Zadyma w interesie Putina
Niektórzy organizatorzy rolniczych protestów odcięli się od proputinowskich wyskoków, ale to w najlepszym wypadku dowodzi tylko ich politycznej naiwności
W Polsce są różne ważne sprawy i różne ważne wydarzenia. Wszystkie pochłaniają uwagę, czas i energię. Ale nie wolno dopuścić, by przesłoniły nam stałe zagrożenie przez Rosję i jej ekspozyturę.
I nie sposób sobie wyobrazić, że Moskwa przepuści taką okazję, jaką jest masowy ruch protestu w jakiejkolwiek sprawie. Ta zaś, rozgrywająca się na polsko-ukraińskiej granicy, jest dla niej wyjątkowo dogodna. W mediach Rosji i Białorusi jest o tym bardzo dużo, przy czym podkreśla się antyukraiński charakter protestów. W świat idzie obraz Polski jako kraju pogrążonego w chaosie i biedzie, bo rządzący realizują interesy Kijowa i Waszyngtonu.
Rolnicze protesty dotyczą bardzo poważnych spraw.
W licznych krajach Europy są podobne, lecz mają też swoje odrębne cechy. Polskie są zdecydowanie polityczne i przede wszystkim dotyczą polityki międzynarodowej, co skłoniło MSZ do publicznego zajęcia stanowiska.
„Putin zrób porządek z Ukrainą i Brukselą i z naszymi rządzącymi” – taki banner plus flaga Związku Radzieckiego na jednym z ciągników w miejscowości Gorzyczki to wyskok mający zwrócić uwagę. Tak samo jak jego powtórka w miejscowości Zosiny. W całej Europie są siły, które z Putinem działają „wspólnie i w porozumieniu” (to terminologia aktów oskarżenia i wyroków sądowych, które mogą okazać się potrzebne), więc jest mało prawdopodobne, by akurat w Polsce ich nie było.
Od obu przypadków odcięli się niektórzy organizatorzy rolniczych protestów, pokazując, że nie są prorosyjscy. W najlepszym wypadku jest to naiwność, w gorszym – kamuflaż, przy czym jedno drugiego nie wyklucza. Zarówno agenci wpływu, jak i pożyteczni idioci przynoszą korzyść Putinowi. Te prorosyjskie incydenty są podkreślane i powtarzane w kremlowskim przekazie. Niewykluczone zresztą, że to Kreml je zainicjował. Jawna wrogość wobec Ukrainy i Unii Europejskiej jest tym, czego Rosja potrzebuje. Nienawiść dominuje na protestach i grozi naszej jedności z UE i z Ukrainą oraz osłabia pozycję Polski w obu tych relacjach.
Żebyśmy się nie musieli zastanawiać, kto za tym stoi:
w Warszawie 24 lutego, w drugą rocznicę napaści Rosji na Ukrainę, jawnie prorosyjscy Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke urządzili demonstrację antyukraińską i popierającą protestujących rolników. A protestujący, czując poparcie i widząc zainteresowanie, dają się podpuszczać. Dopuszczają organizatorów z Konfederacji, której rolnicy dotąd nie obchodzili, i korzystają ze wsparcia myśliwych, których wieś bardzo nie lubi i ma za co.
Stale przeciw Ukrainie i ostatnio za rolnikami murem stoi lewicowy „Przegląd”, ale to jest tylko pisk myszy. Naprawdę liczy się PIS ze związkowymi przybudówkami i ich działacze, którzy znaleźli się wśród przywódców protestów. Kaczyński w sprawie wojny w Ukrainie wypowiada się oględnie, ale deklaruje, że rozumie, iż rolnicy „nie mogą wytrzymać”. Zarazem prezes zdecydowanie opowiada się za Trumpem. Tamten chce odzyskać władzę w USA, ten w Polsce. Na ile może, powiększa zagrożenie dla Ukrainy, świata oraz dla obronności Polski.
Czy gdy się ogarnie te wszystkie zjawiska, możemy już mówić o V kolumnie, która na różne sposoby zagraża naszej obronności, działając w interesie wroga? I czy możemy być przekonani, że działają też nasze służby, czy też zajęte są sobą po zmianie władzy?
Władze państwa, jak dotąd, starają się konflikt rozładować.
Przyjmują do wiadomości zapowiedzi kolejnych protestów. Uprzedzają o trudnościach na drogach i wskazują objazdy, a premier z dnia na dzień zwołał „szczyt rolniczy” z udziałem wszystkich podmiotów, które się do protestów przyznają. Donald Tusk wyraźnie stwierdza, że sprawy krajowe są ważniejsze od zagranicznych, a z Ukrainą jakoś się to uładzi. Trudno mu się dziwić, skoro protesty aprobuje prawie 80 proc. ankietowanych, a wkrótce czekają nas wybory samorządowe i europejskie.
Szczyt rolniczy nie okazał się przełomem. Część zaproszonych poprawiła swoją opinię o rządzie, lecz nie wydaje się, by władza uzyskała od rolników kredyt zaufania. Na czas pertraktacji z UE i z Ukrainą, a przed uzyskaniem wyników, nie zawieszono protestów. Będą trwały i nadal godziły w naszą obronność.
Jednak bezpieczeństwo narodu i jego państwa to najważniejszy obowiązek władzy, górujący nad wszystkimi innymi i wymagający poświęceń od wszystkich obywateli. Gdyby miała trwać eskalacja masowych prorosyjskich, antyunijnych i antyukraińskich wystąpień, rząd będzie musiał okazać zdecydowanie i siłę, co okaże się zaskoczeniem dla wielu.
Kodeks cywilny w art. 415 mówi: „Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia”. Szkody wyrządzone gospodarce, firmom i osobom fizycznym są już ogromne. Gdyby doszło do absurdalnej blokady autostrady A2 aż do Berlina, byłyby wręcz katastrofalne. Zapowiadane są dalsze blokady i nawet „zaoranie” dróg. Kto za to wszystko będzie płacił?
Bezpieczeństwo narodu i państwa to najważniejszy obowiązek władzy. Na pewno ważniejszy niż interes jakiejkolwiek grupy społecznej czy zawodowej
Nikt nie nałoży specjalnego podatku na protestujących.
Poszkodowani będą raczej pozywać skarb państwa, który te rachunki mógłby uregulować, zwiększając w ten sposób inflację. A inflacja wywoła kolejną falę gniewu, bo trudno liczyć, że protestujący zrozumieją, jak działa ten mechanizm i jaką rolę oni sami w tym odegrali.
Tak samo jak nie będą się poczuwać do odpowiedzialności, jeśli pojawią się u naszych granic czołgi Putina. Dziś już dyktator z Kremla stale musi prowadzić jakąś wojnę, żeby mieć narzędzia do utrzymania władzy. Jedno z takich narzędzi dostaje na polskich protestach.
Jeśli zamiast ukraińskich ciężarówek granicę będą forsować rosyjskie czołgi, to pikiet protestujących rolników już tam raczej nie będzie.