Wojna przyszła do Rosji
Szef regionu biełgorodzkiego przestrzegł mieszkańców przed powrotem do domów. Według niego wojsko i służby nadal „oczyszczają” teren. Tymczasem herszt Grupy Wagnera oskarża rosyjskie władze, że nie potrafią obronić granic kraju.
Natarcie na miejscowość Grajworon w przygranicznym obwodzie biełgorodzkim przypuściły w poniedziałek oddziały Rosjan walczących po stronie Ukrainy – Rosyjski Korpus Ochotniczy oraz Legion „Wolność Rosji”.
Brytyjskie ministerstwo obrony podało we wtorkowym raporcie wywiadowczym, że potyczki rosyjskich sił bezpieczeństwa z atakującymi trwały już od piątku. Towarzyszyła im wzmożona aktywność dronów w okolicy.
„Tożsamość partyzantów pozostaje niepotwierdzona, ale odpowiedzialność za atak wzięły na siebie rosyjskie grupy antyreżimowe” – zaznaczają Brytyjczycy.
Za najpoważniejszy incydent uznają właśnie poniedziałkowy atak na mniej więcej 6-tysięczny Grajworon, położony przy granicy z ukraińskim obwodem sumskim.
Według rosyjskich blogerów wojskowych w natarciu wzięły udział dwa czołgi, transporter opancerzony i dziewięć innych pojazdów opancerzonych. Walczący po stronie Ukrainy Rosjanie mieli opanować najpierw leżącą ledwie 600 metrów od granicy Kozinkę, potem Głotowo i Gora-Podol. Rosyjskie oddziały miały potem odzyskać kontrolę nad tymi miejscowościami.
Gładkow: Jeszcze nie wracajcie
Szef regionu Wiaczesław Gładkow zaapelował jednak w wydanym we wtorek rano komunikacie, by mieszkańcy jeszcze nie wracali do domów. „Natychmiast powiadomimy mieszkańców i opublikuję informacje w mediach społecznościowych, gdy będzie bezpiecznie” – napisał Gładkow.
Wcześniej podał, że większość mieszkańców opuściła teren. Tym, którzy nie mogli uczynić tego sami, pomagały władze. Zorganizowano tymczasowe noclegi. Wprowadzono też tzw. reżim operacji antyterrorystycznej, który wiąże się m.in. z ograniczeniami w ruchu drogowym, zatrzymywaniem podróżnych i sprawdzaniem ich dokumentów.
Na nagraniach w mediach społecznościowych widać kolejki aut zmierzających w głąb Rosji.
Apel Gładkowa sugeruje, że sytuacja jest nadal napięta. Zresztą sam urzędnik poinformował, że „trwa oczyszczanie terenu przez ministerstwo obrony i służby bezpieczeństwa”. Rosyjski resort obrony podał po południu, że wypchnął niedobitki atakujących oddziałów do Ukrainy. Według niego zginęło ponad 70 atakujących. Przedstawiciele antykremlowskich oddziałów przekonują jednak, że atak nadal trwa. We wtorek doszło do potyczek na przejściu granicznym.
Gładkow stwierdził, że podczas ewakuacji zmarła kobieta urodzona w 1941 r. Poważnie rannych miało zostać dwóch cywili, którzy znaleźli się na obszarze walk. Przewieziono ich do szpitala.
W kolejnym komunikacie Gładkow zarzucił atakującym ostrzał cywilnych budynków i zrzucanie bomb z dronów. Według niego rany odniosło już 12 cywili, uszkodzono też 29 budynków mieszkalnych i trzy samochody, a w 14 przygranicznych miejscowościach nie było prądu. Do takich wieści należy podchodzić ostrożnie, bo Rosji zależy na dyskredytowaniu przeciwników.
Wiadomo, że drony zaatakowały gmachy rządowe wykorzystywane przez rosyjską Federalną Służbę Bezpieczeństwa i resort spraw wewnętrznych.
Rosyjskie władze poinformowały we wtorkowym oświadczeniu, że w związku z incydentem otwierają dochodzenie w sprawie terroryzmu. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow nazwał oddziały, które wkroczyły do Rosji, „ukraińskimi bojówkarzami”, dodając, że w Ukrainie jest wielu etnicznych Rosjan.
Ukraina odcina się od ataków. Ale podkreśla „zbieżność celów”
Ukraiński rząd zastrzegł, że nie ma nic wspólnego z wydarzeniami na rosyjskim terytorium. „Czołgi są sprzedawane w każdym rosyjskim sklepie wojskowym, a podziemne oddziały partyzanckie składają się przecież z obywateli Rosji” – wypalił cytowany przez Radio Swoboda doradca prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Mychajło Podolak (to kąśliwe nawiązanie do tłumaczeń Rosji po pojawieniu się w Ukrainie „zielonych ludzików”).
Legion „Wolność Rosji” działa pod parasolem ukraińskiego Legionu Międzynarodowego, a więc pod nadzorem wywiadu Ukrainy. Wygnany z Rosji były deputowany Dumy Ilia Ponomariow, który przedstawia się jako jego polityczny przedstawiciel, stwierdził w rozmowie z „New York Timesem”, że ukraińscy dowódcy wiedzieli o operacji, choć jej nie zarządzili.
Na nagraniu zamieszczonym w mediach społecznościowych przez partyzantów widać wyprodukowane w USA samochody terenowe Humvee i bojowe wozy opancerzone International Maxxpro 1224.
Departament Stanu USA zastrzegł w oświadczeniu, że nie popiera jakichkolwiek działań wojskowych Ukrainy podejmowanych poza jej granicami. Zarazem przypomniał, że to Rosja wszczęła wojnę i decyzja o tym, jak się bronić, należy do Kijowa.
W jednym z dokumentów, które wyciekły niedawno z Pentagonu za sprawą 21-letniego Jacka Teixeiry, znalazły się informacje, że Ukraina zapewnia antykremlowskim rosyjskim ochotnikom szkolenia i NATO-wski sprzęt. Dokument mówił o planowanych akcjach dywersyjnych w obwodach briańskim, kurskim i biełgorodzkim wiosną br.
Tak czy inaczej, doradca ministerstwa obrony Ukrainy Jurij Sak powiedział w brytyjskim
Times Radio, iż spodziewa się, że to nieostatni taki incydent.
– To dla nas dość zaskakujące, że tak długo zajęło rosyjskim powstańcom i partyzantom zwiększenie aktywności, by pozbyć się terrorystycznego reżimu, który przynosi śmierć i zniszczenie Ukrainie, który izoluje Rosję międzynarodowo. Zginęło ponad 200 tys. rosyjskich żołnierzy. Najwyraźniej osiągnięto punkt krytyczny – powiedział Sak.
On też zdystansował się od partyzantów, podkreślając, że Ukraina nie ma z nimi bezpośrednich związków. Jednak przyznał, że mają podobny cel – zakończenie agresywnej polityki Rosji.
Brytyjskie ministerstwo obrony podkreśla, że „Rosja stoi przed coraz liczniejszymi zagrożeniami bezpieczeństwa w rejonach przygranicznych: straty samolotów wojskowych, wysadzanie torów kolejowych środkami wybuchowymi, a teraz bezpośrednie działania partyzanckie”.
„Niemal na pewno Rosja wykorzysta te incydenty, by wspierać oficjalną narrację, że jest ofiarą wojny” – spodziewają się Brytyjczycy.
Jakby na potwierdzenie diagnozy o zagrożeniu, we wtorek gruchnęła wieść o pożarze magazynu zakładów wojskowych w innym przygranicznym obwodzie Rosji – briańskim – niedopodal miejscowości Diatkowo.
Prigożyn atakuje władze Rosji
Amerykański Instytut Studiów nad Wojną (ISW) referuje, że na wieści o ataku na Grajworon „rosyjska przestrzeń informacyjna odpowiedziała podobną paniką, podziałami frakcyjnymi i niespójnością, jak przy okazji innych dużych szoków informacyjnych”.
„Podczas gdy większość blogerów wojskowych zareagowała w różnym stopniu niepokojem, obawami i gniewem, [tworzona przez oficjalną propagandę] przestrzeń informacyjna nie skupiła się wokół jednej, spójnej odpowiedzi, co wskazuje przede wszystkim na to, że atak zaskoczył rosyjskich komentatorów” – ocenia ISW.
Niektórzy z owych komentatorów spekulują, że natarcie było celową operacją, by odwrócić uwagę od zadeklarowanego przez Kreml zwycięstwa Rosji w Bachmucie i wywołać panikę przed spodziewaną ukraińską kontrofensywą. Tymczasem szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn, który coraz śmielej atakuje rządzących, wykorzystał incydent, by oskarżyć ich, że nie potrafią obronić granic Federacji Rosyjskiej.