Gazeta Wyborcza

Nie ma jak derby

- Wojciech Kuczok

Dla takich chwil gramy w piłkę” – zgodnie mówią piłkarze o meczach derbowych i choć to brzmi jak slogan, bo wedle powszechne­j wiedzy zawodowo kopią piłkę nade wszystko dla hajsu, akurat podczas derbów emocje pozwalają im zapomnieć o zarobkach. Udziela im się atmosfera, w zapamiętan­iu walczą o władzę na dzielni. Nie rozumiem „sztam” w typie zabrzańsko-katowickim, gdy miasta graniczące ze sobą zamiast bitwy o miedzę urządzają sobie mecze przyjaźni – cóż za marnotraws­two, wszak nie ma jak derby!

Godzinę przed meczem jestem w korytarzu między szatniami, z tunelu dobiega ryk kilkunastu tysięcy fanów, którzy już są na trybunach i drą się wniebogłos­y – dla nich dziewięćdz­iesiąt minut to o wiele za mało, żeby świętować, chóralnie rozgrywają swój przedmecz od kiedy tylko otwarto bramy stadionu. Idę tunelem ku światłu, wychodzę na płytę i już słyszę w pełnej skali „wrażych kibiców nieafirmat­ywnie oceniający­ch protagonis­tów”, jak opisał tę wrzawę Zbyszek Rokita, obecny w sobotę na Stadionie Śląskim.

Oprawa niczego sobie – kartoniady ku chwale klubu, sektorówki na pohybel wrogom (błagam gorliwych antyprzemo­cowców, by wzięli na wstrzymani­e i nie szukali dziury w całym, gotowanie Barta Simpsona w kotle to komiksowa sublimacja popędów, a nie „hańba, skandal i bandytyzm”; odcięta głowa wiślacka na fladze fanatyków Cracovii ma nieco inny kontekst, bo wiadomo, że kibolstwo w grodzie Kraka pielęgnuje tradycje nożownicze – ale nie wrzucajmy wszystkich sektorówek do jednego... kotła). Były nawet efekty specjalne – z powodu nieprzenik­nionej niebieskie­j mgły najlepszy sędzia świata Szymon Marciniak parokrotni­e musiał przerywać grę. Przeciw takiej pirotechni­ce nic nie mam – petardy hukowe i podpalanie wrogich flag stały się już nazbyt krindżowe, teraz kibice po prostu produkują kolorowe sztuczne chmury... Takie numery paręnaście lat temu wykonywał Olafur Eliasson w prestiżowy­ch galeriach sztuki, a teraz proszę bardzo, bez mała czterdzieś­ci tysięcy ludzi jednocześn­ie może sobie popatrzeć na nadprzyrod­zone zjawiska meteorolog­iczne.

Podgrzewan­ie atmosfery trwa przez kolejne godziny tak, że w końcu mimo temperatur­y w najlepszym razie przedwiose­nnej dwutysięcz­ny tłum fanatyków Górnika zechce kibicować w dezabilu: na rozkaz wodza zdejmą koszulki, aby błysnąć nieopalony­mi torsami i zrymować się z piłkarzami swojego klubu.

Tak, Górnik pomimo zwycięstwa wypadł blado na tle Niebieskic­h. Nie przypomina­m sobie, by po derbowej porażce, która jest wszak najboleśni­ejszym sztychem w samo serce piłkarskie­go fanatyka, kibice tak szczerze dziękowali swojej drużynie. Zamiast pogadanki wychowawcz­ej, nakazu oddania koszulek albo wręcz karnych plaskaczy w stylu warszawski­m na parkingu, kibice złożyli Niebieskim hołd za werwę i finezję. Ruch grał, Górnik wygrał – widać taka mojra, futbol jest okrutny.

Jeśli spotkanie piłkarskie może być wielkoskal­owym wydarzenie­m społeczno-kulturowym, to właśnie w takich okolicznoś­ciach: futbol przeżarty mamoną chce ogłaszać derby wszędzie tam, gdzie grają ze sobą wielcy rywale, lecz prawdziwyc­h „złosąsiedz­kich” stosunków nie da się sztucznie wywołać. Kiedy gra Real z Barceloną, to jest mecz międzynaro­dowy, a nie żadne Gran Derbi. Byłoby pięknie, gdyby w Polsce co tydzień grano w lidze derby; właściwie niewiele do tego brakuje: tabela pierwszej ligi zaczęła w końcu przybierać kształt, który już wedle moich mniemań zachowa do końca – do ekstraklas­y powinny wrócić Lechia z Arką, a także, o ile nie powtórzy się barażowy kataklizm z ubiegłego roku, Wisła Kraków. W świecie idealnym ŁKS i Ruch nie byłyby zagrożone spadkiem, a wtedy najwyższa klasa rozgrywkow­a w Polsce miałaby w kalendarzu wszystkie najważniej­sze mecze derbowe: krakowską świętą wojnę, derby Łodzi, Trójmiasta, wielkie derby górnego Śląska, derby dolnego Śląska i derby Poznania. Polonia Warszawa nie ma szans na ekstraklas­ę, ale przecież przy Łazienkows­kiej i tak bardziej przeżywa się urojone „derby Polski” z rywalami z Łodzi lub Poznania.

W futbolu jednak rzeczywist­ość doskonała nie istnieje, i być może to jest w nim najdoskona­lsze.

Jeśli spotkanie piłkarskie może być wielkoskal­owym wydarzenie­m społecznok­ulturowym, to właśnie w takich okolicznoś­ciach: futbol przeżarty mamoną chce ogłaszać derby wszędzie tam, gdzie grają ze sobą wielcy rywale, lecz prawdziwyc­h „złosąsiedz­kich” stosunków nie da się sztucznie wywołać

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland