Klasa i naród
Rozumiemy Ukrainę, mam nadzieję, że zrozumiemy też „zielony ład”. To dla Polski szansa – pomóc Europie zbudować język, w którym wsparcie oraz promocja i Ukrainy, i „zielonego ładu” leży w najgłębszym europejskim i polskim interesie
Prof. Andrzej Rychard jest socjologiem, dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN
Czasy w Polsce takie, że być może pora sięgnąć po marksizm. Trochę uproszczony, ale jednak. Tak chyba najlepiej można wytłumaczyć podłoże i kontekst ostatnich protestów rolniczych. To protesty przeciw napływowi produktów rolnych z Ukrainy i przeciw „zielonemu ładowi”. Prezentowane są przez protestujących wręcz jako obrona polskiego interesu narodowego. Czy tak jest? Czy jednak w istocie to nie jest przejaw zdominowania interesu narodowego przez interes klasowy?
Oto widzimy, jak pewna grupa działa jako świadoma klasa społeczna.
Choć nie uzasadnia tego jej silna pozycja ekonomiczna. Rolnictwo w Polsce generuje nieco ponad 2 procent PKB, a wśród mieszkańców wsi tylko około 10 procent utrzymuje się głównie z rolnictwa. Natomiast siła polityczna tej klasy jest ogromna. Jest poczucie solidarności, szczególnie u większych producentów, umiejętność samoorganizacji i mobilizacji budowana przez lata. To klasowo przedziwna sytuacja: silniejsza świadomość i siła polityczna niż realna pozycja w systemie produkcji. Marks by się pewnie w grobie przewrócił, ale czy nie jest to przypadek odwrócenia faz rozwoju klas? One zwykle najpierw są klasami „w sobie”, czyli budują obiektywną pozycję, a potem stają się klasami „dla siebie”, gdy wytwarzają świadomość i poczucie solidarności. A tu mamy bardziej „klasę dla siebie” niż „w sobie”. A może to nie tyle odwrócenie faz, ile raczej zmiana: kiedyś pozycja rolników była i „w sobie”, i „dla siebie”, teraz zostali głównie klasą „dla siebie”.
Ta siła polityczna i świadomość jednak nie biorą się z niczego. To historia. A w niej silny przekaz o wadze produkcji żywności dla narodu, cała mitologia – zresztą jakoś historycznie uzasadniona – typu „żywią i bronią”. No i dodatkowo też historyczny fakt, że w sporej części Polacy wywodzą się z chłopstwa, często wcale nie tak wiele pokoleń wstecz. Ten genealogiczny atawizm, mimo awansu społecznego, pozwala być może wielu dzisiejszym inteligentom, robotnikom, czy pracownikom usług jakoś z nieco podświadomym zrozumieniem patrzeć na racje rolników.
Ciekawe, jak można skonfrontować pozycję klasową rolników np. z pozycją grup utrzymujących się z sektora małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP). One dostarczają ok. 50 procent PKB.
A z kolei sektor usług (to w dużym stopniu domena MŚP) daje ponad 70 procent polskiej wartości dodanej. Mimo to nie słyszymy, by fryzjerzy szli z nożyczkami w marszach na KPRM. Oni wszyscy, drobni przedsiębiorcy, nie są bowiem jeszcze klasą dla siebie. Bardziej w sobie. Mają silniejszą pozycję obiektywną niż świadomość i solidarność. Mają sporo zapewne grupowych i zawodowych animozji. No i są rozproszeni. Fryzjer uważa, że przeglądy samochodu są za drogie, mechanik, że za dużo płaci za strzyżenie, a obaj zgadzają się zapewne tylko w tym, że hydraulik bierze za dużo. Ale kto wie, czy nie pojawi się tu silniejsza świadomość klasowa.
Walka o jej wolność to także walka o nasze bezpieczeństwo. I w jakimś sensie wspieranie ukraińskiego rolnictwa leży też w polskim interesie narodowym.
Tymczasem Ukraina walczy.
Słyszy się niekiedy: to przecież nie ukraińskie rolnictwo, to wielkie zachodnie koncerny rolnicze tam ulokowane. Nie wiem, pewnie w sporej części tak. Ale każda część ich dochodu zostawiona w Ukrainie sprzyja także potencjalnie bezpieczeństwu Polski, bo wzmacnia opór Ukrainy wobec agresji Rosji. Tymczasem rolnicy budują przekaz, że to oni chronią interes narodowy, bo dają bezpieczną żywność. A w istocie w jakimś stopniu chodzi tu chyba o interes klasowy skrywany pod hasłami narodowymi.
Istotnym elementem protestów jest też sprzeciw wobec tzw. zielonego ładu. Znów rolnicy prezentują go jako zagrożenie dla Polski. A w istocie wtórują im politycy i to przeciwstawnych opcji. Wszyscy traktują zielony ład już nawet nie jak gorący kartofel, a jak zgniłe jajo, przerzucając się „winą” za jego promowanie. To zła Unia – mówi PiS. To zły PiS promował – mówi PO. Tymczasem promowanie bardziej ekologicznej produkcji, również rolniczej, jest w najgłębszym interesie Polski, także w interesie niezależności energetycznej. I dlatego mam dziwne uczucie, kiedy widzę w telewizji jeden z banerów na proteście rolników, aby Putin zrobił porządek z Ukrainą, z rządzącymi i z Unią Europejską. I kiedy widzę myśliwych popierających rolników.
Nie zamierzam tu budować przekazu typu: dobrzy fryzjerzy, źli rolnicy. W ogóle nie o to chodzi. Wręcz zazdroszczę rolnikom umiejętności samoorganizacji budowanej przez lata. Rozumiem ich pozycję broniącą interesu klasowego. Ale czy tego nie da się rozwiązać? To przecież do rozwiązania na poziomie Unii. Z jednej strony produkty rolnicze z Ukrainy, z drugiej – głód w wielu miejscach świata. Absolutnie w tym miejscu zgadzam się np. z posłem Sawickim, gdy mówi, że to przecież kwestia kilku miliardów euro dla Unii, aby problem transferu tej żywności z Ukrainy do regionów głodujących rozwiązać. To jest po prostu w interesie globalnego, w tym polskiego bezpieczeństwa.
I tu jest szansa dla Polski powracającej do należnej nam pozycji w Unii Europejskiej. Rozumiemy Ukrainę, mam nadzieję, że zrozumiemy też zielony ład, że będziemy potrafili pomóc Europie zbudować język, w którym wsparcie oraz promocja i Ukrainy, i zielonego ładu leży w najgłębszym europejskim i polskim interesie. Trzeba nauczyć się silnej promocji tak pojętego interesu. Uczmy się jako kraj skutecznej promocji nowoczesnego interesu narodowego od rolników, którzy tak dobrze promują swój interes klasowy!
W innym wypadku będziemy zmuszeni stawiać sobie prowokacyjne pytanie: co leży bardziej w polskim interesie narodowym: wspieranie polskiego czy ukraińskiego rolnictwa?
Nie zamierzam tu budować przekazu typu: dobrzy fryzjerzy, źli rolnicy. W ogóle nie o to chodzi