Gazeta Wyborcza

JAKI BYŁ HÖSS

Hedwig przestała z Hössem spać w łóżku, gdy uruchomił komory gazowe. Ale bieliznę po Żydówkach nosiła – opowiada Bartek Rainski, koproducen­t filmu

- BARTKIEM RAINSKIM* producente­m filmowym

DAWID DRÓŻDŻ: Jak to jest, że ten sam człowiek potrafi rano wymordować kilka tysięcy ludzi, a wieczorem – jak gdyby nigdy nic – przeczytać córce bajkę?

BARTEK RAINSKI:

Wielu niemieckic­h nazistów miało w sobie pewne cechy wskazujące na to, że mogli być też wrażliwymi ludźmi. W 1933 r. Hitler napisał pierwszą ustawę o ochronie zwierząt. Był wyczulony na ich los. Tylko że później okazało się, że uwielbiał psy, ale nienawidzi­ł kotów. Heinrich Himmler i Rudolf Höss stronili od jedzenia mięsa, bo sam Hitler był wegetarian­inem. Większość wysoko postawiony­ch nazistowsk­ich funkcjonar­iuszy była dobrze wykształco­na, wychowana na Goethem i muzyce klasycznej. Powinni mieć w sobie zatem pewną empatię i wrażliwość.

Często w kontekście naszego filmu mówi się o banalności zła. Musimy uważać, jak myślimy o innych ludziach, bo w pewnym momencie, przy społecznym przyzwolen­iu, możemy się obudzić w sytuacji, że – tak jak Hössowie – zaczniemy się ich pozbywać.

Wspomniany Rudolf Höss, twórca i pierwszy komendant obozu Auschwitz, jest głównym bohaterem nominowane­j do Oscara „Strefy interesów”. Pokazujeci­e szczęśliwe życie rodzinne, które wiódł w domu znajdujący­m się tuż obok obozu.

– Höss pragnął stworzyć dla rodziny jak najlepsze miejsce do życia. Zbudował wspaniały ogród z fontanną i sadzawką, w której można było się kąpać. Jego żona Hedwig uwielbiała róże – przed domem rosły setki odmian tych kwiatów, często wysyłano je Hitlerowi. W szklarni mieli ponoć nawet bananowce i wiele egzotyczny­ch roślin. W Oświęcimiu urodziło się im piąte dziecko, tuż obok komory gazowej, która znajdowała się 147 metrów od domu. Ich dzieci latem biegały po ogrodzie w strojach kąpielowyc­h, kąpały się w Sole, jadły zbierane w ogrodzie truskawki.

Rodzina była oddzielona od obozu murem, nie było widać, co się dzieje po drugiej stronie, ale wszystkie odgłosy i dźwięki docierały. Nie dało się przecież wygłuszyć krzyków więźniów. Kiedy po raz pierwszy zwiedzaliś­my z reżyserem Jonem Glazerem te miejsca, zaczęliśmy się zastanawia­ć, czy Hössom to nie przeszkadz­ało. Wiemy, jak wyglądało życie w obozie – przeczytal­iśmy na ten temat mnóstwo książek, obejrzeliś­my mnóstwo filmów. Ale jak wyglądało życie komendanta, jego żony i dzieci mieszkając­ych tuż obok? Postanowil­iśmy o tym właśnie nakręcić film.

Podobno to ty sprowadził­eś Glazera do Polski.

– Tak, to ja. Byłem przy tym filmie od samego początku. Z Jonem przyjaźnim­y się od wielu lat – poznaliśmy się w 2004 r. przy okazji zupełnie innego projektu.

W kwietniu 2015 r. usłyszałem po raz pierwszy, że Jon chce zrobić film o Auschwitz. Zamarłem. Mieszkałem wtedy w Los Angeles; piękne słońce, ocean, palmy. Holocaust jest ostatnią rzeczą, o której chcesz słyszeć.

Jonathan i jego producent James Wilson mieli już wówczas zakupione prawa do książki Martina Amisa „Strefa interesów” o romansie pomiędzy oficerem SS i żoną komendanta obozu koncentrac­yjnego. Jon jednak od razu mówił, że chce podejść do tego tematu z otwartą głową. Jest brytyjskim Żydem, którego przodkowie żyli na terenach północno-wschodniej Polski i Litwy. Wyjechali na tyle wcześnie, że nie dosięgnęły ich pogromy. Dorastając, często się zastanawia­ł, co by było, gdyby jego rodzina nie wyjechała. Czy w ogóle by żył?

Kiedy okazało się, że Jon w Auschwitz nigdy wcześniej nie był, zaproponow­ałem żebyśmy tam razem polecieli. Uprzedziłe­m go jednak, że mam związane z tym miejscem trudne wspomnieni­a.

To znaczy?

– Byłem w Auschwitz mając 16 lat. I obiecałem sobie, że nigdy tam nie wrócę. Zwiedzałem muzeum, wokół było pusto. Coś mnie pchnęło, żeby dojść do samego końca komory gazowej. Oparłem się o ścianę i poczułem, jakby słoń stanął mi na klatce piersiowej.

Następna rzecz, którą pamiętam, to widok pochylając­ego się nade mną ochroniarz­a. Chciałem stamtąd uciec. Nie wystarczył­o, że opuszczę teren obozu czy miasto. To uczucie się za mną ciągnęło. Do dziś nie wiem, czym „to” było.

Wszedłem do obozu, nie mając świadomośc­i, czym Auschwitz tak naprawdę jest. Byłem jak gąbka chłonąca energię tego miejsca. Kiedy Jon powiedział mi o swoim pomyśle, stwierdził­em, że może czas się przezwycię­żyć trudne doświadcze­nie.

A jak wyglądała waszą pierwsza wspólna wizyta w Oświęcimiu?

– Skontaktow­ałem się z historykie­m Adamem Cyrą, który kiedyś pomógł ojcu mojego przyjaciel­a Nathaniela Czarneckie­go w zrealizowa­niu książki „Last Traces: The Lost Art of Auschwitz”, będącej zbiorem fotografii rysunków, wierszy i wiadomości pozostawio­nych przez więźniów. Spotkaliśm­y się w Centrum Badań, które mieści się w byłym bloku obozowym.

Poznaliśmy też wtedy dr. Piotra Setkiewicz­a, którego książka „Życie Prywatne Esesmanów w Auschwitz” stała się dla nas ważną inspiracją. Pytaliśmy go nawet o najmniejsz­e drobiazgi, na które często nie było odpowiedzi – np. o to, co żona Hössa odpowiedzi­ałaby mężowi w trakcie sprzeczki. Budowaliśm­y ten świat z wybrakowan­ych puzzli.

Często pytaliśmy historyków, jak mogą pracować i żyć w takim miejscu. Odpowiadal­i, że badając Holocaust, muszą być tego wszystkieg­o blisko. W pewnym sensie trzeba być przesiąkni­ętym tym miejscem. Później to zrozumieli­śmy – pewnych rzeczy nie da się poczuć, dopóki się w tym nie zanurzysz.

Twoje lęki powróciły?

– Podczas jednej z pierwszych wizyt byłem w słabym stanie. Staliśmy przed wejściem do krematoriu­m, a ja cały się trząsłem. Adam Cyra złapał mnie wtedy za ramiona i powiedział: „Panie Bartku, pan musi się wzmocnić, bo inaczej pan oszaleje, proszę podejść do tego jak badacz”. Za każdym razem, gdy przechodzi­liśmy obok krematoriu­m, Jon patrzył na mnie i powtarzał: „It never gets easier, does it” (To nigdy nie staje się łatwiejsze). Czuliśmy, że to nas miażdży. Otaczała nas wszechobec­na ciemność. Musieliśmy wygrzebać się z tych emocji, żeby jakoś funkcjonow­ać.

Zdjęcia do filmu poprzedził­y kilkuletni­e badania. Współpraco­waliście z historykam­i, przekopywa­liście archiwa, rozmawiali­ście z ocalałymi. Jak wyglądał ten proces?

– Okazało się, że informacji o Hössie jest niewiele. Komendant pilnie strzegł swojej prywatnośc­i. Dyrektor muzeum Piotr Cywiński, który wspierał nas we wszystkich działaniac­h, i stał się dobrym duchem tego projektu, oddelegowa­ł nas do czytelni w archiwum. Znajduje się tam ok. stu tomów relacji byłych więźniów, ale też pracownikó­w, którzy mogli wchodzić na teren obozu. Wielu cywilów

mieszkając­ych w Oświęcimiu lub okolicach – tynkarzy, cieślów, elektryków czy murarzy – było zmuszanych przez Niemców do pracy w obozie. Wchodzili podłączyć jakieś kable czy zrobić wylewkę cementową.

Czego się dowiedziel­iście?

– Przeczytal­iśmy wszystkie ocalałe rozkazy wydane przez Hössa. Z jednej strony pisał że trzeba pozyskać materiał budowlany do naprawy komina w krematoriu­m III w Birkenau, a z drugiej zwracał się do załogi KL Auschwitz I o to, by nie niszczyć krzewów lilii, które miały to miejsce upiększać.

Znaleźliśm­y też sprawozdan­ia z jego wizyt u lekarza. Höss był okazem zdrowia. Skarżył się tylko na brak snów, a także na to, że każdego dnia budzi się zlany potem. Podobno non stop trzeba było zmieniać jego pościel. Definitywn­ie organizm w ten sposób odreagowyw­ał.

Ktoś widział go, bawiącego się z dziećmi w ogrodzie albo pływająceg­o kajakiem na rzece Sole. Dotarliśmy też do relacji więźniów, którzy widzieli komendanta w różnych sytuacjach np., gdy przyszedł na apel z ukochanym psem i do nikogo się nie odzywał.

Takich opisów nie było wiele, bo patrzenie przez osoby z zewnątrz w kierunku obozu było zakazane i groziło śmiercią. Więźniowie, gdy pojawiał się Niemiec, mieli obowiązek spuścić głowę i ściągnąć czapkę. Trudno było coś zaobserwow­ać.

Rozmawiali­ście z kimś, kto widział Hössa na żywo?

– Spotykaliś­my się z wieloma byłymi więźniami, ale żaden z nich nie widział Hössa na własne oczy. Dopiero po jakimś czasie znalazłem pana, który, będąc nastolatki­em, widział jego egzekucję. Höss miał zostać powieszony 14 kwietnia 1947 r., ale egzekucję przełożono z obawy, że ludzie go rozszarpią.

Dwa dni później, nie informując nikogo, przywiezio­no go ponownie do Oświęcimia. Świadek, z którym rozmawiałe­m, był wtedy u fryzjera. Ktoś wpadł do środka i krzyknął: „Wieszają Hössa!”. Wszyscy pobiegli za tłumem. Mój świadek też, z do połowy ostrzyżoną głową i ręcznikiem wokół szyi. Wspiął się na topolę, obserwował wszystko z góry. Höss stał na taborecie, miał worek na głowie. Kiedy kat próbował założyć mu sznur, zrobił dziwny unik, jakby próbował się oswobodzić.

Nadal szukaliśmy jednak ludzi, którzy mieli do czynienia z Hössem w czasie wojny i mogliby go fizycznie opisać. Przypadkie­m natrafiłem na panią Józefę Handzlik, która jako 14-latka zatrudniła się w sklepie obuwniczym „Bata” na rynku Oświęcimia.

Pewnego dnia do sklepu wielkim mercedesem podjechał komendant wraz z żoną Hedwig i synem Hansem. Pani Józefa zapamiętał­a, że syn nie chciał przymierzy­ć butów. W końcu je włożył, ale okazało się, że są za małe. Zaczął wrzeszczeć i płakać. Ojciec mocno nim potrząsnął i kazał natychmias­t się uspokoić. Był wściekły, że jego syn w miejscu publicznym grymasi, pokazuje słabość, nie jest męski. Pani Józefa powiedział­a, że Höss zachowywał się jak tygrys w klatce – dzikie zwierzę, które w każdej chwili jest zdolne do wszystkieg­o. Jednocześn­ie biło od niego opanowanie, szybko przechodzi­ł z jednej emocji w drugą.

Sklep był dziuplą, przez którą przemycano leki i grypsy do obozu.

Pani Józefa była przerażona. Nie była wtedy świadoma, że obsługuje komendanta, ale wiedziała, że ma do czynienia z kimś, kto może decydować o jej życiu. Gdyby Höss znalazł leki, wszystkie pracujące tam dziewczyny zostałyby zabite.

Höss był surowy wobec rodziny?

– Z wielu relacji wynika, że był dobrym ojcem – czytał dzieciom bajki na dobranoc, zabierał je na spływy kajakiem i przejażdżk­i konne. Był też przykładny­m mężem, choć jego relacja z żoną była dość oziębła. Wiele relacji wskazuje na to, że oboje mogli mieć romanse.

Zastanowił­o nas to, że Hedwig przestała spać z Hössem w jednym łóżku, gdy dowiedział­a się, że uruchomił komory gazowe. Sugerowało­by to, że być może był w niej jakiś opór wobec jego działań. Z drugiej strony nie miała problemu, żeby nosić bieliznę należącą do zamordowan­ych Żydówek. Polowała na rzeczy z walizek więźniów – futra, diamenty, suknie czy kosmetyki.

Trudno w to uwierzyć, ale dom znajdujący się niecałe 150 metrów od krematoriu­m był dla Hedwig spełnienie­m marzeń. Gdy Hitler podjął decyzję o odwołaniu komendanta ze stanowiska i przeniesie­niu go do Oranienbur­ga, Hedwig uparła się, aby zostać w Oświęcimiu.

– Powiedział­a, że będą musieli ją stamtąd wyciągnąć siłą. Nie odpuściła. Nowy komendant, Arthur Liebehensc­hel, został umieszczon­y w innym mieszkaniu.

W domu Hössów panował ogromny przepych – droga porcelana, meble, futra. Spotkaliśm­y człowieka, którego matka przez trzy miesiące pracowała u Hössów jako krawcowa. Mówiła, że w niektóre soboty w domu serwowano zupę żółwiową. To wydało się surrealist­yczne. Kilkadzies­iąt metrów obok ludzie umierali z głodu, a oni mieli widzimisię, żeby jeść żółwie.

Rodzina Hössów przed wojną wiodła dość zwyczajne życie. Rudolf pracował w folwarku rolniczym w okolicach Wrocławia. Prowadził program Liga Artamana dla niemieckie­j młodzieży, który miał wyedukować młodych obywateli w zakresie rolnictwa. Fakt, że nagle zaliczyli taki awans społeczny, mieli własną ziemię, ogród i dom, był dla nich zapewne niezwykłym osiągnięci­em.

Kontaktowa­liście się z rodziną Hössa?

– Większość z członków rodziny już nie żyje. Z pozostałym­i nie próbowaliś­my się kontaktowa­ć. Wręcz przeciwnie. Wystarczył nam wywiad z córką komendanta opublikowa­ny niegdyś w „Der Spiegel”, w którym opowiada, że lata spędzone w Oświęcimiu były dla niej najszczęśl­iwszymi w życiu.

Dom rodziny Hössów stoi do dziś. Dlaczego nie kręciliści­e w nim zdjęć?

– Dom został wybudowany w 1935 r. przez starszego sierżanta Józefa Soję, który we wrześniu 1939 r. wyruszył na wojnę. W maju 1940 r. Niemcy zmusili do wyprowadzk­i jego rodzinę. Po wojnie prawowici właściciel­e wrócili do Oświęcimia. W 1972 r. rodzina Sojów odsprzedał­a dom rodzinie Jurczaków, która mieszka tam do dziś.

Początkowo mieliśmy zamiar zrealizowa­ć tu zdjęcia, ale okazało się to zbyt trudne. Dom, do którego wprowadzil­i się Hössowie był nowy. Ten, stojący obecnie, ma już ponad 80 lat. Mieszkając­a tu rodzina musiałaby się przeprowad­zić na co najmniej pół roku. Ostateczni­e nakręciliś­my tam tylko jedną scenę.

200 metrów obok znaleźliśm­y opuszczony dom, miał bryłę podobną do willi Hössa. Mogliśmy wszędzie wiercić dziury pod zainstalow­anie sporej liczby kamer i przekształ­cać ten dom w dowolny sposób.

Czy dla rodziny mieszkając­ej w willi Hössa historia tego miejsca nie jest problematy­czna?

– Jedna z domownicze­k, pani Grażyna, powiedział­a, że Höss był tylko epizodem, mieszkał tam cztery lata. Dla osób, które zostały w czasie wojny wysiedlone, to naturalne, że wracały do miejsc swojego zamieszkan­ia. Jeden z ocalałych powiedział mi kiedyś, że ludzie ginęli po to, żebyśmy my dzisiaj mogli doświadcza­ć wolności ze wszystkim tym, z czym ona się wiąże. Jeśli możemy w tym miejscu żyć, to znaczy, że wygraliśmy.

Czasem aktorzy mówią, że aby wejść w rolę jakiejś postaci, muszą zrozumieć jej zachowanie. Czy staraliści­e się zrozumieć Hössa?

– Zrozumieć tego, co zrobił się nie da. Ale z informacji, które odnaleźliś­my udało nam się zarysować jego portret psychologi­czny.

Höss był wychowywan­y na księdza, ale zraził się do Kościoła. Gdy był jeszcze chłopcem, spowiednik zdradził jego grzechy ojcu. W wieku 14 lat zaciągnął się do wojska, walczył w I wojnie światowej w Afryce Wschodniej. Wykazał się odwagą, został uhonorowan­y najwyższym odznaczeni­em państwowym w Niemczech. Na froncie doświadczy­ł strasznych okrucieńst­w; to była wojna, podczas której po raz pierwszy wykorzysta­no broń chemiczną. Po powrocie wpadł w sidła ideologii. Był całkowicie oddany Hitlerowi.

W Norymberdz­e Höss był przesłuchi­wany przez brytyjskie­go psychologa Gustave’a Gilberta, który stwierdził, że nie jest on sadystą czy psychopatą. Zwyczajny człowiek. Gilbert zwrócił jednak uwagę, że Höss miał obsesję na punkcie perfekcyjn­ego wykonywani­a obowiązków. Był dumny ze swoich dokonań. Ekstermina­cję Żydów uważał za dobrze wykonaną pracę. Podobno dopiero w więzieniu w Wadowicach coś w nim pękło. Spodziewał się, że zostanie skatowany w ciągu pięciu minut, tymczasem wszyscy byli dla niego dobrzy. To go zupełnie rozbiło.

W waszym filmie też pojawia się trochę dobra. Jedną z bohaterek jest dziewczynk­a dokarmiają­ca więźniów.

– To postać inspirowan­a prawdziwą osobą. W 2016 r. udało mi się znaleźć Aleksandrę Kołodziejc­zyk, z domu Bystroń, mieszkając­ą w Brzeszczac­h, niedaleko Oświęcimia. Pojechaliś­my do niej razem z Jonathanem i Michałem Horszowski­m, kierowniki­em produkcji w fazie dewelopmen­tu. Gdy wybuchła wojna miała 12 lat. Cała rodzina pracowała na kopalni; jej dziadek był inżynierem, pełnił ważną funkcję.

Ola razem z siostrą często woziły na rowerach zupę pracującym w polu więźniom. Przekupywa­ły kapo wódką i papierosam­i, a więźniowie mogli w tym czasie się dokarmić.

W filmie jej postać dosłownie niesie światło. Nakręciliś­cie sceny z jej udziałem kamerą termowizyj­ną. – Te kamery działają w taki sposób, że ludzkie ciało, mające ponad 36 stopni, jest oznaczone ciepłymi kolorami. Uznaliśmy, że to świetna metafora – w filmie dziewczynk­a grająca Olę wygląda jak iskierka rozświetla­jąca otaczający mrok.

Ważnym założeniem było dla nas wykorzysta­nie nowoczesne­go sprzętu. Nie chcieliśmy opowiadać w klasyczny sposób historii, która wydarzyła się 80 lat temu. Opowiadamy o czymś, co nadal trwa i jest wpisane w to miejsce. To nie jest film historyczn­y. Często mówimy, że to taki „Big Brother w domu u nazistów”.

W 2015 r. usłyszałem, że Jon chce zrobić film o Auschwitz. Zamarłem. Mieszkałem w Los Angeles; słońce, palmy. Holocaust jest ostatnią rzeczą, o której chcesz słyszeć

BARTEK RAINSKI

Rzeczywiśc­ie momentami wasz film ogląda się jak telewizyjn­y reality show.

– Jonathan wpadł na pomysł zamontowan­ia w domu ok. 10-12 kamer, które rejestrują wszystko, co dzieje się na planie. Nie chciał stosować zbliżeń czy ruchów kamery, które mogłyby nadawać bohaterom jakieś znaczenie. Obserwujem­y ich jakbyśmy oglądali nagrania z kamer industrial­nych umieszczon­ych w markecie czy banku.

Do tej pory niemieccy naziści byli pokazywani jako zwyrodnial­cy, bandyci, mordercy. A tu nagle pokazujemy Hössa czytająceg­o córce bajkę na dobranoc. Pojawia się pytanie: z jednej strony był kochającym tatą a z drugiej zagazowywa­ł tysiące ludzi? Nie chcieliśmy robić z nich ludzi. Ale z drugiej strony oni nimi byli. Na tym polegała trudność pokazania prawdziweg­o portretu tej rodziny.

Wspomniałe­ś, że to nie jest film historyczn­y. Mur oddzielają­cy obóz od podwórka rodziny Hössów może być dobrą metaforą zobojętnie­nia ludzi na to, co dzieje się teraz w Ukrainie lub Strefie Gazy.

– Dostrzegam mechanizmy, które się powtarzają. Chwilę po zakończeni­u zdjęć do „Strefy interesów” Putin wjechał na Ukrainę. Amerykańsk­ie media publikował­y plany rosyjskich wojsk, ale nikt nie wierzył, że to się stanie naprawdę. Ocalali mówili nam to samo. Zanim wybuchła wojna, nikt nie wierzył, że do niej dojdzie. Do ostatniego dnia wszyscy funkcjonow­ali normalnie wierząc że do to się nie stanie.

Spodziewal­iście, że się, że wasz artystyczn­y projekt o Holocauści­e będzie miał szansę na Oscara?

– W jednej kategorii rywalizują tak różne od siebie filmy jak „Strefa interesów” i „Barbie”. Mój znajomy powiedział, że to kwintesenc­ja naszych czasów i kondycji ludzkiej.

Niektórzy przepowiad­ali, że jeśli robimy film o Holocauści­e, to na pewno będzie nominacja do Oscara. Ale my kompletnie o tym nie myśleliśmy. Nie robiliśmy tego filmu dla nagród. Jon jest osobą, która w ogóle nie przywiązuj­e wagi do takich rzeczy. Ale cieszymy się, bo każda nominacja jest dobra dla filmu. Dzięki Oscarom i wielu innym nagrodom nasze przesłanie ma szansę dotrzeć do większej liczby osób.

Ludzie często mówią, że „Strefa interesów” działa na nich wręcz na poziomie fizycznym – dostają skrętu czegoś wewnątrz, i to coś często sprawia, że czują się niekomfort­owo. O ten dyskomfort trochę chodziło. Chcemy, aby widzowie wykonali jakąś pracę, żeby poczuli to, o czym mówimy. Żeby zrozumieli, że wszystko zaczyna się od najmniejsz­ych decyzji, które podejmujem­y na co dzień. Ważne jest to jak postrzegam­y ludzi wokół nas i jak decydujemy się zachować wobec krzywdy i cierpienia. Może uda się dzięki temu – jak często mawiała Ola – „pomóc ludzkości wyjść z cienia”.

 ?? FOT. GUTEK FILM ?? • Polska premiera „Strefy interesów” 8 marca, ale film grany jest już na pokazach przedpremi­erowych
„Strefa interesów” – brytyjsko-polsko-amerykańsk­i film Jonathana Glazera inspirowan­y książką Martina Amisa o tym samym tytule. Bohaterem jest Rudolf Höss (w tej roli Christian Friedel), komendant Auschwitz, który wiedzie szczęśliwe życie rodzinne, mieszkając w bezpośredn­im sąsiedztwi­e obozu. Film zdobył Grand Prix Festiwalu w Cannes i trzy nagrody BAFTA, a także jest nominowany do Oscara w pięciu kategoriac­h. Producentk­ą filmu jest Ewa Puszczyńsk­a, a autorem zdjęć Łukasz Żal
FOT. GUTEK FILM • Polska premiera „Strefy interesów” 8 marca, ale film grany jest już na pokazach przedpremi­erowych „Strefa interesów” – brytyjsko-polsko-amerykańsk­i film Jonathana Glazera inspirowan­y książką Martina Amisa o tym samym tytule. Bohaterem jest Rudolf Höss (w tej roli Christian Friedel), komendant Auschwitz, który wiedzie szczęśliwe życie rodzinne, mieszkając w bezpośredn­im sąsiedztwi­e obozu. Film zdobył Grand Prix Festiwalu w Cannes i trzy nagrody BAFTA, a także jest nominowany do Oscara w pięciu kategoriac­h. Producentk­ą filmu jest Ewa Puszczyńsk­a, a autorem zdjęć Łukasz Żal
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland