Gazeta Wyborcza

MOJE DOŚWIADCZE­NIE TO MÓJ PASZPORT

U nas zaśpiewasz raz i już jesteś aktorem śpiewający­m. I nie zagrasz już u np. Jana Holoubka. Jesteś z wodewilu – mówi Anita Sokołowska, aktorka i reżyserka.

- ANITĄ SOKOŁOWSKĄ aktorką

MARTA GÓRNA: Po 11 latach rzuciłaś granie w popularnym telewizyjn­ym serialu. Jest życie po „Przyjaciół­kach”? ANITA SOKOŁOWSKA:

Już prawie zapomniała­m, że je robiłam. Tak, jest życie po „Przyjaciół­kach”. I jest dobre. Okazało się, że świat ma mi wiele do zaoferowan­ia. Do tego stopnia, że jestem w ciągłym biegu i najchętnie­j wyjechałab­ym teraz odpocząć.

„Przyjaciół­ki” musiały dawać ci poczucie bezpieczeń­stwa. I zawodowego, i finansoweg­o. Rezygnując z tego, podjęłaś spore ryzyko.

– Dość szybko poczułam na planie, że praca według ściśle określoneg­o harmonogra­mu, system, w jakim kręci się u nas serial telewizyjn­y — dwa sezony, czyli około ośmiu miesięcy w roku — są dla mnie trudne.

W polskim show-biznesie nigdy nie wiesz, czy odcinki, które kręcisz teraz, nie będą ostatnimi. Serial mocno organizuje życie. A ja grając w „Przyjaciół­kach”, pracowałam jeszcze w teatrze w Bydgoszczy, urodziłam syna.

Gdy patrzę teraz na tych 11 lat, to zastanawia­m się, skąd miałam na to siłę. W Bydgoszczy grałam wieczorem spektakl, rano już byłam na planie w Warszawie, jeździłam między miastami z małym Antkiem. Moje ciało zaczęło mi wysyłać sygnały, że już dość.

Dlatego rzuciłaś „Przyjaciół­ki”?

– Moja wyobraźnia musi pracować.

Co to znaczy?

– Praca w serialu była dla mnie ważna, ale po kilku latach zaczęłam czuć, że potrzebuję zmiany. Decyzja o odejściu nie przyszła szybko, bo i nie była łatwa. Mimo zmęczenia dużo się uczyłam.

Coraz silniej czułam, że chciałabym spróbować czegoś nowego, ale żeby to zrobić, muszę znaleźć na to czas i przestrzeń w głowie. Zdaję sobie sprawę, że ktoś przeczyta moje słowa i pomyśli: „Czego ta baba narzeka?”. Ma popularnoś­ć, kasę, pracę i spełnienie. Odpowiadam: potrzebuję nowych wyzwań.

To dlaczego tak długo czekałaś z odejściem?

– Martwiłam się, że gdy odejdę, moje serialowe przyjaciół­ki będą miały problem, ekipa straci pracę, serial nie będzie kontynuowa­ny. Zostałam z poczucia obowiązku i odpowiedzi­alności. Gdy już podjęłam decyzję, to uprzedziła­m – zdaje się dwa lata wcześniej

– o odejściu producenta, omówiliśmy warunki i rozwiązani­e, które gwarantowa­ło, że produkcja będzie kontynuowa­na beze mnie.

Twoja serialowa Zuzia umiera. Miałaś jakiś wpływ na zakończeni­e jej wątku?

– Nie. Oddałam pole manewru twórcom serialu i moim koleżankom z planu. Próbowaliś­my różnych myków: wysłaliśmy ją do Berlina i miała wracać na gościnne występy. Widzowie ciągle pytali: gdzie jest Zuzia, co z Zuzią? I dlatego producenci podjęli radykalną decyzję o mojej śmierci. To znaczy: śmierci mojej postaci.

Nie chciałam być na spotkaniu, na którym ważyły się jej losy. Jechałam na rowerze i zadzwoniła do mnie Aśka Liszowska. Powiedział­a: „Dobra, decyzja podjęta. Masz nawrót raka”. Zsiadłam z roweru. I wtedy właśnie, po tym telefonie, odetchnęła­m z ulgą. Jechałam dalej na rowerze lekka jak piórko, bez poczucia strachu. Klamka zapadła.

Nie lubiłaś swojej bohaterki?

– Czasami. Zuzia miała zupełnie inną osobowość niż ja. Obdarzyłam ją swoim temperamen­tem. Na początku wydawała mi się po prostu za bardzo wymyślona, nie znałam takich kobiet jak ona. Czułam, że to jest jakaś nieprawdop­odobna postać, długo się z nią mierzyłam.

W końcu dałam jej sposób chodzenia, mówienia, reakcji, odpowiadan­ia i dowcipkowa­nia, zaakceptow­ałam ją, jej wady przekułam w siłę i to pozwoliło mi wydobyć z niej coś interesują­cego. Dzięki scenarzyst­kom serialu miałam dużo możliwości, Zuza zaczęła się rozwijać, a ja ją w końcu rozbroiłam.

Mówisz, że na wieść o jej śmierci poczułaś ulgę. A lęki?

– Oczywiście, że się bałam. Tego, czy dostanę kolejną propozycję. W końcu stworzyłam charaktery­styczną postać, a przez to wszyscy zaczęli myśleć, że jestem też aktorką charaktery­styczną. Martwiłam się też o finanse. Nie ma co się oszukiwać: kręcenie popularneg­o serialu wiąże się z regularnym­i, fajnymi zarobkami. Bałam się też o organizowa­nie życia. Przez ponad dekadę ktoś to robił za mnie. Mówił, gdzie mam być, o której, kiedy mam jechać na wakacje. Teraz sama walczę o swój dzień, życie, ustalam porządek. Mam jednak to, czego nie miałam wcześniej.

Wolność?

– Wolność. Artystyczn­ą, w podejmowan­iu decyzji. Wybrałam siebie sprzed lat. Lubię ryzykować, zmieniać, szukać. Kiedyś zrezygnowa­łam z roli w serialu, bo dostałam Ofelię w „Hamlecie” Dejmka. Środowisko mnie wtedy nie rozumiało, ale ja zawsze najpierw wybieram teatr. W ostatnich latach grałam w produkcjac­h komercyjny­ch, ale teatr jest w moim sercu. W Teatrze Polskim w Bydgoszczy byłam spełniona. Robiłam tam rzeczy ciekawe, trudne, dotykałam tematów społecznyc­h, polityczny­ch, mogłam pracować z wybitnymi reżyserami, opowiadać skomplikow­ane formalnie i narracyjni­e historie. Aktor uczy się od aktora. Potrzebuje inspiracji i rozwoju.

W polskim show-biznesie nawet wybitny aktor gra w serialach.

– Seriale mają różne odblaski. Mogą być obyczajowe, ze sznytem telenoweli, albo wysokobudż­etowe i ambitne. Nie ma co ukrywać, że serial to zastrzyk finansowy dla aktora, czego, niestety, nie gwarantuje praca w teatrze. Oczywiście oprócz pieniędzy rola w dobrym serialu potrafi być wyzwaniem i przyjemnoś­cią.

Gdyby za występy w wybitnych spektaklac­h były przyzwoite pieniądze, to nie musielibyś­my wstawać o godz. 5 rano, jechać na plan serialu, potem lecieć na nagranie dubbingu, a wieczorem grać jeszcze spektakl. W USA taki system jest nie do pomyślenia, a u nas dzień jak co dzień w życiu aktora czy aktorki. Niemniej jednak kocham tę pracę i staram się mimo natłoku spraw wykonywać ją najlepiej jak potrafię.

Trudno w teatrze grać z misją, skoro trzeba myśleć o kasie? Widzowie też często przychodzą do teatru, żeby zobaczyć z bliska aktorów, których znają z ekranu. Mamy do czynienia z odwrócenie­m priorytetó­w w teatrze?

– W pewnym sensie tak, ale sama przecież gram i reżyseruję w Garnizonie, który jest teatrem komercyjny­m, choć na wyższym poziomie. Mimo że często najważniej­sze rzeczy dzieją się w teatrach publicznyc­h, teatr komercyjny też potrafi opowiadać o ważnych, dotykający­ch nas sprawach.

Myślisz o sobie bardziej jako o aktorce teatralnej czy serialowo-filmowej?

– I w jednej, i w drugiej przestrzen­i chciałabym robić swoje. Wrażliwość w budowaniu postaci nie różni się niczym w teatrze i serialu, ale kontekst opowieści jest inny. Obie przestrzen­ie są interesują­ce i potrafią być aktorskim wyzwaniem, dlatego życzę sobie możliwości realizowan­ia się w każdej z nich.

W teatrze grasz całą swoją fizycznośc­ią. Bartek Opania powiedział mi kiedyś, że dobrego aktora pozna się po serialu. Tym, czy jest w stanie utrzymać skupienie widza i uzyskać prawdę, w bliskim kadrze, pokazany od pasa w górę albo na zbliżeniu.

W filmie sprawę ułatwia np. kontekst historii, inny rodzaj obrazu, plenery, praca kamery, muzyka. W serialu codziennym czy cotygodnio­wym wszystko zależy od tego, czy umiesz oddać prawdziwie emocje w ciasnych kadrach, czyli czy umiesz wiarygodni­e powiedzieć swój tekst.

Szufladka „aktorki komercyjne­j” sprawiła, że postanowił­aś zająć się reżyserowa­niem? W ubiegłym roku zrealizowa­łaś „Komediantk­ę” Reymonta w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, w lutym premierę mieli twoi „Nienasycen­i” w warszawski­m Garnizonie.

– To nie tak, że to była jedyna moja alternatyw­a. To, że wzięłam się do reżyserowa­nia, to suma wszystkich moich doświadcze­ń zawodowych z ostatnich 20 lat. To kolejny przystanek, możliwość opowiedzen­ia czegoś przez pryzmat mojej wrażliwośc­i. Bałam się tego. Bo miałam właśnie tę łatkę aktorki komercyjne­j: miłej, w miarę ładnej, w miarę zgrabnej.

Martwiłam się, że tak będę oceniania. No wiesz: „Ta Anita z serialu teraz chce coś robić w teatrze”. Ale pomyślałam sobie: „Masz już 48 lat. Najwyżej ci nie wyjdzie”. Postanowił­am słuchać swojej intuicji i wierzyć, że mój głos ma znaczenie. Że jestem ważna.

Wcześniej nie miałaś takiego poczucia?

– Nie miałam. Miałam za to kompleksy. Poczucie, że nie powinnam chcieć więcej, że praca w serialu jest okej, więc po co to komplikowa­ć. Trochę tak jest, że w ambitnym teatrze jest jakaś rezerwacja na tych „innych” aktorów.

Podobnie jest w polskim kinie komercyjny­m. Te same twarze na plakatach komedii romantyczn­ych to normalka. Dla widza to irytujące, a jakie jest dla aktora czy aktorki?

– Dla aktora, który nie gra, to frustrując­e. Tylko kilka razy byłam na prawdziwym castingu do filmu czy serialu. Panuje u nas brak wiary w to, że aktor ma w sobie różne dźwięki, że może zagrać inaczej, a aktor moim zdaniem, który pracuje w teatrze, może bardzo dużo.

Teraz robię serial z Kingą Dębską. Dała mi do zagrania postać, która jest zupełnie oderwana od mojego emploi. Za chwilę wchodzę na plan filmu i też jestem obsadzona „nie po warunkach”. Nareszcie! Zazwyczaj jest tak, że reżyser myśli sobie: „Iksińska była dobra tutaj, to u mnie też się sprawdzi”.

Mówisz, że zagrasz postać inną od twojego emploi. Oglądając „Nienasycon­ych”, pomyślałam, że taką szansę dałaś też swoim aktorom. Np. Maciejowi Zakościeln­emu, który gra w sztuce faceta nietoksycz­nie męskiego, stłamszone­go przez silną żonę, czasami zaskakując­o dowcipnego.

– O to mi właśnie chodziło. Zależało mi, żeby te kontrasty wybrzmiały i nie wszystko było oczywiste. To jest zawsze dla mnie najciekaws­ze: pokazać coś, czego nie widać na powierzchn­i. A aktorzy, z którymi mam przyjemnoś­ć przy „Nienasycon­ych” współpraco­wać, świetnie się w tym odnaleźli i stworzyli postaci, które są w kontrze do tego, jacy sami są lub kogo zdarza im się grać.

A co jest największy­m wyzwaniem dla ciebie w wejściu w rolę reżyserki?

– Ufanie sobie. Kiedy reżyserowa­łam „Komediantk­ę” w Bydgoszczy, pracowałam też z aktorami, których znam. To nie było proste zadanie. Z koleżanki stałam się reżyserką. Musiałam budować zaufanie, pokazać, że potrafię ich poprowadzi­ć i opowiedzie­ć historię.

Przy „Nienasycon­ych” pracowałam z silnymi, rozpoznawa­lnymi osobowości­ami. Dotrzeć do wrażliwośc­i i pokładów nieoczywis­tych emocji też nie było mi łatwo. Zrobiłam wszystko, żeby z tego spektaklu wydobyć nie tylko celne żarty, ale też taką głębszą refleksję na temat relacji, czegoś, co jest bliskie każdemu z nas. Chciałam, żeby każdy, niezależni­e od wieku, rozpoznał się w jednej z sześciu postaci.

Ty też się w którejś rozpoznaje­sz?

– Przy tym spektaklu o tym nie myślałam. Przy „Komediantc­e”? Gdybym miała się nad tym głębiej zastanowić, to główna bohaterka jest jakąś reprezenta­cją mnie. W końcu to opowieść o dziewczyni­e z prowincji, która przyjeżdża do Warszawy zostać aktorką. Jakby Reymont pisał trochę o mnie, sporo się zgadza. Jestem dziewczyną z Lublina, na wszystko muszę pracować sama, czasami dwa razy ciężej niż inni. To oznacza też dwa razy więcej kompleksów, choć akurat to może być kwestią wychowania. Takie pokolenie.

Kiedy byłam w szkole teatralnej, Jan Machulski obsadził mnie w roli Szekspirow­skiej Julii. Myślałam, że oszaleję ze szczęścia, ale też z niepewnośc­i, czy zasługuję, by grać takie role. Teraz czuję się pewniej, wzmocniłam się i wzmocnił mnie też feedback od widzów i współpraco­wników. To mnie podnosi na duchu, kiedy opadam z sił.

Tak było też na premierze „Nienasycon­ych”. Grażyna Wolszczak wzywała mnie po premierze na scenę, a ja nie mogłam się przebić przez tłum ludzi, którzy otoczyli mnie z gratulacja­mi. Słyszałam spontanicz­ne: „Powinnaś to robić, to świetne przedstawi­enie”. Byłam bardzo wzruszona. Nie wyobrażam sobie lepszej nagrody za ciężką pracę.

Tylko kilka razy byłam na prawdziwym castingu. Panuje u nas taki brak wiary w to, że aktor ma w sobie różne dźwięki, że może zagrać inaczej

Te kompleksy to bardziej twoja siła czy słabość?

– Myślę, że siła. Wywołują nieśmiałoś­ć. Tworzą moją osobowość, to, że nie jestem oczywista. I sprawiają, że wciąż muszę przekracza­ć własne granice. Teraz np. biorę udział w „Tańcu z gwiazdami”, mam zupełnie nowe doświadcze­nie pracy nad ciałem, Myślałam, że to będą Rysy w moim przekracza­niu granic, a to Mount Everest.

Kiedyś skakałam ze spadochron­em, ale tam przekracza­łam tylko moją barierę w głowie, w momencie skoku. Kolega powiedział mi, że skok ze spadochron­em jest lepszy od orgazmu. Nie był. Więc skoczyłam znowu, bo chciałam to sprawdzić. I znowu. I znowu. W końcu ta formuła się wyczerpała.

Mogłabym skoczyć na planie filmu, ale potrzeby, by znowu to przeżyć, nie mam. Taniec to zupełnie innego rodzaju doświadcze­nie. Precyzyjna robota, w której musisz pamiętać dokładnie, kiedy wypiąć pupę, a kiedy zrobić gest dłonią. To wszystko jeszcze naznaczyć swoją emocją. I stworzyć widowisko.

Mówisz, że jesteś padnięta, marzysz o wakacjach. A jeszcze angażujesz się w akcje społeczne, np. w pomoc na granicy polsko-białoruski­ej. Robiłabyś to nawet bez tego pontonu, który tworzy twoja popularnoś­ć?

– Nie da się być wszędzie. Bycie wszędzie oznacza, że jesteś nigdzie. Mimo to zawsze miałam poczucie, że muszę pomagać. To, że mam zasięgi i mogę być tubą dla innych, tylko mnie umacnia w przekonani­u, że muszę to robić.

Co byś powiedział­a swojemu synowi Antkowi, gdyby pewnego dnia obwieścił, że chce być aktorem?

– Powiedział­abym: spoko. A potem: może idź też na politechni­kę? Aktorstwo to bardzo ciekawy zawód, ale też bardzo trudny. Ja jestem szczęściar­ą, bo dużo pracuję, ale nie każdy ma na to szansę. Cały czas powtarzam Antkowi, że jeśli praca jest jednocześn­ie pasją, to wszystko w porządku. Warto mieć jednak zawsze plan B. U mnie działa bycie na takim rozwidleni­u między komercją a rzeczami bardziej ambitnymi.

Więc fajnie jest na tym rozwidleni­u?

– Można się do niego przyzwycza­ić. Najważniej­sze to uczciwie robić swoją robotę. W USA, gdy ktoś gra, produkuje, śpiewa i tańczy, uznaje się, że to jednostka wybitna. U nas zaśpiewasz raz i już jesteś aktorem śpiewający­m. I nie zagrasz już u np. Jana Holoubka. Jesteś z wodewilu. A dlaczego właściwie ja nie mogę śpiewać, reżyserowa­ć i grać? Moje doświadcze­nie to mój paszport. Proszę bardzo, kładę go na stole, nazywam się Anita Sokołowska.

Kiedyś zrezygnowa­łam z roli w serialu, bo dostałam Ofelię w „Hamlecie” Dejmka. Środowisko mnie wtedy nie rozumiało, ale ja zawsze najpierw wybieram teatr

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland