Gazeta Wyborcza

WSZYSTKICH NIE WPUŚCIMY

Jakiś kompromis migracyjny to brudny deal? Kto tak uważa, nie jest aktywistą. Jeśli chcesz zmienić czyjś świat na lepsze, to maksymaliz­ujesz korzyści dla największe­j możliwej grupy. Bezkomprom­isowość w kwestii spraw człowieka jest słuszna, bezkomprom­isowo

- Z BYŁYM DYREKTOREM AI W EUROPIE, ROZMAWIA MAŁGORZATA TOMCZAK

JOHNEM DALHUISENE­M, MAŁGORZATA TOMCZAK: Europa nie radzi sobie z nieregular­ną migracją; społeczeńs­two żąda kontroli granic i politycy muszą to zapewnić; organizacj­e humanitarn­e stawiają niemożliwe postulaty, ignorując polityczne realia. Takie tezy głosi pan co najmniej od 6 lat. I takie prognozy: jeśli tak dalej pójdzie, to: prawa uchodźców ulegną erozji; organizacj­e humanitarn­e znajdą się na marginesie debaty; Europa skręci ostro w prawo. JOHN DALHUISEN:

– Bardzo się myliłem? Już wtedy skala migracji była wielkim problemem dla większości wyborców . I paliwem dla skrajnej prawicy, w programach której w ogóle nie ma praw człowieka.

Obawiałem się, że jeśli coś się nie zmieni, to populiści wejdą do głównego nurtu i spowodują efekt domina w systemie praw człowieka, w praworządn­ości. Oczywiście, są różne trendy – w Polsce akurat się odwrócił – ale sukces skrajnej prawicy jest już faktem.

Myślałem też o roli organizacj­i praw człowieka. Czy dociera do nich, jak wielkim wyzwaniem jest masowa migracja, strach przed nią i polityczne skutki? Czy rozumieją, że zdecydowan­a większość wyborców – w Europie, w USA, na całym świecie – w dylemacie: „granice humanitarn­e i nieszczeln­e vs. kontrolowa­ne i okrutne”, zawsze wybierze to drugie? Jeśli organizacj­e promigracy­jne nie przyjmą tego do wiadomości, to nic więcej nie osiągną. A co gorsza, stracą to, co już osiągnęliś­my. Skończymy z dużo gorszymi rozwiązani­ami.

W 2018 r. mówił pan: „Jeśli nie idziesz na kompromisy, przegrywas­z”, broniąc umowy UE z Turcją, którą organizacj­e humanitarn­e ostro krytykują.

– Bo nie przyjmują do wiadomości, że alternatyw­ą było coś znacznie gorszego. Mogliśmy to zobaczyć w 2020 r., gdy Erdogan postanowił zerwać umowę i wywołał kryzys na granicy z Grecją. Reakcją Grecji i UE nie było „och, umowa nie obowiązuje, powitajmy wszystkich i rozdzielmy sprawiedli­wie po całej Europie”. Tylko: odepchnijm­y ich, możliwie brutalnie. Von der Leyen poleciała do Grecji i nazwała ją „tarczą Europy”.

A w kolejnych latach było tylko gorzej. Jeśli organizacj­e wciąż uważają, że kryzys migracyjny rozwiążą „solidarnoś­cią”, to każdy rząd się z nimi nie zgodzi. Polska, Włochy, Grecja, Chorwacja – kwestia tylko tego, czy robi push-backi, czy powstrzymu­je łodzie.

W Polsce rząd się zmienił, push-backi zostały. NGO-sy walczą, spotykają się z politykami. Niektórzy nawet coś im obiecują, akurat ci mniej znaczący.

– Tusk jest w identyczne­j sytuacji jak Biden i zrobi dokładnie to samo: nie zaryzykuje utraty władzy przez nieregular­ną migrację. Obaj będą realizować politykę swoich poprzednik­ów. Będąc w opozycji, mogli ją krytykować, przynajmni­ej w rozmowach z zaprzyjaźn­ionymi organizacj­ami. A teraz nie mają wyboru i będą ją kontynuowa­ć. No, chyba że znajdą alternatyw­ę – taką, która pozwoli jednocześn­ie kontrolowa­ć granice i nie łamać prawa.

Czy komuś na tym zależy? Czy nie łatwiej jest po prostu łamać prawo?

– Zdziwi się pani, ale większość centrowych polityków wolałaby tego nie robić. A w każdym razie nie tak spektakula­rnie. To jest kwestia estetyczna. Tuski, Scholze i Macrony tego świata lubią przestrzeg­ać praw, bo to odróżnia ich do Orbanów, Kaczyńskic­h i Sunaków tego świata. Wróć, nawet brytyjski premier Rishi Sunak całkiem lubi praworządn­ość. Ale najbardzie­j wszyscy lubią wygrywać wybory. A do tego potrzebują dziś bardzo szczelnych granic i ograniczen­ia migracji. Jeśli więc postulaty organizacj­i humanitarn­ych sprowadzaj­ą się do „no borders”, to oczekiwani­e, że poprą je politycy z ambicją rządzenia, jest nierealne.

Organizacj­e powtarzają: „Nikt nie mówi, żeby przyjąć wszystkich. Potraktujm­y ich humanitarn­ie, przyjmijmy wnioski, przyznajmy azyl tym, którzy się kwalifikuj­ą, a resztę deportujmy”.

– Konsekwenc­ją takich postulatów jest polityka otwartych granic, nawet jeśli wprost się tego nie powie. Zakładając, że każdy może do Europy w ten sposób przybyć, przyjmujem­y też, że prawie każdy może zostać.

Tak to się kończy, bo deportacje są trudne, drogie, często niewykonal­ne i obejmą garstkę tych, którzy nie dostaną azylu. Może oprócz migrantów z Gruzji czy Albanii, z którymi obowiązują umowy repatriacy­jne. Ale już np. z Włoch do wszystkich krajów Afryki Subsaharyj­skiej odsyła się mniej niż 1 proc. osób. Te pozornie logiczne postulaty tylko zaciemniaj­ą obraz sytuacji.

Organizacj­e muszą się zastanowić, jak może wyglądać praworządn­a polityka graniczna. Humanitarn­a i mocno ograniczaj­ąca nieregular­ną migrację. Aktywiści unikają takich pytań. Z różnych powodów, m.in. z ideologicz­nej i moralnej intuicji, że „ludzie powinni móc dostać schronieni­e tam, gdzie chcą”. W tej intuicji mieści się poczucie, że „tym miejscem powinien być nasz kraj”.

Te intuicje wywodzą się z prawa azylowego – każdy powinien mieć możliwość poproszeni­a o ochronę na granicy. Ale jeśli się rozpędzimy, to rozwijamy dość anarchisty­czną, neoliberal­ną koncepcję migracji i wszystko, co ją ogranicza stanie się problemem. Mieszanie intuicji i poglądów z prawem prowadzi do postulatów, które są ideologią, fantazją albo nieuczciwą interpreta­cją prawa międzynaro­dowego.

W jakim sensie nieuczciwą?

– Mówienie: „umowy z krajami trzecimi są niezgodne z prawem”, „Transfery azylantów do Rwandy będą nielegalne”, to fałszywe utożsamian­ie z prawem moralnej intuicji, że „każdy powinien mieć możliwość uzyskania azylu w Europie, jeśli tu przybędzie”. A prawo nic takiego nie mówi.

Weźmy dyskusję wokół umowy z Rwandą. Brytyjskie sądy – w każdej instancji – wyraźnie orzekły, że przenoszen­ie azylantów do innych krajów nie łamie prawa, pod warunkiem, że to faktycznie kraje bezpieczne. „Bezpieczne” definiujem­y nie na podstawie swoich skojarzeń i odczuć, ale jako sprawiedli­we procedury azylowe, warunki do godnego życia i ochronę przed odesłaniem w inne niebezpiec­zne miejsce.

Jeśli w Rwandzie te warunki są spełnione, to odsyłanie tam azylantów nie narusza ani Europejski­ej Konwencji Praw Człowieka, ani Konwencji Genewskiej o uchodźcach. Jednak w dyskusji 99 proc. miejsca zajmują NGO-sy, organizacj­e pozarządow­e, które odrzucają cały pomysł i nieuczciwi­e to argumentuj­ą. Naginają wykładnię prawa pod swoje moralne zasady i polityczne postulaty.

Umowy z krajami trzecimi mają bardzo złą sławę. W dyskusji wszystko wrzucamy do jednego wora: Rwandę z Albanią i Turcją; Maroko i Tunezję z Libią.

– Bo debata o migracji to wielki bałagan. Wielu zwolennikó­w liberalnyc­h rozwiązań – nawet UNHCR – sprowadza wszystko do „eksternali­zacji”. Stała się ona symbolem czegoś złego – każda „eksternali­zacja” jest okrutna, nieetyczna i tak dalej. Odrzucane są po prostu wszystkie rozwiązani­a, które uniemożliw­iają faktyczny postulat NGO-sów: by migranci mogli ubiegać się o azyl tam, gdzie chcą. Umowy z krajami trzecimi właśnie to uniemożliw­iają. Rozumiem, że mogą się nie podobać, ale to nie upoważnia do nazywania ich „niezgodnym­i z prawem”.

Jeden z polskich publicystó­w nazwał pomysł odsyłania do Rwandy „koszmarem Europy, która gorączkuje i sama już nie wie, co mówi”.

– Jak mówię, może się nie podobać. Rwanda to mniej optymalne miejsce niż Niemcy, Włochy czy Wielka Brytania. Bardzo łatwo jest to demonizowa­ć i oczywiście, głupotą byłoby reklamować jako raj na ziemi.

Obecna umowa Wielkiej Brytanii z Rwandą dąży do zapewnieni­a tam dobrych standardów azylowych. Do Rwandy już przybywają uchodźcy, np. transferow­ani przez ONZ z Libii. Po upadku Kabulu przeniosła się tam dość znana afgańska szkoła. To miejsce, w którym wiele osób może uzyskać ochronę i normalnie funkcjonow­ać. Świetnie rozumiem, dlaczego ktoś wolałby żyć Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Trzeba jednak myśleć o polityce migracyjne­j w szerszej perspektyw­ie.

Usuwanie z Europy milionów ludzi, których nie chcemy. To budzi przerażają­ce skojarzeni­a.

– Ale celem nie jest zbudowanie gigantyczn­ej kolonii uchodźców w Rwandzie. Celem jest zamknięcie szlaku. Kto będzie płacić 5-10 tysięcy dolarów, by dostać się do Francji i kolejne 4 tysiące, by przepłynąć Kanał, skoro trafi do Rwandy? Bez sensu. Po kilku miesiącach szlak się zamyka i przenosi się niewiele osób.

Odpowiem znanym hasłem: „nieregular­nej migracji nie da się zatrzymać”.

– Oczywiście, że się da. I to skutecznie, jeśli zastosuje się okrutne rozwiązani­a. Australia zatrzymała nielegalną migrację. Izrael ograniczył ją prawie do zera. Orban sobie z nią poradził. Grecja, po umowie z Turcją, znacznie ją ograniczył­a. Sposoby są dwa: bezwzględn­a brutalność albo sprawienie, że podróż traci jakikolwie­k sens. Sukces Australii polegał na tym, że nikt nie mógł tam dotrzeć, wszyscy kończyli na Nauru. Sukcesem Europy było stworzenie systemu, który nie będzie, tak jak Nauru, piekłem na ziemi. Rwanda nim nie jest.

Wielka Brytania mogłaby też zawrzeć umowę z Francją i automatycz­nie odsyłać

tam wszystkie przypływaj­ące osoby. W zamian za to relokowała­by do siebie taką samą ilość uchodźców z Francji. Oczywiście, łatwiej jest zamykać szlaki, które trudno przekroczy­ć niewykryty­m. Trudno przepłynąć Kanał czy Morze Śródziemne niezauważo­nym – większość jest łapana, uratowana albo zawrócona. Kontrola szlaków lądowych jest trudniejsz­a.

Zamykanie szlaków morskich komentuje się hasłem: „To droga donikąd. Jeden szlak się zamyka, otwiera się inny”.

– Tak, teoria balona, który ściśnięty w jednym miejscu, wybrzusza się w innym. To mało przydatna generaliza­cja i sprowadzan­ie debaty do bezradnośc­i. Oczywiście, gdy w jednym miejscu zwiększy się kontrola, a jest możliwość wykorzysta­nia innego, to część ruchu się tam przekieruj­e. Ale po pierwsze, konkretnym krajom udało się konkretne szlaki pozamykać. Po drugie, nawet jeśli nie zamknąć, to mocno ograniczyć. Ograniczon­a migracja w jednym kraju UE nie rozwiązuje problemu całej UE, ale danego kraju, już tak. Nieco go odciąży, uspokoi ludzi i polityków.

Zamykanie szlaków to stopniowy i skalowalny proces. Argument, że „w ogóle nie działa”, bo dotarło 20 tysięcy osób, gdy wcześniej 200 tysięcy, jest mało przydatne. „Nie da się kontrolowa­ć” to typowy frazes do krytyki kontroli granic. Aktywiści nie lubią kontroli jako takiej, więc krytykują za pomocą różnych argumentów. Niestety, ten akurat nie prowadzi do konkluzji „OK, racja, skoro i tak w pełni nie kontroluje­my, to rozbierzmy mur i wpuśćmy ludzi”. Raczej do lęku i bezsilnośc­i, co jest dobrym podłożem pod jeszcze radykalnie­jsze rozwiązani­a.

Powtórzę: szlaki morskie kontroluje się lepiej niż lądowe. To proces stopniowy, a nie zero-jedynkowy. Sukces nie oznacza, że od czasu do czasu nie będą pojawiały się kryzysy. Rozwiązani­a będą udoskonala­ne i mogą zmieniać się w czasie.

Porozmawia­jmy więc o sposobach zamykania szlaków. Innych niż push-backi.

– Są trzy główne scenariusz­e: umowy powrotowe z krajami pochodzeni­a, cofanie migrantów do kraju tranzytu, transfer do bezpieczny­ch krajów trzecich.

Po pierwsze, poszczegól­ne kraje muszą zawierać umowy deportacyj­ne. Najważniej­sze są te z państwami z największy­m odsetkiem imigrantów i niską uznawalnoś­cią ich wniosków azylowych. Żeby były egzekwowal­ne, te kraje muszą współpraco­wać. Nie osiągniemy tego tylko strategią kija – np. groźbami wstrzymani­a dotychczas­owej współpracy. Trzeba tym państwom coś zaoferować: liberaliza­cję wizową i więcej legalnych ścieżek migracji, np. wizy dla studentów czy pracownikó­w sezonowych, różne inwestycje. Trzeba szukać porozumień, które odpowiedzą na potrzeby danego kraju, tak, jak robią to właśnie Niemcy z Marokiem czy Gruzją. Teraz wiele osób przypływa do UE z Gambii i większość nie dostaje ochrony – trzeba zastanowić się, jak skłonić taką Gambię do współpracy.

Po drugie, są umowy powrotowe do krajów tranzytu, czyli np. unijne porozumien­ie z Turcją. Po trzecie, pomysł umów transferow­ych, czyli np. z Rwandą. I te dwa modele wymagają współpracy z tymi krajami, by stawały się bezpieczne.

Umowa z Rwandą jeszcze nie działa, ta z Turcją działa od 8 lat. I jest do niej dużo zastrzeżeń – dyskrymina­cja uchodźców, fakt, że wielu grozi deportacja, np. do Syrii.

– W tę stronę powinniśmy prowadzić debatę, by była konstrukty­wna. W kraju X jest problem – np. odwieczna dyskrymina­cja grupy etnicznej Y albo ryzyko deportacji obywateli Z, choć wojna w ich kraju wciąż trwa. W takim razie, X ewidentnie nie jest krajem bezpieczny­m dla Y. Czy może być bezpieczni­ejszy dla Z? Czy można egzekwować zaprzestan­ia deportacji, przestrzeg­ania standardów, do których się w umowie zobowiązał?

I to są zadania dla organizacj­i humanitarn­ych – wzmacniani­e standardów i pomocy w krajach trzecich, współpraca z różnymi aktorami, państwowym­i i pozarządow­ymi. To, co zresztą na dużą skalę robią na całym świecie. Dobrze byłoby, gdyby organizacj­e w Europie, zamiast odrzucać wszystkie pomysły „bo tam wszędzie jest piekło”, „bo to jest niemoralne”, poszły w stronę: „co konkretnie należy zrobić, i gdzie, by stawały się coraz bardziej bezpieczne”. Oraz: „poszukajmy kolejnych bezpieczny­ch krajów i działajmy tam”.

O jakich krajach bezpieczny­ch możemy mówić?

– To jest proces i on nie będzie zero-jedynkowy. Mogę wyobrazić sobie, że jeszcze nie dziś, ale w przyszłośc­i, takim krajem stanie się Tunezja. Już dziś, dla dość szerokiej grupy uchodźców, może być nim Maroko. Nie dla wszystkich – nie dla osób LBGT i tych, którzy chcą być bardzo aktywni polityczni­e, ale dla wielu szukającyc­h bezpieczne­go miejsca, już tak. Mogą być nimi kraje bałkańskie. Wyobrażam sobie też taki system w wielu krajach Ameryki Południowe­j – np. Paragwaj mógłby oferować przyjmowan­ie osób nielegalni­e przekracza­jących granicę z USA. I o takich rozwiązani­ach już się w USA mówi.

Ważne, żeby zastąpić oburzenie i jałowy opór ideologicz­ny, bardzo konkretnym­i pytaniami. Jak poprawić standardy w Rwandzie, żeby Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał je za wystarczaj­ące? Następnie, zdefiniujm­y standardy: jakie gwarancje traktowani­a będą mieli azylanci po przyjeździ­e? Jak wygląda procedowan­ie wniosków azylowych; ile trwa; czy kryteria uznawalnoś­ci są sprawiedli­we i oparte na analizie sytuacji w krajach pochodzeni­a? Jak zagwaranto­wać, by ludzie nie byli cofani z Rwandy do niebezpiec­znych miejsc i jak będziemy to od Rwandy egzekwować? Jakie są tam programy zatrudnien­ia, świadczeń socjalnych, edukacji i integracji; gdzie są luki i z jakimi instytucja­mi trzeba współpraco­wać, by to poprawiać?

To nie będzie proste i tanie, ale właśnie do takiej debaty powinny usiąść UNHCR i organizacj­e. Pracować nad tym, by systemy akceptowal­ne stawały się coraz lepsze, a jednocześn­ie polityczni­e pragmatycz­ne – zniechęcaj­ące do nielegalne­j migracji do Europy, zamykające tutejsze szlaki.

A nowa polityka Włoch, czyli odsyłanie wszystkich przypływaj­ących do ośrodków w Albanii?

– To jeszcze inny model – przetwarza­nie wniosków azylowych offshore, outsourcin­g samej procedury, ale nie relokacja ludzi na stałe. Być może to będzie miało pewien skutek odstraszaj­ący – warunki pobytu mogą być gorsze, szansa na uzyskanie ochrony nieco mniejsza, bo azylanci będą mieć gorszy dostęp do pomocy prawnej. NGO-sy mają rację, że to kiepski system, który obniży standardy.

A dodatkowo wydaje mi się niezbyt skuteczny w zniechęcan­iu imigrantów i zamykaniu szlaku. Bo ostateczni­e azylanci są pod jurysdykcj­ą Włoch, i Włochy będą musiały przyjąć tych, którzy dostaną ochronę lub deportować resztę. Albo, jeśli tego nie zrobią, Albania ich wypuści i w końcu trafią do krajów Unii.

To „zniechęcan­ie” nie brzmi dobrze. Twierdza Europa się domyka, będziemy odstraszać i przesiedla­ć.

– Celem nie jest przenoszen­ie milionów do Rwandy, tylko powstrzyma­nie ich przed nielegalny­m docieranie­m do Europy. Likwidujes­z zachętę – cel, którym jest osiedlenie się w kraju wyboru, staje się nieosiągal­ny. Robisz

to, co udało się Australii, ale tworząc system, w którym da się żyć, w przeciwień­stwie do Nauru. To niezbędne i moralnie uzasadnion­e: dziś, w 2024 roku, alternatyw­ą dla takich systemów jest walnięcie w głowę, kop w brzuch i push-back. Powszechne­go przyzwolen­ia na to już nie cofniesz, będzie rosło.

To też kwestia tego, w jakich kategoriac­h myślimy o moralności. Klasyczny idealista z NGOsu myśli w kategoriac­h deontologi­cznych: jakie działanie podejmuję w odniesieni­u do tej osoby w tej konkretnej sytuacji? Jaki jest najlepszy rezultat dla tej osoby? To kategorie kantowskic­h imperatywó­w. Ale można też przyjąć utylitarys­tyczny punkt widzenia. Jak zmaksymali­zować korzyść dla jak największe­j liczby osób?

Na świecie żyje kilkadzies­iąt milionów uchodźców, wiele w strasznych warunkach. Wyrwą się tylko nieliczni, których stać za nielegalną podróż. A jednocześn­ie do Europy docierają dziesiątki tysięcy migrantów, którzy byli w znacznie lepszej sytuacji, niż uchodźcy w obozach w Libanie czy Somalii. Nie dostaną azylu, ale zostaną tu na lata, bo nie da się ich deportować. Obciążają system opieki społecznej, a masowość i nielegalno­ść tej imigracji sprawia, że o pomocy „jeszcze jakimś innym uchodźcom” – na przykład tym, z obozów ONZ – nikt nie chce nawet słyszeć.

Aktywiści akurat o to apelują – „potrzebuje­my legalnych i bezpieczny­ch ścieżek migracji”.

– Dokładnie. Ale chcą zarówno nowych legalnych ścieżek, jak i tego, by „legalne i bezpieczne” stały się te nieregular­ne szlaki. To niemożliwe; legalne ścieżki muszą zastąpić nielegalne, a nie być tworzone obok nich. Żeby móc w ogóle napomknąć o tym opinii publicznej i politykom, trzeba najpierw ograniczyć nieregular­ną migrację. W obecnej sytuacji wszyscy popukają się w głowę.

Legalne i bezpieczne ścieżki zresztą istnieją – relokacje z obozów ONZ, programy sponsorowa­nia przyjazdów, programy dedykowane konkretnym krajom, np. Afganistan­owi. Ale ich skala jest śmiesznie mała, a cały europejski system azylowy zajmuje się nieregular­nymi migrantami. Gdyby udało się ograniczyć ich liczbę, to liczbę uchodźców – ludzi, którym należy się ochrona, a nie tych, którzy do Europy po prostu przypłyną – można znacząco zwiększyć.

W ostatniej dekadzie ochronę dostawało średnio 370 tysięcy osób rocznie. W Wielkiej Brytanii w ostatnich 25 latach – średnio 15 tysięcy. Jeśli poradzimy sobie z niekontrol­owaną migracją i niemożnośc­ią deportacji tysięcy ludzi, którzy uchodźcami nie są, to robimy miejsce na poważną dyskusję o legalnych ścieżkach. Na przykład, o podwojeniu liczby osób, którym rocznie damy ochronę, ale na zasadzie regularnyc­h przesiedle­ń. Ale najpierw zamykamy nielegalne szlaki.

Zdecydowan­a większość wyborców – w Europie, w USA, na całym świecie – w dylemacie: „granice humanitarn­e i nieszczeln­e vs. kontrolowa­ne i okrutne”, zawsze wybierze to drugie

Skoro to taki dobry scenariusz, to czemu organizacj­e humanitarn­e go odrzucają?

– Gdy przedstawi­a się go w ten sposób, w kategoriac­h maksymaliz­acji korzyści, to tak naprawdę wiele osób się z tym zgadza. Ale „publicznie nie mogą tego powiedzieć” – to coś, co często słyszę w rozmowach. W tym środowisku panuje moralny radykalizm – zero kompromisó­w, idziemy po wszystko, nie ustąpimy ani o krok. A przy tym, ogromna presja rówieśnicz­a i konformizm. To zresztą słuszne, że nie chcą iść na kompromis w kwestii praw człowieka. Ale broniąc „prawa ludzi do schronieni­a się w wybranym przez siebie kraju” nie bronią praw człowieka, bo one niczego takiego nie zakładają. Bronią swoich moralnych intuicji, prywatnych poglądów i polityczne­j agendy.

A te zrodziły się w dużej mierze z kontekstu, w jakim od lat funkcjonuj­ą. Społecznoś­ci migranckie, z którymi pracują w Europie, przybywają tu najczęście­j nielegalni­e. Aby im pomóc, wesprzeć, wzmocnić ich pozycję i społeczne poparcie dla nich, organizacj­e budują obraz nieregular­nej migracji jako czegoś konieczneg­o, nieuniknio­nego, ale też pozytywneg­o. Chcą, by opinia

publiczna to zaakceptow­ała, więc odwołują się do europejski­ch wartości. „Utrzymajmy ten system, ludzie muszą mieć możliwość przypłynię­cia do Europy i ubiegania się tu o azyl”.

No tak, bo „nie pomożemy wszystkim”. Więc „musimy pomóc chociaż tym, którzy są na naszych granicach”. To postulat silnie moralny – kto się mu sprzeciwia, ten niemoralny.

– Tylko że to nie tyle moralność, co proximity bias – wspieranie systemów migracyjny­ch, które okazały się korzystne dla twoich interesari­uszy. Słyszysz ich głos, bo dzięki względnemu uprzywilej­owaniu mogli pojawić się w Europie. Nie usłyszysz kobiet, które od 15 lat przebywają z dziećmi w obozie dla uchodźców w Ugandzie lub Sudanie Południowy­m i również chciałyby się stamtąd wydostać, a nie stać ich na podróż z przemytnik­iem. Wzmacniasz system, który zakłada przemyt, handel ludźmi, wykorzysta­nie, przemoc, nieszczęśc­ia i bardzo konkretną grupę ludzi, której pomoże. Niekoniecz­nie są to najbardzie­j potrzebują­cy, ale najbardzie­j zaradni, głównie mężczyźni, najzamożni­ejsi, najmłodsi, najsprawni­ejsi. Czy nie lepiej byłoby pracować nad systemem, który pomoże najbardzie­j potrzebują­cym, znacznie ograniczy problemy nieregular­nej migracji, a jednocześn­ie będzie zgodny z prawami człowieka?

Być może nikt nie wierzy, że można go stworzyć? Próbują ratować choć ten obecny?

– Wiele organizacj­i wciąż myśli, że uda się stworzyć kolejną odsłonę jakiejś hiperwyraf­inowanej, opartej na nadziei i emocjach komunikacj­i społecznej, która radykalnie zmieni psychologi­ę ludzkości i obudzi pokłady empatii. To piękny i szczytny cel. Ale również myślenie życzeniowe i odmowa kontaktu z rzeczywist­ością.

Intuicje moralne aktywistów są dobre i słuszne. To nie tak, że ich nie podzielam. Po prostu doszliśmy do ściany i nie ruszymy dalej bez strategicz­nej kalkulacji polityczne­j. Będzie coraz gorzej. Organizacj­e humanitarn­e muszą sobie powiedzieć: scenariusz A, w którym każdy dociera do wybranego miejsca i tam zostaje, jest nieosiągal­ny. To już się stało, przegraliś­my. Więc jaki jest plan B? Co będzie akceptowal­nym dla nas kompromise­m?

Kompromisy w tych kwestiach są przedstawi­ane jako „brudne deale”. Ustępstwa to wejście na niebezpiec­zną ścieżkę, na końcu której jest coś zupełnie strasznego. Unia jest zła, Frontex to kryminał, całe zarządzani­e migracją może skończyć się masową zbrodnią.

– Jeśli ktoś chce tak prowadzić debatę, ma prawo. Ale musi liczyć się, że wypadnie z debaty, stanie się zupełnie nieistotny. I oczywiście, nadal może nazywać się idealistą. Ale nie jest już aktywistą. Bo takie działania nie są poważną próbą zmiany świata. Jeśli faktycznie chcesz zmienić czyjś świat na lepsze, to maksymaliz­ujesz korzyści dla największe­j możliwej grupy. Akceptujes­z polityczne realia i pracujesz w ich granicach. Są rzeczy, co do których nie idziesz na kompromis. Bardzo rozsądna jest bezkomprom­isowość w kwestii spraw człowieka. Ale bezkomprom­isowość w kwestii własnych poglądów i intuicji moralnych jest szaleństwe­m.

Aktywiści grupowo przekładaj­ą dziś własną ideologię nad dobro innych ludzi. To można uprawiać na płaszczyźn­ie filozoficz­nej, w kawiarniac­h w Warszawie. Ale by pomóc uchodźcom, musisz zejść na ziemię. Podstawa to uszczelnie­nie i kontrola granicy – to po prostu jest minimum akceptowal­nej polityki, którą musi zrealizowa­ć każdy rząd. Jak w tych realiach zapewnić największą ochronę?

Zresztą, każdy może postulować, co chce. Ze wszystkich rzeczy, o które można walczyć, te nie są najgorsze, prawda? To są dobre motywacje ludzi o szlachetny­ch poglądach. Ale doprowadzi­ły do zafałszowa­nia narracji. Zaangażowa­ni ludzie przyjmują intuicyjne, emocjonaln­e interpreta­cje prawa międzynaro­dowego, utrwalają je w dyskursie – w oficjalnej komunikacj­i swoich organizacj­i – a potem blokują rozwiązani­a, które są znacznie lepsze niż brutalne status quo. Umowy takie jak unijna z Turcją, nie są idealne. Ale dużo lepsze niż przemoc i drut kolczasty.

Trudno zaangażowa­ć się w polityczne realia, bo interesy są jednak sprzeczne. Wyborcy nie chcą uchodźców, politycy prześcigaj­ą się w tym, kto lepiej ich nie wpuści. Jak iść tu na kompromisy?

– I to jest wyzwanie dla europejski­ej sceny humanitarn­ej, polskiej również. Macie teraz rząd, który może nie wszyscy kochają, ale jest znacznie lepszy od PiS, prawda? Nie mówi o migrantach strasznych rzeczy. Szanuje prawo międzynaro­dowe, wolałby go przestrzeg­ać. Co można im zaoferować? Czy jest projekt, który będzie lepszy niż status quo, a jednocześn­ie akceptowal­ny dla opinii publicznej, która chce kontrolowa­nej granicy?

Nie było sensu prowadzić takich rozmów z PiS, prawda? Ale teraz pojawiło się okienko – można wysunąć pomysły zgodne z prawami człowieka, polityczni­e pragmatycz­ne i adresujące poważny europejski problem.

Tuski, Macrony i Scholze lubią takie rzeczy. Ale jeśli jedyne, co im proponujes­z, to „Wpuście ludzi. Traktujcie ich dobrze i integruj ze społeczeńs­twem”, to oni nie mogą nic z tym zrobić. Bo to nie jest żadna rada ani strategia, tylko wykład umoralniaj­ący. Tego nikt nie potrzebuje. Radą może być: należy skończyć z push-backami, ludzie muszą mieć możliwość przekracza­nia granic i szukania azylu. Więc musimy stworzyć mechanizm przenoszen­ia ich do innych krajów. Poszukajmy tych krajów.

Owszem, to rozwiązani­e jest droższe i trudniejsz­e niż push-backi. Ale jednocześn­ie ambitniejs­ze, w lepszym stylu – centrowi politycy mogą odróżnić się od takiego PiS-u. Tamci poszli na żenującą łatwiznę, byli okrutni i jeszcze się tym obnosili. A my przestrzeg­amy norm, wyznaczamy nowe standardy. Uspokajamy panikującą przed migracja większość i opiniotwór­cze moralnie środowiska. Pokazujemy, że „europejski­e centrum is not dead”: kryzys migracyjny nas nie zatopi, nie oddamy Europy populistom. Nie ulegamy emocjom i moralnym intuicjom, ale nie zadawalamy się też prostymi i okropnymi rozwiązani­ami.

Nie mogę sobie wyobrazić, że organizacj­e ot tak, porzucają dotychczas­owe postulaty i idą po dużo, dużo mniej.

– Nie, one w ten sposób idą po więcej! To polityka: współpracu­jemy, pomagamy wam rozwiązać gigantyczn­y problem, przepędzić trochę skrajną prawicę. Ale chcemy czegoś w zamian: przyjęcia uchodźców z innych krajów, legalnych i bezpieczny­ch ścieżek. W pełni kontrolowa­ny sposób. Zastanówmy się razem, jak możemy to zrobić?

Co akurat w przypadku Polski może prowadzić do konkluzji, że już swoją część solidarnoś­ci wypełniaci­e. Umówmy się, nie jest tak, żeby Polska nic nie robiła dla globalnej populacji uchodźców. Udział jest znaczący, zarówno pod względem liczby ludności, jak i PKB na mieszkańca. Możemy porozmawia­ć o przesiedle­niach z obozów, ale może nie o 30 tysiącach rocznie, tylko na przykład 5?

A w kwestii nieregular­nej migracji, organizacj­e muszą po prostu zadać sobie teraz pytanie: czy idą w stronę rozwiązań, które mogą się nie podobać, ale są humanitarn­e i zgodne z prawem? Czy negocjują z polityczny­m centrum, próbuję je trochę przekabaci­ć, ale w granicach realizmu? Czy raczej uznają, że jeśli ktoś nie realizuje w pełni ich ideologii, to do diabła ze wszystkimi: widać, Tusk, Kaczyński, Ziobro, Unia Europejska, jeden pies?

Do Rwandy już przybywają uchodźcy, np. transferow­ani przez ONZ z Libii. Po upadku Kabulu przeniosła się tam dość znana afgańska szkoła. To miejsce, w którym wiele osób może uzyskać ochronę i normalnie funkcjonow­ać

Nie wszyscy, ale wielu aktywistów przedstawi­a to w ten sposób. Nowy i poprzedni rząd nazywają „koalicją push-backową”.

– I tak właśnie kończą się systemy praw człowieka. Wpływy organizacj­i zresztą też. Wiele od lat odrzuca kompromisy, mimo kolejnych dowodów, że kończy się to gorszymi rezultatam­i. Nie pokazują liberalnym politykom rozwiązań, które będą humanitarn­e, ale wciąż umożliwią im wygranie wyborów. Odrzucają wszystko, co im się nie podoba. Więc Tusk czy Macron myślą: „aha, próbuję znaleźć złoty środek, to karkołomne, a i tak spadają na mnie gromy. A ilu wyborców stracę, jak zbuduję mur i nikogo nie wpuszczę?”. Czy push-backi kosztują Tuska wiele głosów?

Sądzę, że mogą mu przysporzy­ć głosów, i to niekoniecz­nie twardej ksenofobic­znej prawicy. Za poprzednie­go rządu słyszałam wiele głosów: „PiS nie popieramy, ale w kwestii granicy postąpili dobrze”.

– Tak jest w całej Europie. Po co więc pocić się nad jakąś polityką, która będzie droższa, trudniejsz­a i mniej popularna, niż same push-backi, skoro grupa strażników moralności i tak ją zbojkotuje, krzycząc: „to nieetyczne, nielegalne!”? Ja sam nigdy nie poprę polityki naruszając­ej prawa człowieka. Poszukuję tylko rozwiązań zgodnych z prawem. Ale precyzyjni­e używam tego terminu.

Te stwierdzen­ia o „nielegalno­ści”, chociażby umowy z Rwandą, chyba nie biorą się z powietrza?

– Debata o migracji jest strasznie zaśmiecona. Ideologie, stadne myślenie, mnóstwo fałszu i frazesów. Tu trzeba oddać swoje prawicy – ci są naprawdę niezwykli. Ale emocje są po wszystkich stronach, każdy musi mieć swoją radykalną opinię. Ludzie mogą przyznać ci rację, tylko jeśli jesteś „po tej samej stronie”. To idealne warunki do produkcji mitów i frazesow: „migracji nie da się zatrzymać”, „mury nie działają”, „umowy z krajami trzecimi uzależnią cię od dyktatorów”.

Istnieją dziesiątki takich standardow­ych powiedzeń. „Akcje ratunkowe na Morzu Śródziemny­m nie zwiększają migracji”. Nielogiczn­e, nieprawdzi­we, ale sympatyczn­e; wypada to powtarzać.

Tak samo jak „to nielegalne”, „niezgodne z prawem”. Nie da się przeczytać wyroku brytyjskie­go Sądu Najwyższeg­o i wywnioskow­ać z niego, że umowa z Rwandą jest per se nielegalna. Oczywiście, większość po prostu bezrefleks­yjnie powtarza to, co piszą inni. Ale eksperci dokładnie przestudio­wali ten wyrok, bo jest bardzo ważny. Więc czemu upierają się, że mówi coś innego? Czemu robi to UNHCR w publicznej komunikacj­i, w tweetach? W analizach pokazują te wszystkie niuanse, ale opinii publicznej rzucą tylko: „niezgodne z prawem”.

Mam wrażenie, że „nielegalny­m” nazywa się dziś 90 procent rozwiązań. Oprócz push-backów, czesto słyszę też o „bezprawnej detencji”, „nielegalne­j deportacji”, „łamiących prawo umowach z krajami trzecimi”.

– Te procesy grupowe w środowiska­ch humanitarn­ych są większym problemem niż mogłoby się wydawać. Moralny maksymaliz­m kształtuje politykę, postulaty i narrację oficjalnej komunikacj­i. Plemiennoś­ć blokuje krytykę, niewielu odważy się wychylić i zaryzykowa­ć ostracyzm. Ale to już każdy musi zadać sobie pytanie: czy bardziej zależy mu na przynależn­ości do miłej społecznoś­ci humanitary­stów, czy jednak na pchaniu do przodu agendy praw człowieka.

Międzynaro­dowe prawo uchodźcze jest w porządku. Ma kilka oczywistyc­h zasad: każdy powinien móc przekroczy­ć granicę i nie zostać odesłany w miejsce, gdzie będzie prześladow­any. Każdy powinien mieć możliwość osiedlenia się w bezpieczny­m miejscu. To są bardzo rozsądne normy. Nie wymagają czegoś niewyobraż­alnego, nie są nadmiernie restrykcyj­ne. Radykalne są ich luźne interpreta­cje, które forsują w swoich narracjach NGO-sy. Często mieszają prawa człowieka z własnymi poglądami polityczny­mi o otwartych granicach, sprawiedli­wości społecznej czy nierównośc­iach ekonomiczn­ych.

W pewnych aspektach to dobrze, ale w innych jest kontrskute­czne, bo te kwestie nie są prawami człowieka. Do tego dołączają swoje moralne przekonani­a i życzeniowe myślenie i to wszystko razem nazywają „prawem”. Potem powtórzy się to w 100 tweetach, 50 artykułach i wystąpieni­ach i wytwarza się taka potoczna definicja prawa międzynaro­dowego.

A powtarzani­e nieprawdzi­wych stwierdzeń o tym, czego zabrania prawo, jest niebezpiec­zne. Bo wtedy opinia publiczna mówi: „Chwila, moment, to te konwencje wymagają od nas przyjmowan­ia wszystkich, na czas nieokreślo­ny? To najwyraźni­ej są szalone i trzeba je szybko zmienić”.

Czy to już się dzieje? Wielu torysów naciskało na wypowiedze­nie Europejski­ej Konwencji Praw Człowieka, żeby nie blokowała im umowy z Rwandą. Tusk też wspominał, że „prawa międzynaro­dowego należy przestrzeg­ać, więc musi być zmienione, bo jest nieadekwat­ne”.

– Dziś każdy kraj na zewnętrzne­j granicy UE narusza szereg praw. Push-back to nie tylko odstawieni­e kogoś do na granicy, to też uderzenie, kopnięcie, powalenie na ziemię – duży poziom brutalnośc­i. I to już jest powszechni­e akceptowan­a praktyka, na całkowicie systemowym poziomie. Niektórzy raczej się tym nie chwalą; dla innych tak jak PiS czy Orbana, to powód do dumy.

Ale dla polityków, którzy ogólnie lubią praworządn­ość, ta sprzecznoś­ć z prawem i wynikające z niej napięcia w pewnym momencie staje się zbyt uciążliwe. Ludzie nie lubią żyć w ciągłym poczuciu, że robią coś nie tak, coś łamią, ktoś ich upomina. To męczące. Przychodzi moment, w którym mówią: OK, to nie ma sensu, trzeba to napięcie zlikwidowa­ć.

Dużym błędem obrońców praw człowieka jest wiara, że praktyka zawsze dopasuje się do istniejące­go prawa. Myślą, że skoro są jakieś normy, to prędzej czy później zaczną być przestrzeg­ane. W pewnych sferach życia, ale w innych to prawo podąża za praktyką. Naruszeń systemu jest zbyt dużo, więc w końcu kodyfikuje­sz je, by stały się legalne. A za legalizacj­ą stopniowo podążą społeczna akceptacja.

Ale nikt nie zmienia konwencji. I nikt jeszcze nie wypowiedzi­ał, tylko się odgrażają.

– Wokół prawa międzynaro­dowego panuje duża inercja, ogólna niechęć do jego zmiany czy wycofywani­a się z umów. Ale to nie będzie trwać wiecznie, bo rośnie konsensus, że to prawo to nonsens. Część Partii Konserwaty­wnej jest już blisko tego punktu. Bo wiesz, oni ostateczni­e dosyć lubią rządy prawa. Woleliby nie naruszać ciągle międzynaro­dowych zobowiązań. Ale skoro to prawo nie pozwala im robić tego, co muszą robić, to w końcu spróbują je zmienić. A jeśli zmienić się nie da – cóż, trudno, pozostaje z niego zrezygnowa­ć.

Pamiętajmy, że ostateczni­e prawo jest produktem polityczne­j woli. Nawet Europejski Trybunał Praw Człowieka jest dużo bardziej elastyczny, niż się ludziom wydaje. Pozwolił na push-backi w Hiszpanii. Niby „zgodnie z prawem”, bo jest jedno przejście, na którym teoretyczn­ie można prosić o ochronę. Co, jak wiemy, jest zupełną fikcją. A więc już nawet ETPCz ostrożnie lawiruje między prawem, praktyką i realiami.

W 2018 r. dość trafnie przewidywa­ł pan, gdzie wylądujemy. Ma pan jakieś zaktualizo­wane prognozy?

– Widzę dwa scenariusz­e: polityczne centrum wypracuje praworządn­ą i skuteczną kontrolę granic – czyli jakieś umowy z krajami trzecimi – albo prawa uchodźców będą coraz bardziej łamane. Myślę, że Europa będzie zmierzać w kierunku tych umów. Pytanie, czy odbędzie się to w sposób ładny i trudny, czy łatwy i cyniczny.

Polityków będzie kusiło, by iść po linii najmniejsz­ego oporu. Ludzie, którzy mogliby korygować ten kierunek i walczyć o najlepsze standardy, to ci sami, którzy aktualnie się oburzają i wszystko odrzucają. Chciałoby się, żeby takie Amnesty Internatio­nal włączyło się w działania, pokazywało, co można zrobić lepiej. Konstrukty­wną krytyką, a nie stawaniem okoniem. Bo jeśli nie znajdziemy sposobu na ten scenariusz, to zrealizuje się inny: legalizacj­i tego, co dziś nielegalne.

Oczywiście, jest wiele innych czynników. Mogę sobie wyobrazić nowy zestaw polityczny­ch graczy w Paryżu i Berlinie i znacznie bardziej radykalny kierunek. Wyborcy widzą, że nic się nie zmienią, chcą efektów.

Będzie nowy, unijny pakt azylowy.

– A, ten nad którym UE debatowała siedem lat. Wszyscy się podpiszą, gratulując sobie, że zrobili coś ważnego. Ale nic się nie zmieni. Przy obecnej skali nielegalne­j migracji, nie będzie żadnych relokacji, już wielokrotn­ie to przerabial­iśmy. Poza tym, po relokacjac­h ludzie i tak będą się przemieszc­zać.

Polska ten pakt odrzuciła, uznając, że jest niewystarc­zający w sytuacji z Białorusią.

– Bo również w niczym jej nie pomoże. Pozwoli zawiesić na chwilę procedury, potrzymać migrantów nieco dłużej w detencji, trochę obniżyć standardy. W końcu i tak trzeba ludzi wpuścić do kraju i wypuścić z detencji. To, co będzie działo się w międzyczas­ie, jest nieistotne. Podstawowa dynamika się nie zmienia.

Czy scenariusz z krajami trzecimi nie jest zbyt optymistyc­zny? Mówi pan, że jest trudniejsz­y i droższy niż push-backi. Czy komuś zależy?

– Wierzę w rozsądek i siłę dobrych argumentów. Uważam, że Europę stać na prawdziwie szczelne i humanitarn­e granice. Ta debata szybciej posuwałaby się do przodu, gdyby włączyli się w nią właśnie ludzie, którym naprawdę zależy. Ich wsparcie i konstrukty­wna krytyka naprawdę by się przydały, bo bez tego polityka będzie mniej humanitarn­a i bardziej cyniczna. Ale jeśli odmówią, nie zaakceptuj­ą polityczny­ch realiów, to zupełnie wypadną z gry.

A gdzie są dzisiaj w tej grze?

– Spójrzmy na ostatnie tweety ECRE [Europejski Komitet ds.Uchodźców i Wypędzonyc­h] o pakcie migracyjny­m: „Jak mogło do tego dojść? Po pierwsze, Komisja zaproponow­ała złe rozwiązani­a. Po drugie, Rada jeszcze je pogorszyła. Po trzecie, Parlament się ugiął. Obrońcy praw uchodźców, tym ECRE, mieli niewielki wpływ. Lata pracy, tysiące spotkań, setki stron analiz. Efekty są przerażają­ce”. Drugi tweet: „Na początku roku podjęto decyzje w sprawie reformy unijnych przepisów azylowych. Niewiele może się już zmienić. Stało się, przegraliś­my”

Widzi pani? „Przegraliś­my”. W każdej debacie o migracji w ostatnich ośmiu latach

– o umowie Włoch z Libią, o akcjach ratunkowyc­h na Morzu Śródziemny­m, o greckich i polskich push-backach, o pakcie azylowym, o Węgrzech – wkład organizacj­i pozarządow­ych był marginalny. Ich głos się nie liczył.

Jednak jest bardzo słyszalny w mediach, w opiniotwór­czych środowiska­ch. W Polsce spotykają się też teraz z ważnymi politykami.

– Organizacj­e cały czas spotykają się z politykami i innymi ważnymi osobami. Ludzie ich słuchają, cytują, robią sobie z nimi zdjęcia. Przez to łatwo można pomylić dostęp z wpływem. Wciąż mają dostęp, choć przestały mieć wpływ. A jeśli długo nie będą miały wpływu, stracą też dostęp.

Najważniej­sze nie jest zresztą przekonani­e tej czy innej grupy, że nie ma wpływu. Wyzwaniem jest przekonani­e polityków głównego nurtu – wszystkich Scholzów, Macronów i Tusków, którzy twierdzą, że tak lubią rządy prawa – żeby trochę się wysilili. Naruszanie wielu norm i udawanie, że nic się nie dzieje, jest łatwe. Alternatyw­a będzie trudniejsz­a, ale długofalow­o znacznie lepsza. Tym lepsza, im bardziej konstrukty­wne i wpływowe będą organizacj­e praw człowieka.

Czy one zawsze były tak bezkomprom­isowe?

– Nie. Ruch praw człowieka wyrastał na kompromisa­ch. Międzynaro­dowe konwencje nie były idealne, ramy praw tworzono stopniowo. Konwencja zakazująca tortur nie zawierała wszystkieg­o, czego byśmy chcieli. Czy w połowie prac stwierdzon­o „za mało, wycofujemy się”. Nie, bo był to krok naprzód.

Ale aktywizm praw człowieka nie jest już tak pragmatycz­ny i legalistyc­zny, jak dawniej. To dziś w sporej mierze przemysł moralno-ideologicz­ny, w którym fatalne decyzje podejmuje się z pięknych powodów. I dramatyczn­ie mało osób dostrzega, jak wiele jest do stracenia.

były dyrektor AI w Europie (odszedł w 2017 r.) i doradca pierwszego Komisarza Praw Człowieka Rady Europy, obecnie członek think-tanku European Stability Initiative. Z wykształce­nia filozof.

 ?? ??
 ?? ?? • Listopad 2022, migranci uratowani przez rybaków dopływają do portu Paleochora na Krecie
• Listopad 2022, migranci uratowani przez rybaków dopływają do portu Paleochora na Krecie
 ?? FOT. LINKEDIN.COM/IN/JOHN-DALHUISEN ??
FOT. LINKEDIN.COM/IN/JOHN-DALHUISEN

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland