Żołnierz Legionu „Wolność Rosji” dla „Wyborczej”: „Walczę o wolność mojej ojczyzny”
Tak, strzelam do swoich rodaków, ale staram się myśleć, że zabijam nie Rosjan, tylko ludzi, którzy bezprawnie wtargnęli na terytorium obcego kraju – mówi „Wyborczej” członek Legionu „Wolność Rosji” walczącego po stronie Ukrainy.
„Gazecie Wyborczej” udało się porozmawiać z Rosjaninem o pseudonimie „Profesor”, który wstąpił do Legionu w pierwszych miesiącach jego działalności.
„Profesor”: Kiedy rozpoczęła się inwazja, zrozumiałem, że nie mogę pozwolić sobie na to, by być obojętnym. Od dawna miałem opozycyjne poglądy, a działania rosyjskich władz budziły we mnie złość i przerażenie. Pełnowymiarowa wojna przeciwko Ukrainie i fakt, że władze mojego kraju zdecydowały się, rzekomo w moim i innych Rosjan imieniu, zabijać Ukraińców, a ich kraj niszczyć, przelały czarę goryczy. Byłem wtedy jeszcze w Rosji, zacząłem na odległość szukać sposobów, które pozwoliłyby mi nie tylko wziąć udział w walce przeciwko Putinowi, ale też zrobić coś dla swojej ojczyzny. Zależy mi, by reżim upadł, zbrodniarze wojenni odpowiedzieli za swoje czyny, a rosyjskie państwo oraz społeczeństwo się zdemokratyzowały. Rosjanie muszą poczuć odpowiedzialność za własny kraj, uświadomić sobie zarówno swoje prawa obywatelskie, jak i obowiązki.
Wiedziałem, że udział w protestach w czasie wojennych represji nie ma sensu. Poczułbym się dobrze przez chwilę, że ryzykuję, wychodząc na ulicę, a później, wraz z innymi, trafił do więzienia czy aresztu.
Rodzina nic nie wie
Rodzina, widząc mój sprzeciw wobec polityki Kremla, próbowała mnie uciszyć. Mówiła, że lepiej być „cisze wody, niże trawy”, czyli siedzieć cicho i się nie wychylać. Wujek i ciocia wierzą zresztą propagandzie, dla nich wojna przeciwko Ukrainie nie jest zbrodnią, ale pomocą niesioną przez Rosję narodowi Donbasu i „środkiem koniecznym” do obronienia Rosji przed „kolektywnym Zachodem” oraz „banderowcami”.
Mamie nie powiedziałem, że walczę przeciwko rosyjskiej armii. Żeby jej nie denerwować, bo i tak się o mnie martwi, a jest już starszą kobietą, więc taka wiadomość mogłaby się odbić na jej zdrowiu.
Nie mam doświadczenia służby w armii. Przez całe życie byłem skupiony na nauce. Dostać się do Legionu „Wolność Rosji” nie było łatwo. Wymagało to dość długiego procesu weryfikacji, m.in. badania wariografem. Musimy mieć przecież pewność, że w naszych szeregach nie znajdzie się szpieg. FSB nieustannie usiłuje przeniknąć do naszej struktury.
Nie mogę zdradzać szczegółów, powiem tylko, że większa część mojego sprawdzania odbywała się na odległość, później w ambasadzie Ukrainy jednego z krajów w Europie, a następnie już po przekroczeniu granicy z Ukrainą. Po wstąpieniu do Legionu mieliśmy intensywne, dwutygodniowe szkolenie. Uczyliśmy się nie tylko walczyć, ale też udzielać pierwszej pomocy czy orientować się w terenie.
Chcę żyć w wolnym kraju
Dzisiaj wiem, że wojna pokazywana w filmach jest inna od prawdziwej. Nigdy wcześniej tak się nie bałem jak podczas walk. Z jednej strony zdecydowałem się, by walczyć w imię idei, z drugiej – cały czas walczę też ze strachem, by nie przeszkodził mi w realizacji naszych celów.
Osobiście walczę przede wszystkim o wolność mojej ojczyzny, zdemokratyzowanie jej. Walczę też o życie Rosjan, bo to ich Putin wysyła na rzeź, by osiągnąć swoje chore cele. Tak, strzelam do nich dzisiaj, ale staram się w tych momentach myśleć, że zabijam nie Rosjan, tylko ludzi, którzy bezprawnie wtargnęli na terytorium obcego kraju.
Walczę też o to, by rosyjski imperializm, chęć ekspansji i militaryzacja upadły, a wszystkie siły nowych władz skierowano na wewnętrzny rozwój kraju. Chcę żyć w swoim kraju, ale wolnym i demokratycznym. Jako wolny człowiek.
Ludzi, którzy mają takie same pragnienia, jest niemało. I są wśród nich także byli żołnierze. Za przykład niech posłuży historia jednego z moich współtowarzyszy. „Arni” w momencie rozpoczęcia inwazji na Ukrainę był żołnierzem kontraktowym. W lutym 2022 r. nie był jednak świadomy planów rosyjskich władz. O tym, że jego oddział przekroczył granicę z Ukrainą, dowiedział się dzięki roamingowi, bo odebrał SMS-y o treści: „Witamy w Ukrainie”. Po kilku tygodniach walk udało mu się poddać ukraińskiej armii, a później – wstąpić do Legionu.
W wywiadach, których wspólnie udzielaliśmy, „Arni” powtarza często, że skoro i tak skończył na tej wojnie, to miał do wyboru: „umrzeć jako okupant i morderca albo z czystym sumieniem”. Wybrał przejście na drugą stronę.
„Walczę też o to, by rosyjski imperializm, chęć ekspansji i militaryzacja upadły, a wszystkie siły nowych władz skierowano na wewnętrzny rozwój kraju”