CudW PARCZEWIE
Nie mogłam się poruszyć, ale czułam też taką dziwną energię. Po chwili popłynęły łzy. To rzeczywiście jest Pan Jezus. Coś cudownego
Czwartek na Lubelszczyźnie jest wyjątkowo zimnym dniem. Zwłaszcza że jest już druga połowa maja. Z rana zaledwie pięć stopni na plusie, później niewiele cieplej. Do tego pochmurno i pada deszcz. Momentami dość mocno.
Ale mieszkańcom blisko 11-tysięcznego Parczewa to nie przeszkadza. Od samego rana dość tłumnie gromadzą się na niewielkim skwerze między blokami przy ul. Spółdzielczej i Jana Pawła II. Przyjeżdżają też ludzie z pobliskich miejscowości. Ale także z oddalonego o 40 km Lubartowa i z położonego 60 km na południe Lublina, stolicy regionu.
Wszyscy wzrok kierują na okazały dąb czerwony stojący z tyłu bloku przy ul. Spółdzielczej 8. Drzewo jest dorodne, przewyższa czteropiętrowy blok o zielonej pastelowej elewacji. Koronę gęsto pokrywają liście o soczystozielonej barwie. Tuż pod nią, na pniu, około pięciu metrów nad ziemią, widać biały łuk. Poniżej kształty przypominające ludzką twarz.
AUREOLA, CZARNE OCZY
Zdecydowana większość osób, z którymi rozmawiam, twierdzi, że to wizerunek Jezusa.
– Biały łuk nad głową to aureola, poniżej dobrze widać czarne, prostokątne oczy, a tu jest broda. Pan to widzi? – pyta mnie jedna z mieszkanek, wodząc palcem w powietrzu.
Niektórzy (ci są w zdecydowanej mniejszości) starają się mnie po cichu przekonać, że na drzewie ukazała się jednak Matka Boska.
– Ja tu żadnej brody nie widzę. Zresztą pan przyjrzy się tak dokładnie, a nie tylko pobieżnie. Zobaczy pan, że nad twarzą zawija się chusta. Przecież Jezus nie miałby chusty, tak czy nie? – zagaduje jedna z kobiet.
Na trawniku pod dębem leżą dwa bukiety z fioletowego bzu. O pień oparte są związane trzy białe róże. W półokrąg ustawiono pięć zniczy. Szósty donosi Anna. – Jestem stąd, spod Parczewa. Przyjechałam się pomodlić. Za siebie, swoją rodzinę. Nie mam wątpliwości, że to faktycznie jest cud, objawienie. Dlatego chciałam to zobaczyć na własne oczy, zapalić świeczkę, pobyć tu i się zastanowić, co nam chcą przekazać Pan Jezus i Maryja. Bo że chcą coś przekazać, to jestem pewna – mówi Anna.
Przed parczewskim dębem szczupła kobieta o nieco zmęczonej twarzy, ubrana w cienką czarną kurtkę, stoi kilkanaście minut. Zbiera się, bo zimno, a w domu trzeba ugotować obiad. Zanim odejdzie, powie mi jeszcze jedną ciekawą rzecz. Ale o tym za chwilę.
O „objawieniu” w Parczewie ludziom opowiedziały dwie mieszkanki miasteczka, które w niedzielne popołudnie, 14 maja, usiadły na ławeczce stojącej przy chodniku przecinającym trawnik między blokami. Ławeczka znajduje się praktycznie naprzeciwko drzewa. Podczas rozmowy jedna z kobiet uniosła wzrok do góry i ujrzała Jezusa. Druga potwierdziła, że widzi to samo. A później zauważali to już kolejni mieszkańcy.
Jako jedna z pierwszych dowiedziała się ponad 70-letnia pani Józefa, która mieszka na trzecim piętrze bloku przy Spółdzielczej 8. Z jej balkonu do pnia dębu i tajemniczego wizerunku jest zaledwie kilka metrów. „Twarz” znajduje się nieco poniżej, na wysokości drugiego piętra.
– Sąsiadka powiedziała mi w poniedziałek rano. Może wiedziałabym i w niedzielę, ale po południu byłam na potańcówce w klubie seniora. Z początku nie chciałam wierzyć. Mówię do sąsiadki, żeby dała mi spokój z jakimiś głupotami. A ona do mnie: „Ziucia, musisz to zobaczyć”. Jak wyszłam na dwór i się przyjrzałam, to aż zesztywniałam. Stałam jak posąg. Nie mogłam się poruszyć, ale czułam też taką dziwną energię. Po chwili popłynęły łzy. To rzeczywiście jest Pan Jezus. Coś cudownego – nie może się nadziwić pani Józefa.
W bloku przy ul. Spółdzielczej mieszka od ponad 40 lat. Pamięta jeszcze, jak dąb był małym, wątłym drzewem. Nazywała go „dębuś”. Dlatego radość z tego, że to właśnie na „dębusiu” ukazał się święty wi
zerunek, jest jeszcze większa. Od poniedziałku przed drzewem gromadzą się setki osób. – Najwięcej było we wtorek. Prawdziwe tłumy. Ktoś na ławce odmawiał litanię, ludzie modlili się do późna, może do 21. W kościele na majówce było tylko 20 osób. Wracam, a tu przed blokiem chyba z 90 – dodaje pani Józefa. Jedni zatrzymują się tylko na chwilę. Inni zostają dłużej. Modlą się, wymieniają spostrzeżeniami.
DESZCZ NIE ZMYŁ
Poniedziałek i wtorek były bardzo słoneczne i ciepłe. W środę pogoda się popsuła, ale ludzi, którzy chcą zobaczyć parczewski cud, nie ubywało. W zajściu czy zajechaniu przed blok przy ul. Spółdzielczej nie przeszkadzają im nawet słowa rzecznika prasowego diecezji siedleckiej. – Ponieważ wydarzenie w Parczewie nie ma znamion nadprzyrodzoności, nie będą podejmowane żadne działania ze strony władz diecezjalnych – mówi w środę „Wyborczej” ks. Jacek Świątek, rzecznik diecezji.
W rozmowie z lokalną „Wspólnotą Parczewską” jest jeszcze bardziej dosadny. – Jeżeli prześledzimy historię objawień od 40 roku po Chrystusie do chwili obecnej, to nigdy nie mieliśmy objawień na drzewach, szybach czy na ścianach. W portugalskiej Fatimie Matka Boska nie objawiła się na drzewie, z kolei w Leśnej Podlaskiej był to obraz – tłumaczy.
I dodaje, że wizerunek na drzewie bardziej niż Matkę Boską czy Jezusa przypomina mu Conchitę Wurst. To zwyciężczyni Eurowizji z 2014 roku. Austriacka drag queen jest w rzeczywistości piosenkarzem, który podczas występów przebiera się za kobietę. Choć nosi brodę.
Duchowny apeluje też o zachowanie spokoju przez wiernych. Ale dodaje, że zakazu modlitw w tym miejscu nie będzie. – Kościół nie wyznacza ani miejsca, ani czasu modlitwom prywatnym. Należy jedynie pamiętać, że nie w sensacyjności, ale w wierze leży sens modlitwy – tłumaczy na łamach „Wyborczej” ksiądz rzecznik. Według niego przy najbliższych opadach „cudowny wizerunek” po prostu spłynie.
Te słowa nie przeszkadzają mieszkańcom, żeby dalej modlić się do wizerunku na drzewie. A niektórych dodatkowo bulwersują. – Jak ksiądz z kurii może wygadywać takie rzeczy? W kościele ludzie się modlą do obrazów i jest wszystko w porządku. A jak wizerunek pojawił się na drzewie, to już jest na nic? A porównywanie tego objawienia do Conchity Wurst to już jest w ogóle skandal. Może jak ksiądz ma za dużo czasu i ogląda Eurowizję, to lepiej by się zajął czymś pożytecznym. Bo wyśmiewanie tego, że ludzie wierzą w cud i się tu modlą, księdzu po prostu nie przystoi – denerwuje się pani Ewelina, która codziennie przychodzi przed parczewskie drzewo.
I dodaje: – Od dwóch dni pada. I co? I nic. Jezus jak był, tak jest. Ale ja wiem, dlaczego księżom zależy, żebyśmy się modlili nie w takich miejscach jak to, tylko w kościele. Bo tam jest taca, a tutaj nie.
Pani Józefa także jest zaskoczona słowami rzecznika. Uważa, że wizerunek Jezusa jest wyraźnie widoczny, a w słoneczny wtorek wyglądał po prostu jak zdjęcie. W czwartek jest może nieco gorzej, ale i tak bez trudu nawet mniej wprawne oko Jezusa dostrzeże.
SPOWIEDŹ I MSZA ALBO APOKALIPSA
W południe do drzewa podchodzi Wanda Grzegorczyk. Mieszkanka Lubartowa pada przed dębem na kolana. Głośno dziękuje za objawienie i namawia do modlitwy. Kilka chwil później kilkanaście osób wspólnie odmawia z nią różaniec. Tajemnice światła. Następnie „Pod twoją obronę” i kilka pieśni. Po wszystkim kobieta tłumaczy mi: – To jest błogosławione miejsce. Pan Jezus chce, żebyśmy się nawracali. Objawia się właśnie w takich miejscach, blisko kościoła. Chce Polskę uratować, bo zeszliśmy na złą drogę.
Gdy dopytuję, przed czym Polskę trzeba ratować, Grzegorczyk nie ma wątpliwości. Przed laicyzacją. Tłumaczy, że coraz więcej ludzi przestaje wierzyć w Boga, odwraca się od Kościoła. Rodzice przyprowadzają dzieci do komunii, a później razem z nimi znikają.
– Musimy przede wszystkim paść na kolana. Iść do spowiedzi i chodzić na mszę świętą. Tego Pan Jezus od nas wymaga. Inaczej Polska zniknie z mapy świata. To objawienie jest ostrzeżeniem. Polska musi się nawrócić, bo Pan Jezus powiedział, że umiłował Polskę, ale pod warunkiem, że będzie mu wierna. Inaczej będzie apokalipsa – przekonuje Wanda Grzegorczyk.
Razem z mężem idą do samochodu. Ale chwilę po naszej rozmowie kobieta wraca. – Pobłogosławię pana – mówi zdecydowanym tonem. Nim zdążę odpowiedzieć, na czole kreśli mi znak krzyża. Następnie to samo robi na czole naszego fotoreportera. – Teraz jesteście bezpieczni – kończy.
Kiedy opowiadam w newsroomie o tym, co widziałem w Parczewie, mój redakcyjny kolega Paweł Krysiak, który studiował na KUL socjologię, przypomniał o cudzie w Puławach w 1984 r.
– Sytuacja była podobna. To także był maj, w parku na pniu topoli ludzie dostrzegli Matkę Boską. Przyjeżdżały tłumy – wspomina Krysiak. – Studenci teologii opowiadali mi taką anegdotę. Otóż specjalistą od cudów był wtedy na KUL ks. prof. Marian Rusecki. Miejscowy proboszcz poprosił go, aby przyjechał do parku w Puławach i ocenił zjawisko okiem eksperta. W deszczowy dzień ks. Rusecki pojechał tam z asystentem. Stanęli niedaleko „cudownego drzewa”. Płaszcze zakrywały im koloratki, nie wyglądali więc na duchownych. Ksiądz profesor wypalił jednego papierosa, drugiego, pokręcił głową i powiedział do asystenta: „Wiesz co, ja tu naprawdę nic nie widzę, jedziemy”. Usłyszała to jedna z modlących się kobiet, szarpnęła go mocno za rękaw płaszcza i upomniała: „Panie, żeby Matkę Boską zobaczyć, to trzeba mieć czystą duszę!”.
GLONY I POROSTY
Ci, którzy nie widzą cudu, są w mniejszości. Rozmawiają raczej po cichu.
– To ktoś sobie wymyślił tego Jezusa czy tam Matkę Boską. Śmiać się będą teraz z naszego Parczewa. Po co to wszystko? Przecież to, co tu się dzieje, to jest takie zjawisko, na „r” czy jakoś tak. Nazwa mi wypadła z głowy. Ale to już było opisywane – mówi mi jedna z mieszkanek Parczewa.
Zjawisko, którego nazwy nie pamięta, to pareidolia. Polega na dopatrywaniu się pewnych znanych kształtów w przypadkowych przedmiotach. Może to być właśnie postać na drzewie czy szybie. Może być wizerunek w chmurach czy dymie (jak na przykład szatan w kłębach dymu unoszących się nad płonącym World Trade Center).
Zapewne dlatego też kuria siedlecka nie chce wydarzeniom z Parczewa nadawać większej rangi. Ale jest też inne wytłumaczenie tego, co mogło się wydarzyć na dębie czerwonym przy ul. Spółdzielczej. Z prośbą o rozwikłanie zagadki zwracam się do Jerzego Rachwalda. To doświadczony lubelski dendrolog i biegły sądowy. Pokazuję mu zdjęcia dębu czerwonego. – Glony! – mówi od razu.
Po dokładniejszym przyjrzeniu się precyzuje: – Niewątpliwie jest to porost glonów, grzybów i porostów. Ma związek z wysiewem zarodników w powietrzu przesyconym wilgocią, zasiedlających następnie mokrą korę drzewa. Rodzaj glonów lub grzybów oraz formę zasiedlenia, czyli rysunek na korze, mógłbym spróbować określić po dokładnym obejrzeniu korony drzewa i zbadaniu próbek przez szkło powiększające lub pod mikroskopem – tłumaczy.
Ale w Parczewie większości mieszkańców naukowe tłumaczenia nie interesują. W mieście zaczyna kwitnąć już nawet turystyka religijna. W sieci pojawiają się ogłoszenia o wyjazdach do miejsca „objawienia”. „W niedzielę rano jadę na miejsce objawienia Matki Boskiej w Parczewie modlić się. Mam bus 7-osobowy i jeszcze 5 wolnych miejsc. Zabiorę chętnych” – pisze w jednej z grup mieszkaniec podlubelskiego Świdnika.
Wracamy do Anny spod Parczewa. Podczas naszej rozmowy kobieta wspomina inny „cud”, jaki miał się wydarzyć w położonej około 20 km od miasteczka Brzeźnicy Książęcej, w gminie Niedźwiada. To było w latach 80., w lesie, gdzie stał stary brzozowy krzyż z figurą Jezusa. – Pewnego dnia z krzyża zaczęła wypływać krew. Do miejsca cudu ciągnęły tłumy. Co działo się w tym lesie, proszę pana. Istne szaleństwo – wspomina Anna.
Ale przypomina jeden istotny szczegół: – Po pewnym czasie okazało się, że to nie krew, tylko raczej sok z brzozy. Może tu też będzie podobnie. Może ten obraz zniknie. Ale modlitwa naprawdę nikomu nie zaszkodziła i nie zaszkodzi.