CZUJĘ SIĘ STERRORYZOWANA
Z aborcją się udało, więc pyta: „Czy polskie państwo nie może sobie jakoś poradzić z dwoma tysiącami feministek?”. I obiecuje: „Możemy się podzielić doświadczeniami z prolajferami niemieckimi, czeskimi, słowackimi…”.
Kaja Godek, liderka i idolka polskich przeciwników aborcji, skłóciła się z Konfederacją, krytykuje PiS i osobiście prezesa Kaczyńskiego, Platformy nie cierpi z wzajemnością, a Lewica to dla niej „bolszewicy” albo „sataniści”. Jak więc utrzymuje się na topie polskiej polityki?
d kiedy zagorzali przeciwnicy, których Kaja Godek ma legion, ujawnili w sieci jej prywatny adres i numer komórki, naczelna polska „obrończyni życia” z siódmym miejscem na liście najbardziej wpływowych Polek tygodnika „Wprost” strzeże swojej prywatności. Telefon już zmieniła. Jak wyznała w „Rzeczpospolitej” w 2018 r., „na profilach aborcjonistów w mediach społecznościowych są pozakładane wątki, w których się nawołuje do fizycznej rozprawy” z jej osobą.
– Na przykład taki wpis o mnie, cytuję: „Ona gdzieś chodzi po ulicy i gdzieś kupuje w sklepie, urządźmy jej piekło!”. Czuję się sterroryzowana i naprawdę zaczynam się obawiać o bezpieczeństwo fizyczne moje i mojej rodziny. Stąd ostrożność – mówiła.
Mimo tej ostrożności coś o Godek wiemy: urodziła się wiosną 1982 r. w stolicy. Gdy była dziewczynką, chciała zostać łyżwiarką figurową, bo – jak wyznała w TV Republika – podobały się jej krótkie spódniczki (dziś nosi tylko długie, ewentualnie spodnie). Chodziła do szkoły muzycznej, grała na fortepianie, potem skończyła anglistykę, a jeszcze później – podyplomowo – zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Była świetną studentką. Po magisterce krótko pracowała w prywatnym biznesie jako asystentka prezesa dużej korporacji i z tamtych czasów zostało jej umiłowanie do marynarek. Lubi też literaturę faktu, polski jazz i Annę Marię Jopek. Ci, którzy znają ją osobiście, mówią i piszą: zorganizowana, przenikliwa, konsekwentna, władcza, typowy zodiakalny Byk, kobieta z jajami, facet w spódnicy, twardzielka.
Mężem Kai jest od kilkunastu lat inżynier Jan Godek, były doktorant i pracownik naukowy Wydziału
Mechanicznego Technologicznego Politechniki Warszawskiej, specjalista od procesów spawania oraz odporności metali na korozję. Obecnie prowadzi prywatne biuro inżynierskie przy niewielkiej uliczce opodal stołecznej Galerii Młociny.
Dziennikarz śledczy Tomasz Piątek, tropiciel rosyjskich wpływów w Polsce, zwrócił mi uwagę, że pracownia Jana Godka do niedawna działała pod wspólnym adresem z produkującą edukacyjne zabawki firmą Funtronic. Właścicielem Funtronica był z kolei Maciej Mazurkiewicz, działacz katolickiego stowarzyszenia Sternik i współpracownik Opus Dei, wcześniejszy szef firmy telekomunikacyjnej Pawła Biskupskiego, absolwenta moskiewskiego Państwowego Instytutu Transportu, który dorobił się poważnych pieniędzy na terenie Rosji.
Warte około miliona spore mieszkanie Jana i Kai Godków mieści się w tym samym rejonie co Funtronic, niedaleko Lasku Bielańskiego, na zamkniętym osiedlu złożonym z siedmiu trzykondygnacyjnych domów wielorodzinnych postawionych „tylko dla katolików”. Enklawę wierzących i praktykujących w pół drogi między dwoma katolickimi podstawówkami (przy Wóycickiego i Nocznickiego) stworzył deweloper i członek krajowej wspólnoty neokatechumenalnej Marian Piwowarczuk.
– Nie chodziło o tworzenie katolickiego getta, ale o to, by chronić dzieci przed plugastwem świata – mówił „Gościowi Niedzielnemu”. – Chcieliśmy stworzyć środowisko sąsiedzkie o spójnych wartościach, co mogłoby ułatwić przekazywanie wiary dzieciom.
Piwowarczuk, który już sprzedał swoje udziały w osiedlu (Piątek zwraca uwagę, że nowy nabywca też jest związany z Rosją), ma siedmioro dzieci. Jego lokatorzy – Godkowie – do tej pory czwórkę. Kaja urodziła kolejno: chłopca, potem dwie dziewczynki i znowu chłopca. Najstarszy syn, 15-letni, cierpi na zespół Downa. Jego mama w ciąży wiedziała o wadzie genetycznej, mimo to zdecydowała się urodzić.
– Pozostawienie przy życiu chorego dziecka pokazuje się czasem jako heroiczną decyzję, tymczasem to jest normalne zachowanie normalnego rodzica – powiedziała pięć lat po pierwszym porodzie „Gościowi Niedzielnemu”. – Ja przez długi czas byłam przekonana, że Polska jest krajem, gdzie aborcji się nie wykonuje. Łyknęłam tę propagandę, że mamy bardzo restrykcyjne prawo i wraz z Irlandią jesteśmy na mapie Europy zieloną wyspą pro-life. [Tymczasem gdy u syna] stwierdzono zespół Downa, dosłownie na tym samym oddechu zaproponowano mi „rozwiązanie” w postaci aborcji. To był podwójny szok. Raz
– że musiałam się zmierzyć z niepomyślną diagnozą, dwa – że ktoś jest gotowy moje dziecko zabić i to jest legalne. Straszna rzeczywistość. Gdy byłam drugi raz w ciąży, moja córka od początku była traktowana jak dziecko, któremu trzeba zorganizować „egzamin ze zdrowia” i dopiero jeśli go przejdzie, dać mu spokój. Lekarka [skrytykowała mnie] za decyzję o niewykonywaniu testów prenatalnych. Zabrałam jej więc sprzed nosa kartę ciąży i wyszłam w pół wizyty bez pożegnania. Byłam wtedy od kilku miesięcy w luźnym kontakcie z Fundacją Pro – Prawo do Życia. Zacieśniliśmy współpracę.
Fundację założył Mariusz Dzierżawski, rocznik 1956, warszawiak, ojciec trzech córek, z wykształcenia matematyk. Wcześniej niewierzący, po upadku komuny doznał – jak sam opowiada – religijnego objawienia. Wziął z żoną (i matką swoich dzieci) ślub kościelny, po czym zaczął wojnę z pornosami, które podówczas sprzedawano we wszystkich kioskach z prasą. Wstąpił do Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego, gdzie doszedł do stanowiska wiceprezesa, przez wiele lat kierował również powołanym przez siebie Warszawskim Komitetem Walki z Pornografią. Ten ostatni walnie przyczynił się do przyjęcia przez Sejm ustawy delegalizującej rozpowszechnianie golizny. Przepisy nie weszły w życie – nowe prawo zawetował w 2000 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski, a potem centroprawicowa koalicja Akcji Wyborczej Solidarność z Unią Wolności straciła władzę na rzecz postkomunistycznej lewicy i temat spadł z agendy. A Dzierżawski – już pokłócony z Korwin-Mikkem i UPR – zajął się zwalczaniem aborcji.
Fundacja Pro – Prawo do Życia stworzyła i pokazała w przeszło 300 polskich miejscowościach wystawę „Wybierz życie”. Na kilkunastu dużych planszach ustawianych przy centralnych deptakach albo pod kościołami przedstawiano fotosy abortowanych płodów zestawione ze zdjęciami ofiar ludobójstwa Ormian, wojen w Afryce i czystek etnicznych w byłej Jugosławii. Gdy w październiku 2012 r. dziennikarz TVP Tomasz Lis szukał kogoś z organizacji pro-life, kto mógłby zetrzeć się w jego talk-show ze zwolenniczkami legalizacji aborcji, zatrudniona przy programie researcherka zadzwoniła do Fundacji Pro, która wydelegowała do studia Kaję Godek.
W programie Lisa wystąpiły m.in. Joanna Senyszyn (SLD), Wanda Nowicka (ówcześnie Ruch Palikota), feministyczna dziennikarka Anna Dryjańska i Kaja, która opowiedziała o swojej pierwszej ciąży: – Dostałam informację, że dziecko z Downem można zabić na koszt NFZ. To pokazuje, jak w obecnej sytuacji prawnej rodzic dostaje dwa ciosy – z jednej strony informacja o chorobie, a z drugiej ta straszna decyzja, którą promuje państwo.
Fraza „zabić dziecko na NFZ” zrobiła olbrzymią karierę w prawicowej bańce. Nieznana wcześniej Godek zaczęła udzielać wywiadów, a o jej chorym synku i Fundacji
Pro pisały w lukrowanych tekstach m.in. „Echo Katolickie” i „Nasz Dziennik”. Sama Kaja – przedstawiana już w konserwatywnych mediach jako aktywistka pro-life – wystosowała list otwarty do ministra sprawiedliwości w rządzie PO-PSL Jarosława Gowina, tego, który wcześniej wyznał, że słyszy krzyk mrożonych w laboratoriach ludzkich zarodków.
„Debata dotycząca spraw zasadniczych jest warunkiem funkcjonowania zdrowej demokracji. Jedną z takich bolesnych kwestii jest dopuszczalność tzw. aborcji eugenicznej. Często spotyka się wypowiedzi, również z Pana ust, że abortowanie dzieci podejrzanych o poważną chorobę to dobry kompromis będący przejawem troski o rodziców. Dla mnie jest to przykład odrażającego barbarzyństwa. Zmusza się do heroizmu rodziców, którzy chcą przyjąć swoje niepełnosprawne dziecko, a którym otoczenie mówi, że prawo pozwala rozwiązać ten problem. Zmusza się do heroizmu lekarzy, którzy nie chcą zabijać”
– napisała Godek.
Przy okazji prezentowania antyaborcyjnych fotogramów wolontariusze Fundacji Pro zbierali podpisy pod stworzonym przez fundacyjnych prawników obywatelskim projektem ustawy „Stop aborcji” wprowadzającym zakaz przerywania ciąży „w przypadku, gdy badania prenatalne wskazują prawdopodobieństwo nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby”. W roku 2013 zebrano przeszło 400 tys. autografów – cztery razy więcej, niż wymaga prawo. Zaszczyt zaprezentowania inicjatywy posłom przypadł Kai Godek.
– Dziś w Polsce odbywa się rzeź na dzieciach z zespołem Downa – zaczęła z trybuny. – To nie wszystko: mamy w fundacji relacje kobiet, którym powiedziano, że dziecko jest obciążone poważną wadą, na przykład serca, po czym, kiedy matka nie zgodziła się na aborcję i dziecię się rodziło,
Świadkowie wspominali, że krzyk tego dziecka słychać było na korytarzach
wyszło na jaw, że wada jest możliwa do zoperowania. Aborcja musi przestać być legalna, bo dziś jest tak, że jeśli chore maleństwo zostaje zabite w okresie prenatalnym, to wszystko jest OK i nie ma żadnej możliwości zgłoszenia tego do prokuratury. To jest szeroki dostęp do dzieciobójstwa – byleby ofiara była odpowiednio mała. Lekarz, który źle wykona operację i uśmierci pacjenta, idzie do więzienia za błąd
w sztuce, natomiast jeśli aborter omyłkowo zabije zdrowe dziecko, nie ponosi żadnych konsekwencji. Padło już na tej sali stwierdzenie, że pomoc państwa dla dzieci niepełnosprawnych jest dziadowska. Owszem, jest taka również dla emerytów, rencistów, bezrobotnych, dla dzieci niedożywionych już urodzonych. Czy należałoby te wszystkie osoby pozabijać? – pytała. Posłowie PiS oraz Solidarnej Polski nagrodzili przemowę owacją na stojąco. Ci z Ruchu Palikota i lewicy już wcześniej opuścili salę. Rządząca Platforma wnioskowała o odrzucenie projektu. Przeciw opowiedziało się 233 posłów, 182 poparło „Stop aborcji”, sześcioro wstrzymało się od głosu. Zapytana, co dalej, Kaja zapowiedziała: – Nasz projekt będzie powracał, dopóki postulat powstrzymania zabijania dzieci będzie w społeczeństwie silny, a jest silny, o czym świadczą te setki tysięcy podpisów obywateli, które postanowiła zignorować partia mająca w nazwie słowo „obywatelska”.
Wyobraź sobie świat, w którym każdy człowiek ma prawo do życia. Dziecko poczyna się i rodzi całkowicie bezpieczne, dorasta w normalnej rodzinie złożonej z mamy, taty i rodzeństwa i nikt nie tłumaczy mu, że równie dobra jest rodzina z dwoma ojcami lub dwiema matkami. Takiego świata chcemy i o niego walczymy” – to motto nowej fundacji, którą Godek założyła na przełomie 2015 i 2016 r. po rozstaniu z Mariuszem Dzierżawskim. Nazwała ją Życie i Rodzina, a cele zakreśliła szerzej niż dotychczas: nie tylko walka z przerywaniem ciąży, ale też – za aktem założycielskim – „promowanie postaw prorodzinnych oraz ochrona instytucji małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny”.
Od czasu rejestracji ŻiR nieustannie prowadzi głośne kampanie wedle sprawdzonej instrukcji o. Rydzyka: „informacja – formacja – organizacja – akcja”. W społecznej robocie pomaga Kai drugi członek dwuosobowego zarządu jej fundacji Krzysztof Kasprzak, rocznik 1983, żonaty ojciec czworga dzieci, z wykształcenia historyk, absolwent kilku kierunków podyplomowych. To on koordynował zbiórkę 400 tys. podpisów, a po odrzuceniu projektu przez parlament przystąpił do kolejnej, w której pomagali m.in. Dzierżawski i mecenas Jerzy Kwaśniewski z wolontariuszami Ordo Iuris. Tym razem skompletowano około połowy miliona. Syzyfowa praca? Niekoniecznie – coś się bowiem zmieniło. Do władzy doszła Zjednoczona Prawica, a posłanka Joanna Lichocka z PiS obiecała, że żaden projekt obywatelski „nie będzie nigdy więcej odrzucany po pierwszym czytaniu”.
W tak sprzyjających warunkach kolejna nowelizacja „obrońców życia” poszła dalej: aborcja miałaby być zakazana całkowicie (z wyjątkiem bardzo rzadkich ciąż z przestępstwa), osoba winna śmierci dziecka poczętego byłaby zagrożona więzieniem do lat pięciu, osoba działająca nieumyślnie – do lat trzech. Projekt założył również wprowadzenie państwowej refundacji kosztów hospicyjnej opieki perinatalnej oraz przyspieszenie procedury adopcji w przypadku dzieci z niepełnosprawnościami. Sejmowa prezentacja znowu przypadła Godek:
– Wysoka Izbo! W sierpniu 2014 r. w szpitalu w Opolu metodą cesarskiego cięcia dokonano aborcji na dziecku z zespołem Downa. Dziecko będące na zaawansowanym etapie rozwoju ważyło około 600 gramów i oddychało. Nie udzielono mu żadnej pomocy i przewieziono na oddział noworodkowy, gdzie personel otrzymał kategoryczny zakaz ratowania jego życia. Świadkowie, którzy poinformowali o sprawie media, wspominali, że krzyk tego dziecka słychać było na korytarzach. Maleństwo umierało cztery godziny…
Na sali kompletna cisza. Godek kontynuuje:
– Obywatele kolejny raz chcą, aby ustawodawca pochylił się nad ich oczekiwaniami. Oczekują zniesienia prawa, które zezwala na rozszarpywanie, głodzenie, trucie i pozostawianie na pewną śmierć setek ludzi rocznie. A wszystko pod okiem lekarzy, których powołaniem jest wszak ratowanie życia ludzkiego. W ten sposób Polska stacza się poniżej poziomu państw cywilizowanych, a nawet totalitarnych, bo w Auschwitz-Birkenau więźniom nadawano numery obozowe i prowadzono ich ewidencję...
Tym razem – zgodnie z obietnicami PiS – projekt został przyjęty do dalszych prac w komisjach, by wrócić na posiedzenie plenarne 6 października 2016 r. Do tego czasu atmosfera zmieniła się jednak ponownie: kobiety wyszły na ulicę. W „czarny poniedziałek”, 3 października, przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych demonstrowało w 147 miejscowościach około 100 tys. osób. PiS się przestraszył. Gdy przyszło do głosowania nowelizacji, 186 posłów partii rządzącej (w tym Jarosław Kaczyński) podniosło rękę za wyrzuceniem projektu ŻiR do kosza, kilkunastu wstrzymało się lub nie głosowało, jedynie 32 poparło Godek. PO było niemal w całości przeciw zaostrzeniu prawa, Kukiz’15 niemal w całości za, reszta w kratkę.
Kaja dostała na pocieszenie Medal św. Brata Alberta i nagrodę tygodnika „Niedziela”, a oprócz tego stanowisko członka rady nadzorczej państwowych Warszawskich Zakładów Mechanicznych ze skromną pensją 3416 zł na rękę (podejmując pracę, zrezygnowała z zasiłku dla matek wychowujących niepełnosprawne dzieci). Fakt, że anglistka (choć żona inżyniera metalurga) nadzoruje warsztaty produkujące części do układów wtryskowych silników, nie uszedł uwagi lewicowych mediów. Po fali krytyki – ale dopiero w 2019 r. – walne zgromadzenie akcjonariuszy WZM podziękowało Kai za współpracę.
Wcześniej, bo jesienią 2017 r., grupa posłów PiS, Kukiz’15 oraz koła Wolni i Solidarni złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o orzeczenie, czy pochodzące jeszcze z 1993 r. przepisy zezwalające na aborcję „w przypadku dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu” są zgodne z ustawą zasadniczą. Wnioskodawcy posiłkowali się odrzuconym projektem ŻiR – niektóre sformułowania uzasadnienia po prostu przekopiowano.
W tym czasie Godek z Kasprzakiem i innymi działaczami pro-life powołali niezależnie kolejną inicjatywę – „Zatrzymaj aborcję” – po czym przywieźli do Sejmu 830 tys. nowych podpisów. Miesiąc wcześniej obywatelski kontrprojekt „Ratujmy kobiety 2017” złożyły środowiska lewicowe i feministyczne, którym udało się zgromadzić nieco ponad 200 tys. autografów. Ich nowelizacja zakładała m.in. zabiegi na żądanie do końca 12. tygodnia, ułatwienia w dostępie do środków antykoncepcyjnych (w tym wczesnoporonnych bez recepty) oraz zakaz prezentacji krwawych antyaborcyjnych fotosów w odległości mniejszej niż sto metrów od szpitali, szkół i przedszkoli.
Polska stacza się poniżej poziomu nawet państw totalitarnych, bo w Auschwitz-Birkenau więźniom nadawano numery obozowe
W styczniu 2018 r. odbyło się pierwsze czytanie obu przedłożeń. Mimo pisowskiej obietnicy nieodrzucania obywatelskich inicjatyw a priori posłowie Kukiza’15 oraz Wolnych i Solidarnych zażądali wywalenia „Ratujmy kobiety” do kosza, co nastąpiło, choć Kaczyński i 57 innych posłów PiS głosowało za skierowaniem go do komisji.
Na placu boju pozostał projekt „Zatrzymaj aborcję”, który tradycyjnie zaprezentowała z mównicy Godek: – Szanowni państwo, kiedy w latach 70. dyskutowano we Francji tzw. ustawę Veil umożliwiającą aborcję w przypadku stwierdzenia wady u dziecka, francuskie dzieci niepełnosprawne nie mogły spać po nocach, bo słyszały w radiu, co podczas debaty mówili proaborcyjni politycy. Chcę uświadomić wszystkim na tej sali, którzy próbują podważać prawo niepełnosprawnych do życia, że jesteście słuchani przez takie osoby, które mają prawa wyborcze i na pewno na was nie zagłosują. Nawet gdybyśmy mieli zupełnie dysfunkcyjną służbę zdrowia, żadnych zasiłków, żadnej pomocy dla matek, to i tak nie uprawnia do zabicia człowieka!
Oklaski z prawej strony sali.
– Padły tu pytania o rodzeństwo, o to, że musi patrzeć na chorobę i śmierć swego brata czy siostry z zespołem Downa. Mogę powiedzieć tyle, że mój syn ma już dwie siostry i nie zauważyłam, aby dziewczynki przeżywały jakąkolwiek traumę z powodu niepełnosprawności brata. Wręcz przeciwnie – mówiła dalej Godek.
Duże brawa z ław PiS i Kukiza, buczenie z lewej strony sali.
– Apeluję do państwa o dobre głosowanie, ponieważ co osiem godzin zabija się w szpitalu małe, niewinne dziecko… Także teraz, kiedy tu siedzimy – kontynuowała.
W głosowaniu po występie Godek projekt „Zatrzymaj aborcję” został przyjęty i skierowany do komisji polityki społecznej i rodziny. Przeleżał tam ponad pół roku, po czym komisja powołała do rozpatrzenia inicjatywy podkomisję specjalną.
– Powołanie tej podkomisji to zwyczajna ustawka i sposób na utopienie tematu do wyborów albo i na zawsze – mówiła rozgoryczona Godek, stojąc przed dziennikarzami w sejmowym foyer.
A u Roberta Mazurka w RMF FM dodała: – Jarosław Kaczyński jest szarmanckim człowiekiem, niezwykle kulturalnym starszym panem, ale prawda jest taka, że to on blokuje ochronę życia w Polsce. On uległ lobby aborcyjnemu, uległ lobby LGBT. To beznadziejne…
Dalsze wydarzenia pokazały jednak, że nadzieja jest. 22 października 2020 r. opanowany już całkowicie przez PiS Trybunał Konstytucyjny orzekł większością głosów, że „legalizacja zabiegu przerwania ciąży w przypadku, gdy badania prenatalne (…) wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu (…), nie znajduje konstytucyjnego uzasadnienia”.
Po ogłoszeniu werdyktu na trwającym pod Trybunałem prolajferskim wiecu współpracownicy zaczęli podrzucać Kaję Godek w górę. Rozradowana anglistka stanęła przed szpalerem dziennikarzy. – Dzisiaj Polska jest przykładem dla Europy, jest przykładem dla świata!! – wołała.
Zebrani prolajferzy skandowali: – Dzię-ku-je-my!
Kaja była przez chwilę – co można zobaczyć na nagraniu w serwisie YouTube – całkowicie szczęśliwa. Ale nie zaprzestała walki.
Wzmocniona na duchu zabrała się do lewicy, feministek i ruchu gejowsko-lesbijskiego. – Ci ludzie rozpowszechnili w sieci moje dane, przychodzą i dzwonią domofonem po 22 – stwierdziła w rozmowie z serwisem Polonia Christiana. – Oni są zdolni do wszystkiego, ponieważ nie obracają się jak my w kulturze wartości, tylko w antykulturze. Nienawidzą osób niepełnosprawnych, nienawidzą ich rodzin, nienawidzą kobiet, które są przeciw aborcji, nienawidzą życia, nienawidzą dzieci… To jest diabelski amok. Czy polskie państwo nie może sobie jakoś poradzić z dwoma tysiącami feministek? Ze zgromadzeniami satanistycznymi, które atakują kościoły? [Rządzący] sądzą, że z bolszewikami można się dogadać. Otóż nie można! – mówiła.
Podobne zdania Godek wygłaszała na antenach Telewizji Republika i Radia Maryja, ale również w mediach mainstreamowych. Jeszcze w roku 2018 w Polsat News określiła homoseksualizm jako zboczenie. Rok później, już jako eurokandydatka Konfederacji KORWiN, dodała na tej samej antenie, że wedle jej wiedzy geje adoptują dzieci „po to, by je molestować”. – Nawet film braci Sekielskich [o księżach pedofilach] potwierdza, że to właśnie geje gwałcą małe dzieci – stwierdziła.
Radykalne sądy nie pomogły: choć rozpoznawalna Godek dostała najwięcej głosów spośród konfederackich kandydatów w okręgu piątym, warszawskim (prawie 17 tys.), do europarlamentu nie weszła. W dodatku 16 aktywnych przedstawicieli środowiska LGBT (w tym stołeczni prawnicy, artyści i wykładowcy UW, a także wiceszef klubu Lewicy Krzysztof Śmiszek) pozwało ją za „zboczeńców i gwałcicieli”, żądając publicznych przeprosin. Pod koniec maja 2020 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga odrzucił pozew, uznając, że reprezentanci strony powodowej nie mają legitymacji czynnej do wniesienia sprawy. Inaczej mówiąc: Śmiszek i pozostali skarżący nie udowodnili, że słowa o gejach zboczeńcach molestujących dzieci odnoszą się personalnie do nich.
Przegrani odwołali się i w lutym 2022 r. Godek stanęła przed stołecznym sądem apelacyjnym, który dla odmiany uznał, że „nie trzeba wymienić kogoś z nazwiska, by naruszyć jego dobra osobiste” (czyli szesnastka ma legitymację procesową). W ustnym uzasadnieniu sędzia Małgorzata Kuracka uznała słowa Kai za „nieakceptowalną mowę nienawiści”, a także „szczucie jednej grupy społecznej na drugą”, po czym zwróciła sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Tymczasem sama Godek zaczęła wytaczać procesy.
Gdy 22 października 2020 r. współpracownicy podrzucali ją w górę pod siedzibą TK, za szpalerem policjantów i dziennikarzy manifestowały feministki ze Strajku Kobiet. Jedna z nich, Monika „Pacyfka” Tichy, ówczesna przewodnicząca „tęczowego” stowarzyszenia Lambda w Szczecinie (i matka niepełnosprawnego dziecka), krzyczała do rozradowanej szefowej ŻiR: – Powiedz, co zrobiłaś dla tysięcy niepełnosprawnych dzieci w Polsce! Nic nie zrobiłaś, więc wypierdalaj, kurwo, szmato jedna! Jebać Kaję Godek!
Koleżanki odpowiedziały gromkim: – Jebać i się nie bać!
W odpowiedzi Kaja złożyła prywatny akt oskarżenia z artykułu 212 paragraf 1 kodeksu karnego: „Kto pomawia inną osobę (…) o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego (…) rodzaju działalności, podlega grzywnie…”.
Proces odbył się wiosną ubiegłego roku w Szczecinie za drzwiami zamkniętymi. Kaja zeznawała z brzuszkiem – była akurat w czwartej ciąży. Sąd nie miał wątpliwości, że Tichy dopuściła się zarzucanego czynu, a kara wyniosła w sumie ponad 10 tys. zł: 1,2 tys. zł grzywny, 1 tys. zł nawiązki na PCK plus najdroższe – pokrycie kosztów wokandy.
Potem Kaja wygrała pół tuzina podobnych spraw. Hejtująca ją na Facebooku młoda gdańszczanka Anna musiała zapłacić 2 tys. zł i przesłać przeprosiny. 22-letni warszawiak Antek, który rzucił śnieżką w auto Godek, dostał 300 zł kary. Kilka postępowań skończyło się ugodami po tym, gdy przeciwnicy Kai wyrazili skruchę. Nie chciał jej wyrazić prowadzący w stolicy studio tatuażu gejowski działacz i sprzedawca wegańskich kosmetyków Rafał Łoziczonek, który zamieścił w sieci – cytuję z pozwu ŻiR – „wulgarne wideo, w jakim obrażał Kaję Godek i podawał nieprawdziwe informacje, jakoby w przeszłości dokonała ona aborcji”.
Wziąwszy pod uwagę historię Kai jako mamy dziecka z niepełnosprawnością, Sąd Okręgowy Warszawa-Praga nie miał wątpliwości: pozwany naruszył dobra strony powodowej. Kosztowało go to 5 tys. zł na rzecz fundacji
Godek i Kasprzaka plus koszty postępowania. Jako że nie zapłacił po dobroci, prawnicy ŻiR wszczęli – z początkiem maja 2023 r. – proces egzekucyjny. Dla zasady, a nie dlatego, by fundacji brakowało kasy. W pierwszym roku działalności pozyskała z darowizn niespełna 150 tys. zł, w drugim roku już ponad 600 tys., w trzecim – prawie 720 tys. Rok 2019 zamknął się kwotą blisko 1 mln zł, w kolejnym wpłynęło 1,12 mln. Za te pieniądze zorganizowano m.in. 20 kursów kształcących „obrońców życia i rodziny”, 700 ulicznych akcji antyaborcyjnych oraz znane nam już kampanie zbierania podpisów. Oboje prezesi fundacji pensji nie pobierali.
– Godek z powodzeniem gromadzi datki i zasoby, ponieważ umie zagarniać medialną uwagę – mówi mi posłanka Inicjatywy
Polskiej (składnik Koalicji Obywatelskiej), działaczka feministyczna (i córka Izabeli Jarugi-Nowackiej, posłanki lewicy, pierwszej pełnomocnik rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn, która zginęła w katastrofie smoleńskiej) Barbara Nowacka i dodaje: – Ona potrafi znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, jak choćby pod Trybunałem w dniu wiadomego orzeczenia. Stała się główną twarzą walki z prawem do wyboru i w odróżnieniu od takich osób jak Dzierżawski czy Kwaśniewski jest stale zapraszana do mediów mainstreamowych, sama się z nią spotkałam kiedyś w studiu Onetu.
– Jakie zrobiła na pani wrażenie?
– Grzeczna, spokojna, a jednocześnie wyrażająca najskrajniejsze, antykobiece poglądy. To mnie najbardziej boli, że liderką ruchu wymierzonego w prawa kobiet jest kobieta matka. Choć z drugiej strony organizacje ultraprawicowe coraz częściej wystawiają w pierwszym szeregu młode i dobrze się prezentujące kobiety…
– Wedle mojej wiedzy Godek nie jest przez nikogo wystawiana. Ona stworzyła się sama, co więcej – z większością prawicy jest dziś pokłócona.
– Może dlatego, że przypisuje sobie zasługi całego ich środowiska. Na pewno ma niemałe ambicje polityczne i nieraz nas w przyszłości zaskoczy.
Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi 2019 r. opuściła szeregi konfederatów. Poszło o kilka spraw. Po pierwsze, nie zgodziła się na proponowany okręg wyborczy. Chciała wystąpić w Warszawie, w najgorszym wypadku w Lublinie, tymczasem liderzy z Krzysztofem Bosakiem na czele zaoferowali jej okręg siedlecki. Po drugie, poszło o skład Rady Konfederacji, w której znalazły się miejsca dla Ruchu Narodowego, dla byłych UPR-owców (teraz „wolnościowców”), dla grupy Grzegorza Brauna, a nawet uciekinierów z Kukiza. Dla proliferów krzeseł nie starczyło.
Po trzecie, poszło o pieniądze z subwencji wyborczej gwarantowanej wszystkim komitetom, które przekroczą trzyprocentowy próg. Godek domagała się, by konfederackie władze zagwarantowały udział ŻiR w przyszłym torcie. Gdy spotkała się z odmową, postanowiła odejść.
Bosak przyjął jej rezygnację bez żalu. – Kolejne wybory pokazują, że nie ma możliwości wprowadzenia do Sejmu formacji radykalnie antyaborcyjnej i o radykalnie antyhomoseksualnej retoryce – powiedział.
Tymczasem owa „antyhomoseksualność” stała się głównym polem działania ŻiR. Jeszcze w połowie sierpnia 2020 r. niezmordowana Kaja przedstawiła mediom najnowszy projekt: „Stop LGBT”. Tym razem nowelizacja przepisów dotyczyła uchwalonego w 2015 r. prawa o zgromadzeniach. Ujmując rzecz najogólniej: chodziło o powstrzymanie Parad Równości. Ujmując szczegółowo – projektodawcy z ŻiR zaproponowali, by w trakcie wszelkich zgęstek na powietrzu zakazać posiadania jakichkolwiek przedmiotów o charakterze erotycznym, wykorzystywania symboli religijnych (w tym przetworzonych artystycznie) w sposób mogący obrażać wiernych, wreszcie – zabronić chodzenia w negliżu. Ponadto zgłoszony stosownym władzom cel zgromadzenia nie mógłby dotyczyć „kwestionowania małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny”, „propagowania związków tej samej płci lub związków ponad dwóch osób”, „prezentowania płci jako bytu niezależnego od uwarunkowań biologicznych”, a przede wszystkim „propagowania orientacji seksualnych innych niż heteroseksualizm”.
Nowa inicjatywa zyskała poparcie Kościoła i Radia Maryja. Przedstawicielom ŻiR pozwolono przedstawić postulaty „Stop LGBT” na zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski w Częstochowie, po czym sekretarz generalny KEP ks. Artur Miziński wysłał do biskupów diecezjalnych list zachęcający, aby „umożliwili wiernym składanie podpisów”. Do listopada 2020 r. zebrano i zwieziono do Sejmu pudła z przeszło 140 tys. sygnatur. W tym samym czasie rozgłośnia z Torunia zachęcała w audycjach, komunikatach i na stronach internetowych, by słuchacze dzwonili do swoich posłów, prosząc ich o głosowanie za inicjatywą.
Tym razem zaprezentował ją Krzysztof Kasprzak. Jego mentorka jedynie słuchała, ale to Kaja – jak twierdzą wtajemniczeni – zredagowała większość akapitów młodszego kolegi. Oto jej treść: – Panie Marszałku, Wysoka Izbo! Wiemy, że długofalowym celem lobby LGBT jest zniszczenie małżeństwa i rodziny oraz naturalnego porządku społecznego. My, autorzy projektu oraz jego sygnatariusze, odrzucamy zarzuty o homofobię, ponieważ fobia to lęk, a my się was nie boimy [rzut oka na lewą stronę sali, gdzie narasta rumor]. Jeżeli szukać analogii historycznych, trzeba porównać obecną sytuację z latami 30. XX wieku, kiedy NSDAP rozpoczynała w Niemczech marsz po władzę, tak samo jak marsz po władzę realizuje dzisiaj lobby LGBT. Przypomnę, że pierwsze homoseksualne komando powstało w łonie partii nazistowskiej [hałasy obejmują już całą salę plenarną, część posłów wyszła z ław, filmują Kasprzaka i krzyczą]. Mamy już w Polsce zakaz promocji faszyzmu i komunizmu, pora dołączyć zakaz promowania homoideologii!
W głosowaniu nazajutrz po prezentacji (29 października 2021 r.) Sejm tradycyjnie opowiedział się za wysłaniem projektu do komisji. Leży tam do tej pory. Co na to Kaja? Wyszła z nową inicjatywą…
Francuskie dzieci niepełnosprawne nie mogły spać po nocach, bo słyszały w radio, co mówili proaborcyjni politycy
Nawet film braci Sekielskich potwierdza, że to właśnie geje gwałcą małe dzieci
NSDAP rozpoczynała w Niemczech marsz po władzę, tak samo jak marsz po władzę realizuje dzisiaj lobby LGBT. Pierwsze homoseksualne komando powstało w łonie partii nazistowskiej
28
grudnia 2022 r., w dniu Świętych Młodzianków Męczenników, fundacja ŻiR dostarczyła do parlamentu 145 tys. podpisów pod projektem „Aborcja to zabójstwo”, który przewiduje karę dwóch lat więzienia za samo informowanie o miejscach, gdzie można przerwać ciążę (np. w zagranicznych klinikach). Kaja i jej starsza córka niosły pudła z listami poparcia osobiście.
– To bez sensu – skomentowała rzecz w studiu Polsatu posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus. – Przecież jeżeli jakaś kobieta chce w Polsce dokonać aborcji, to może kupić w aptece
tabletki wczesnoporonne i nikt jej nic nie zrobi.
– Za takie właśnie doradzanie powinna być kara więzienia – odpowiedziała Godek.
Projekt ŻiR wprowadzał do kodeksu karnego nowe kategorie przestępstw: „propagowanie przerywania ciąży”, „nawoływanie do przerwania ciąży”, „publiczne informowanie o możliwości przerwania ciąży” oraz „produkowanie, utrwalanie, nabywanie, przechowywanie, posiadanie, prezentowanie, przewożenie lub przesyłanie przedmiotów lub nośników danych” zawierających proaborcyjne treści.
– Te zapisy są kopią kremlowskiego zakazu propagowania homoseksualizmu – zauważyła dziennikarka „Polityki” Agata Czarnacka.
Odpowiedź Godek na stronie ŻiR: „Dla wszystkich jest normalne, że nie można namawiać do zabicia trzyletniego dziecka czy dorosłej osoby. Nie można też promować zabijania niepełnosprawnych, otyłych, Żydów, Francuzów lub Polaków. Dlaczego więc nie zakazać propagandy aborcyjnej?”.
7 marca 2023 r. nowy projekt zaprezentował posłom Kasprzak. Ponownie porównał zwolenników przerywania ciąży do hitlerowców (przy czym ci pierwsi odpowiadają według niego za większą liczbę morderstw niż naziści) i oskarżył rząd o tolerowanie „szarej strefy aborcji”. W trakcie debaty posłanki Lewicy i Platformy nazwały propozycję ŻiR „projektem fanatyków”, podając podczas przemówień numery telefonów do organizacji pomagających w terminacji ciąży.
– Powinny panie iść do więzienia za promowanie tutaj tych numerów śmierci – odpowiedziała Kaja.
Tym razem PiS zdecydował się odrzucić projekt już po pierwszym czytaniu, co zaproponowała Lewica. Przeciw inicjatywie Godek i Kasprzaka zagłosowali prezes Kaczyński, wicepremierzy Jacek Sasin i Piotr Gliński. Dalszego procedowania ustawy chcieli jedynie posłowie Solidarnej Polski (w tym Zbigniew Ziobro), część
Konfederacji i tzw. grupa radiomaryjna w PiS. Przegrali 99 do 300. Reszta się wstrzymała. Co na to Kaja? Wyszła z nową inicjatywą – tym razem skierowaną przeciwko… posłom prawicy.
Wramach akcji „Sejm bez aborterów” na stronie ŻiR pojawiła się „lista hańby”. Pod portretem Hitlera i informacją, że właśnie on wprowadził wolną aborcję dla Polek, widnieją nazwiska wszystkich polityków, którzy uniemożliwili skierowanie ostatniego projektu Godek do dalszych prac sejmowych, także prezesa PiS.
Do tego pod domami co bardziej prominentnych posłów i posłanek aktywiści fundacji wywiesili banery z dwoma ujęciami: parlamentarzysty/ki oraz rozerwanego ludzkiego płodu. „Dekoracje” pojawiły się m.in. przed domem byłej wicepremier Jadwigi Emilewicz oraz pod biurami poselskimi wiceministra kultury Szymona Giżyńskiego z PiS, posła partii Wolnościowcy Jakuba Kuleszy i paru innych.
Umieszczony na „liście hańby” poseł PiS Tadeusz Cymański uważa, że akcja Godek mimo wszystko jest triumfem demokracji oraz „dowodem na to, że Polska pod rządami PiS jest wolnym krajem, w którym każdy może manifestować poglądy i krytykować władzę, nawet w sposób drastyczny”. – Nie podoba mi się oczywiście nieładne traktowanie ludzi, to znaczy porównywanie z Hitlerem osób, które – jak ja – opowiadają się jednoznacznie za ochroną życia, natomiast uważają, że karanie za samo mówienie o aborcji jest już nie tylko niepotrzebne, ale i przeciwskuteczne. Mogłoby doprowadzić do kontrreakcji społecznej, która sprawie ochrony nienarodzonych tylko by zaszkodziła – mówi poseł.
– Pod pańskim domem też zawisł baner?
– Zostało mi to oszczędzone. Może dlatego, że mieszkam w bloku.
Na początku maja redaktor Paweł Chmielewski z serwisu Polonia Christiana zadał Kai pytanie: „Czy zestawienie konserwatywnych posłów z Hitlerem to aby nie przesada?”.
Odpowiedziała: „Nie, ponieważ posłowie głosujący za odrzuceniem projektu »Aborcja to zabójstwo« sami się w taki kontekst wpisali. Poparli wniosek lewicy w jej najbardziej ohydnej, antyludzkiej odsłonie. Prezes PiS puścił oko do środowisk aborcyjnych, [a przecież] nie można stać w rozkroku, bo człowiek się przewróci – i formacja polityczna również. I jeszcze jedna sprawa: nam próbuje się zamknąć usta, mówiąc: słuchajcie, i tak za granicą Polki zrobią aborcję, to co wy tu robicie nie ma wielkiego znaczenia. Otóż my zdobyliśmy pewne doświadczenia i możemy się nimi podzielić z prolajferami niemieckimi, czeskimi, słowackimi… Polska powinna emanować na resztę świata, bo ja wiem, że lewica w krajach Zachodu najbardziej boi się właśnie tego, że my przekażemy swoje doświadczenie i prolajferzy u nich, którzy są ścigani nawet za odmawianie różańca przed klinikami, powiedzą: »Wow! To się da zrobić!«. Polska może wyciągnąć kolejne kraje z marazmu i przerażenia”.
* Kaja Godek odmówiła spotkania ze mną. Gdy zaproponowałem, że wyślę pytania mailem (i liczę na zdalną odpowiedź), dostałem krótki respons od wolontariuszki ŻiR Moniki Matysiak: „Pani Kaja prosiła przekazać, żeby pan sobie rozmawiał ze swoimi gwiazdami, może np. z Martą Lempart”.
„Aborcja jest” Katarzyny Wężyk – esej i raport w jednym – dostępna na Kulturalnysklep.pl i w formie e-booka na Publio.pl
Pierwszy raz wsiadłem do samolotu jakieś milion lat temu. Dokładniej – w latach 80. Rodzima telewizja nagrywała program „5-10-15” i znalazłem się wśród wybranej gawiedzi, która zwiedziła pokład samolotu (dalibóg, nie pomnę, jaki to był model, może Ił-18?). Dowiedzieliśmy się, dlaczego samolot lata, i dostaliśmy model statku powietrznego z klocków, co by go sobie złożyć w domowym zaciszu.
Odważnie, ale gdzie nam tam do dzielności Charlesa Lindbergha, który dokładnie 20 maja (to był piątek, piąteczek, piątunio) 1927 r. o 7.40 rano zdecydował się siąść za stery Spirit of St. Louis – samolotu seryjnego Ryan M-2. Maszyna została zmodyfikowana na potrzeby lotu, którego wcześniej nikt nie dokonał. Choć byli śmiałkowie, którzy próbowali, jak choćby Francuz Charles Nungesser, as lotniczy z I wojny światowej, i jego nawigator Raymond Coli, z którymi kontakt urwał się 8 maja 1927 r.
Chodziło o to, by bez międzylądowań przelecieć między Europą a Ameryką. Próbowali tego dokonać Francuzi – choć kto wie, czy im się nie udało, bo odnalezieni po latach świadkowie ze stanu Maine mówili, że słyszeli jakąś maszynę, która mogła być samolotem Nungessera.
Dość powiedzieć, że oficjalnie udało się to urodzonemu 4 lutego 1902 r. w Detroit Lindberghowi. Miał zabrać na pokład kilka butelek wody, pięć kanapek i gorącą czekoladę. Ale i tak najważniejsze było paliwo – w jego przebudowanym samolocie mieściło się go 1,7 tys. litrów.
Wystartował z Roosevelt Field na Long Island w Nowym Jorku. Celował w Le Bourget Aerodrome w Paryżu. Około godziny 21 był nad Normandią, o 22.24, po 33,5 godzinach lotu, wylądował w Paryżu.
W 1932 r. – także 20 maja, oczywiście był to również piątek! – w samotny lot nad Atlantykiem wyruszyła Amelia Earhart. Za sterami samolotu Lockheed Vega przeleciała z Harbour Grace na Nowej Fundlandii do okolic Londonderry w Irlandii Północnej i stała się pierwszą kobietą, która samotnie pokonała Atlantyk samolotem.
Dlatego dzisiejszą „Weekendówkę” poświęcamy lotnictwu, niezwykłym pilotom i generalnie lataniu. A w tej historycznej podróży zdecydowaliśmy się oddać częściowo stery Igorowi Rakowskiemu-Kłosowi, dziennikarzowi historycznemu i pisarzowi, redaktorowi magazynu „Ale Historia”, sekretarzowi Nagrody Historycznej m.st. Warszawy im. Kazimierza Moczarskiego.
Wysokich lotów!