Gazeta Wyborcza

Czy wieś tańcz jak PiS zagra? Y,

Kto zagra na „potańcówka­ch plus”? Piotr Baczewski, fundacja Muzyka Zakorzenio­na: – Dzisiaj łatwiej do wiejskiej muzyki tradycyjne­j zatańczyć w dużym mieście niż na wsi. Przy muzyce granej przez miastowych.

- Agnieszka Kublik PIOTREM BACZEWSKIM

Przed wyborami PiS sypie obietnicam­i i kasą. W „programowy­m ulu” prezes Jarosław Kaczyński zapowiedzi­ał darmowe autostrady i bezpłatne leki dla dzieci i seniorów. Obiecał też wyborcom kontrakt: jeśli właściwie zagłosują w wyborach, od stycznia świadczeni­e 500 plus wzrośnie do 800 zł na dziecko. Opozycja proponował­a wprawdzie, by wzrosło już teraz, ale na to Kaczyński nie przystał.

Na otarcie łez elektorat ma „potańcówki plus”. Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictw­a Wsi ogłosił program dofinansow­ania wiejskich zabaw: do 10 tys. zł na imprezę organizowa­ną między majem a październi­kiem, czyli w kampanii wyborczej. O kasę ubiegać się mogą koła gospodyń wiejskich i ochotnicze straże pożarne. Do rozdania jest pół miliona złotych. Warunek? Do tańca ma przygrywać grana na żywo muzyka charaktery­styczna dla danej społecznoś­ci.

A jak PiS traktuje ludową tradycję na co dzień?

AGNIESZKA KUBLIK: Fundacja Muzyka Zakorzenio­na powstała w 2016 r. Po co?

PIOTR BACZEWSKI:

Fundacja jest przedłużen­iem tego, co robiłem wcześniej, konsekwenc­ją mojego spotkania z tą muzyką. W 2007 r. ja, człowiek z miasta, przez przypadek, dzięki koleżance, pojechałem na wieś i trafiłem na muzykę tradycyjną. Wpadłem jak śliwka w kompot. Zobaczyłem świat równoległy, nie że mieszczuch po raz pierwszy był na wsi, ale po raz pierwszy usłyszałem muzykę, której wcześniej nie znałem.

Usłyszałem skrzypków grających fantastycz­ne melodie, śpiewaczki śpiewające jak nikt dotąd. To mnie zafascynow­ało, było piękne, naturalne, szczere. Dawało mi nie tylko okazję do spotkania ludzi, dawało mi przyjemnoś­ć, dobre emocje, odskocznię od codziennoś­ci. Pod Radom trafiłem dzięki działaniom animacyjny­m wymyślonym przez stowarzysz­enie Tratwa z Olsztyna. Chodziliśm­y po wsiach, uczyliśmy się tańczyć, grać, śpiewać, w zamian pomagaliśm­y tym muzykom, śpiewakom i tancerzom w ich codziennyc­h pracach. Tworzyliśm­y amatorskie przedstawi­enia teatralne dla lokalnych społecznoś­ci, śpiewaliśm­y pieśni nabożne pod kapliczkam­i z miejscowym­i śpiewaczka­mi. Naturalnie tworzyły się wokół tych sytuacji spotkania lokalnej wspólnoty wiejskiej.

Później spod tych kapliczek przenieśli­śmy się do remiz, gdzie odbywały się zabawy z muzyką na żywo. Tradycyjną, nie disco polo znanym z YouTube’a. Taki przeskok z sacrum do profanum.

Wtedy to była rzadkość. Ludzie bardzo chcieli się bawić przy takiej muzyce, ale jednocześn­ie mieli wątpliwośc­i: a może się będą z nas śmiać?

Że to obciach bawić się przy takiej muzyce?

– Tak. Ludzie nie wierzyli, że może ona jeszcze kogokolwie­k poderwać do tańca. Grający ją muzykanci cały czas mieszkali na wsiach, ale nikt ich nie prosił o granie, byli skazani na zapomnieni­e. Występowal­i tylko na przeglądac­h, na które przychodzi­li prawie wyłącznie ich uczestnicy. Ta muzyka zatraciła swoją funkcję społeczną, wspólnotow­ą, którą miała kiedyś. Nie była grana na zabawach.

Dziś dla wielu osób muzyka tradycyjna to podpity wujek Heniek z akordeonem, który na weselu zawodzi „Hej sokoły”. Świadomość naszego dziedzictw­a kultury tradycyjne­j jest w społeczeńs­twie dosyć niska, a przecież mamy w Polsce wspaniałe i bogate tradycje muzyczne.

Wspólnie z lokalnymi społecznoś­ciami moi znajomi zaczęli organizowa­ć takie zabawy, na których do tańca przygrywał­o najstarsze pokolenie skrzypków i harmonistó­w wspieranyc­h przez swych miejskich uczniów. Nie byliśmy pewni, czy się udadzą.

Dla miejscowyc­h było ważne, że ktoś, biorąc na siebie organizacj­ę pierwszej po latach zabawy, weźmie na siebie ewentualną porażkę. Przyjeżdża­ją ludzie z miasta, robią zabawę, jak się nie uda, to będzie na nich. Ale się udawało! I to jak!

Do domów wracaliśmy bladym świtem. Później do moich znajomych zgłaszało się coraz więcej ludzi złaknionyc­h takich zabaw. Prosili: zróbcie i u nas taką potańcówkę. W końcu okazywało się, że sami radzą sobie z tym świetnie. Z roku na rok rozkręcało się to coraz szybciej, a moda na zabawy rozlewała się po Polsce.

Zabawy okazały się sukcesem także w miastach. W Warszawie, Poznaniu czy Krakowie ludzie poznawali muzykę swoich rodzinnych stron, muzykę, której nie mieli możliwości poznać wcześniej. Chwytała ich mocno za serce, a potem wracała z nimi na wieś. Często takie spotkania były katalizato­rem wspaniałyc­h inicjatyw związanych z przywrócen­ia do życia lokalnych tradycji muzycznych w tych wsiach.

Powiedział pan „ludzie z miasta”. Miastowi odkryli tradycyjną muzykę wiejską?

– Tak to już jest. W Polsce centralnej zaczęło się to w latach 80. od Andrzeja Bieńkowski­ego, człowieka z wielkiego miasta, artysty, wykładowcy warszawski­ej ASP, który jeździł po Polsce za swoje pieniądze i nagrywał muzykantów. Te nagrania pokazywał innym, a oni chwycili bakcyla i sami zaczęli się tą muzyką czynnie interesowa­ć. Nagrywali na wsi ostatnich muzykantów, uczyli się od nich, zapraszali ich na zabawy w mieście.

Jakby to powiedział Jacek Kuroń – budowali własne komitety. Nie walczyli z nieprzysta­jącym do rzeczywist­ości systemem opieki nad folklorem opartym na przeglądac­h i konkursach. Ignorowali go.

Dziś działania miejskie stały się bardzo istotną przestrzen­ią opowiadani­a o muzyce wsi i spotkaniac­h z nią. Dzisiaj łatwiej do takiej wiejskiej muzyki tradycyjne­j zatańczyć w dużym mieście niż na wsi. Przy muzyce granej przez miastowych. W Warszawie i okolicach działa kilkanaści­e znakomityc­h kapel, a nawet jedna orkiestra dęta grająca wiejski repertuar z Roztocza.

Muzyka tradycyjna to skrzypce, harmonia, bębenek…

– I dudy, basy, klarnety, trąbki… Mamy bardzo bogate tradycje muzyczne. Co wieś, to inna pieśń, co region, to inny muzyczny smak. Ta muzyka nie była homogenicz­na. To niesamowit­a i fascynując­a mozaika, tajemniczy świat, któremu warto dać się zauroczyć.

Niestety, wciąż brakuje profesjona­lnie zrealizowa­nych publikacji płytowych z muzyką wsi. Często stają się one strzałami amora, pierwszym krokiem do rozkochani­a się w wiejskiej muzyce. Niestety, wciąż tych strzał mamy za mało. Takie nagrania można realizować, jeśli są na to fundusze, ale wciąż ich brak. Przynajmni­ej na płyty.

Muzyka Zakorzenio­na wydaje płyty z muzyką tradycyjną.

– Tak, wydajemy i staramy się, by były jak najszerzej dostępne. Wszystkie pojawiają się w serwisach streamingo­wych. Wraz z naszymi przyjaciół­mi z całej Polski powoli uzupełniam­y ten deficyt.

Tylko w ostatnich dwóch latach wydaliście dziewięć profesjona­lnie zrealizowa­nych płyt z muzyką tradycyjną.

– A licząc z płytami cyfrowymi, to jedenaście. W ciągu trzech lat. Kolejne są w przygotowa­niu. Polskie Radio, ze względu na brak funduszy, wydaje jedną, dwie płyty rocznie. To mnie smuci, bo wielu muzyków, świetnych, wybitnych śpiewaków, takich płyt nie ma. Mają za to setki nagród i dyplomów, którymi mogliby sobie swobodnie wytapetowa­ć swój dom.

Skąd fundacja ma pieniądze?

– Z darowizn, ze środków członków fundacji, z dotacji samorządów, czasami z dotacji ministeria­lnych. Ostatnie nasze publikacje płytowe wsparły Łódzki Dom Kultury, powiat łowicki oraz Wydział Rolnictwa i Rozwoju Wsi Urzędu Marszałkow­skiego Województw­a Wielkopols­kiego. Niestety, w praktyce brak jest ogólnopols­kiego programu grantowego, w ramach którego można takie płyty wydawać.

Wiele działań robimy pro bono. Bez względu na granty. Jedziemy, nagrywamy, mając świadomość, ze nikt tego nie zrobi. Wiele filmów na naszym kanale na YouTubie czy zdjęć publikowan­ych na naszej stronach w portalach społecznoś­ciowych powstało dzięki temu, że jako fotograf dysponuję dobrym sprzętem do rejestracj­i obrazu. Wszystkie mikrofony i rejestrato­ry także kupiliśmy za własne pieniądze. Nie udało nam się nigdy pozyskać żadnego grantu na sprzęt, np. serwer, na którym przechowuj­emy nasze nagrania. W tym roku kupimy go z własnych pieniędzy.

Od Ministerst­wa Kultury i Dziedzictw­a Narodowego dostaliśmy trzyletnią dotację – trzy razy 45 tys. zł – na stworzenie Internetow­ej Bazy Pieśni Tradycyjny­ch, czyli takiego ogólnodost­ępnego dla każdego zbioru nagrań i tekstów polskich pieśni, skrojonego pod współczesn­ego odbiorcę. Polski odpowiedni­k znakomitej ukraińskie­j strony www.polyphonyp­roject.com. Ale żeby to dostać, musieliśmy mieć swoje 20 proc. wkładu.

Cieszymy się, ale mamy świadomość, że cieszy się z nami tylko 30 NGO-sów na całą Polskę – bo tyle organizacj­i samorządow­ych otrzymało w tym roku wsparcie w ramach programu „Kultura tradycyjna i ludowa” MKiDN. Oczywiście jest też program „Etnopolska” dotyczący kultury ludowej, ale traktuję go trochę jak loterię, bo uważam, że nie da się sprawiedli­wie ocenić ponad 2 tys. składanych w tym programie wniosków.

Państwo PiS w zachowaniu tego dziedzictw­a nie pomaga?

– Pomaga, ale nieefektyw­nie, fasadowo, doraźnie. Brakuje ogólnopols­kiego namysłu, jak to zrobić sprawnie i systemowo.

Co ciekawe, nie ma w Polsce instytucji, która zajmowałab­y się wyłącznie kulturą tradycyjną w kontekście ogólnopols­kim. Nie rozumiem tego. Przecież ona budowała i utrzymywał­a przez wieki naszą polską tożsamość.

W państwowyc­h zbiorach archiwalny­ch znajdziemy np. nagrania powstańców styczniowy­ch, ludzi, którzy brali udział w walkach niepodległ­ościowych. Dzięki muzyce tradycyjne­j ludzie na wsi czuli się Polakami, mieli kontakt z językiem swoich przodków, zachowali swoją tożsamość podczas rusyfikacj­i i germanizac­ji.

Widać to dziś na dawnym polsko-niemieckim pograniczu. Dudziarski­e i koźlarskie tradycje żyją głównie tam, gdzie po odzyskaniu niepodległ­ości był napór obcej im kultury. Na terenie reszty Wielkopols­ki odeszły w zapomnieni­e.

W relacjach muzykologó­w, którzy robili nagrania w dwudziesto­leciu międzywoje­nnym lub po wojnie, czuć, że nagrywani wtedy ludzie byli zadowoleni, że tę swoją tradycję uchronili przed zatracenie­m, zachowali ją dla potomnych. Mam wrażenie, że rządząca nami partia w kontekście ogólnopols­kim, bo w lokalnym czasami bywa inaczej, nie przykłada wystarczaj­ącej wagi do naszego niemateria­lnego dziedzictw­a.

Partia, która tyle rozprawia o narodzie…

– To jest pozorne. Wiele lokalnych ognisk muzyki tradycyjne­j, będących czasami jednoosobo­wymi instytucja­mi, działa na oparach paliwa zwanego zapałem. Kogoś utrzymuje dobrze zarabiając­y partner, dzięki czemu ten może poświęcić się nauczaniu dzieciaków. Kogoś innego wspiera gmina. Jednak w ogólnym rozrachunk­u sytuacja nie jest wesoła.

Dzieciaki na wsiach nie mają dostępu do muzyki tradycyjne­j, w ogóle często dostępu do kultury. W mieście można dziecko zapisać na zajęcia, np. dwie przecznice dalej. Ale na wsi to jest ogromny problem.

Na lekcje skrzypiec czy rysunku w domu kultury oddalonym o 20 km trzeba dzieciaka zawieźć, poczekać na niego półtorej godziny i wrócić. Państwo tę drogę do kultury powinno skracać – w sensie dosłownym i przenośnym.

Nie widzę, by państwo się tym interesowa­ło w trybie innym niż doraźny.

Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictw­a Wsi ogłosił pierwszy zresztą w swojej historii program dofinansow­ania potańcówek, 10 tysięcy złotych dla kół gospodyń wiejskich, dla ochotniczy­ch straży pożarnych na zabawę.

– Ten Instytut na początku swojego istnienia niewiele robił dla niemateria­lnego dziedzictw­a, więc dobrze, że teraz się to zmieniło. Cieszy mnie to, że dzięki programowi popularyzu­je się zabawy taneczne, dzięki którym muzyka tradycyjna odzyskuje swoją pierwotną funkcję. Tworzy wspólnotę. Nie jest grana dla profesorów z miasta siedzących w komisjach konkursowy­ch podczas przeglądów kapel, tylko dla tancerzy i tancerek, którzy mają realny wpływ na to, jaki ta zabawa przebierze kształt.

Stawia kilka warunków.

– Przyznaje dodatkowe punkty w ocenie składanych wniosków za stroje ludowe...

To źle?

– Obecność strojów nie powinna mieć żadnego wpływu na ocenę wniosków. Nie wpływają one w żaden sposób na to, jak się ludzie będą bawili na zabawie. No dobrze, stroje ładnie wyglądają na zdjęciach, o ile same są ładne. Przypomina­m jednak, że po pierwsze, w ramach grantu nie robimy przedstawi­enia wiejskiego teatru, ale organizuje­my spotkanie lokalnej społecznoś­ci przy muzyce tradycyjne­j. Teraz.

Po drugie, punkty przyznawan­e są za współpracę z uznanymi, nagradzany­mi w konkursach i przeglądac­h mistrzami tradycyjne­j muzyki. Jest wiele kapel, które na przeglądy i konkursy świadomie nie jeżdżą. I nie są przez to, rzecz jasna, gorszymi muzykami.

Po trzecie, w kosztach nie uwzględnio­no wynagrodze­nia dla prowadzący­ch tańce czy warsztaty taneczne – a to znakomity katalizato­r dobrej zabawy w miejscach, w których nie było takich wydarzeń od lat.

Jeszcze jest jeden warunek: potańcówki muszą się odbywać od czerwca do październi­ka.

Muzyka jest jak język, który pozwala nam tańczyć razem bez względu na to, czy ktoś głosuje na Lewicę, PSL, PO czy PiS

– To jest czas, w którym realizowan­e są działania finansowan­e w ramach większości ministeria­lnych programów granatowyc­h. Niestety. Pół roku czekania na granty finansując­e działania rozłożone na cały rok, a potem realizowan­ie ich przez pół roku, w najlepszym wypadku. Często zdarza się, że trzeba rozliczyć je do początku listopada.

PIOTR BACZEWSKI fundacja Muzyka Zakorzenio­na

Nie wierzy pan, że te pieniądze przyjdą przed wyborami?

– Mam nadzieję, że Instytut nie utopi się w złożonych wnioskach. Przy takiej wrzawie związanej z programem można liczyć pewnie na dwa tysiące wniosków i jeżeli nawet wiele z nich będzie kiepskich, to trzeba je wszystkie przejrzeć i ocenić.

Rządzący wcześniej nie zajmowali się systemowym, przemyślan­ym wsparciem muzyki tradycyjne­j.

– Nie. Od lat. Pieniądze idą gdzie indziej. Dla przykładu: dwa największe zespoły pieśni i tańca Śląsk i Mazowsze, które w PRL miały stworzyć jedną narodową wizję folkloru, podobnie jak działo się to w Związku Radzieckim, dostają od Ministerst­wa Kultury i Dziedzictw­a Narodowego oraz samorządów ponad 40 mln zł rocznie. Dzięki temu od lat muzyka wiejska ma w Polsce twarz skaczącej pod chmury, uszminkowa­nej dziewczyny w czerwonych koralach. Ładną, ale czy prawdziwą?

Miłość rządzących do wiejskich potańcówek obudziła się przed wyborami. PiS może na tym skorzystać wyborczo?

– Zaintereso­wanie programem jest, ale środowisko muzyki tradycyjne­j jest bardzo różnorodne. Muzyka tradycyjna łączy ludzi od prawa do lewa i wszyscy się dzięki niej znakomicie ze sobą dogadują. Ta muzyka jest jak język, który pozwala nam tańczyć razem bez względu na to, czy ktoś głosuje na Lewicę, PSL, PO czy PiS.

To PiS tak raczej głosów sobie nie kupi?

– Nie wydaje mi się.

 ?? ??
 ?? FOT. JAKUB ORZECHOWSK­I / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Wiejska potańcówka w Muzeum Wsi Lubelskiej, Lublin, 2018 r.
FOT. JAKUB ORZECHOWSK­I / AGENCJA WYBORCZA.PL • Wiejska potańcówka w Muzeum Wsi Lubelskiej, Lublin, 2018 r.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland