Łagodny kraj
Włosi odkrywają, dlaczego ich dziadkowie koło domów trzymali łodzie.
Dziewięć ofiar śmiertelnych na czwartek rano, kiedy piszę te słowa. Wielu zaginionych. 13 tys. pozbawionych dachu nad głową. Wylały 23 rzeki, w domowych ubikacjach wybija błoto. Dwumiesięczne opady w kilka godzin. W środku suszy nagłe ulewy na ziemię, która nie jest w stanie wchłaniać deszczu. Emilia-Romania, czyli okolice Bolonii, Forli. Wśród przyczyn – wszystkie ludzkie grzechy wobec natury. Wśród nich – bezmyślne, często nielegalne budownictwo, zacementowane studzienki, odpływy. Wśród skutków łagodnych, prawie śmiesznych – zagrożony koncert Bruce’a Springsteena w Ferrarze.
Krótkoterminowo opady mają się zmniejszać. W dalszej perspektywie – na pięć najbliższych lat – przewiduje się niespotykanie wysokie temperatury.
Włochy są krajem łagodnym, uśpionym i pozwalającym spać. Do czasu. A wtedy każda anomalia klimatyczna czy geologiczna zbiera ofiary. Trzęsienia ziemi (do których porównuje się dzisiejsze powodzie), trąby powietrzne, ulewy, jak te, które kilka lat temu powaliły w Genui most Morandiego.
„Romagna nostra”
– nasza Romania – krzyczy czwartkowa „La Stampa”, wyrażając solidarność, żal i dumę z regionu wyjątkowo bogatego w piękno naturalne, zabytki i ośrodki naukowe. – Na pewno nasza? – pytają dziś Włosi, mądrzy po szkodzie. Żadna z dotychczasowych tragedii nie przerwała łańcucha przestępczych działań wobec ziemi i jej środowiska. Kilkadziesiąt lat temu Elio Vittorini pisał o ziemi zranionej, obrażonej. Kiedy tragedia już się dzieje, przypominamy sobie o tych, którzy nas przed nią ostrzegali. I o dawnych, dobrych zwyczajach – choćby o tym, że jeszcze dwa pokolenia wstecz, na pozór absurdalnie, w pobliżu wiejskich domów trzymano łodzie gotowe do nagłej ewakuacji.