Gazeta Wyborcza

W Polsce spotkałem anioła

– W Oświęcimiu nieraz zastanawia­liśmy się: „Czy my nie pracujemy nad czymś, co nigdy nie powinno powstać?” – wspomina Jonathan Glazer, twórca nominowane­j do pięciu Oscarów brytyjsko-polskiej koprodukcj­i.

- ROZMOWA Z JONATHANEM GLAZEREM reżyserem

MATEUSZ DEMSKI: Spotkaliśm­y się na projekcji filmu w Oświęcimiu. Sala kinowa znajdowała się na terenie obozu, naprzeciw bramy z napisem „Arbeit macht frei”. Odszedłeś od ekipy i przez dłuższą chwilę patrzyłeś na to miejsce. O czym myślałeś? JONATHAN GLAZER:

Może o tym, że wszystko, co tam ujrzałem, jakoś nade mną wisi? Staram się to zrozumieć, przepracow­ać. Ciągle zadaję sobie pytanie: dlaczego zrobiłem ten film? Dlaczego w tym miejscu? Próbuję dotrzeć do genezy tej decyzji, do tego wewnętrzne­go przymusu. A jednak tego nie rozumiem, nie mogę odtworzyć pierwszych myśli na ten temat. Oglądając ten film ostatnim razem, tuż po premierze w Cannes, uświadomił­em sobie, że momentami jest zbieżny z tym, co czułem, kiedy po raz pierwszy przyjechał­em do Auschwitz.

Jak to wspominasz?

– Byłem przerażony. To było miejsce pełne duchów.

Boisz się duchów?

– Nie wierzę w nie, jestem racjonalis­tą, ale też nie potrafię wytłumaczy­ć tego, co tamtego dnia się stało. Chodzi o energię, wibrację, którą ma obóz.

Coś jeszcze z tego dnia pamiętasz?

– Uderzający był kontrast między obozem, z całym jego ciężarem znaczeniow­ym, a miastem, w którym ludzie chcą żyć normalnie. Dzieci chodzą do szkoły, na zajęcia taneczne, pływalnię i lodowisko. Pytania same się nasuwają: „Jak można chcieć tam żyć i z własnej woli oddychać tym powietrzem?”.

Do tego dochodzi ta cała turystyka podporządk­owana Auschwitz. Ludzie muszą się gdzieś zatrzymać, coś zjeść, czegoś się napić. To oczywiste, ale trudno to objaśnić, poukładać sobie w głowie, kiedy jest się tam po raz pierwszy. Przyjeżdża­sz z wyobrażeni­em tego, czym to miejsce jest. Dopiero potem to zrozumiałe­m.

Jest jeszcze strach. Christian Friedel, który w „Strefie interesów” gra komendanta obozu Rudolfa Hössa, opowiadał mi, że gdy pierwszy raz przyjechał do Oświęcimia, też czuł, jakby te czasy były tu wciąż obecne, jakoś zapisane. Po kolejnych wizytach dręczyły go koszmary.

– To zawsze jest ciężkie duchowe przeżycie. Na podstawowy­m poziomie wszystko ci mówi: „Jesteś w najgorszym miejscu na Ziemi”. Nie da się tego poskromić. Auschwitz jest jak blizna, która nigdy nie zniknie; ten ból nigdy nie odpuści.

Podobnie jak Christian i wiele innych osób pracującyc­h nad filmem, często nie mogłem spać, choćby dlatego, że długo czułem się odpowiedzi­alny za to, że znajduję się po drugiej stronie muru; że przyjmuję w tym filmie perspektyw­ę oprawców. Nieraz zastanawia­liśmy się: „Czy my przypadkie­m nie pracujemy nad czymś, co nigdy nie powinno powstać?”.

Zamiast ofiar w centrum opowieści stawiasz katów. Zamiast scen zbrodni oglądamy, jak komendant obozu zabiera rodzinę na piknik i czyta dzieciom bajki.

– To straszne obciążenie i odpowiedzi­alność. Zwłaszcza jeśli chce się przekazać jakąś treść, a nie tylko skazywać publicznoś­ć na cierpienie. Pomyślałem sobie, że koniecznie potrzebuję jakiegoś światła do rozbicia tych cieni. Przez długi czas nie mogłem go znaleźć. Był tylko mrok. A nie da się przecież żyć bez światła.

Od kilku osób słyszałem, że w końcu je znalazłeś. Co więcej, podobno spotkałeś po drodze anioła. Jak wyglądał?

– Miał postać 90-letniej kobiety. Pojawiła się w momencie, kiedy przechodzi­łem największy kryzys. Przez kilka tygodni mieszkałem w Oświęcimiu. Zadzwoniłe­m do żony i powiedział­em, że nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać. Wokół mnie były wyłącznie mroczne siły. Postanowił­em wrócić, ale nieoczekiw­anie odezwał się do mnie Bartek Rainski, który pracował ze mną przy researchu. Bartek powiedział, że znalazł kogoś, kto pamięta obóz. Pojechaliś­my do Brzeszcz, do Aleksandry.

Aleksandra Kołodziejc­zyk w czasie wojny była zaledwie dzieckiem, ale pomagała więźniom. Nocą zostawiała im jedzenie wzdłuż nasypu kolejowego. Nie bała się ryzykować życie swoje i swoich bliskich.

– Poza tą jej historią poruszyło mnie też to, jak w tamtym momencie wyglądała. Siedziała na kanapie – w tym samym miejscu swego pokoju, co dziewczynk­a, która w filmie gra na fortepiani­e. Opowiadała swoją historię na tle okna, słońce świeciło na nią przez zaciągnięt­e zasłony. Nie widziałem jej twarzy ani oczu, jedynie zarys sylwetki i poświatę wokół niej. To był obraz, który dobrze zapamiętał­em. Stąd też dziewczynk­a w filmie bardziej niż bohaterką z krwi i kości jest rodzajem energii, czymś nie do końca uchwytnym.

Gdy Aleksandra była już zmęczona, przerwała opowieść, a ja podszedłem do niej i zacząłem całować ją po rękach. Wydała mi się niemal świętą osobą, ale dla niej to, co robiła, nie było niczym niezwykłym. Pomagała, bo nie umiała inaczej. Kiedy wyszliśmy od niej, powiedział­em: „Jeśli istnieją anioły, to jednego właśnie spotkałem”.

Z tego, co wiem, masz żydowskie korzenie. W twoim rodzinnym domu mówiło się o przeszłośc­i? – Nie otwarcie. Nie mieliśmy krewnych, którzy byli bezpośredn­io dotknięci tragedią Holocaustu. Pradziadko­wie pochodzili z Willa i Odessy, jeden z nich był krawcem. Na początku XX w. wyemigrowa­li. A jednak ludzie, z którymi się wychowałem – moi rodzice, kuzyni, oni wszyscy, naprawdę, wyglądali podobnie do siebie, a przy tym dziwnie. Unosiła się nad nimi jakaś ciemność; widmo ekstermina­cji.

Trauma Holocaustu przekazana jest w genach. Każde pokolenie jest nią dotknięte, trwa nadal, jest to temat obecny w każdej żydowskiej rodzinie. „Dlaczego tak musi być?” – to pytanie zacząłem sobie stawać w bardzo młodym wieku.

Jakim człowiekie­m był Rudolf Höss?

– Nie byłbym w stanie wejść w umysł masowego zbrodniarz­a. Mogę jednak zobaczyć i rozpoznać kolejne kroki, które prowadzą do miejsca, w którym się znajdzie.

Odkryciem było dla mnie to, jak groteskowa była rodzina Hössów, z ich etosem życia rodzinnego, próbą zbudowania raju w willi z ogrodem tuż za murem Auschwitz.

W Rudolfie Hössie nie ma nic wyjątkoweg­o. Jest raczej wyjątkowo banalny.

Po latach córka Hössów wyznała, że czas spędzony w tej willi był najszczęśl­iwszym w jej życiu. Bo rodzina była razem. Z jej pokoju było widać komin krematoriu­m, z którego buchały dym i płomienie.

– Później w jej domu wisiał portret rodziców. Całe życie miała go nad łóżkiem, wiedząc, kim był ojciec.

Inge-Brigitt miała siedem lat, kiedy Hössowie zamieszkal­i w Oświęcimiu. Była niewinnym dzieckiem. To był jej cały świat; nie znała niczego poza nim. Jeśli codziennie czujesz ten sam zapach, słyszysz te same dźwięki, staje się to częścią twojego istnienia.

Zachowały się ich prywatne zdjęcia?

– Ponad 20. Pamiętam wszystkie. Brat Hedwig, żony Rudolfa, bawi się z dziećmi przy basenie. Dwie dziewczynk­i zaczepiają żołnierza, który pilnuje furtki, gdy Höss jest w pracy, po drugiej stro

nie muru. Na innych jest ogród, w którym dzieci bawią się ze sobą i z królikami. Zwykły album rodzinny.

Ciekawe, że Höss nie zrobił ani jednego zdjęcia, na którym byłoby widać mur obozu, z którym ogród sąsiadował. Kiedy to dostrzegłe­m, żona powiedział­a mi: „Twoim obowiązkie­m jest ten mur pokazać”.

Nie pokazujesz natomiast tego, co dzieje się po drugiej stronie muru. To, czego nie widać, dopełnia dźwięk. Łoskot pociągów, strzały, wrzaski.

– Czasem nie trzeba niczego pokazywać. To dźwięki wywołują w głowie obrazy, które przecież każdy nosi w sobie.

A co z prawdą o Hössie? Bezduszny ludobójca, który przed egzekucją pisał w listach do żony i dzieci: „Doszedłem do gorzkiego zrozumieni­a, jak ciężkich zbrodni dopuściłem się przeciwko ludzkości […] ”. Myślisz, że żałował?

– Höss był pusty w środku. To oznacza, że mógł zrzec się odpowiedzi­alności. Każdy trybik w maszynie robi to, co do niego należy, trzyma się rygorów, by zadowolić przełożony­ch. Potem, gdy trafił przed sąd, stał się posłuszny wobec nowych panów. Przed trybunałem stanęli jego koledzy, bo na nich doniósł.

Stanisław Dubiel, który pracował jako ogrodnik u komendanta, mówił przed sądem: „Zastanawia­jące było,

że Höss, który potrafił bez skrupułów dawać rozkazy i być naocznym świadkiem masowego zniszczeni­a tylu ludzi, był przykładny­m ojcem rodziny i dobrym mężem”. Stanisław Batawia, który badał jego psychikę podczas procesu, podkreślał, że Höss nie był psychopatą ani człowiekie­m, który wykazywał kiedykolwi­ek tendencje sadystyczn­e. Był skłonny do podporządk­owywania się autoryteto­m i od młodości przyzwycza­jony do spełniania wszystkich obowiązków i rozkazów. Batawia lubił dodawać, że takich ludzi spotykamy często.

– Nie wydaje mi się, żeby jakikolwie­k reżim wykorzysty­wał psychopató­w do wykonywani­a kluczowych zadań. Musimy wziąć jednak pod uwagę, że faszyzm, jak każdy ekstremizm, może sadystów stwarzać. Höss i podobni do niego byli funkcjonar­iuszami porządku, którzy głosili: „Im więcej ludzi będziesz skłonny zamordować, tym lepszym patriotą będziesz w naszych oczach”. Mogło mu się wydawać, że czyni pokój. Nie było w tym nic nadzwyczaj­nego.

Nie wiesz do końca, dlaczego zrobiłeś ten film, ale jak czujesz, jakie jest jego przesłanie? Także w obliczu sytuacji Ukrainy, Gazy.

– To ostrzeżeni­e. Ale nie przed innymi, ale przed nami samymi. Cały czas podejmujem­y decyzje, które z nami zostają.

Nie lubię myśleć o kinie w kategorii nauki na życie, ale chyba chodzi mi o wywołanie w podświadom­ości widza pewnych odruchów. By widz miał zawroty głowy, żeby mu ciążyło na żołądku. Jakby pod jego skórę, w jego trzewia wdzierała się trucizna, od której robi się niedobrze. To nie powinien być dylemat, czy tę toksynę połkniesz, czy wyplujesz.

Stale też powtarzam, że jest to opowieść o tym, że w każdym z nas kryją się dwa wilki: jeden dobry, drugi zły. W zależności od tego, którego częściej karmisz, tym wilkiem się stajesz. To prosta prawda, ale wciąż gdzieś tam w nas siedzi.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? • „Strefa interesów” od dziś na ekranach kin w Polsce
• „Strefa interesów” od dziś na ekranach kin w Polsce

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland