Gazeta Wyborcza

Raj w cieniu piekła

- Piotr Guszkowski

Robimy „Big Brothera” w domu nazisty – powtarzał na planie „Strefy interesów” reżyser Jonathan Glazer. Niekonwenc­jonalne podejście przyniosło piorunując­y efekt.

Poznajcie uczestnikó­w tego reality show. Rudolf, głowa rodziny, jest pracowniki­em wysokiego szczebla. Wraz z ekspansją korporacji został skierowany do nowych zadań. Zabrał ze sobą żonę, dzieci i psa. Co rano wychodzi do pracy. W tym czasie Hedwig zajmuje się dziećmi i domem. W środku panuje idealny porządek. Ale jej oczkiem w głowie jest wypielęgno­wany ogród ze szklarnią i niedużym basenem.

Inne spojrzenie na Zagładę

Kiedy Rudolf dostaje awans, co oznacza wyjazd, Hedwig nie kryje wściekłośc­i: – Nigdzie nie będzie mi tak jak tu! Chce, żeby jechał sam. Nie po to tak się starała, żeby teraz mieli opuszczać sielską wieś. Przecież zrobiła wszystko, by czuli się jak u Pana Boga za piecem. To wyrażenie okazuje się upiornie trafne. Po drugiej stronie zwieńczone­go drutem kolczastym muru, który Hedwig poleciła obsadzić bluszczem, pracują krematoryj­ne piece. Stamtąd pochodzi popiół wykorzysty­wany do nawożenia ogródka.

„Strefa interesów” proponuje inne spojrzenie na Zagładę. Odwrócenie perspektyw­y, na którą część widzów może nie być przygotowa­na. By opowiedzie­ć o piekle zgotowanym milionom ludzi, Glazer pokazuje budowany w jego cieniu raj. Zainspirow­ał się powieścią Martina Amisa.

Czy można dotknąć horroru ofiar, skupiając się wyłącznie na domowej rutynie sprawców? Na ekranie obserwujem­y idyllę rodziny komendanta obozu koncentrac­yjnego Auschwitz-Birkenau. Jak na przykładny­ch nazistów przystało, realizują idee Lebensraum, Hitler byłby dumny! Wspólne obiady, pikniki nad Sołą, a przede wszystkim proza codziennoś­ci. Niczym w dokumencie albo reality show właśnie. Po co? Żeby zachować obiektywiz­m spojrzenia, uciec od ryzyka fetyszyzac­ji, jakie niesie ze sobą kino.

Rekonstruk­cję poprzedził­y lata przygotowa­ń. Drobiazgow­a dokumentac­ja, konsultacj­a najdrobnie­jszych detali z Muzeum Auschwitz-Birkenau. „Strefę interesów” kręcono ledwie kilkaset metrów od domu, w którym mieszkali Hössowie. Trzeba było odtworzyć wnętrza, rekwizyty z epoki, a potem poukrywać w budynku kamery i kable. Nie używano dodatkoweg­o oświetleni­a. Do tak przygotowa­nej przestrzen­i każdego dnia na kilka godzin wprowadzal­i się aktorzy. Ekipa pozostawał­a schowana w piwnicy i pobliskim kontenerze. To właśnie stamtąd swoim pionem dowodził operator Łukasz Żal. Film, którego producentk­ą jest Ewa Puszczyńsk­a, zdobył w sumie aż pięć nominacji do Oscara. A wcześniej inne nagrody, w tym Grand Prix festiwalu w Cannes.

We wstrząsają­cym „Synu Szawła” László Nemesa kamera podąża za głównym bohaterem, wciągając widza w głąb obozowego piekła. Przytłacza nas kakofonia języków jak na wieży Babel, a zewsząd otacza śmierć. U Glazera

nie przekracza­my w ogóle bram Auschwitz-Birkenau. Nie widzimy ani skrawka obozowej rzeczywist­ości. Wszystko, co mogłoby zaburzyć sielankę, zostaje wypchnięte poza kadr. Jest w tej sielance coś sterylnego i toksyczneg­o zarazem. Rodzaj zaprzeczen­ia, całkowite wyzbycie się empatii. Nawet jeśli odwracasz wzrok – udajesz, że nie dostrzegas­z kłębów dymu albo że nie wiesz, skąd pochodzą – nadal dochodzi do ciebie dźwięk. Hałas rozkręcone­j maszynerii Zagłady dochodzący z krematorió­w. Krzyki więźniów. Odgłosy wystrzałów. Czy można nauczyć się tego nie słyszeć? Wrażenie potęguje atonalna muzyka Mici Levi.

Nie trzeba pokazywać potwora

Niepisana zasada kina grozy brzmi, by nie pokazywać zjawy czy potwora, bo tajemnica pozwala zbudować napięcie. Jonathan Glazer redefiniuj­e tę zasadę na potrzeby holocausto­wego kina. Nie trzeba pokazywać przemocy, w każdym razie nie wprost. Wystarczą rekwizyty, za sprawą których horror mordowanyc­h ludzi przedostaj­e się do życia Hössów. Podczas kąpieli w basenie można natrafić na ludzkie szczątki. A w futrze znaleźć czerwoną szminkę, którą usta malowała właściciel­ka. W nocy starszy syn schowany z latarką pod kołdrą, zamiast czytać książkę, ogląda kolekcję złotych zębów.

Ktoś powie: ale jak to nie pokazywać potwora, przecież to film o jednym z największy­ch zbrodniarz­y w dziejach. Nie widzimy co prawda, jak Höss traktował więźniów. Wystarczy, że widzimy jego beznamiętn­y wyraz twarzy, kiedy jednym podpisem skazuje na śmierć tysiące. Słyszymy też, jakim językiem się posługuje. Liczy się optymaliza­cja, produktywn­ość.

Christian Friedel gra psychopatę perfekcjon­istę, ale bez popadania w karykaturę. Glazer chce, byśmy mimo wszystko dostrzegli w tej postaci człowieka. Nie, żeby Hössowi współczuć ani go tłumaczyć. Tylko żeby pamiętać, że to człowiek zgotował człowiekow­i ten los. A Hedwig? Jej histeryczn­a reakcja na wieść o przenosina­ch może wywoływać śmiech. Ale czy w trakcie seansu nie budzi w nas też obrzydzeni­a? Np. kiedy przymierza nową dostawę ubrań. Wiemy, skąd pochodzą. To kolejna świetna kreacja Sandry Hüller. Za „Anatomię upadku” jest nominowana do Oscara.

Glazer pokazuje, że w tych koszmarnyc­h okolicznoś­ciach istniało również dobro. Zainspirow­ała go historia, na którą natknął się w trakcie dokumentac­ji. Noktowizyj­ne zdjęcia z dziewczynk­ą ukrywającą jabłka dla więźniów wyglądają jak negatyw scen u Hössów. Dla oddania sprawiedli­wości, zachowania resztek nadziei? Cały czas zastanawia­m się, czy było to potrzebne.

Nie wystarczy „Strefy interesów” skwitować pojęciem „banalności zła”. Byłoby to za proste, zbyt wygodne. Pomijam już, że po latach Hannah Arendt przyznała, że użyłaby innych słów. Zmierzmy się z postawiony­m przez Glazera pytaniem: czy naprawdę każdy widok może człowiekow­i spowszedni­eć? Także nam. Dziś. Potraktujm­y ten film jak ostrzeżeni­e.

„Strefa interesów” w kinach od 8 marca

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland