CZY MOŻEMY DOGADAĆ SIĘ Z CHINAMI? POWINNIŚMY
Jesteśmy teraz jak dwa wielkie goryle patrzące na siebie przez dziurkę od klucza. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Właśnie wróciłem z Chin, gdzie byłem po raz pierwszy od wybuchu pandemii. Powrót do Pekinu przypomniał mi pierwszą zasadę dziennikarstwa: nie jedziesz, nie wiesz. Stosunki między naszymi krajami pogorszyły się tak bardzo i tak szybko, w znacznym stopniu ograniczyły się też nasze kontakty – w Chinach zostało niewielu amerykańskich reporterów, a nasi przywódcy prawie nie rozmawiają – że jesteśmy teraz jak dwa wielkie goryle patrzące na siebie przez dziurkę od klucza. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Niedawna wizyta w USA prezydentki Tajwanu Tsai Ing-wen – skłoniło to Pekin do zorganizowania u wybrzeży Tajwanu ćwiczeń z użyciem ostrej amunicji oraz ponownego ostrzeżenia, że pokój i stabilizacja w Cieśninie Tajwańskiej są nie do pogodzenia z jakimikolwiek aspiracjami Tajwanu do formalnej niepodległości – była kolejnym przypomnieniem tego, jak gorąca panuje tam atmosfera. Najmniejszy błąd którejś ze stron może doprowadzić do wybuchu wojny amerykańsko-chińskiej, przy której rosyjsko-ukraińska wyglądałaby jak sąsiedzka kłótnia.
To jeden z wielu powodów, dla których warto wrócić do Pekinu i móc obserwować Chiny przez otwór większy niż dziurka od klucza. Udział w China Development Forum, dorocznym pekińskim forum liderów lokalnego i globalnego biznesu, ważnych chińskich polityków, dyplomatów i dziennikarzy, przypomniał mi pewne stare, istotne prawdy, ukazując w nowym, zdumiewającym świetle to, co tak naprawdę trapi stosunki amerykańsko-chińskie.
To, co nowe, ma wiele wspólnego z coraz ważniejszą rolą zaufania lub jego braku w stosunkach międzynarodowych, bo wiele towarów i usług, które Stany Zjednoczone i Chiny sprzedają sobie nawzajem, ma dziś cyfrowy charakter, a więc podwójne zastosowanie – mogą być zarówno bronią, jak i narzędziem. I właśnie dziś, kiedy zaufanie między Stanami a Chinami stało się ważniejsze niż kiedykolwiek, bardziej niż kiedykolwiek go brakuje. To zły trend.
Powrót do Pekinu przypomniał mi również, ilu ludzi tam poznałem i polubiłem przez trzy dekady reporterskich wizyt – ale proszę nie mówić nikomu w Waszyngtonie, że to powiedziałem. Trwa bowiem swego rodzaju rywalizacja między Demokratami i Republikanami o to, kto ostrzej mówi o Chinach. Po prawdzie ostatnio oba kraje tak bardzo zdemonizowały się nawzajem, że łatwo zapomnieć, ile nas łączy jako ludzi. Nie znam też żadnego dużego kraju po Stanach Zjednoczonych prócz Chin, który miałby mocniej zakorzenioną protestancką etykę pracy i naturalnie kapitalistyczne predylekcje.
Powrót przypomniał mi wreszcie ogromne znaczenie tego, co Chiny zbudowały od otwarcia się na świat w latach 70., a nawet od wybuchu pandemii w 2019 r. Partia komunistyczna skuteczniej niż kiedykolwiek kontroluje społeczeństwo dzięki policyjnemu nadzorowi i cyfrowym systemom monitoringu – technologia rozpoznawania twarzy jest wszechobecna. Partia rozprawia się z wszelkimi próbami kwestionowania jej rządów i zakresu władzy prezydenta Xi Jinpinga. Dzisiaj bardzo trudno przyjezdnemu komentatorowi skłonić kogokolwiek do rozmowy – wysokiego urzędnika czy baristę ze Starbucksa. Jeszcze dziesięć lat temu wyglądało to inaczej.
To powiedziawszy, pozbądźmy się złudzeń. Władza komunistów jest też efektem ciężkiej pracy i oszczędności Chińczyków, które umożliwiły partii i państwu stworzenie infrastruktury na wysokim poziomie i udogodnień publicznych, dzięki którym chińskiej klasie średniej i niższej żyje się coraz lepiej.
Zwłaszcza Pekin i Szanghaj są dziś miastami przyjaznymi człowiekowi, zanieczyszczenie powietrza przestało być w dużej mierze problemem, powstało też wiele nowych zielonych przestrzeni. Jak donosił w 2021 r. mój kolega z „New York Timesa” Keith Bradsher, Szanghaj założył ostatnio 55 nowych parków, a w planach ma jeszcze prawie 600.
Keith, jeden z nielicznych amerykańskich reporterów, którzy przemieszkali w Chinach kontynentalnych prawie trzy lata rygorystycznej polityki „zero COVID”, zwrócił mi uwagę, że w 900 chińskich miastach i miasteczkach funkcjonuje dziś szybka kolej umożliwiająca niewiarygodnie tanie i wygodne podróżowanie do najodleglejszych rejonów. Przez minione 23 lata w USA powstała zaledwie JEDNA linia szybkiej kolei – Acela, obsługująca 15 przystanków między Waszyngtonem a Bostonem.
Nie chcę przez to powiedzieć, że szybkie pociągi są lepsze od wolności. Chodzi o przypomnienie, że chińska stabilizacja jest wytworem tyle coraz bardziej rozbudowanego państwa policyjnego, ile działań rządu, który stale podnosi standard życia. Dla tego reżimu kluczowa jest zarówno absolutna kontrola, jak i modernizacja kraju.
Lot z nowojorskiego lotniska JFK na lotnisko w Pekinie przenosi Amerykanina z zatłoczonego dworca autobusowego do disnejowskiej krainy jutra. Dlatego chce mi się płakać na myśl o czasie, jaki zmarnowaliśmy przez ostatnie osiem lat, rozmawiając o fałszywym budowniczym kraju nazwiskiem Trump.
CHATGPT OSZCZĘDZA CZAS PRZY ROZPRAWKACH IDEOLOGICZNYCH
Pierwszego dnia w Pekinie rozmawiałem z chińską studentką. Jej pierwsze pytanie nawiązywało do mojej książki: „Panie Friedman, czy świat nadal jest płaski?”.
Wyjaśniłem, dlaczego według mojej definicji jest on bardziej płaski niż kiedykolwiek – że dzięki stałemu rozwojowi środków łączności i cyfryzacji więcej osób może rywalizować, komunikować się i współpracować nad większą liczbą problemów za mniejsze pieniądze, z większej niż dotąd liczby miejsc. Za mego pobytu w Pekinie uderzyło mnie to, jak mocno skomunikowani są wykształceni Chińczycy i jak łatwo obchodzą dziś cyfrowe firewalle.
Miałem wrażenie, że nie całkiem ją przekonałem. Przeszliśmy do innych tematów, a wtedy ona rzuciła: „Ja po prostu użyłam ChataGPT”.
Odparłem: „Używa pani ChataGPT z Pekinu i pyta mnie, czy świat jest nadal płaski?”.
Faktycznie, po Pekinie krążą opowieści o tym, że wielu młodych Chińczyków, żeby nie tracić czasu, zaczęło używać ChataGPT do pisania obowiązkowych wypracowań na tematy ideologiczne.
To zabawne, my tu się martwimy o stan lotniska JFK i obawiamy, że Chiny zdystansują nas w wyścigu po AI, tymczasem amerykański zespół OpenAI wymyśla wiodące w świecie narzędzie przetwarzania języka naturalnego, umożliwiające użytkownikowi prowadzenie ludzkich rozmów, zadawanie dowolnych pytań i uzyskiwanie wyrafinowanych odpowiedzi w każdym ważniejszym języku, w tym po mandaryńsku.
Chiny szybko zdobyły przewagę w pracach nad AI w dwóch dziedzinach – technologii rozpoznawania twarzy i historiach choroby – bo praktycznie nie ma tam żadnej ochrony prywatności, co pozwala tworzyć ogromne bazy danych w celu szukania wzorców dla algorytmów uczenia maszynowego.
Jednak generatywna AI, taka jak ChatGPT, umożliwia każdemu – od rolnika po profesora uniwersytetu – zadawanie dowolnych pytań na dowolne tematy we własnym języku. Może to stworzyć duży problem dla Chin, które będą musiały wbudować wiele barier w swoje generatywne systemy AI, żeby ograniczyć zakres pytań, które mogą zadawać chińscy obywatele, i tego, co może im odpowiedzieć algorytm. Jeśli nie można spytać systemu, o co się chce, np. co stało się na placu Tiananmen 4 czerwca 1989 r., i jeśli nasza AI będzie próbowała ustalić, co, gdzie i kogo ocenzurować, spadnie jej efektywność.
– ChatGPT skłania niektórych do pytania, czy USA znów się podniosą jak w latach 90. – powiedział mi chiński politolog Dingding Chen.
„ROZUMIEM WASZE UCZUCIA. PRZEZ STO LAT BYLIŚCIE PIERWSI, A TERAZ SPADACIE NA DRUGĄ POZYCJĘ”
Z tych powodów popularną rozrywką elit w obu naszych krajach stały się rozważania na temat zmieniającego się stosunku sił między Ameryką a Chinami. Na przykład dzięki mediom społecznościowym wielu Chińczyków zapoznało się z fragmentami przesłuchania 23 marca na Kapitolu, podczas którego członkowie Kongresu przepytywali – a właściwie strofowali i pouczali – dyrektora naczelnego TikToka Shou Chew, twierdząc, że jego filmy szkodzą zdrowiu psychicznemu amerykańskich dzieci.
Jeden z najpopularniejszych chińskich blogerów Hu Xijin, mający prawie 25 mln obserwujących na Weibo (chiński odpowiednik Twittera), opowiadał mi, jak bardzo obraźliwe było dla Chińczyków to przesłuchanie, szeroko i szyderczo komentowane w chińskiej sieci.
Tyle powiedziawszy, dodajmy, że YouTube jest zakazany w Chinach od 2009 r., więc nie tylko my boimy się popularnych aplikacji.
– Rozumiem wasze uczucia. Przez sto lat byliście pierwsi, a teraz Chiny rosną i mają
potencjał, żeby was wyprzedzić, i to nie jest dla was łatwe – powiedział mi Hu. – Nie powinniście jednak powstrzymywać rozwoju Chin. W końcu nie dacie rady. Jesteśmy dość inteligentni, pracowici i mamy 1,5 mld ludzi.
– Nigdy nie sądziliśmy, że stosunki Chiny – USA będą kiedykolwiek tak złe – mówił przed prezydenturą Trumpa. – Teraz stopniowo akceptujemy tę sytuację, większość Chińczyków uważa, że nie ma szans na lepsze relacje. Uważamy, że będą one coraz gorsze, i mamy tylko nadzieję, że nie dojdzie do wojny.
Takie powtarzające się rozmowy jak ta sprawiły, że zacząłem pytać amerykańskich, chińskich i tajwańskich inwestorów, analityków i polityków o coś, co dręczy mnie od jakiegoś czasu – o co właściwie walczą ze sobą Ameryka i Chiny?
Słysząc moje pytanie, wielu się zawahało. I wielu odpowiadało coś w rodzaju: „Nie mam pewności, ale wiem, że to ICH wina”.
Jestem pewien, że taką samą odpowiedź dostałbym w Waszyngtonie.
RYWALIZACJA POŁĄCZONYCH SYSTEMÓW
Natomiast prawdziwa odpowiedź jest o wiele głębsza i bardziej złożona niż jedno słowo: „Tajwan”, lub trzy słowa: „autokracja kontra demokracja”. Spróbujmy dotrzeć do kolejnych jej warstw.
Erozja stosunków amerykańsko-chińskich ma stary, oczywisty powód, jakim jest tradycyjna rywalizacja między wielkimi mocarstwami, z których jedno jest obecnie na szczycie, a drugie rośnie, lecz towarzyszy temu wiele zwrotów akcji, które nie zawsze widać gołym okiem.
Oczywistym powodem jest to, że Chiny i Ameryka chcą zdobyć ekonomiczną i militarną przewagę, by móc ukształtować reguły gry w XXI w. w sposób jak najkorzystniejszy dla ich systemów gospodarczych i politycznych. Jedną z tych spornych reguł, którą Ameryka uznała, ale nie poparła, są roszczenia Chin do Tajwanu jako części „jednych Chin”.
Jako że ta reguła jest sporna, będziemy nadal zbroić Tajwan, by uniemożliwić Pekinowi zajęcie wyspy, zniszczenie tamtejszej demokracji i wykorzystanie jej jako bazy wypadowej do zdominowania reszty Azji Wschodniej. A Chiny będą żądać zjednoczenia – w ten czy inny sposób.
Jednym ze zwrotów akcji jest to, że ta typowa rywalizacja mocarstw toczy się pomiędzy narodami gospodarczo równie splecionymi, jak nici DNA. Dlatego ani Chiny, ani Ameryka nigdy nie miały takiego jak teraz rywala.
Ameryka potrafiła radzić sobie z nazistowskimi Niemcami, potęgą równą jej gospodarczo i militarnie, ale taką, z którą nie mieliśmy silnych więzi ekonomicznych. Ameryka umiała postępować ze Związkiem Radzieckim, równym jej militarnie, lecz w żadnej mierze pod względem gospodarczym – krajem, z którym nie mieliśmy praktycznie żadnych więzi gospodarczych.
Chiny podobnie: przez kilka tysięcy lat uważały siebie za kraj położony w środku świata – stąd nazwa własna Zhong Guo, Państwo Środka, chronione ze wszystkich stron przez góry, pustynie i morza, często dominujące nad państwami ościennymi, a zarazem zazdrośnie strzegące własnej kultury. Tak było do XIX w., kiedy wielokrotnie najeżdżały je silniejsze mocarstwa – Wielka Brytania, Francja, Rosja i Japonia.
Jednak w naszych czasach Chiny – podobnie jak Ameryka – nigdy nie miały do czynienia z kimś naprawdę równym im gospodarczo i militarnie, z kim byłyby jeszcze silnie splecione przez handel i inwestycje.
Jak silny to splot? Ulubionym narzędziem Amerykanów jest iPhone składany głównie w Chinach, a ulubionym zagranicznym celem chińskich studentów – obecnie około 300 tys. – była do niedawna Ameryka. Dlatego dochodzi do dziwnych sytuacji, np. jeden kraj zestrzeliwuje balon wywiadowczy drugiego tuż po tym, kiedy oba – w 2022 r. – ustanawiają rekord w obrotach dwustronnych.
FENOMEN PODWÓJNEGO ZASTOSOWANIA
Inna nowość i powód, dla którego trudno powiedzieć dokładnie, o co walczymy, ma wiele wspólnego z nagłym wzrostem w relacjach międzynarodowych słabo uchwytnej kwestii zaufania – i jego braku.
To produkt uboczny naszego nowego technologicznego ekosystemu, w którym coraz więcej urządzeń i usług, z których korzystamy i którymi handlujemy, wykorzystuje mikroprocesory i oprogramowanie, łącząc się z bazami danych w chmurze za pomocą szybkiego internetu. Po digitalizacji i połączeniu tak wielu produktów i usług wiele z nich zyskało „podwójne zastosowanie”. To technologie, które można łatwo przekształcić z narzędzi cywilnych w broń wojskową i odwrotnie.
W czasach zimnej wojny można było jednoznacznie nazwać myśliwiec bronią, a telefon narzędziem. Kiedy jednak coraz więcej rzeczy wyposażamy w zdolność wyczuwania, digitalizacji, łączenia, przetwarzania, uczenia się, dzielenia się z innymi i działania w coraz liczniejszych urządzeniach – od telefonu z GPS-em przez samochód po toster i ulubioną aplikację – wszystkie one zyskują podwójne zastosowanie, są bronią lub narzędziem zależnie od tego, kto kontroluje działające w nich oprogramowanie i kto dysponuje danymi, które przekazują.
Dzisiaj tylko kilka linijek kodu odróżnia autonomiczny samochód od autonomicznej broni. I jak widzimy w Ukrainie, smartfonem może posłużyć się babcia, żeby zadzwonić do wnuków lub do ukraińskiej jednostki odpalającej rakiety, której poda współrzędne GPS rosyjskiego czołgu stojącego na jej podwórku.
To prowadzi do jeszcze dziwniejszych zwrotów akcji. Myślę choćby o tym, jak w kilku jednostkach armii amerykańskiej zakazano instalowania TikToka na służbowych smartfonach i komputerach. To z pewnością pierwszy przypadek zakazania przez Pentagon apki używanej głównie do dzielenia się ruchami tanecznymi. Jednak realna jest obawa, że silnie uzależniający algorytm TikToka ma podwójne zastosowanie i może zostać wykorzystany przez chiński wywiad do gromadzenia danych o naszej młodzieży – ponad 150 mln Amerykanów pobrało tę aplikację! – żeby programować jej mózgi, szerzyć dezinformację i zbierać dane, które pewnego dnia mogą zostać wykorzystane do szantażu.
Zwrotów akcji wciąż przybywa. Przez jakieś 30 lat po otwarciu się Pekinu na handel ze światem, od lat 1978-79 poczynając, Chiny sprzedawały Ameryce to, co nazywam produktami płytkimi, jak buty, skarpetki, koszule i panele słoneczne.
Tymczasem Ameryka i Zachód sprzedawały Chinom to, co nazywam produktami głębokimi, które wnikały w ich system i miały podwójne zastosowanie – oprogramowanie, mikroprocesory, pasma przenoszenia, smartfony i roboty. Chiny musiały kupować nasze produkty głębokie, bo do niedawna nie umiały produkować ich same.
Dopóki Chiny sprzedawały nam głównie produkty płytkie, nie przejmowaliśmy się specjalnie ich ustrojem – tym bardziej że przez pewien czas wydawało się, że kraj powoli, ale systematycznie integruje się ze światem, z każdym rokiem posuwając się nieco w stronę otwartości i transparencji. Łatwo i wygodnie mogliśmy więc odłożyć na bok niektóre nasze obawy o ciemne strony ich systemu politycznego.
Potem jednak, jakieś osiem lat temu, rozległo się pukanie do naszych drzwi, za którymi stał chiński sprzedawca. „Cześć, nazywam się pan Huawei i robię telefony 5G lepsze od wszystkiego, co macie. Instaluję go na całym świecie i nie chciałbym cię pominąć, Ameryko”.
Sprzedawcom z Huawei i z innych wschodzących chińskich firm high-tech Ameryka odpowiedziała mniej więcej tak: „Kiedy sprzedawaliście nam same płytkie produkty, nie obchodziło nas, czy macie ustrój autorytarny, libertariański czy wegetariański – po prostu kupowaliśmy. Teraz chcecie sprzedać nam produkty głębokie, które mają podwójne zastosowanie i wnikną głęboko do naszych domów, sypialni, fabryk, chatbotów i infrastruktury miejskiej, a my nie mamy do was zaufania. Chcemy więc zakazać Huawei, wolimy kupić drożej systemy telekomunikacyjne 5G od skandynawskich firm, którym ufamy – od Ericssona i Nokii”.
MIKROCZIPY NOWĄ ROPĄ
Rola zaufania w stosunkach międzynarodowych i handlu wzrosła gwałtownie z jeszcze jednego powodu: w miarę cyfryzacji i elektronizacji kolejnych produktów i usług zainstalowane w nich wszystkich mikroczipy stały się nową ropą. Są dla gospodarki XXI w. tym, czym była napędzająca XIX i XX w. ropa naftowa.
Tak więc dziś kraj lub kraje produkujące najszybsze, najpotężniejsze i najbardziej energooszczędne mikroprocesory potrafią konstruować największe komputery i dominować w gospodarce i wojskowości.
Ale jest w tym pewien szkopuł. Fizyka tworzenia zaawansowanych układów logicznych jest niezwykle skomplikowana – ludzki włos ma grubość 90 tys. nanometrów, a najlepszy na świecie masowy producent zaawansowanych układów scalonych wytwarza dziś tranzystory o rozmiarze 3 nanometrów – więc żaden kraj ani firma nie obsłuży całego łańcucha dostaw. Trzeba brać co najlepsze zewsząd, a powstający łańcuch dostaw jest tak spleciony, że wszyscy jego uczestnicy muszą ufać sobie w najwyższym stopniu.
Chiny nie muszą daleko szukać przykładu. Po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej mieści się największa na świecie firma produkująca układy scalone – Taiwan Semiconductor Manufacturing Company, TSMC.
Z Pekinu pojechałem na Tajwan, gdzie spędziłem popołudnie z szefami tej firmy w jej siedzibie w Hsinchu Science Park, półtorej godziny jazdy na południe z Tajpej. Na pytanie, na czym polega sekret pozwalający TSMC wytwarzać 90 proc. najbardziej zaawansowanych układów na świecie – podczas gdy Chiny, które mówią tym samym językiem i dzielą z nimi kulturę, robią ich zero – odpowiadają jednym słowem: „zaufanie”.
TSMC jest fabryką półprzewodników, co oznacza, że otrzymuje projekty od najbardziej zaawansowanych firm świata, takich jak Apple, Qualcomm,
Nvidia, AMD, i zamienia je w układy scalone wykonujące różne funkcje przetwarzania. Firma składa klientom dwie uroczyste przysięgi: TSMC nigdy nie będzie z nimi konkurować, projektując własne czipy i nigdy nie udostępni projektu jednego klienta innemu.
– Nasza działalność polega na obsłudze wielu konkurujących ze sobą klientów – wyjaśnia wiceprezes ds. rozwoju biznesu w TSMC Kevin Zhang. – Zobowiązujemy się, że wewnątrz firmy nasi pracownicy obsługujący klienta A nigdy nie przekażą swojej wiedzy klientowi B.
Jednak współpracując z wieloma zaufanymi partnerami, firma wykorzystuje ich coraz bardziej złożone projekty do samodoskonalenia, a im staje się lepsza, tym bardziej zaawansowane projekty może brać na warsztat. Wymaga to ścisłej współpracy TSMC z tysiącem kluczowych lokalnych i globalnych kooperantów.
– Nasi klienci są bardzo wymagający – dodaje Zhang. – Każdy ich produkt musi spełniać szczególne wymagania. Klienci mówią nam, co chcą zrobić, i razem ustalamy, jak TSMC zaprojektuje produkcję, by osiągnąć cel. Fizyka wytwarzania układów scalonych staje się coraz bardziej ekstremalna. Skala inwestycji klientów stale rośnie, więc żeby maksymalizować wytwarzaną moc obliczeniową, muszą zacieśniać współpracę z nami. Muszą nam zaufać – ciągnie Zhang.
Chiny mają swoją, w części państwową fabrykę – Semiconductor Manufacturing International Corporation – ale żaden globalny projektant układów scalonych nie powierzy SMIC swoich najbardziej zaawansowanych projektów, pozostaje więc ona co najmniej dekadę w tyle za TSMC.
Oto dlaczego erozja stosunków amerykańsko-chińskich nie ogranicza się do coraz ostrzejszego sporu o Tajwan. Jej powodem jest też to, że w chwili, gdy zaufanie nabrało aż takiego znaczenia w relacjach międzynarodowych i handlu, Chiny zmieniły trajektorię. Jako partner tracą zaufanie właśnie wtedy, gdy najważniejsza technologia XXI w. – produkcja półprzewodników – wymaga go w bezprecedensowym stopniu, a coraz więcej urządzeń i usług zyskuje podwójne zastosowanie.
DLACZEGO CHINY TRACĄ NASZE ZAUFANIE?
Kiedy epoka izolacji Chin i wewnętrznych wstrząsów pod rządami Mao Zedonga skończyła się wraz z jego śmiercią w 1976 r., Deng Xiaoping, następca, dokonał zwrotu o 180 stopni. Wprowadził zasadę kolektywnego kierownictwa i kadencyjności najwyższych przywódców. Postawił też na pragmatyzm – cokolwiek napędza wzrost gospodarczy, jest ważniejsze od komunistycznej ideologii – ukrywając jednocześnie rosnącą siłę Chin.
W czasach Denga i jego następców – w latach 80., 90. i na początku XXI w. – Pekin zacieśniał więzi gospodarcze i edukacyjne z USA. Dzięki temu Chiny weszły do Światowej Organizacji Handlu, jednak pod warunkiem stopniowego wycofania się z merkantylistycznej polityki dotowania państwowych gałęzi przemysłu i stopniowego otwarcia się na zagraniczne inwestycje i kapitał, tak samo jak świat otworzył się na chiński eksport.
Jednak Xi Jinping, który objął stanowisko najwyższego przywódcy w 2012 r., wydawał się zaniepokojony skutkami otwarcia się Chin na świat, kolektywnego kierownictwa i pędu ku połowicznemu kapitalizmowi oraz skalą korupcji szerzącej się w partii i w Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, ze szkodą dla legitymacji rządzącej partii.
Xi skupił więc scentralizowaną władzę w swoich rękach, zniszczył wszystkie lenne księstwa stworzone przez osoby kierujące różnymi agencjami rządowymi i sektorami gospodarki i przywrócił kontrolę partii komunistycznej nad wszelką biznesową, naukową i społeczną działalnością, wdrażając wszechobecne technologie nadzoru. Wszystko to zawróciło Chiny z konsekwentnej, jak się wydawało, drogi ku większej otwartości, a nawet poluzowaniu cenzury prasy.
Xi de facto odszedł od polityki Denga – pełnego uwolnienia sektora prywatnego – skupiając się na kreowaniu narodowych liderów gospodarki, którzy mogliby zdominować wszystkie kluczowe gałęzie przemysłu, od AI przez komputery kwantowe po lotnictwo i kosmonautykę, i dbając zarazem o obecność komórek partyjnych w ich kierownictwie i wśród personelu.
Kiedy zaś amerykańscy urzędnicy ds. handlu powiedzieli: „Chwileczkę, zobowiązaliście się wobec WTO, że ograniczycie państwowe dotacje dla przemysłu, dotrzymajcie słowa”, Chiny odparły: „Dlaczego mamy trzymać się waszej interpretacji zasad? Wyrośliśmy i możemy interpretować je po swojemu. My jesteśmy duzi, wy spóźnieni”.
Dodajmy do tego zatajenie wiedzy o pochodzeniu wirusa COVID-19, zdławienie demokratycznych swobód Hongkongu i represje wobec muzułmańskich Ujgurów w Xinjiangu, żądanie panowania nad Morzem Południowochińskim, coraz częstsze grożenie Tajwanowi, dusery wobec Putina, który niszczy Ukrainę, dążenie Xi do dożywotniej prezydentury, jego strzelanie w kolano własnym przedsiębiorcom hi-tech, dalsze ograniczanie wolności słowa i zdarzające się porwania czołowych chińskich biznesmenów.
Wszystko to miało jeden poważny skutek – wszelkie zaufanie w relacjach z Zachodem, jakie Chiny wypracowywały od końca lat 70., wyparowało dokładnie w tym historycznym momencie, kiedy wspólnota wartości stała się ważniejsza niż kiedykolwiek dotąd, w świecie głębokich produktów podwójnego przeznaczenia wykorzystujących software, łączność i mikroprocesory.
Jednocześnie dla Zachodu, a w szczególności dla USA, nieporównanie ważniejsze stało się to, że ta rosnąca potęga – z którą handlowaliśmy urządzeniami cyfrowymi i aplikacjami podwójnego zastosowania – jest autorytarna.
CHINY IDĄ NA SWOJE
Pekin ze swej strony argumentuje, że gdy Chiny – z takimi produktami głębokimi jak 5G – wzmocniły się jako globalny konkurent, USA po prostu nie umiały sobie z tym poradzić i postanowiły wykorzystać swoją kontrolę nad zaawansowaną produkcją półprzewodników i innymi produktami hi-tech eksportowanymi przez Amerykę i jej sojuszników, by mieć pewność, że zawsze będą widziały Chiny we wstecznym lusterku.
Pekin wymyślił więc nową strategię tzw. podwójnego obiegu: wykorzystajmy potencjał inwestycyjny państwa, zróbmy wszystko, co w naszej mocy, u siebie, żeby uniezależnić się od świata, wykorzystajmy też nasze zdolności produkcyjne, żeby uzależnić świat od naszego eksportu.
Zdaniem Chińczyków wielu amerykańskim politykom nagle bardzo się spodobało zrzucenie winy za problemy ekonomiczne amerykańskiej klasy średniej nie na braki w wykształceniu, słabą etykę pracy, automatyzację i grabież, jakiej dopuściły się w 2008 r. elity finansowe, tylko na chiński eksport do Ameryki.
Wedle Pekinu Chiny stały się dla Ameryki poręcznym straszakiem. Co więcej, w szale obwiniania Pekinu o wszystko Kongres zaczął lekkomyślniej promować niepodległość Tajwanu.
Według starszego rangą członka administracji podczas listopadowego szczytu na Bali Xi powiedział prezydentowi Bidenowi mniej więcej tyle: „Nie będę przywódcą Chin, który straci Tajwan. Jeśli mnie zmusicie, będzie wojna. Nie rozumiecie, jak to jest ważne dla Chińczyków. Igracie z ogniem”.
Jednak jedno wiem na pewno: w jakimś sensie chińscy decydenci rozumieją, że ich agresywne działania na wszystkich frontach, które wymieniłem, wystraszyły w ostatnich latach zarówno świat, jak i ich własnych kreatorów postępu, i to w bardzo złym momencie.
Mówię to, bo wiem, jak często ważni chińscy politycy mówią każdemu zagranicznemu przywódcy i biznesmenowi, że Chiny są otwarte, że czekają na inwestycje. Chiny faktycznie muszą być bardziej otwarte na bezpośrednie inwestycje zagraniczne, bo prowincja desperacko potrzebuje kapitału, który zrekompensuje koszty zwalczania pandemii, oraz dlatego, że wielu Chińczykom kończą się zyski ze sprzedaży ziemi pod nowe państwowe fabryki.
Według mnie nie przypadkiem Jack Ma – założyciel Alibaby, taki chiński Steve Jobs – który w 2020 r. nagle zniknął ze sceny, kilka tygodni temu pojawił się równie nagle w państwowych mediach. Zniknął po nieporozumieniu z państwowym nadzorem, który uznał, że Ma za bardzo urósł i stał się zbyt niezależny. Jego nieobecność była szokiem dla chińskich start-upów i spowodowała spadek inwestycji.
Mogę bez oporów przyznać, że chciałbym żyć w świecie, w którym Chińczycy żyją w dobrobycie. W końcu to ponad jedna szósta mieszkańców naszej planety. Nie kupuję argumentu, że jesteśmy skazani na wojnę. Jesteśmy, owszem, skazani na rywalizację, na współpracę i na znalezienie jakiegoś sposobu pogodzenia jednego z drugim. Inaczej nas i ich czeka bardzo zły XXI wiek.
Muszę jednak przyznać, że pod pewnym względem Amerykanie i Chińczycy podobni są do Izraelczyków i Palestyńczyków – obie strony z wielkim talentem pogłębiają najgorsze lęki drugiej.
Komunistyczna Partia Chin wierzy, że Ameryka chce obalić jej rządy, co niektórzy amerykańscy politycy bez skrupułów przyznają. W razie potrzeby Pekin gotów jest więc wczołgać się do łóżka ze zbrodniarzem wojennym Putinem, byle tylko trzymać Amerykanów na dystans.
Amerykanie boją się, że komunistyczne Chiny, które wzbogaciły się dzięki globalnemu rynkowi działającemu na amerykańskich zasadach, wykorzystają nowo zdobytą siłę rynkową do jednostronnej zmiany tychże zasad na swoją korzyść. Postanowiliśmy więc skupić nasze słabnące siły na dbaniu o to, by Chińczycy w dziedzinie mikroprocesorów byli zawsze o dekadę za nami.
Nie wiem, co wystarczy, żeby odwrócić ten trend, ale chyba wiem, co jest konieczne.
Jeśli polityka zagraniczna USA nie ma na celu obalenia reżimu komunistycznego w Chinach, Stany powinny to wyraźnie powiedzieć, bo – jak się przekonałem – w Pekinie myśli inaczej dużo więcej osób niż kiedykolwiek.
A przy okazji – czystą fantazją jest w dzisiejszym świecie wiara, że Ameryka może prosperować po ekonomicznym załamaniu Chin. Podobną fantazją może być wiara, że zważywszy na wielkość chińskiego rynku, Europejczycy będą zawsze po naszej stronie. Przypomnijmy, że prezydent Francji przed chwilą kłaniał się i szurał butami w Pekinie.
Co do Chin to mogą one wmawiać sobie, ile chcą, że w ostatnich latach nie dokonały żadnego zwrotu. Nikt tego nie kupi. Chiny nigdy nie wykorzystają swojego pełnego potencjału – w tym hiperpołączonym i zdigitalizowanym świecie – póki nie pojmą, że budowanie i utrzymanie zaufania daje dziś krajom i firmom największą konkurencyjną przewagę. A z tym akurat Pekin niespecjalnie sobie radzi.
W fascynującej biografii wielkiego amerykańskiego męża stanu George’a Shultza Philip Taubman cytuje jedną z głównych maksym jego dyplomacji i życia: „Monetą królestwa jest zaufanie”. Nigdy nie było to prawdziwsze niż dziś i nigdy Chiny nie potrzebowały bardziej tej prawdy. tłum. Sergiusz Kowalski
©2023 The New York Times Company