Szlaban na film o Ginczance
Film o Zuzannie Ginczance zjeździł festiwale we Francji, ale w Polsce blokuje go PISF. Poszło o scenę ze Strajku Kobiet? A może o to, że poetkę o żydowskich korzeniach wydała na śmierć Polka? PISF twierdzi, że film jest „niewyobrażalnie nudny”.
– Obawialiśmy się kolaudacji w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, ale powiedziałam: „Nie no, spoko, przecież te manify wydarzyły się naprawdę, to nie jest Rosja Putina, tu jest demokracja”. Ale kolaudacje w PISF są tak naprawdę narzędziem ideologicznym – mówi Joanna Grudzińska, reżyserka dokumentu „Nie cała umrę” o Zuzannie Ginczance.
„Nie cała umrę”. Mimo Chominowej
Joanna Grudzińska, rocznik 1977, jest polsko-francuską reżyserką i aktorką. Urodziła się w Warszawie, ale od piątego roku życia mieszka w Paryżu. We Francji studiowała filozofię, ukończyła brukselską szkołę filmową INSAS. W 2020 r. rozpoczęła prace nad filmem „Nie cała umrę” o Zuzannie Ginczance, muzie przedwojennych salonów literackich Warszawy. Poetka urodziła się w 1917 r. w Kijowie. Jej rodzina – żydowscy mieszczanie – uciekła przed bolszewikami do II RP. Wychowywała się w wielonarodowym Równem na Wołyniu. W latach 30. wyjechała do Warszawy. Była rozchwytywana – wspierał ją Tuwim, kawę pijała z Gombrowiczem. Jej satyryczne utwory publikowały „Wiadomości Literackie” oraz „Szpilki”. W 1936 r. wydała swój pierwszy i jedyny tomik wierszy „O centaurach”.
Po wybuchu II wojny światowej uciekła do Lwowa. Po zajęciu miasta przez nazistów ukrywała się w jednej z lwowskich kamienic. Z tego okresu pochodzi najsłynniejszy wiersz Ginczanki „Non omnis moriar”. Poetka, odnosząc się do horacjańskiego „nie wszystek umrę”, ale przede wszystkim sarkastycznie nawiązując do „Testamentu mojego” Słowackiego, przewiduje tu własną śmierć. Ginczanka utrwaliła w wierszu nazwisko polskiej dozorczyni kamienicy, która wydała ją nazistom: „Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,/ Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,/ Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,/ Donosicielko chyża, matko folksdojczera./ Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym”.
Wiosną 1944 r. – w wieku 27 lat – została najprawdopodobniej rozstrzelana w obozie w Płaszowie.
Ginczanka do niedawna była znana głównie literaturoznawcom. Sytuacja zmieniła się na początku tego wieku – mrówcza, kilkunastoletnia robota zafascynowanych nią badaczy sprawiła, że historię poetki poznało szersze grono odbiorców.
„Myślę! Czuję! Decyduję!”
Film Grudzińskiej nie jest typowym dokumentem biograficznym. – Film zaczyna się od śmierci Ginczanki i kończy na jej przeprowadzce z Kijowa do Równego; była wtedy dziewczynką – mówi Grudzińska. – Nie chciałam tworzyć martyrologicznej opowieści zakończonej okropną śmiercią z rąk nazistów. Chciałam pokazać jej historię w inny sposób.
Reżyserka podkreśla, że jej celem było nadanie filmowi poetyckiej formy. Stąd m.in. improwizowane sceny w teatrze; aktorki Jaśmina Polak, Dominika Biernat, Anna Biernacik i Ewelina Żak-Domarackas interpretują wiersze poetki. Wiersze Ginczanki odczytują także bohaterowie filmu: aktorka Agnieszka Przepiórska, młode Ukrainki z Równego czy pisarz Józef Hen.
Pandemia wymusiła na twórcach wprowadzenie pewnych zmian w scenariuszu – kursowanie pomiędzy kilkoma krajami podczas lockdownu było utrudnione. Niektórzy bohaterowie, ze względów bezpieczeństwa, odmówili spotkań na żywo. W związku z tym w scenariuszu znalazły się m.in. wspomniane zainscenizowane sceny w teatrze.
W ten sposób narodził się także pomysł na finałową scenę. – W Warszawie wszystko było pozamykane, a po południu tysiące kobiet wychodziło na manifestacje. To było coś niesamowitego – wspomina Grudzińska, która sama także uczestniczyła w Strajkach Kobiet. Po jakimś czasie zaczęła kręcić to, co dzieje się wokół.
Ostatnia scena filmu przedstawia młodą dziewczynę i aktorkę Agnieszkę Przepiórską, które stojąc w tłumie manifestujących, odczytują wiersz „Bunt piętnastolatek” mówiący metaforycznie o kobiecej zmysłowości i fizjologii: „My chcemy konstytucji, my chcemy swego prawa,/ że wolno nam bez wstydu otwarcie w świat wyznawać/ prawdziwość krwistych burz,/ że wolno wcielać w słowa odruchy chceń najszczerszych,/ że wolno nam już wiedzieć, że mamy ciepłe piersi/ prócz eterycznych dusz”.
W tle słyszymy policyjne syreny, manifestujące skandują: „Myślę! Czuję! Decyduję!”.
Usunąć Hena
Dokument to projekt polsko-francuski. Producentem ze strony polskiej jest firma Vertigo należąca do Rafaela Lewandowskiego, reżysera „Kreta” (2010) czy dokumentu „Z dala od orkiestry” (2017). Producentem we Francji jest firma Les Films du Bilboquet. Budżet wyniósł 1,5 mln zł. Polski Instytut Sztuki Filmowej przyznał projektowi dotację w wysokości 258 tys.
Producenci, zgodnie z umową, otrzymali z PISF 80 proc. dotacji, czyli ok. 206 tys. zł. Pozostałą część Instytut miał wypłacić po zatwierdzeniu ostatecznej wersji obrazu. Każdy film, który dostaje dofinansowanie PISF, musi przejść kolaudację – to pokaz skończonego filmu, w którym uczestniczą producenci, a także przedstawiciele Instytutu. Wraz z zatwierdzeniem filmu PISF wypłaca ostatnią transzę dotacji; dopiero wtedy producenci mogą prezentować film publiczności.
Dokument został ukończony pod koniec 2021 r. Pierwsza kolaudacja w PISF odbyła się 31 stycznia 2022 r. I zaczęły się problemy.
Reżyserka ujawnia, że w kolaudacji – w roli eksperta PISF – uczestniczył prawicowy publicysta Remigiusz Włast-Matuszak publikujący m.in. we „Frondzie”, „Do Rzeczy” czy „Tygodniku Solidarność”. Zasłynął m.in. tekstem napisanym na gorąco po wręczeniu Paszportów „Polityki” w 2021 r., w którym wyraził obawę o to, że „niebawem znajdzie się w transportach do nowych dołów śmierci w okolicach Warszawy”. Wykopać mieliby je „dziewczęta i chłopcy z Antify”. Krytykował też współczesnych polskich filmowców, zarzucając im „antypolskość”. W 2018 r. bezskutecznie startował z list PiS w wyborach samorządowych (otrzymał 76 głosów).
Po seansie dokumentu Włast-Matuszak miał wygłosić – w dość agresywny sposób – antysemickie, krytyczne wobec filmu i bohaterki komentarze. – Producent zadzwonił do mnie po kolaudacji, był roztrzęsiony, prawie płakał. Nigdy nie widziałam go w takim stanie – relacjonuje Grudzińska. – Ekspert z PISF wrzeszczał na Rafaela. Mówił, że zrobiliśmy antypolski film i ukradliśmy pieniądze, bo budżetu nie widać na ekranie. Kazał wyciąć scenę ze Strajku Kobiet i scenę z udziałem Józefa Hena. Mówił, że Ginczanka była komunistką, co jest bzdurą.
Dlaczego wspomniana scena z udziałem Józefa Hena jest problematyczna? Autor „Nikt nie woła” czyta w filmie – napisany w przededniu wybuchu II wojny światowej – wiersz „Łowy”, w którym Ginczanka wykorzystuje metaforę polowania na dziką zwierzynę do opisania nagonki na Żydów pod koniec lat 30. w Polsce. „Jakie aktualne” – puentuje Hen, nawiązując prawdopodobnie do nagonki PiS na społeczność LGBT+.
– Ekspert mówił podczas kolaudacji: „Po co ta scena? Hen jest taki stary, nie wie, co mówi”. Nieprawda, Hen doskonale wie, co mówi – przekonuje Grudzińska. Hen pamięta lata 30. – urodził się 8 listopada 1923 r. w Warszawie w rodzinie żydowskiej.
Ekspert z PISF wrzeszczał, że zrobiliśmy antypolski film i ukradliśmy pieniądze, bo budżetu nie widać na ekranie. Kazał wyciąć scenę ze Strajku Kobiet i scenę z udziałem Józefa Hena
JOANNA GRUDZIŃSKA reżyserka