Hercegowina, Macedonia Północna, Czarnogóra i najtrudniejszy przypadek – Serbia. Takie rozszerzenie to już rewolucja wymagająca zmiany sposobu podejmowania decyzji w Unii.
O ile zmiany instytucjonalne będą wymagały setek godzin nocnych negocjacji i hektolitrów kawy wypitej przez
Zacznijmy od instytucji.
zespoły negocjacyjne krajów kandydujących i Unii, to prawdziwa rewolucja dokona się w geopolityce.
Przesunięcie Unii na Wschód radykalnie zmieni położenie krajów Kaukazu i Azji Centralnej, które już rakiem wycofują się z miłosnych uścisków z Rosją. Można się spodziewać przeorientowania Partnerstwa Wschodniego właśnie na kraje Kaukazu i Azji Centralnej, co przypieczętuje rozpad rosyjskiego projektu imperialnego.
A jest jeszcze wewnętrzna równowaga sił. Z przystąpieniem Ukrainy do Unii wzmocni się Europa Środkowa, która stanęła murem za Kijowem po rozpoczęciu inwazji i ostrzegała przed imperialnymi ambicjami Putina. Osłabi się poczucie konieczności podążania za francusko-niemieckim tandemem – porażka polityki zarówno niemieckiej, jak i francuskiej w obliczu rosyjskiego imperializmu daje Europie Środkowej mandat do większej pewności siebie przy negocjacyjnych stołach Brukseli. Co nie znaczy, że nie trzeba być realistą: Ukraina potrzebuje zwłaszcza niemieckich przedsiębiorstw, by podnieść się po wojnie, więc Polacy i inne narody naszej części Europy będą musiały włożyć duży wysiłek, by przełożyć wspólne z Ukraińcami uczucia i stosunek do Rosji na trwałą wspólnotę interesów.
Kto wie, czy największą zmianą nie będzie właśnie podejście do sprawy narodowej. Do tej pory, głównie za sprawą kompromitacji nacjonalizmu niemieckiego (a także w wersji francuskiej spod znaku Vichy), projekt europejski, choć nie był wrogi narodom, które go tworzyły, uważał dumę z osiągnięć ojczyzny za coś wstydliwego, pieśń przeszłości. Tymczasem Ukraina z tożsamości narodowej uczyniła wehikuł swej europejskości – to właśnie poczucie wspólnoty sprzęgnięte z wiarą w demokrację i Zachód daje energię do walki.
Nie będzie zatem klimatu dla wstydliwego zastępowania flag narodowych flagą europejską – a jednocześnie może się okazać, że dylemat między Europą ojczyzn a Europą federalną jest fałszywy. Europejska konfederacja jest połączeniem obu tych wizji i chyba nie ma możliwości, żeby było inaczej.
Do Unii wejdzie duży i dumny naród o kulturze prawosławnej. Grecja i Bułgaria nie miały tego ciężaru
Jest jeszcze jedno miejsce na mapie Kijowa, które daje do myślenia.
To ambasada USA. Budynek oddalony od centrum, otoczony wysokimi blokami. Chwilę przed inwazją ambasada była ewakuowana, a dziś jest kolejnym miejscem, w którym życie wydaje się toczyć spokojnie, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Sala spotkań nosi imię senatora McCaina, a jej wnętrze pełne jest jego zdjęć z Kijowa – z czasu, gdy przyleciał do ukraińskiej stolicy wspierać ówczesną rewolucję godności.
I choć Joe Biden wydaje się demokratyczną wersją zasadniczego McCaina, a Ukraina skutecznie się broni w dużej mierze dzięki wsparciu Ameryki, to ów surowy weteran z Wietnamu i Kapitolu zdaje się nam mówić ze zdjęć: Europejczycy, weźcie się w garść. Następnym razem będziecie się bronić sami.