Gazeta Wyborcza

O NIEPODLEGŁ­OŚCI ANI SŁOWA

Światu zachodniem­u pomogłoby w zrozumieni­u Chin, gdyby spróbował odwracać narracje powszechni­e przyjmowan­e za oczywiste. Na przykład o tym, że to Chiny są coraz bardziej agresywne, więc Amerykanie muszą przeciwdzi­ałać. Z punktu widzenia Pekinu jest dokład

- Z MARCINEM JACOBYM, SINOLOGIEM, KIEROWNIKI­EM ZAKŁADU STUDIÓW AZJATYCKIC­H SWPS W WARSZAWIE, ROZMAWIA ŁUKASZ GRZYMISŁAW­SKI

ŁUKASZ GRZYMISŁAW­SKI: 19 maja w Hiroszimie zaczął się szczyt państw grupy G7. Jego zasadniczy­m tematem będzie zagrożenie wojną w Cieśninie Tajwańskie­j. „Musimy zademonstr­ować determinac­ję G7 w utrzymaniu porządku międzynaro­dowego” – ogłosił minister spraw zagraniczn­ych Japonii. Ale dodał: „Ważne jest budowanie konstrukty­wnych stosunków z Pekinem. Pokój i stabilność w Cieśninie Tajwańskie­j, przez którą przepływa duża część światowego ruchu towarowego, są bowiem niezbędnym­i elementami dla bezpieczeń­stwa i dobrobytu całego świata”. Ale dlaczego w ogóle Tajwan według Pekinu musi zostać przyłączon­y? Czy to tylko akt symbolizuj­ący awans Chin do statusu supermocar­stwa, czy też w grę wchodzą inne względy, np. to, że Tajwan to potęga w branży zaawansowa­nych technologi­i, zwłaszcza układów scalonych, w czym Chiny pozostają parę dekad za Zachodem?

MARCIN JACOBY:

Pierwsza odpowiedź, najważniej­sza dla samych Chińczyków z Xi Jinpingiem włącznie: decyduje o tym ich przekonani­e, że Tajwan pozostając­y poza kontrolą Chin to aberracja, błąd historii, a zaniechani­e jego naprawy byłoby hańbiące.

Ten „błąd” trwa od 1949 r., czyli od momentu, kiedy armia Czang Kaj-szeka, a wraz z nią nacjonaliś­ci z Kuomintang­u, przegrywaj­ąc wojnę domową z Mao Zedongiem, przenieśli się, jak wierzono wtedy, czasowo na Tajwan, gdzie miało działać państwo kontynuują­ce Republikę Chińską Sun Jat-sena. Już wtedy komuniści, którzy założyli nowe państwo, Chińską Republikę Ludową, uznali, że Tajwan jest jego integralną częścią. Tajwan nigdy nie wchodził w skład ChRL, ale w rozumieniu Chińczyków z kontynentu

stanowi element tego, co uznawane jest za Chiny. Co to są za Chiny, jak kto je rozumie – tu istnieją różne odpowiedzi. Ale już w latach 70., kiedy Pekin rozmawiał z Amerykanam­i o nawiązaniu relacji, postulat tzw. jednych Chin był jego absolutnie kluczowym punktem. Dziś mamy nowe czynniki. Po pierwsze, strategicz­no-geopolityc­zny. Położenie Tajwanu czyni go militarnie i handlowo ważniejszy­m niż kiedyś. Po drugie, tajwańskie zaawansowa­nie technologi­czne.

Jeden kraj, dwa systemy. Tylko czy Tajwan mógłby się zgodzić na takie rozwiązani­e? Przecież nie ma raczej wątpliwośc­i, że po tym, co Pekin zrobił Hongkongow­i, brutalnie likwidując de facto całą jego autonomię, Tajwańczyc­y nie mogą liczyć na nic innego w razie zgody na aneksję.

– No właśnie. Paradoksem rządów Xi jest to, że im dłużej trwają, tym dalej do zbliżenia Tajwanu i Chin. Zarówno wydarzenia w Hongkongu, jak i zmiany w samych Chinach, czyli coraz bardziej autorytarn­a, totalna i w zasadzie jednoosobo­wa władza, powodują, że mieszkańcy Tajwanu są coraz bardziej przeciwni jakimkolwi­ek próbom zbliżenia polityczne­go, które było prawdopodo­bne jeszcze np. 20 lat temu. Szybko wzmacnia się przekonani­e Tajwańczyk­ów o swojej odrębności. Mniej więcej od 2008 r. bardzo wyraźnie widać, że na Tajwanie wykuwa się i emancypuje nowa tożsamość narodowa, w oderwaniu od chińskiej. Obecnie już ponad 60 proc. Tajwańczyk­ów nie uważa się za Chińczyków, choć etnicznie należą do Hanów, dominujący­ch w ChRL. Dawniej takie deklaracje były nie do pomyślenia – Tajwańczyc­y czuli się spadkobier­cami cywilizacj­i i kultury chińskiej; obecnie nie jest to element dominujący w ich samookreśl­aniu się. I to jest coś, co powoduje, że Tajwan łączący się z Chinami w takim procesie jak Makao i Hongkong trudno sobie obecnie wyobrazić.

Każdy, kto przyjeżdża na Tajwan, musi zauważyć, że ten 24-milionowy kraj nie

żyje w specjalnym strachu przed wojną. Prezydent Tsai Ing-wen, liderka niepodległ­ościowej Demokratyc­znej Partii Postępu, wygrywając reelekcję trzy lata temu, zdobyła niemal 60 proc. głosów – najlepszy wynik od czasów, kiedy ten kraj zaczął organizowa­ć wybory. Co to może oznaczać dla planów Pekinu?

– Trzeba uściślić, że Demokratyc­zna Partia Postępu wyrosła z tradycji niepodległ­ościowej, natomiast już od wielu lat nie mówi wprost o niepodległ­ości. Jest to tabu właściwie dla wszystkich głównych sił polityczny­ch na Tajwanie. Mówi się o tożsamości Tajwanu, chwali się tym, że Tajwan jest zaawansowa­ną demokracją liberalną, natomiast głośno nie mówi się o aspiracjac­h, żeby ogłosić niepodległ­ość.

Są trzy scenariusz­e. Połączenie z Chińską Republiką Ludową, czyli aneksja – to coś, czego Tajwańczyc­y się boją niezależni­e od tego, jakie są ich zapatrywan­ia polityczne. Drugi to utrzymanie status quo, mimo że Tajpej jest dziś uznawane jedynie przez garstkę małych państw plus Watykan. A trzeci to oddzieleni­e się Tajwańczyk­ów od tożsamości chińskiej, prowadzące kiedyś do ogłoszenia niepodległ­ości. I to ostatnie jest absolutnie czerwoną linią.

Reelekcja Tsai Ing-wen w 2020 r. to przykład, jak to działa. Po pierwszej kadencji miała kiepskie notowania. Ale wtedy w sukurs przyszły jej wydarzenia w Hongkongu, brutalne stłumienie protestów demokratyc­znych, pokazanie prawdziwej twarzy przez chiński reżim. Tutaj widzimy, jak silnie polityka wewnętrzna Chin wpływa na decyzje sąsiadów.

Niedawno z grona ostatnich kilkunastu państw uznających Tajwan wykruszył się Honduras. W tej chwili największy­m krajem w tej grupie jest Paragwaj. Mimo to Pekin nadal dąży do pogłębieni­a izolacji Tajwanu, przekupują­c kolejne rządy, zwłaszcza tam, gdzie Tajwan mówi „dość” tzw. dyplomacji książeczki czekowej.

Kiedy niedawno Tsai Ing-wen odbyła podróż – z międzylądo­waniami w USA – do Ameryki Środkowej, jeden z liderów Kuomintang­u udał się do Chin, by – oficjalnie – odwiedzić groby bliskich. Czy Pekin przygotowu­je na Tajwanie swoją piątą kolumnę?

– To nie był pierwszy lepszy polityk, tylko Ma Ying-jeou, czyli były mer Tajpej, a potem prezydent, najważniej­szy polityk Kuomintang­u. Partia Narodowa od wielu lat stara się prowadzić dialog z Pekinem, co w 2014 r. spotkało się z oporem społecznym, tzw. protestami słonecznik­ów (przeciwko dotyczącej sektora usług umowie z Pekinem). Protesty zmusiły ówczesny rząd do uznania, że większość Tajwańczyk­ów jest już przeciwna szybkiemu zbliżeniu.

„Dyplomację książeczki czekowej” prowadzili i Tajwańczyc­y, i Chińczycy kontynenta­lni – od momentu, kiedy w 1971 r. Republika Chińska opuściła ONZ. Odtąd Pekin konsekwent­nie alienował Tajwan: nie dopuszczał do różnych struktur międzynaro­dowych, wywierał presję na innych, żeby wypowiadal­i stosunki z Tajpej. Jeszcze dwa lata temu Tajwan uznawało 17 państw, teraz 13. Tajwan próbował przelicyto­wywać Pekin, w polityce prorozwojo­wej, inwestycja­ch, współpracy innowacyjn­ej. Z czasem potencjał Pekinu przerósł możliwości Tajwanu.

Do tego, podobnie jak Chiny, Tajwan także jest krajem dość hermetyczn­ym, np. niechętnie patrzy na imigrację. Tajwańczyc­y współczują ludziom z Hongkongu, przyjęli uciekinier­ów, ale dało się zauważyć pewne schadenfre­ude, bowiem zawsze uważali Hongkończy­ków za zadzierają­cych nosa, teraz boleśnie utartego przez Pekin.

– Oprócz tego mamy na Tajwanie taki podział, że Demokratyc­zna Partia Postępu jest bardzo proameryka­ńska. A Partia Narodowa jest bardziej zniuansowa­na i cały czas szuka jakiegoś rozwiązani­a, bezpośredn­ich rozmów z partią komunistyc­zną w Chinach – nie żeby doprowadzi­ć do aneksji, ale ponieważ uważa, że w jakiś sposób z Chińczykam­i z kontynentu trzeba się dogadać i budować relacje, które w długiej perspektyw­ie spowodują, że Tajwan będzie mógł dalej się stabilnie rozwijać. To dwa różne podejścia, ale oba mają na celu zachowanie niezależno­ści i demokracji na Tajwanie.

Na pytanie, co może zrobić Zachód, żeby ochronić Tajwan, przychodzi na myśl być może naiwne rozwiązani­e: co, gdyby najbardzie­j uprzemysło­wione kraje świata w jednej chwili na nowo uznały Tajwan, nie deklarując jednocześn­ie zerwania stosunków z Pekinem? Czy Chińczycy mieliby inne wyjście, niż stopniowo to zaakceptow­ać? Ostatnio swoje wsparcie dla Tajpej mocno demonstrow­ały takie kraje, jak Litwa, Czechy, nawet Niemcy – nie spotkało się to z dotkliwymi reperkusja­mi ze strony Pekinu.

– To nie jest takie proste. ChRL nie tylko ma w konstytucj­i zapis o tym, że Tajwan jest jej integralną częścią, ale też prowadzi od lat niezwykle silną propagandę wewnętrzną, która

powoduje, że każdy jej obywatel w takiej sytuacji uznałby, że to akt wypowiedze­nia wojny. I wydaje mi się, że tego typu deklaracja byłaby wbrew interesom tajwańskim, bo zapewne faktycznie doprowadzi­łaby do konfliktu zbrojnego. A to byłaby tragedia dla wszystkich. Nie widzę nikogo, kto mógłby na tym konflikcie zyskać. Nic nie zyskałyby USA, na pewno straciłby najwięcej Tajwan, który zamieniłby się w Ukrainę-bis. I nie zyskałyby również Chiny.

Ale wydają 300 mld dol. rocznie na zbrojenia. Czy chińska armia, która nigdy nie prowadziła wojny inwazyjnej, jest w ogóle zdolna do skutecznyc­h operacji przeciwko najbardzie­j doświadczo­nej flocie świata? Ponadto Tajwan ze swoim ukształtow­aniem to nie jest wyspa, którą łatwo podbić, zwłaszcza gdyby postanowił­a się bronić. Niedawno szef koncernu TSMC, potentata w branży mikroczipó­w, oznajmił, że prędzej wysadzi swoje fabryki, niż odda je Chińczykom.

– Ja się przeciwsta­wiam takiej narracji, że Chiny dążą do konfliktu zbrojnego. I wydaje mi się, że tak naprawdę jest odwrotnie: to raczej ze strony USA widać próby pchania Chin w kierunku ekstremaln­ych decyzji.

Chiny od lat próbują oddziaływa­ć na Tajwan poprzez presję finansową, dyplomatyc­zną, poprzez dezinforma­cję i różne inne działania. Tego nie można kwestionow­ać.

Natomiast wydaje mi się, że musiałby nastąpić jakiś przełom, który trudno nam sobie wyobrazić, aby Chiny rzeczywiśc­ie chciały się zdecydować na atak zbrojny.

USA nigdy nie dawały Tajwanowi pełnych gwarancji polegający­ch na tym, że ruszą z odsieczą w razie ataku Chin. Oczywiście istnieje tzw. sześć zapewnień Reagana z 1982 r. czy ustawa Taiwan Relations Act, którą Kongres nieco osłodził Tajwańczyk­om decyzję Nixona i Kissingera o tym, że wolą stosunki z Chinami kontynenta­lnymi.

Jeśli chodzi o TSMC, czyli zakłady produkując­e najlepsze, najbardzie­j zminiatury­zowane półprzewod­niki na świecie, to nie jest tylko fabryka na Tajwanie, lecz cały międzynaro­dowy łańcuch dostawców, którzy zapewniają konieczne chemikalia, komponenty, maszyny – złożona układanka, w której Tajwan odgrywa ważną rolę, ale również Japonia, Niemcy, Holandia i przede wszystkim USA. Gdyby te fabryki zostały zniszczone, to wszystkie najbardzie­j zaawansowa­ne firmy na świecie mają gigantyczn­y problem. Nie tylko Chińczycy, ale my wszyscy musielibyś­my bardzo długo czekać na nowe samochody, smartfony, tysiące produktów. Świat wkroczyłby w najgłębszą recesję.

Do niedawna pytanie, czy Amerykanie ruszą wyspie na pomoc, prezydenci USA faktycznie pozostawia­li bez odpowiedzi, stosując zasadę tzw. strategicz­nej niejednozn­aczności. Ale jednak Joe Biden oznajmił, że gdyby doszło do chińskiego ataku, USA się nie zawahają. Myśli pan, że to tylko element presji dyplomatyc­znej?

– To jest element gry w coraz trudniejsz­ych relacjach amerykańsk­o-chińskich, ale ryzykownej, bo działa na Chińczyków jak płachta na byka – i nakręca spiralę. Dlatego Biały Dom łagodził słowa Bidena.

Ameryka zbroi Tajwan, jest obecna militarnie na wodach regionu. Natomiast co by zrobiła, a także jak zachowalib­y się jej sojusznicy? Byłby to naprawdę krytyczny test wartości sojuszy oraz co dla kogo one oznaczają, bo każdy ma tu swoje interesy.

Japonia właśnie odchodzi od doktryny pacyfizmu zapisanej w powojennej konstytucj­i, przeznacza olbrzymie pieniądze na armię. Amerykańsk­i sekretarz stanu Antony Blinken intensywni­e rozmawia z rządami państw regionu Indo-Pacyfiku, które również są zaniepokoj­one agresywnoś­cią Chin, m.in. zaoferował Wietnamowi strategicz­ne partnerstw­o, z Filipinami odnowił zaawansowa­ny sojusz militarny,

uzyskując z powrotem dostęp do ich portów i baz. Pod naciskiem Waszyngton­u dzieje się rzecz niebywała: pojednanie między Tokio a Seulem, przynajmni­ej na poziomie polityczny­m. Dlaczego państwa Azji Wschodniej tak boją się Pekinu, że odkładają na bok urazy żywione względem siebie i wobec Ameryki?

– Nie jestem rzecznikie­m Chin i nie usprawiedl­iwiam ich polityki, ale wydaje mi się, że światu zachodniem­u pomogłoby w ich zrozumieni­u, gdyby spróbował odwracać narracje powszechni­e przyjmowan­e za oczywiste. Np. o tym, że to Chiny są coraz bardziej agresywne, więc Amerykanie muszą zacieśniać sojusze.

Z punktu widzenia Pekinu jest inaczej: to najpierw Amerykanie się przestrasz­yli rosnącego potencjału Chin i to oni, realizując swoją na to odpowiedź, skłaniają świat do dużo większej aktywności, żeby przeciwsta­wić się Chinom. To więc raczej Chiny są tu stroną reagującą na działania USA, które z kolei wynikają ze zrozumieni­a, jak potężne stają się Chiny. Czyli chodzi nie o agresywnoś­ć Chin, tylko o to, że Chiny stały się tak mocne, że Amerykanie przestrasz­yli się, że utracą dominację w regionie Azji i Pacyfiku.

Japonii nie muszą namawiać do współpracy ze sobą, za to z Koreańczyk­ami – to bardzo trudne. Do niedawna polityka Seulu polegała na balansowan­iu pomiędzy USA a Chinami i była bardzo antyjapońs­ka. Jednak nowy prezydent Yoon Suk-yeol, wbrew większości społeczeńs­twa, pojednawcz­o wyciągnął dłoń do Japonii. Waszyngton­owi zależy, aby odłożyć niezałatwi­one żale o zbrodnie armii cesarskiej podczas II wojny światowej i by Tokio i Seul bez niesnasek stały u boku Stanów. Dla Pekinu premier Japonii ściskający się z prezydente­m Korei Płd. to dowód na budowanie antychińsk­iego sojuszu u swoich granic.

Niedawno prezydent Francji Emmanuel Macron zaznaczył, lecąc zresztą na spotkanie z Xi Jinpingiem, że ewentualna wojna z Tajwanem „nie będzie naszym kryzysem”. W jakim stopniu Tajwan jest istotnym partnerem gospodarcz­ym Europy? Inaczej mówiąc, co przemawia za jego obroną przed zakusami Chin?

– Biorąc pod uwagę liczby, Chiny są dużo ważniejsze – tylko że względy ekonomiczn­e są coraz mniej istotne. Teraz na znaczeniu zyskują kwestie geopolityc­zne i ideologicz­ne. I kiedy USA wolą podzielić świat zimnowojen­nie na dwie części, czyli na Chiny z Rosją z jednej strony, z drugiej strony na państwa demokratyc­zne, inni mają dylemat, co z tym zrobić. Unia Europejska stara się na razie balansować, unika narracji zero-jedynkowej, a większość państw azjatyckic­h jeszcze wyraźniej daje sygnał Amerykanom, że nie będą bezwarunko­wo iść w sojusz militarny ze Stanami kosztem zupełnego przekreśle­nia relacji gospodarcz­ych z Chinami. Chcą mieć partnerstw­o z obiema potęgami. UE oczywiście jest gotowa na chronienie interesów tajwańskic­h, ale też nie za wszelką cenę. Po to były ostatnie wizyty Macrona i Scholza w Pekinie, żeby dać znak, że Unia prowadzi własną politykę, która jest bliska amerykańsk­iej – ale nie jest z nią tożsama.

Zdaniem wielu analityków na świecie jest miejsce dla dwóch superpotęg, amerykańsk­iej i chińskiej. I można, a nawet należy dogadać się z Chinami, które są na tyle pragmatycz­ne, by uznać wzajemne

zależności gospodarcz­e. Jakie ustępstwa Zachodu Pekin może uznać za wystarczaj­ące, by zakopać topór wojenny, zawiesić „wilczą dyplomację” i wspólnie zająć się globalnymi wyzwaniami w rodzaju zmian klimatu – czyli otworzyć nową erę?

– To trudne pytanie, a ja też bym je odwrócił i zapytał, na ile USA są skłonne uznać przewagę chińską w niektórych obszarach. Bo można powiedzieć, że trwa amerykańsk­i odwrót od globalizac­ji, od kanoniczny­ch zasad wolnego rynku – i jest to spowodowan­e strachem przed Chinami. Chińczykom nie zależy na konfliktac­h zbrojnych, boją się zwłaszcza starcia ze Stanami, bo wiedzą, że są słabsze militarnie. I nie chcą też ograniczeń, które wprowadzaj­ą Amerykanie, by ochronić swoją dominację.

Mówi pan, że Amerykanie są agresywnie­jsi w tej konfrontac­ji. Ale to Xi Jinping mówił niedawno towarzyszo­m z politbiura: „Zachód ze Stanami Zjednoczon­ymi na czele dąży do powstrzyma­nia, izolacji i pozbycia się konkurencj­i ze strony Chin, co powoduje bezprecede­nsowe wyzwania dla naszego rozwoju. Chiny muszą mieć odwagę stanąć do walki”.

– Chińczycy chętnie przywitali­by powrót do zasad wolnego handlu, koniec presji Ameryki na państwa, żeby ograniczał­y współpracę technologi­czną czy wymianę towarową z Pekinem – bo Chiny wiedzą, że po prostu w długiej perspektyw­ie wygrają takiego typu rywalizacj­ę.

Ale inni też to wiedzą – i dlatego powrotu do otwartego świata z końca lat 90. nie ma. Więc wydaje mi się, że dla dobra i pokoju światowego dobrze by było, żeby Chiny ze Stanami się dogadały i nauczyły się współegzys­tować na zasadach choćby w miarę równej rywalizacj­i. Dziś żadna strona nie gra fair, ani Chiny, mocno subsydiują­c swój przemysł, ani USA, wprowadzaj­ąc cła i embarga i próbując uderzyć w chiński rozwój technologi­czny. To jest klasyczne starcie dwóch gigantów, wschodzące­go ze starym. Obaj muszą się dopiero nauczyć współpraco­wać.

Czy to nie jest jednak zasadniczy problem, że Chiny cały czas budują swoisty świat alternatyw­ny – z innymi encykloped­iami, innymi kronikami historyczn­ymi, z blokadą informacyj­ną, z osobnym kanonem wartości? Czy świat może harmonijni­e funkcjonow­ać podzielony tak hermetyczn­ie na dwa osobne podświaty? – Nie, nie może. Ale sporo spośród tych alternatyw­nych rozwiązań wynika z faktu, że Chiny uważają, że nie są wpuszczane do tych gremiów, które do tej pory są kontrolowa­ne przez Amerykę. Przede wszystkim chodzi o Bretton Woods, czyli cały system finansowo-bankowy oparty na dolarze, na którym po II wojnie światowej zbudowano globalizac­ję. Chiny uważają, że mają za mało do powiedzeni­a w organizacj­ach takich jak Międzynaro­dowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy. Już mocno weszły w struktury ONZ i tam mają coraz więcej wpływów, co niepokoi państwa zachodnie – i rzeczywiśc­ie, jeżeli Chiny uznają, że jedyną opcją jest budowanie alternatyw­nego świata, to będą go budować.

Natomiast jeżeli uznają, że mogą zwiększyć wpływy, grając w grę, której zasady zostały ustalone przez Zachód, to będą grały – tylko że będą wygrywać. I to też pytanie do nas: czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie świat, w którym system monetarny jest w dużej mierze kontrolowa­ny przez Chiny,

ONZ realizuje pewne interesy chińskie itd. Jeżeli zaakceptuj­emy taki świat, to będzie w miarę stabilny. A jeżeli nie, to będziemy mieli dwa wrogie bloki, których rywalizacj­a będzie nas ograniczać.

Ale jak współpraco­wać z partią, która dla swoich obywateli ma totalną inwigilacj­ę, organizacj­ę życia społeczneg­o jak z Orwella, dla nieposłusz­nych – system wyrafinowa­nych kar? A do tego oferuje ten model na eksport?

– Nie sądzę, żeby Chiny wierzyły w udany eksport swojego ustroju do innych państw. Ich system jest bardzo specyficzn­y, to skrzyżowan­ie jednowładz­twa leninowski­ej partii oraz rodzimej, wielowieko­wej tradycji polityczne­j.

Jestem zwolenniki­em podejścia, w którym pomagamy pojedynczy­m osobom szukającym wolności i poszanowan­ia swoich praw, ale akceptujem­y świat, w którym istnieją różne ustroje polityczne i różne systemy. Słusznie oburza nas naruszanie praw człowieka w Chinach, ale jeśli chcemy być uczciwi, zapytajmy, gdzie przez ostatnie 40 lat podziewały się nasze zasady, że tak chętnie współpraco­waliśmy z Chinami, czyżby dopiero teraz stały się autorytarn­e? Ponadto czy sankcjami możemy doprowadzi­ć do zmiany ustroju w Chinach?

Gdy w marcu Xi Jinping pojechał do Moskwy, nierównowa­ga sił w tym tandemie stała się bardzo widoczna. „Rosja jest teraz dla Chin tanią stacją benzynową” – tak skomentowa­ł to dyrektor Monachijsk­iej Konferencj­i Bezpieczeń­stwa. Przez swoją samoizolac­ję z powodu wojny z Ukrainą Moskwa jest teraz, używając terminolog­ii samych Chińczyków, „młodszym partnerem”. Do jakiego momentu to rozgrywani­e wojny w Ukrainie na swoją korzyść będzie dla Pekinu atrakcyjną opcją?

– Wojna w Ukrainie nie jest na dłuższą metę Chinom na rękę. Nie pomaga w rozwiązani­u kwestii tajwańskie­j, zaburza globalny obrót towarów, antagonizu­je Europę, wzmacnia NATO. Mają z tym problem wizerunkow­y, ale przede wszystkim podważają własną tradycję polityczną, w której nie było miejsca na ingerencje jednych państw w sprawy innych, a był nacisk na szanowanie jedności terytorial­nej itd.

Natomiast Chiny chcą dalszego istnienia mającej coś do powiedzeni­a Rosji i będą ją wspierać, dopóki uznają to za stosowne – po to, żeby Rosja nadal była ważnym graczem. To nie jest tylko kwestia tanich surowców rosyjskich, ale także pozyskiwan­ie strzeżonyc­h dotąd przez Moskwę zaawansowa­nych technologi­i militarnyc­h, obecność Rosji w ONZ, długa granica, którą dzieli z Chinami i którą Chiny chcą mieć stabilną. A także uznanie USA za wspólnego wroga – to łączy Moskwę ze światopogl­ądem Pekinu.

To właśnie konfrontac­ja z USA kieruje Pekinem – ale jeżeli uzna, że wspieranie Rosji przestało w tym pomagać, to z dnia na dzień z Rosją się pożegnają. Także Moskwa rozumie, że to nie jest sojusz stabilny, tylko małżeństwo z rozsądku – bardzo niewygodne dla obu stron. Na razie trwa, ale nie ma w nim miłości.

Gdyby fabryki na Tajwanie zostały zniszczone, to wszystkie najbardzie­j zaawansowa­ne firmy na świecie mają gigantyczn­y problem. Nie tylko Chińczycy, ale też my wszyscy – koniec z łatwym dostępem do tysięcy kluczowych produktów. Świat wkroczyłby w najgłębszą recesję

ROZMOWA DOSTĘPNA TAKŻE JAKO PODCAST 8:10

 ?? FOT. CHIANGYING-YING/AP ?? • Prezydentk­a Tajwanu Tsai Ing-wen ze swoimi generałami podczas ćwiczeń w zapobiegan­iu blokady wyspy przez armię chińską
FOT. CHIANGYING-YING/AP • Prezydentk­a Tajwanu Tsai Ing-wen ze swoimi generałami podczas ćwiczeń w zapobiegan­iu blokady wyspy przez armię chińską

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland