Państwo mafijne w działaniu
Dla autokraty zachowanie władzy jest sprawą „życia lub śmierci”, a nie kwestią chwilowej utraty wpływu na politykę państwa
Mnożą się sygnały na temat utrudniania organizacji opozycyjnego marszu 4 czerwca. „Władze państwowej spółki PKP PLK bardzo długo zwlekały z wydaniem pozwolenia na przejazd dwóch składów z Wrocławia do Warszawy. Dosłownie w ostatniej chwili dostaliśmy zgodę” – mówił „Wyborczej” Michał Jaros, przewodniczący PO na Dolnym Śląsku. Z kolei w Warszawie narodowcy zarejestrowali w kluczowych punktach miasta wiele zgromadzeń, które mogą zakłócać marsz.
Ten sposób działania, charakterystyczny dla państwa mafijnego, opisuje węgierski socjolog Bálint Magyar, autor słynnej książki „Węgry. Anatomia państwa mafijnego”, w kolejnej, napisanej wspólnie z Bálintem Madlovicsem i jeszcze nieopublikowanej w Polsce pracy pt. „Przewodnik po systemach postkomunistycznych”. Oto dwa fragmenty mówiące o sposobie traktowania przez władze demonstracji i o manipulacjach wyborczych.
Demonstracje w państwie mafijnym
W liberalnej demokracji państwo traktuje protesty antyrządowe w taki sam sposób jak demonstracje prorządowe: jako przejaw aktywności obywateli, uczestniczących w debacie politycznej po różnych stronach. W miarę przesuwania się ustroju państwa na osi systemowej w stronę reżimów represyjnych różnicuje się traktowanie jednych i drugich. Coraz gorzej tolerowane są protesty antyrządowe, a coraz milej widziane są wystąpienia prorządowe.
Dyktatury komunistyczne, sytuujące się na represyjnym biegunie osi, w ogóle nie tolerują protestów, organizują natomiast prorządowe wiece w formie parad i hucznych uroczystości państwowych, z obowiązkowym tłumnym wyleganiem na ulice i sławieniem ustroju oraz przywódców partii i rządu.
Lokująca się pośrodku skali autokracja patronalna [czyli system zbudowany przez Orbána, Putina czy Kaczyńskiego] dopuszcza zarówno wiece popierające rządzących, jak i protesty przeciw nim. Te pierwsze, jak prorządowe manifestacje rosyjskiego młodzieżowego ruchu Nasi czy tzw. marsze pokoju na Węgrzech, różnią się od komunistycznych pochodów, sprowadzających się w znacznej mierze do wymuszonego rytuału. Dzięki nim naczelny patron może się poszczycić poparciem społecznym, a uczestnicy wykazać lojalnością. Organizatorzy prorządowych manifestacji mogą zwykle liczyć na szerszy dostęp do środków finansowych i większą życzliwość aparatu państwowego niż organizatorzy antyrządowych protestów, dla których ten dostęp jest ograniczony i którzy muszą się zmierzyć ze stosowanymi przez państwo metodami bezpośredniej i pośredniej demobilizacji, czyli zniechęcania obywateli do uczestnictwa i utrudniania organizacji wystąpienia.
Metodą bezpośrednią jest stronnicze rozstrzyganie konfliktów, w których dwa prawa pozostają we wzajemnej sprzeczności. Takie konflikty występują też w liberalnej demokracji – np. korzystanie z wolności zgromadzeń przez jednych może innym ograniczać swobodę przemieszczania się albo może stanowić zagrożenie dla porządku publicznego. Jednak w liberalnej demokracji konflikty te rozstrzyga się w duchu konstytucjonalizmu, szukając bezstronnego, kompromisowego rozwiązania, natomiast państwo mafijne dąży do „nierównowagi praw”, wykorzystując prawo mniej mu zagrażające jako pretekst do ograniczania praw dla niego groźniejszych. Czasami reżim wręcz kreuje sytuacje takiego konfliktu praw jak w Polsce, gdzie przyjęto ustawę o zgromadzeniach cyklicznych, organizowanych za pozwoleniem władzy, które mają pierwszeństwo przed innymi demonstracjami.
Do metod pośrednich zniechęcania do protestów możemy zaliczyć ich ignorowanie, „przekupywanie” niezadowolonych grup społecznych, piętnowanie przywódców, co ma zastraszyć szeregowych uczestników, oraz delegowanie przez państwo części uprawnień do stosowania przemocy fizycznej – na Węgrzech wykorzystywano do tego futbolowych kibiców, w Rosji paramilitarne formacje kozackie, a w Polsce grupy nacjonalistyczne, wzywane przez państwo mafijne do obrony kościołów, którym rzekomo zagrażały kobiety protestujące przeciw zakazowi aborcji.
Wybory w państwie mafijnym
Nigdzie na świecie rząd i opozycja nie mają idealnie równego dostępu do zasobów i mediów, trudno więc wyznaczyć wyraźną granicę między „względnie sprawiedliwymi” a „dalece niesprawiedliwymi” i „niedemokratycznymi” regułami gry. Są jednak dwie okoliczności umożliwiające klarowną typologię wyborów w reżimach postkomunistycznych.
Po pierwsze, legalność finansowania kampanii: w uczciwych wyborach partia rządząca opłaca kampanię ze środków legalnie przyznanych na ten cel, natomiast w wyborach nieuczciwych wykorzystuje się nielegalne kanały finansowania. W 1996 roku w Rosji dziesiątki milionów dolarów w obligacjach skarbowych przeznaczono na sfinansowanie reelekcji Borysa Jelcyna, a zatem wybory były nieuczciwe.
Ledwie parę miesięcy przed tamtymi wyborami wprowadzono niewielkie zmiany w ordynacji, ale w tej sprawie panował wówczas consensus między władzą a opozycją. I to jest drugie kryterium pozwalające ocenić uczciwość wyborów: możemy je uznać za zmanipulowane, jeśli o zmianie i przyjęciu ordynacji decydują jednostronnie rządzący.
Reżimy Putina, Orbána i Kaczyńskiego wykorzystują w kampaniach media publiczne i rządowe, co jest równoznaczne z nielegalnym finansowaniem kampanii; jednocześnie rządzący w Rosji i na Węgrzech dokonują daleko idących zmian w ordynacji, m.in. metodą gerrymanderingu [tj. manipulowania granicami okręgów wyborczych], wprowadzając zarazem elementy ordynacji większościowej, wzmacniające pozycję partii rządzącej.
Stawką w wyborach jest dla naczelnego patrona nie tylko utrzymanie się przy władzy, lecz także zachowanie wolności osobistej. W liberalnej demokracji przegrane wybory oznaczają utratę władzy i możliwości realizowania swojej polityki, ale odsunięta od władzy partia nie znika ze sceny politycznej. Rządzący przechodzą do opozycji, gdzie w kolejnym cyklu mogą uczestniczyć w procesie publicznej deliberacji. Demokratyczni przywódcy, rządząc, na ogół nie łamią prawa, więc odsunięci od władzy nie muszą obawiać się postępowań karnych.
Natomiast w autokracji patronalnej rządzący łamią obowiązujący kodeks karny, bo taka jest natura systemu – kierują nieformalną siecią patronacką, która gromadzi osobiste bogactwa przy wyłączonych mechanizmach kontroli. W razie przegranej naczelnemu patronowi, który kieruje państwem jak organizacją przestępczą, grozi śledztwo i więzienie.
W studium pod tytułem „Accountable for What?” (2013) hiszpański politolog Abel Escribà-Folch stwierdza, że po II wojnie światowej kariera polityczna autokratów kończyła się wygnaniem, więzieniem lub śmiercią w 63 proc. – częściej niż dyktatorów wojskowych (51 proc.) i prawie dwa razy częściej niż monarchów (37 proc.).
Wspomnijmy trzy godne uwagi przykłady z obszaru postkomunistycznego:
• były naczelny patron Ukrainy Wiktor Janukowycz, obalony w rewolucji Euromajdanu, odtąd na wygnaniu w Rosji, skazany zaocznie przez ukraiński sąd na trzynaście lat więzienia za zdradę stanu;
• naczelny patron Macedonii Nikoła Gruewski, zmuszony do rezygnacji i skazany na dwa lata więzienia za korupcję, który zdołał zbiec z pomocą macedońskich i węgierskich służb specjalnych;
• wreszcie naczelny patron Mołdawii Vladimir Plahotniuc, który pod silną presją międzynarodową uciekł z kraju wraz ze swoim dworem.
W przytoczonych przypadkach chodzi o to, że dla głównego patrona sukces wyborczy jest sprawą „życia lub śmierci”, a nie – jak w demokracji liberalnej – zachowania władzy lub chwilowej utraty wpływu na politykę państwa. To jeden z głównych powodów, dla których naczelni patroni manipulują wyborami i za wszelką cenę próbują utrzymać się przy władzy, a nie tylko realizować ogólne cele swej polityki.