Tusku, nie zmieniaj Polski w Grecję
Sytuacja w Polsce przypomina Grecję, gdzie przez kilkadziesiąt lat dwie główne partie też się licytowały, psując gospodarkę.
Na zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że zasiłki dla dzieci zostaną podwyższone od 2024 roku z 500 do 800 zł, Donald Tusk zareagował propozycją wprowadzenia tej podwyżki już od 1 czerwca. Ten „wist Tuska” spotkał się z dość pozytywną, a nawet entuzjastyczną reakcją części komentatorów.
„W sytuacji, w której jedna partia tak mocno zaniża standardy i wprowadza taką czysto populistyczną narrację, to zmusza innych do przyjęcia jej niskich standardów.
To jest wyścig na dno, bo trudno jest wygrać odwróceniem narracji” – mówi profesor Przemysław Sadura w wywiadzie „Ograć populistów” („Gazeta Wyborcza” z 18 maja 2023), opierając się na badaniach, które przeprowadza ze Sławomirem Sierakowskim.
Profesor Maciej Kisilowski, w rozmowie w Radiu TOK FM cieszy się z pomysłów Donalda Tuska: „Nie jest on liberałem z lat 90., tylko europejskim ludowcem i nie walczy z 800+, a raczej mówi »sprawdzam« PiS-owi. Europejskie elity myślą w bardzo podobny sposób. Nawet jeśli jakaś polityka jest kontrowersyjna, to akceptują ją, jeśli zmniejsza napięcia społeczne”.
To pogląd oparty wyłącznie na intuicji, która nie pokrywa się z pierwszymi sondażami, które wskazują, że Polacy pomysłem zamiany 500+ na 800+ nie są zachwyceni. Sondaż UCE Research dla Onetu wykazał, że aż 46 proc. Polaków negatywnie patrzy na tę propozycję. Jedynie 36,7 proc. uważa, że waloryzacja świadczenia to dobry pomysł. Wśród wyborców PO sprzeciw wobec propozycji Kaczyńskiego, wzmocnionej przez Tuska, jest zapewne jeszcze silniejszy. Dlaczego więc niezbyt popularny w społeczeństwie pomysł zwiększenia zakresu rozdawnictwa ma być kluczem do wyborczego sukcesu?
Moje zastrzeżenia do „wistu Tuska” odnoszą się zarówno do taktyki wyborczej lidera PO,
jak i do skutków gospodarczych. Oczywistym beneficjentem pomysłu Kaczyńskiego, wzmocnionego przez Tuska, będzie zapewne Konfederacja, która najsilniej protestuje przeciwko rozdawnictwu. Pomysł nie podoba się też Hołowni, ale to słabiej przebija się do opinii publicznej. Efekt może być więc taki, że Tusk, proponując coraz bardziej nieodpowiedzialną politykę socjalną, napędzi głosy Mentzenowi, niekoniecznie obniżając poparcie dla Kaczyńskiego. Czyli – wzmocni powyborczą koalicję PiS-Konfederacja.
Dla dużej części społeczeństwa problemem nr 1 jest obecnie inflacja, która niszczy nasze oszczędności i zmniejsza bieżące dochody realne. Nawet niezbyt wyedukowany ekonomicznie człowiek (a wyborcy PO są raczej bardziej niż średnio wyedukowani) rozumie, że podniesione zasiłki będą miały skutek proinflacyjny. Dlatego wyborcy bez entuzjazmu przyjęli pomysł Kaczyńskiego i Tuska. Inflacja jest też ogromnym problemem gospodarczym, gdyż dopóki nie spadnie do poziomu akceptowanego, a wraz z tym nie spadną stopy procentowe, trudno planować inwestycje, w tym zakup mieszkania. Protezy w postaci dotowania kredytów bankowych nie rozwiązują tego problemu.
Wyborcy, szczególnie nieco bardziej wykształceni, zdają sobie też sprawę z tego, że w finansach państwa panuje ogromny bałagan i należy je najpierw uporządkować, a nie mnożyć nowe wydatki, nie mające pokrycia w dochodach państwa.
Niepokojąca dla mnie jest też jednomyślność polityków PO. Nie wierzę, by w głowach wielu z nich nie pojawiła się wątpliwość, czy lider ma rację, jednak publicznie nikt go nie krytykuje z obawy o miejsce na listach wyborczych. PO nie jest partią tak zamordystyczną jak PiS, ale można w niej zauważyć deficyt demokracji i pluralizmu.
To, co najbardziej niepokoi, to fakt, że nieodpowiedzialne pomysły PiS spotykają się z ripostą w postaci jeszcze bardziej nieodpowiedzialnych pomysłów PO. PiS przeprowadza ustawę o dotowaniu kredytów mieszkaniowych, których oprocentowanie ma wynosić 2 proc., PO mówi: „mało, chcemy zero procent”. PiS chce podnieść zasiłek dla dzieci od 2024 roku, PO – od zaraz. PiS podniósł kwotę wolną od PIT do 30 tys. zł, PO żąda podwojenia tej sumy.
Coś nam to przypomina? Oczywiście – Grecję, gdzie przez kilkadziesiąt lat dwie główne partie: socjaliści z PASOK i Nowa Demokracja, psuły gospodarkę, zwiększały zadłużenie państwa i hamowały wzrost gospodarczy, co było konsekwencją ich polityki zjednywania wyborców.
Wskazywanie na przykład Grecji denerwuje polskich lewicowych polityków i komentatorów
(zarówno z lewicy pobożnej, jak i bezbożnej). Polska ma przecież przyzwoity rating A-, poziom długu do PKB wyniósł w końcu ubiegłego roku 49,1 proc. PKB, przy średniej w Unii Europejskiej
84,8 proc. PKB, a w finansach państwa jest wprawdzie spora dziura (w tym roku planowana na 4,7 proc. PKB), ale dzięki inflacji dług publiczny rośnie wolno. Do Grecji z roku 2010 nam daleko.
Czyżby? W roku 1980 dług publiczny Grecji utrzymywał się poniżej 30 proc. PKB, dziesięć lat później przekroczył 60 proc. PKB, w połowie lat 90. 100 proc. PKB, a w 2010 roku Grecja była niewypłacalna i od katastrofy uratowała ją tylko ogromna pomoc międzynarodowa – głównie ze specjalnych funduszy utworzonych przez kraje Unii Europejskiej – oraz programy oszczędnościowe, których wprowadzenie było warunkiem udzielania pomocy.
Szybki przyrost greckiego długu był przede wszystkim „zasługą” rządu socjalistycznego, partii PASOK z premierem Andreasem Papandreou, który wygrał wybory w październiku 1980 roku i rządził przez całą dekadę. Rząd obiecał rozszerzenie państwa opiekuńczego i obietnice zrealizował. Wprowadzono również automatyczną indeksację płac i emerytur, co skutkowało utrzymaniem wysokiej inflacji. Państwo przejęło duże firmy energetyczne, które przynosiły straty, zaś duże firmy prywatne obciążono wysokimi podatkami, których nie płacili samozatrudnieni, czyli duża część społeczeństwa.
Konkurencyjna wobec socjalistów Nowa Demokracja, która rządziła w latach 1990-93, a następnie 2004-09 utrzymała wysoki poziom długu, który nie rósł tylko dlatego, że koszt jego obsługi znacznie spadł dzięki stłumieniu inflacji i przystąpieniu Grecji do strefy euro. Kolejna eksplozja długu wiązała się z igrzyskami olimpijskimi w Atenach w roku 2004. Obie partie oskarżały się o korupcję i fałszowanie danych statystycznych.
Płace przez wiele lat rosły szybciej niż wydajność, w związku z czym spadała konkurencyjność greckiej gospodarki, a eksport utrzymywał się na śmiesznie niskim poziomie. Gdy w 2008 roku wybuchł światowy kryzys finansowy, inwestorzy, którzy kupowali greckie obligacje, zorientowali się, że kraj ten, choć należy do strefy euro, może mieć trudności ze spłatą długu, i podnieśli jego oprocentowanie. Grecja, by nie zbankrutować, musiała wreszcie przeprowadzić reformy rynkowe i zredukować wydatki socjalne. Kuracja była bolesna i zastosowano ją tylko dlatego, że nie było innego wyjścia.
W końcu Grecja odżyła. Agencja ratingowa S&P Global Ratings podwyższyła w ubiegłym miesiącu rating zadłużenia Grecji
do poziomu BB+ z perspektywą pozytywną. To ocena o jedno oczko niższa niż rating inwestycyjny, który Grecja utraciła w kwietniu 2010 roku. Jeżeli po wyborach, które odbyły się w niedzielę 21 maja, nowy rząd będzie kontynuował reformy i utrzyma stabilność polityczną, agencje ratingowe podniosą ocenę długu i obligacje greckie znów staną się papierami inwestycyjnymi. Rating poniżej inwestycyjnego zwiększa koszty finansowania długu, gdyż obligacje z niskim ratingiem są uznawane za ryzykowne, w slangu finansistów określane są jako śmieciowe.
W ostatnich latach wzrost gospodarczy Grecji przyspieszył. PKB w 2021 roku wzrósł o 8,4 proc., a w 2022 o 5,9 proc. Podjęte reformy, które spotykały się ze sprzeciwem związków zawodowych i części społeczeństwa, nie tylko ustabilizowały gospodarkę, która kurczyła się w latach 2008-16, ale także doprowadziły do jej przebudowy. Najbardziej widocznym efektem był wzrost eksportu w latach 2010-21 o 90 proc. Udział kredytów zagrożonych w bilansach banków spadł z ponad 50 proc. w 2016 r. do niespełna 7 proc. obecnie. Ekonomiści spodziewają się, że Grecja w bieżącym i przyszłym roku osiągnie lepsze wyniki niż średnio Unia Europejska. W ubiegłym roku zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Grecji wzrosły o 50 proc., osiągając najwyższy poziom od czasu rozpoczęcia pomiarów w 2002 roku. Unijny fundusz odbudowy po pandemii ma zapewnić Grecji 30,5 mld euro dotacji i pożyczek do 2026 roku. Powoli spada też dług publiczny, w czym pomogła wysoka inflacja, która w roku 2022 wyniosła 9,3 proc., a obecnie wynosi (dane za kwiecień) tylko 4,5 proc.
Jednak poziom greckiego PKB to wciąż zaledwie 80 proc. poziomu z roku 2007 – ostatniego roku przed światowym kryzysem gospodarczym, który był katalizatorem kryzysu greckiego. Grecja wróci do poziomu sprzed kryzysu najwcześniej w 2027 roku. Straciła dwie dekady.
W Polsce mamy, tak jak kiedyś w Grecji, populistyczny wyścig dwóch największych partii. Wina PiS jest, rzecz jasna, znacznie większa, bo ono zaczęło licytację, tak jak w Grecji socjaliści z PASOK. Jeżeli chcemy uniknąć greckiej tragedii, a następnie greckiej kuracji gospodarczej, musimy skłonić polityków ugrupowań demokratycznych do większej odpowiedzialności.