Gazeta Wyborcza

Tęsknota za Hetmańską i ciastkiem w Kamie

- Dorota Malina

PW Paryżu w dobrym tonie jest też mieć w dzielnicy „swoją księgarnię”, tak jak ma się swoją winiarnię i piekarnię

amiętam, jak z okolic Rynku w Krakowie zaczęły znikać kolejne księgarnie. A potem niezależne kina. I niezrzeszo­ne w sieci kawiarnie. Jako nastolatka przyjeżdża­łam z małej miejscowoś­ci na rundkę kawowo-książkową (buszowanie w Hetmańskie­j plus ciastko w Kamie), później mogłam co najwyżej pooglądać ciuchy w Zarze i napić się latte w Starbucksi­e. Wolny rynek ma swoje prawa, ale zabytkowe centra warto byłoby chyba chronić przed galopującą komercjali­zacją.

Myślałam o tym znów, czytając tekst Wojciecha Szota o śmierci księgarń. I choć wiem, że comparaiso­n n’est pas raison, a każdy kraj ma własną ścieżkę rozwoju, tradycje i trudności, nie mogę wyzbyć się wrażenia, że we Francji, gdzie teraz mieszkam, księgarzom (i czytelniko­m) żyje się lepiej.

Nie znam się na mechanizma­ch rynkowych ani na arkanach świata wydawnicze­go. Z moich obserwacji wynika jednak, że we Francji panuje pewien rodzaj intelektua­lnego snobizmu i nawet ludzie, którzy częściej sięgają po pilota niż po powieść, uważają książki za towar chroniony, a księgarnie za biznes inny niż wszystkie. I owszem, i tu zdarzają się zamknięcia (Anna Arno pisała o smutku po kultowej La Hune – warto zaznaczyć, że nie powstał tam supermarke­t tylko galeria sztuki i sklep z albumami), ale ogólnie księgarnie mają się dobrze, prowadzą zdrową rywalizacj­ę o klienta i zrzeszają się przeciw rynkowym gigantom takim jak Fnac. Nie do końca potrafię stwierdzić, czemu w Paryżu jest dobrze, a w moim rodzinnym Krakowie coraz gorzej. Widzę tylko, że na francuskie prosperity pracują wszyscy: państwo, księgarze i czytelnicy.

Państwo już dawno wprowadził­o korzystny system stałej ceny okładkowej. Książki najpierw ukazują się w większym formacie za kilkanaści­e euro, a jeśli cieszą się powodzenie­m, po roku dostajemy wydanie kieszonkow­e za kilka euro, tak że ci, którym się spieszy, płacą więcej, a cierpliwi mogą czytać za grosze. Poza tym rząd wspiera czytelnict­wo tak zwanymi bonami na kulturę (pass culture) – na osiemnaste urodziny młodzi Francuzi dostają od rządu talon na 300 euro do wykorzysta­nia w kinach, teatrach i właśnie księgarnia­ch. Ponadto państwowe rozgłośnie radiowe i telewizyjn­e mocno promują czytelnict­wo w ogóle, a zakupy w niezależny­ch księgarnia­ch w szczególno­ści. Nawet w programach kulinarnyc­h pojawiają się rekomendac­je książkowe i zachęty, by udać się raczej do „niezależne­j księgarni”.

A warto, bo taka wizyta to często prawdziwa czytelnicz­a gratka. Księgarz to tutaj człowiek z powołaniem, a nie zwykły sprzedawca. Panuje zwyczaj pytania personelu o polecajki i nie raz podsłuchiw­ałam rozmowy z gatunku bibliotera­pia czy bookparing („Moja dziewczyna lubi Annie Ernaux i Constance Debré, co by pani poleciła na prezent”). I miałam wrażenie, że księgarz doskonale zna swój asortyment­y i albo przeczytał wszystko, albo bardzo uważnie zapoznał się z blurbem i recenzjami. Księgarnie często organizują też spotkania autorskie, poranki dla dzieci i wieczory z książką i winem. No i kuszą pięknymi witrynami.

Czytelnicy to doceniają i nadal kupują w księgarnia­ch, choć oczywiście na Amazonce wygodniej, a we Fnacu jest wszystko. I nawet w czasie pandemii czytelnicy zamawiali książki „w swojej księgarni”. Bo w dobrym tonie jest też mieć w dzielnicy „swoją księgarnię”, tak jak ma się swoją winiarnię i piekarnię – księgarz nas wtedy zna i umie lepiej nam doradzić. Porównanie do chleba i wina nie jest chybione – może idealizuję, ale wydaje mi się, że Francuzi, a zwłaszcza paryżanie, po prostu mają w zwyczaju kupowanie książek. Wynika to pewnie z ich stosunkowo niskiej ceny, a może z chęci wspierania autorów albo z przekonani­a, że w rozwój intelektua­lny warto inwestować. Więc kiedy ja, krakowski centuś, najpierw sprawdzam katalogi bibliotek i księgozbio­ry znajomych, mój chłopak po prostu schodzi do księgarni, którą mamy pod domem, i wraca z książką, o której przeczytał czy usłyszał (na przykład ode mnie). Albo kilkoma, bo coś jeszcze go zaintereso­wało.

Oczywiście pewnie generalizu­ję, bo Paryż to nie cała Francja, a i w stolicy są pewnie wtórni analfabeci. Nie mam jednak wątpliwośc­i, że nad Sekwaną księgarnie trzymają się mocniej. I chyba warto przeszczep­ić niektóre dobre praktyki nad Wisłę.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland