Faryzeusz będzie zadowolony
Dużo wypadków na drogach? Zwiększyć mandaty! Pedofilia się szerzy? Zwiększyć kary!
Dwie kwestie dorzucę do dyskusji o aborcji, jakby ich było mało. Po jednej dla każdej ze stron, jak przystoi symetryście.
Pierwsza: czy ksiądz biskup, jak chce naprawić dach katedry, sam tam włazi, czy dzwoni po dekarza? Czy jak proboszcz chce plebanię ogrzać i centralne założyć, sam rury skręca, czy hydraulika wzywa? Dlaczego zatem Kościół hierarchiczny, chcąc skutecznie zapobiegać aborcji przez prawo, uważa, że sam wie, jak to należy zrobić, a nie pyta prawników?
We wszystkich sprawach wymagających wiedzy fachowej Kościół zna swoje „dlaczego”, a fachowcom pozostawia wybór „jak”. W przypadku aborcji wie, dlaczego i narzuca jak – żąda sankcji karnej, co akurat nie jest sposobem najbardziej skutecznym. Gdyby tak naprawiał dach, ten by przeciekał, gdyby tak zakładał centralne, to by marzł.
Kara to ulubione przez polityków narzędzie wpływu na rzeczywistość. Dużo wypadków na drogach? Zwiększyć mandaty! Pedofilia się szerzy? Zwiększyć kary! Bo przecież jasne jest, że każdy pirat drogowy nic innego nie robi, tylko zanim poczuje adrenalinę z przyśpieszenia, przegląda aktualny dziennik ustaw z najnowszą wersją prawa o ruchu drogowym. Każdy pedofil przed atakiem otwiera kodeks karny, na zimno kalkuluje, czy mu się opłaca dać upust swoim chorym potrzebom, i mówi „dzisiaj odpuszczę”.
To, że ludzie łamią prawo, ma wiele przyczyn i to nie surowość kary, ale jej nieuchronność odstrasza. A czasami sytuacja tego, kto łamie, jest tak złożona psychologicznie czy społecznie, że nic go nie odstraszy. I tak jak sama kara nie zapobiegnie wypadkom, bo trzeba o wiele więcej (częstszych kontroli, lepszej organizacji ruchu i projektowania dróg, zmiany kulturowej wspieranej edukacją itd.), tak zrobienie przestępców z lekarza i pomagających w aborcji problemu nie rozwiąże.
Tak jak pedofilię trzeba zwalczać profilaktyką, uczeniem dzieci i ich rodzin odpowiedniej reakcji na zagrożenie, nie jedynie karą, tak inne złożone problemy trzeba rozwiązywać narzędziami wyrafinowanymi, nie prawniczym cepem. W jakimś sensie państwo, które zwalcza zło tylko karą, zgadza się, że będzie ono trwać. Że ludzie będą na drogach ginąć, że dzieci będą molestowane, że aborcje będą dokonywane. A potem kogoś się za to ukarze i będzie git.
Przykładem takiej hipokryzji jest nieprawdopodobnie bezczelna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 2021 roku o tym, że zmiana przepisów aborcyjnych nie ma wielkiego znaczenia, bo każdy średnio rozgarnięty człowiek może sobie aborcję za granicą taniej lub drożej załatwić. Czy Kościół czasami tak nie myśli? Wprowadzi się sankcję i cześć – sprawa w sumieniu załatwiona. Cóż z tego, że w rzeczywistości nie? Bo papier przyjmie wszystko, a rzeczywistość będzie skrzeczeć. I tylko faryzeusz łamany przez Piłata będzie zadowolony
Chcesz ograniczyć liczbę aborcji, podejdź do sprawy całościowo – mniej spektakularnie politycznie i mniej lizusowsko względem Kościoła. Narzędzia są znane: dostępność środków antykoncepcyjnych. Inwestycja w edukację seksualną. W zmianę kulturową, jak w sprawie wypadków drogowych. A jak ktoś ideologicznie z antykoncepcją i edukacją seksualną ma problem, niech inwestuje w pomoc kobietom, by dziecko nawet w trudnych sytuacjach chciały urodzić, by nie były z tym same. Ale to kosztuje więcej niż zmiana ustawy karnej.
Poza tym prawicowe państwo lubi grać rolę surowego ojca, który nie wspiera, tylko karze. Kogoś, przed kim problem trzeba ukrywać i radzić sobie samemu, byleby tylko pozorom moralności stało się zadość. I prawicowe rządy, i hierarchowie Kościoła chętnie odgrywają taką rolę. Jak Kaczyński, godzą się, że to, co niby zwalczają, będzie się działo, byleby nie na ich oczach. Czy nie uczciwiej jest więc zapytać „jak?”, nawet jeśli dokładnie się wie, dlaczego?
Druga kwestia to rola mężczyzny w decyzji o aborcji. Jak niemal wszędzie, mamy tu stanowiska skrajne. Z jednej strony „moje ciało, mój wybór” – to kobieta jest jedyną osobą, która może decydować o losie swojej ciąży i nikt inny nie powinien się w tę decyzję wtrącać. Z drugiej prawicowa skrajność, wyrażona niegdyś przez Andrzeja Zybertowicza, że dziecko w macicy nie jest własnością kobiety. Stąd państwo, rządzone najczęściej przez mężczyzn, ma prawo decydować o tym, co się z nim stanie. Czy jest tu przestrzeń na większe wyważenie, czy też temperatura sporu to wyklucza?
Jedna z uczestniczek debaty o aborcji na Kanale Zero stwierdziła, że zabieg aborcyjny jest bardziej bezpieczny niż wyrwanie zęba mądrości. Nie będę dyskutował, czy to zdanie jest adekwatne medycznie, bo nie mam w tej kwestii wiedzy. Nie będę też dyskutował fortunności porównania kogoś/czegoś, co może stać się pełnoprawnym człowiekiem, do zepsutego lub przeszkadzającego w ukształtowaniu szczęki zęba. Wydaje się jednak, że o ile w zapłodnieniu udział faceta jest jak na razie niezbędny (choćby zaocznie), to wykreowanie kawałka tkanki pokrytej szkliwem odbywa się bez jego udziału. No chyba, że ktoś wierzy w kreacjonizm, ale nawet wtedy można przyjąć, że Bóg była kobietą (bo niby skąd wiadomo, że nie). Ostatecznie więc jest różnica między decyzją o wyrwaniu ósemki i decyzją o aborcji. I całe szczęście.
Tę różnicę oddaje nasz kodeks cywilny w art. 927. Głosi on, że dziecko w chwili otwarcia spadku już poczęte może być spadkobiercą, jeżeli urodzi się żywe. Ząb, nawet piękny i zdrowy, po nikim nie dziedziczy. Dziecko poczęte może, i tu pojawia się jakieś paliwo dla myśli o roli faceta. Coś/ktoś (zaimek zależny od poglądów) ma już prawo do jego dziedzictwa, a on nie ma prawa decydować, czy to coś/ten ktoś dotrwa do momentu, gdy dziedzicem zostanie?
Prawo może być nielogiczne, ale nie aż tak. Stąd może da się znaleźć bardziej wypośrodkowane podejście do roli mężczyzny w decyzji o życiu/śmierci/zabiegu (rzeczownik zależny od poglądów), których ta dyskusja dotyczy. W imię wspólnej odpowiedzialności za seks i poczęcie, a także wsparcie przed i po urodzeniu.
I przy świadomości, że z seksem faceci radzą sobie lepiej niż ze wsparciem (choć i tego pierwszego nie można w dzisiejszych czasach być pewnym).