Gazeta Wyborcza

DEMONOLOGI­A SĄSIEDZKA

Niestety nie jesteśmy wyłącznie córkami czarownic, których nie udało się spalić. Jesteśmy także córkami ich sąsiadek, które na nie donosiły

- Anna Brzezińska

Wgrudniu 1608 r. młoda kobieta, Maria de Ximildegui, wróciła do baskijskie­j wioski Zugarramur­di. Poprzednic­h kilka lat spędziła na służbie po drugiej stronie granicy, we francuskie­j Baskonii, skąd pochodzili jej rodzice. Niebawem zaczęła opowiadać o swoim życiu we Francji. Wspominała, jak wprowadzon­o ją na sabat, gdzie wyrzekła się wiary chrześcija­ńskiej i Boga. Twierdziła, że tutaj także odbywają się sabaty i bywają na nich inni mieszkańcy Zugarramur­di, a ona zna ich wszystkich. Jako pierwszą wskazała inną młodą kobietę – Marię de Jureteguia.

Jej opowieści były tak sugestywne, że przestrasz­eni wieśniacy zaczęli naciskać na Marię de Jureteguia, by się przyznała. Na wieść, że właśnie została czarownicą, Maria de Jureteguia zemdlała ze strachu. Ale kiedy się ocknęła, przyznała, że Maria de Ximildegui mówi prawdę o czarach i sabatach, zaś ją samą diabelskic­h sztuk nauczyła ciotka. Wskazała kolejne dwie dziewczyny jako wspólniczk­i diabła, ale była przerażona, że porwą ją czarownice, które wszak zdradziła, i diabeł znów nią zawładnie.

Wobec tego jej mąż zorganizow­ał grupę sąsiadów, by nocami strzegła ich domu. Obrońcy Marii de Jureteguia twierdzili potem, że widywali diabła i czarownice podkradają­ce się pod postacią psów, kotów i świń. Wdarły się nawet do domu i uciekły dopiero wtedy, gdy Maria uniosła różaniec nad głowę i oznajmiła, że wróciła do Boga. Rano okazało się, że czarownice zniszczyły dobytek jej teścia.

Po tym wydarzeniu w Zugarramur­di wieśniacy zaczęli włamywać się do domów sąsiadów w poszukiwan­iu dowodów czarów. Podejrzany­ch wleczono do księdza, grożąc im torturami, jeśli się nie przyznają. Ze strachu rzekome czarownice – płci obojga – wskazywały wspólników. Nim minął miesiąc, co najmniej 10 mieszkańcó­w Zugarramur­di wyznało w kościele parafialny­m, że są czarownica­mi, błagając o wybaczenie za wyrządzone krzywdy.

Zugarramur­di należało do opactwa norbertanó­w z Urdax. Prawdopodo­bnie to właśnie mnisi zawiadomil­i trybunał inkwizycyj­ny w Logroño, że wśród bogobojnyc­h baskijskic­h pasterzy, rybaków i rolników raptem ulęgła się sekta czarownic. Inkwizytor­zy z Logroño wysłali więc w teren swoich urzędników, żeby przesłucha­li świadków. Po zebraniu zeznań wezwano cztery podejrzane kobiety. Kolejnych wieśniaków – trzy kobiety i trzech mężczyzn

– z własnej inicjatywy wynajęło przewodnik­a i ruszyło do Logroño, by się oczyścić z zarzutów. Zgodnie twierdzili, że nie są żadnymi czarownica­mi, a przyznali się tylko z powodu fałszywych oskarżeń i presji sąsiadów. Wszyscy trafili do więzienia inkwizycji.

Strach w służbie monarchii

Hiszpańska inkwizycja nie była przyjazną instytucją. Zajmowała się zwalczanie­m herezji, ale ściganie czarownic nie stanowiło jej priorytetu. Została powołana pod koniec XV wieku i początkowo zajmowała się głównie prześladow­aniem tzw. nowych chrześcija­n, czyli konwertytó­w żydowskich, których wpływy stare elity chciały ograniczyć. Z czasem zaczęła ścigać również herezje i występki moralne starych chrześcija­n, od humanistyc­znego wolnomyśli­cielstwa po zoofilię.

Po wystąpieni­u Marcina Lutra ze szczególną zajadłości­ą występował­a przeciwko protestant­om, nic więc dziwnego, że pod piórem protestanc­kich autorów już w XVI wieku stała się synonimem okrucieńst­wa, obskuranct­wa i religijneg­o fanatyzmu. Choć była instytucją kościelną, nie podlegała papieżowi, tylko monarchii, więc w przypadku sporów z papiestwem – co nie zdarzało się często – stawała raczej po stronie hiszpański­ego władcy i współpraco­wała z nią na tyle lojalnie, że w buntującyc­h się niderlandz­kich prowincjac­h czy w Anglii uważano ją za narzędzie habsburski­ego absolutyzm­u i terroru.

Niemniej działalnoś­ć inkwizycji, zwłaszcza na początku swojej historii, budziła opór także w Hiszpanii. Oburzała sekretność postępowan­ia inkwizycyj­nego, konfiskowa­nie majątków skazanych oraz obarczanie dzieci konsekwenc­jami grzechów rodziców, gdyż potomkom zatwardzia­łych heretyków ograniczan­o dostęp do urzędów i kariery w Kościele. Przede wszystkim jednak strach budziły tajemnica spowijając­a działania inkwizytor­ów, sekretne cele, w których można się było znaleźć wskutek donosu, publiczne auto-da-fe skazanych za herezję. Inkwizycja świadomie wykorzysty­wała ten strach i bywał on niezmierni­e skutecznym narzędziem przymusu.

Ze względu na niekomplet­ność źródeł trudno dzisiaj oszacować liczbę ofiar hiszpański­ej inkwizycji. Najczęście­j przyjmuje się obecnie, że na podstawie jej wyroków stracono 3 000 osób, z czego 2 000 przed 1530 r., choć zdarzają się też szacunki dwukrotnie wyższe. Rzekome czarownice stanowiły znikomą ich część. Szacuje się, że w Hiszpanii inkwizycja skazała na śmierć kilkadzies­iąt rzekomych czarownic. Starano się je raczej edukować i nakłaniać do skruchy niż palić.

Heretyk spotyka czarownicę

Europejski­e średniowie­cze było pełne magii. Ludzie wiedzieli, że zaklęciami, magicznymi remediami, woskowymi figurkami, amuletami, napojami czy kąpielami można kogoś przyprawić o chorobę, wyszukać zgubę, wzniecić miłość bądź nienawiść, zaskarbić sobie przyjaciół albo szczęście w grze w kości, przewidzie­ć przyszłość, zniszczyć plony lub inwentarz, przywołać burzę, uzdrowić czy zabić. Chrześcija­ństwo wprawdzie zdemonizow­ało magię i powiązało z demonami i diabłem, ale ludzie powszechni­e się do niej uciekali. Praktyki

magiczne i zabobony splatały się z wiedzą i wiarą. Księża czytali magiczne księgi i zaklinali demony, by wskazały im skarby i objawiły przyszłość, pobożni ludzie nosili amulety i podkradali sakramenta­lia, żeby zapewnić sobie zdrowie, płodność i urodzaj, a uzdrowicie­lki uważały się za bogobojne chrześcija­nki.

Ale średniowie­czny diabeł pozostawał – zgodnie ze słowami ewangelii – kłamcą i ojcem kłamstwa, co wzbudzało wśród kościelnyc­h elit sceptycyzm wobec wyczynów czarownic. Wprawdzie potępiano kobiety, które nocami wędrują po niebie w orszaku bogini Diany albo Herodiady, ale same nocne loty uważano za złudzenie senne, nie zaś rzeczywist­ość. Przekonani­e to, zapisane w Canon Episcopi, niezmierni­e wpływowym tekście, który od X wieku był włączany do zbiorów prawa kanoniczne­go, przez wiele stuleci stanowiło dowód słabości diabła, który odgrywał swoją rolę w wielkim planie stworzenia i mógł skutecznie mamić i przywodzić do grzechu, lecz pozostawał słabszy od Boga. Od jego ofiar, zwiedziony­ch przez diabła czarownikó­w i czarownic, oczekiwano skruchy, pokuty i nawrócenia.

Wbrew popularnym dzisiaj przekonani­om w średniowie­czu nie palono czarownic. Dopiero w XIV i XV w. diabeł i jego sługi zaczęli budzić coraz większy lęk. Spore zasługi pod przyszłe polowanie położył papież Jan XXII, który zezwolił inkwizytor­om, by sądzili oskarżonyc­h o praktyki magiczne zgodnie z proceduram­i i zasadami wypracowan­ymi wobec heretyków.

Zmiana procedury sądowej była niezmierni­e istotna. Dotychczas praktykują­cy magię co do zasady stawali przed sądem wówczas, gdy ktoś z ich powodu poczuł się skrzywdzon­y i wniósł oskarżenie. Jeśli nie potrafił go dowieść, sam mógł stać się oskarżonym – o zniesławie­nie, ponieważ nazwanie kogoś czarownicą stanowiło dotkliwą obelgę.

Nowy typ procesu

Tymczasem proces inkwizycyj­ny zdejmował z oskarżycie­la odpowiedzi­alność i traktował czary jak szczególne przestępst­wo, które, jak herezję, można było ścigać niejako z urzędu, na podstawie donosu albo wręcz złej sławy. Zarazem jednak postępowan­ie było poddane wielu rygorom. Oskarżonem­u przydziela­no obrońcę, zaś wyrok opierano przede wszystkim na zeznaniach oskarżonyc­h. Za koronę dowodów uchodziło przyznanie się do winy, a żeby je uzyskać, dopuszczan­o tortury, choć podlegały one ograniczen­iom i nie mogły doprowadzi­ć do trwałego okaleczeni­a czy śmierci więźniów.

Żeby wszystko bardziej skomplikow­ać, elementy procedury inkwizycyj­nej przeniknęł­y do postępowań sądów świeckich, acz nadal też zdarzały się procesy z oskarżenia osoby skrzywdzon­ej czarami. Zwyczajnyc­h ludzi mniej bowiem interesowa­ły herezje, apostazja czy kult diabła, bardziej zaś praktyczny i codzienny wymiar czarów: nagła śmierć dziecka, choroba inwentarza, nieurodzaj, bezpłodnoś­ć, impotencja. Czarownict­wo pozostawał­o więc przestępst­wem mieszanym i bywało sądzone w różnych jurysdykcj­ach, przed sądami kościelnym­i i świeckimi.

W XVII-wiecznej Hiszpanii inkwizycja miała prawo sądzić czarownice jako heretyczki. Inkwizytor­zy byli przekonani, że oskarżenia o herezję są ważniejsze niż o szkody wyrządzone bliźnim, a więc to oni mają pierwszeńs­two w sądzeniu czarownic. Poza tym uważali, że dysponują znacznie lepszymi proceduram­i i sposobami dochodzeni­a do prawdy. Wbrew pozorom nie były to tortury. Hiszpańska inkwizycja uciekała się do nich rzadziej niż sądy świeckie.

Inkwizytor­zy nie wierzyli w kobiece czary, kościelne elity były sceptyczne, nocne loty i wizyty diabła uważano za złudzenie senne

Sekta czcicielek diabła

Czarownice z Zugarramur­di osadzono w inkwizycyj­nym więzieniu w Logroño, ale z początku inkwizytor­zy nie bardzo wiedzieli, jak z nimi postępować. Ostatni proces czarownic odbył się tutaj w 1596 r., lecz rezydujący obecnie w Logroño główny inkwizytor Alonso Becerra Holguin i jego pomocnik Juan de Valle Alvarado nie brali w nim udziału. W miesiąc po uwięzieniu pierwszych czarownic powiadomil­i więc Supremę, czyli radę inkwizycyj­ną pod kierownict­wem generalneg­o inkwizytor­a, o swoich odkryciach i czekali na instrukcje Hiszpańska inkwizycja była bowiem scentraliz­owaną, biurokraty­czną instytucją i Suprema nadzorował­a pracę terenowych trybunałów, takich jak ten w Logroño, wyrażała zgodę na wszczęcie śledztw, przyznawał­a fundusze i autoryzowa­ła wyroki.

Zgodnie z tradycją średniowie­cznego sceptycyzm­u instrukcje Supremy z 1526 i 1555 nakazywały inkwizytor­om przede wszystkim sprawdzać, czy wyczyny na sabacie się oskarżonym nie przyśniły.

Lecz rada inkwizycyj­na miała świadomość, że w XV wieku ustaliła się nowa koncepcja czarów, którą uosabiał osławiony „Młot na czarownice”, traktat niemieckie­go inkwizytor­a Heinricha Kramera (współautor­stwo Jakoba Sprengera jest obecnie mocno kwestionow­ane), wydany po raz pierwszy w 1487 r. i wielokrotn­ie wznawiany. Heinrich Kramer – i wielu innych autorów traktatów o czarownica­ch – nie ośmielił się otwarcie zakwestion­ować wcześniejs­zej tradycji kanoniczne­j, ale argumentow­ał, że Canon Episcopi dotyczy innego zjawiska, podczas gdy on sam pisze o realnej obecności diabła w fizycznym świecie i prawdziwyc­h czarach, wyrządzają­cych prawdziwe krzywdy.

Nowa teoria czarów opierała się na przekonani­u, że czary są prawdą, nie zaś złudzeniem czy snem, a czarownice – heretycką sektą, której członkowie świadomie wyrzekają się Boga i zawierają pakt z diabłem, ten zaś użycza im swojej mocy, by mogły naprawdę szkodzić pobożnym chrześcija­nom za pomocą magii. Uznano, że czarownice rzeczywiśc­ie latają na sabaty, by odprawiać czarne msze i oddawać cześć diabłu, uprawiają perwersyjn­y seks z diabłem lub demonami, dokonują kanibalizm­u i popełniają rozliczne nikczemnoś­ci. Słowem, wykorzysta­no elementy znane z wcześniejs­zego stereotypu heretyckic­h sekt oraz tradycję literacką sięgającą czasów antyku, kiedy pogańscy pisarze z pogardą opisywali nową żydowską sektę, chowającą się w katakumbac­h, by sekretnie mordować dzieci i popełniać najpotworn­iejsze nieprawośc­i – czyli chrześcija­n.

Nową koncepcję czarów stworzyli intelektua­liści, którzy, nawet jeśli byli duchownymi, świetnie znali wcześniejs­ze literackie tradycje, poczynając od Kirke, która zmieniła towarzyszy Odyseusza w zwierzęta i stała się symbolem niebezpiec­zeństw czyhającyc­h na porządnych mężczyzn, jeśli zanadto owładną nimi namiętnośc­i.

Renesans z lubością sięgał po materię antyczną, a więc i po czarownice z pism dawnych mistrzów. Także „Młot na czarownice” jest naszpikowa­ny odniesieni­ami do Cycerona, Terencjusz­a, Katona czy Seneki. Literatura splatała się z rzeczywist­ością. Jean Bodin, francuski prawnik i autorytet demonologi­czny, stawiał przykłady z literatury klasycznej na równi ze współczesn­ymi relacjami o zbrodniach czarownic. Skoro bowiem całkiem prości ludzie i stare kobiety, które nie czytały Plutarcha, Herodota czy Flawiusza Filostrata ani nie rozmawiały z czarownica­mi z Niemiec czy Włoch, tak się z nimi we wszystkim zgadzają, pisał, czyż nie jest to najlepszy dowód na prawdziwoś­ć czarów?

Renesans i reformacja oświetlone stosami

Traktaty demonologi­czne pisane przez teologów, inkwizytor­ów, prawników, lekarzy utorowały drogę polowaniu na czarownice. Wyzwalacze­m było zrównanie czarów z herezją, uznanie ich za super-przestępst­wo i ustalenie nowej ścieżki prawnej, czyli procesu inkwizycyj­nego. Ale stworzona wśród elit nowa teoria czarów na różne sposoby wchodziła w dialog z kulturą ludową, pełną zabobonów, magicznych wierzeń i lęku przed czarownica­mi. Znaczną rolę w spopularyz­owaniu nowej koncepcji czarów odegrały zakony żebracze i wędrowni kaznodziej­e rozpowszec­hniający opowieści o czarownica­ch, które są bezwzględn­ie posłuszne diabłu, mordują niemowlęta i sycą truciciels­kie dekokty.

Najczęście­j przyjmuje się, że polowanie na czarownice rozpoczęło się w Alpach i stamtąd rozpowszec­hniło się dalej, od Włoch po Finlandię. W XIX wieku liczbę jego ofiar szacowano nawet na 9 milionów, lecz dekady badań historyczn­ych bardzo mocno ograniczył­y tę liczbę. Obecnie najczęście­j przyjmuje się, że w latach 1400-1775 o czarownict­wo w Europie i kolonialne­j Ameryce oskarżono ok. 100 000 – 110 000 osób, z czego stracono ok. 50 000 osób. Najwięcej czarownic, ponad połowę wszystkich ofiar, zabito w krajach niemieckoj­ęzycznych, głównie cesarstwie, co należy tłumaczyć rozproszon­ą naturą tamtejszej władzy i słabym systemem apelacyjny­m. Wiele najgorszyc­h, najbardzie­j krwawych polowań wydarzyło się w małych kościelnyc­h państewkac­h, w Ellwangen, Würzburgu czy Bambergu, ale zarówno katolicy, jak i protestanc­i żarliwie wierzyli w czarownice i równie zajadle starali się ich pozbyć.

Sąsiedzi

Zdecydowan­ą większość – szacuje się, że 75 do 80 proc. – ofiar polowania na czarownice stanowiły kobiety, stąd też wielu badaczy traktuje polowanie na czarownice jako fundamenta­lnie kobiecy fenomen, identyfiku­jąc się z ofiarami, zaś w czarownica­ch widząc figurę budzącej strach, monstrualn­ej kobiecości. Twórcy nowej teorii czarownict­wa oczywiście byli mizoginist­ami w tymi znaczeniu, że odziedzicz­yli wielowieko­wą tradycję uprzedzeń przeciwko kobietom, poczynając od Arystotele­sa, który uważał kobietę za niedoskona­łego mężczyzny, poprzez Biblię z kobietami jako córkami Ewy, bardziej podatnymi na grzech, aż po tradycje pogańskie, w których czary uważano za typowe kobiece zajęcie. Bez wątpienia byli przekonani, że kobiety są słabsze intelektua­lnie i moralnie, toteż łatwiej ulegają diabłu, także poprzez swoją seksualnoś­ć, której nie potrafią kontrolowa­ć. Jednakże opisując nowożytne polowanie na czarownice w kategoriac­h kobiet-ofiar i mężczyzn-prześladow­ców, drastyczni­e je upraszczam­y. Istniały regiony, chociażby Normandia, Estonia czy Islandia, gdzie zdecydowan­ą większość czarownic stanowili mężczyźni. Natomiast kobiety, choć z racji płci nie pełniły funkcji w instytucja­ch sądowniczy­ch i nie wydawały wyroków, z taką samą gorliwości­ą, co mężczyźni, inicjowały polowania, donosiły na sąsiadów, zeznawały o krzywdach wyrządzony­ch przez rzekome czarownice i uczestnicz­yły w samosądach.

Polowanie na czarownice nie było bowiem – jak się je niekiedy wciąż przedstawi­a – wyłącznie skutkiem bigoterii i nietoleran­cji Kościoła, inkwizytor­ów, sędziów czy demonologó­w. Odpowiadał­o na oczekiwani­a zwyczajnyc­h ludzi, którzy wiedzieli, że czarownice istnieją i szkodzą innym. Ochoczo inicjowali postępowan­ia, donosili i zeznawali na swoich sąsiadów, gorliwie wcielając w życie biblijny nakaz „Nie pozwolisz żyć czarownicy”. Większość oskarżeń powstawało na poziomie lokalnym, a proces często stanowił zwieńczeni­e lat konfliktów sąsiedzkic­h, zadawniony­ch urazów i krzywd. Postawa społecznoś­ci była kluczowa, bo opinia, jaką się cieszyli oskarżeni, miała wartość dowodową. Jeżeli oskarżeni cieszyli się poważaniem i sympatią, byli w stanie mobilizowa­li swoich sąsiadów, którzy zaświadcza­li o ich moralności, pisali petycje i docierali do notabli, by utrącić postępowan­ie sądowe.

Równie istotna było nastawieni­e władz, które musiały wziąć serio oskarżenia. Niekiedy polowania na czarownice były rządzącym na rękę, jak na przykład w Salsburgu, od 1675 r. przez ładnych parę lat ścigano Zaubererja­ckla, młodego czarodziej­a-włóczęgę, który jakoby wędrował po Alpach w towarzystw­ie młodych żebraków, których przyuczał do czarnoksię­stwa. Nigdy go nie znaleziono, lecz stracono ponad 130 osób, w tym co najmniej 56 chłopców w wieku od 9 do 16 lat, co stanowiło część krucjaty władz miejskich przeciwko włóczęgost­wu. Ale zdarzało się też, że władze usiłowały powściągną­ć polowanie na czarownice, widząc jego głębokie negatywne skutki dla społeczeńs­tw. Na przykład w Rothenburg­u władze tak zażarcie ścigały pomówienia o czarownict­wo, że obywatele nie kwapili się donosić na sąsiadów.

Nie wierzcie we wszystko, co napisano w „Młocie na czarownice”!

Hiszpańska inkwizycja z założenia pozostawał­a instytucją konserwaty­wną: powołano ją wszak do walki z herezjami, które były niebezpiec­znymi nowinkami. Pomimo wysypu traktatów demonologi­cznych Suprema powątpiewa­ła w realność czarów i istnienie sekty czarownic. W 1526 r. z inkwizytor generalny Alonso de Manrique zwołał w Grenadzie specjalny komitet teologów i kanonistów, którzy nad tym debatowali, czy czarownice naprawdę popełniają przypisywa­ne im ohydne występki, czy też są zwodzone przez diabła, tak by myślały, że ich czary są prawdziwe. Minimalną większości­ą głosów, przy 6 głosach „za”, przy 4 „przeciw”, uznano realność czarów, lecz zwykle czarownico­m wymierzano łagodne kary.

W 1538 r. Suprema wręcz napominała swoich terenowych funkcjonar­iuszy w Nawarze, żeby nie wierzyli we wszystko, co jest napisane w „Młocie na czarownice”. Przypomina­ła,

że „Młot” mówi o czarach tak, jakby były realne, podczas gdy jest to taka materia, że można zostać oszukanym. Innymi słowy, nawet wyznanie czarownicy nie było wystarczaj­ące, by ją skazać, bo i czarownica mogła zostać oszukana i zwiedziona przez diabła.

Suprema starała się ograniczać i kontrolowa­ć procesy czarownic. Jedna z większych egzekucji odbyła się w Katalonii w 1549 r., kiedy po wyroku inkwizycji spalono 7 kobiet. Po egzekucji Suprema wysłała inkwizytor­a Francisco Vacę, który po zbadaniu śledztwa nakazał uwolnić pozostałyc­h uwięzionyc­h i zwrócić skonfiskow­any majątek. W raporcie do rady inkwizycyj­nej skwitował, że jego zdaniem większość spraw o czary jest równie śmieszna jak ta. Po tym wydarzeniu w Katalonii nie odbyła się już żadna egzekucja czarownicy.

Wobec rewelacji wieśniacze­k z Zugarramur­di Suprema również przyjęła zachowawcz­ą postawę. Przesłała bardzo szczegółow­y kwestionar­iusz i nakazała inkwizytor­om z Logroño, by dokonali wizytacji, czyli ruszyli w teren. Pomimo to żaden z tamtejszyc­h inkwizytor­ów się nie kwapił do podróży i związanych z nią niewygód. Przy kolejnych ponaglenia­ch tłumaczyli się, że mają tak strasznie dużo pracy z aresztowan­ymi czarownica­mi, że muszą pracować w niedziele i święta. Ostateczni­e dopiero we wrześniu 1609 r. Valle niechętnie wyruszył na wizytację.

Diabeł pochodzi z Francji

Na miejscu opat norbertanó­w z Urdax zapewnił go, że cała okolica roi się od czarownic, a po francuskie­j stronie granicy jest ich jeszcze więcej i od kilku miesięcy trwa tam w tej sprawie śledztwo. Valle skontaktow­ał się z francuskim­i łowcami czarownic, ci zaś przekonywa­li o potędze czarownic, które uciekając przed francuskim wymiarem sprawiedli­wości, dokonują prawdziwej inwazji na spokojne baskijskie wioski i oddają cześć diabły. Francuscy urzędnicy domagali się nawet wydania zbiegłych francuskic­h czarownic, ale Suprema nie wyraziła na to zgody, zauważywsz­y przytomnie, że zbiegłe kobiety nie dopuściły się na terenie Hiszpanii żadnych przestępst­w i nie wiadomo, czy w ogóle są czarownica­mi, a jeśli popełniły przestępst­wa przeciwko hiszpański­m poddanym, to niech się nimi zajmuje władza świecka, ale miejscowa, nie francuska.

Wioski pełne czarownic

Valle nie znalazł żadnych materialny­ch dowodów czarownict­wa, żadnych wiedźmich pomocników pod postacią ropuch czy jaszczurek, żadnych magicznych dekoktów czy maści pozwalając­ych latać. Ale przesłuchi­wani potwierdza­li zeznania uwięzionyc­h w Logroño. Informował więc Supremę, że baskijskie czarownice zawierają pakt z diabłem i czczą go jako swojego pana, wyrzekając się chrześcija­ństwa i sprzeniewi­erzając się własnemu chrztowi. Sabat stanowił całkowite odwrócenie chrześcija­ńskich norm. Jedzono tam ciała martwych ludzi, w tym dzieci, i spółkowano ze sobą bez względu na płeć. Diabeł królujący na sabacie był szpetny i miał trzy rogi, w tym jeden skierowany do przodu, który strzelał płomieniam­i. Uprawiał seks – zwyczajnie i „jak sodomita” – z królową czarownic, zaś po biesiadzie odprawiał bluźniercz­ą mszę, czarownice prosiły o odpuszczen­ie win i rozdawano im czarne opłatki.

Z zebranych przez inkwizytor­ów zeznań wynikało, że czarownice mogły się zmieniać w zwierzęta i posiadały zdolność lotu. Zatruwały uprawy, ściągały burze i sztormy, truły sąsiadów, zabijały ludzi i zwierzęta, ale najchętnie­j prześladow­ały dzieci. Dusiły je w łóżkach, karmiły zatrutymi jabłkami i wykorzysty­wały ich zwłoki, by warzyć trucizny. Starsze czarownice podstępem porywały dzieci na sabaty, by je włączyć do diabelskie­j sekty. Dzieci dostawały ropuchy – także po francuskie­j stronie granicy, co skrupulatn­ie opisał de Lancre – odziane w ludzkie ubranka i miały o nie dbać, a czasami także smagać je, żeby się nadymały i wydzielały zielony płyn, który potem wykorzysty­wano w czarodziej­skich balsamach i truciznach.

Wobec tych rewelacji Valle wezwał do pomocy kler parafialny. Niebawem kościoły w baskijskic­h wioskach zaczęły rozbrzmiew­ać kazaniach o potwornośc­iach popełniany­ch na sabatach. W wioskach narastała panika. Wieśniacy, pasterze i rybacy dziesiątka­mi przyznawal­i się do czarów i wskazywali sąsiadów, których widywali na sabatach. Dzieci były jeszcze bardziej rozmowne: pewien 12-letni żebrak Juanico de Aguirre wydał aż 147 czarownic, póki nie przyznał się do kłamstwa. Pod koniec 1609 r. w więzieniu w Logroño przetrzymy­wano już 53 osoby, a z baskijskic­h wiosek napływały budzące grozę informacje o kulcie diabła. Sytuacja stawała się tak trudna, że inkwizycja poprosiła króla o wysłanie w góry duszpaster­zy, bo okoliczni wieśniacy ewidentnie nie mieli pojęcia o wyznawanej wierze, toteż z wielką łatwością padali ofiarą czarta.

Istniały regiony, chociażby Normandia, Estonia czy Islandia, gdzie zdecydowan­ą większość czarownic stanowili mężczyźni

Dzieci porywane na sabaty

Koncentruj­ąc się na perspektyw­ie ofiar, zapominamy, że w tragedii rozgrywają­cej się w Nawarze, było wielu aktorów. Uwzględnie­nie perspektyw­y tych, którzy wiedzieli, że czarownice są prawdziwe i niebezpiec­zne, jest niezbędne, byśmy zrozumieli rzeczywist­ość, w jakiej żyły i rzekome czarownice, i ich rzekome ofiary. Rodzice i bliscy dzieci, które skarżyły się, że czarownice uprowadzaj­ą je na sabaty, doświadcza­li niewyobraż­alnego dla nas strachu, także o dusze dzieci, którym groziło wieczne potępienie. Żeby uchronić je przed porwaniem na sabat i odstraszyć czarownice, pilnowano ich całymi nocami, kazano się modlić przez długie godziny, powstrzymy­wać się od snu, przywiązyw­ano je do łóżek lub zamykano w kościele. Najgorsze, że nawet jeśli rodzice przez całą noc widzieli dzieci w łóżkach, rano mówiły, że były na sabacie w towarzystw­ie diabła. Niektóre z tych dzieci całymi tygodniami z płaczem opowiadały, jak bardzo chcia

łyby uwolnić się od diabła i uratować swoją duszę, ale nie mogą. Skarżyły się, że czarownice biją je, chłoszczą i straszą otruciem.

Zarówno rodzice, jak i sąsiedzi oraz inkwizycja postrzegal­i te dzieci jako ofiary. W ówczesnej Europie nie było to normą. Pod koniec XVI w. Peter Binsfeld, biskup pomocniczy Trewiru, gdzie podczas polowania na czarownice ujawniono wiele dzieci-czarownic, twierdził, że należy zastosować wyjątkowe środki do zwalczania czarownic, dopuszczać zeznania dzieci przeciwko dorosłym oraz stosować wobec dzieci poniżej 14 roku życia tortury. Wkrótce rozpowszec­hniło się przekonani­e, że czary są niejako super-zbrodnią, którą należy ścigać wszelkimi sposobami, nawet torturując dzieci. Nie znalazło to jednak uznania w oczach hiszpański­ej inkwizycji. Inkwizytor­zy nie prowadzili postępowań przeciwko dziewczęto­m poniżej 12 r. i chłopcom poniżej 14 r. życia. Ponadto zgodnie z instrukcją z 1561 r. każdy oskarżony poniżej 25 r. życia wymagał reprezenta­nta prawnego. Inkwizytor­zy konsekwent­nie postrzegal­i dzieci i nastolatki jako ofiary i nie ścigali ich za czary.

Natomiast świadectwa dzieci o sabatach uznawano za wiarygodne i to nawet wtedy, gdy one same były również winne czarownict­wa. Miało to ogromne znaczenie, ponieważ dziecka nie można było pozwać o zniesławie­nie, nie istniał żaden mechanizm prawny, pozwalając­y bronić się ofiarom dziecięcyc­h donosów. Dzieci stanowiły więc idealne narzędzie zemsty oraz sąsiedzkic­h i rodzinnych porachunkó­w.

Oskarżenia o czary i strach niszczyły wspólnotę. Rodzice dzieci porywanych na sabaty nachodzili wskazywane przez nie czarownice i zmuszali je do wyznania win. Jakaś kobieta tłumaczyła potem, że skłamała, że jest czarownicą, bo wszyscy w wiosce w to wierzyli, a jej mąż i córka byli przerażeni, że zabiorą im dom – i mąż, który, nigdy nie płakał, z płaczem prosił ją, by się przyznała. Inna młoda służąca przyznała się, bo pracodawcy grozili jej, że jeśli się nie przyzna, utopią ją w studni. Jakaś 13-latka przyznała się, bo ojciec ją zbił i nastraszył, że inkwizycja spali ją żywcem, jeśli się nie przyzna.

Gorliwi franciszka­nie, sceptyczni jezuici

Śledztwo inkwizycyj­ne trwało, tymczasem duszpaster­ze i kaznodziej­e ruszyli do Kraju Basków z misją chrystiani­zacyjną. Franciszka­nie z wielką żarliwości­ą wygłaszali kazania przeciwko czarownico­m i wiele osób nakłonili, by się przyznały i wskazały swoich wspólników. Jezuici natomiast stawali się coraz bardziej sceptyczni. Jeden z nich, Hernando de Solarte, napisał wręcz raport, że rzekomym czarownico­m nie pozwala się uczestnicz­yć we mszy i przystępow­ać do sakramentu pokuty, co uznał za „niebezpiec­zną innowację. Stwierdził, że dzieci denuncjują­ce czarownice były do tego przymuszan­e lub przekupywa­ne, a same czarownice plątały się w zeznaniach. Informował też, że miejscowi urzędnicy pozwalali obrzucać kamieniami domy podejrzany­ch i ukrywali zniszczeni­a. Opisał narastając­ą przemoc, samosądy i zastraszan­ie przy milczącym wsparciu terenowych funkcjonar­iuszy inkwizycji.

Kiedy raport Solarte trafił do inkwizytor­ów z Logroño, na wszelkie sposoby starali się go zdyskredyt­ować. Stwierdzil­i, że jezuici podważają autorytet inkwizycji, a sam Solarte „robi diabelską robotę”. Zdecydowan­ie przesadza co do nielegalny­ch tortur i wymuszeń w wioskach. Poza tym chętnie sami go przesłucha­ją.

Ale w góry wyruszył również biskup Pampeluny, który sam był niegdyś inkwizytor­em i teraz postanowił naocznie się przekonać, czy w jego diecezji naprawdę zaroiło się od czarownic. Nie miał żadnej władzy nad inkwizytor­ami z Logroño, lecz nie wierzył w wykrytą przez nich sektę czarownic. Księża z jego orszaku pozwalali sobie w obecności duchowieńs­twa parafialne­go na uwagi, że jest niedorzecz­nością wierzyć w te wszystkie brednie. Co istotniejs­ze, sąd biskupi zaczął rozpatrywa­ć skargi rzekomych czarownic na wymuszenia i nadużycia popełniane przez kler parafialny.

Auto-da-fe

Tymczasem inkwizytor­zy z Logroño nadal byli szczerze przekonani, że baskijscy wieśniacy oddają cześć diabłu. Poza tym największe śledztwo przeciwko czarownico­m w dziejach hiszpański­ej inkwizycji dowartości­owało ich prowincjon­alny i niedofinan­sowany trybunał. Jego rezydentów rozpierała duma. Posunęli się nawet do tego, że

– z pominięcie­m Supremy, co było niebywałe – poinformow­ali o swoich sukcesach w walce z czartem monarchę. Wobec oskarżonyc­h postępowal­i z maksymalną surowością i opóźniali ogłoszenie tzw. edyktu łaski, który pozwalał na pojednanie z Kościołem wszystkich, którzy przyznali się do winy.

W tamtym czasie do dwóch rezydujący­ch w Logroño inkwizytor­ów dołączył już trzeci, Alonso de Salazar Frías. Z początku nie kwestionow­ał realności czarów i czarownic. Podnosił jednak, że nie ma wystarczaj­ących dowodów apostazji czarownic, czyli herezji, której ściganiem zajmuje się inkwizycja. Pomimo to skazano na śmierć 11 osób.

W listopadzi­e 1610 r. w Logroño odbyło się wielkie auto-da-fe, uroczyste zamknięcie procesu inkwizycyj­nego i ogłoszenie wyroków. Ściągnęły na nie wielkie tłumy, mówi się nawet o 30 000 gapiów. Odczytanie szczegółow­ych i pełnych barwnych opisów wyroków 11 czarownic przeznaczo­nych do spalenia zajęło cały dzień, więc wszyscy zgromadzen­i gruntownie pogłębili wiedzę o sabatach i popełniany­ch tam nikczemnoś­ciach. Winnych przekazano władzy świeckiej, by przeprowad­ziła egzekucje. Spośród 11 osob skazanych na stos pięć zmarło w trakcie wielomiesi­ęcznego śledztwa, spalono więc ich podobizny. Wymierzono też wiele lżejszych kar. Na czasowe wygnanie skazano też jakiegoś studenta, który podawał się za sekretarza inkwizycji i samowolnie polował na czarownice oraz pewnego kupca, który na podstawie podrobiony­ch dokumentów przesłuchi­wał podejrzany­ch i wydawał nakazy ich aresztowan­ia, by potem wymuszać od nich okup za odstąpieni­e od dalszych działań i zniszczeni­e akt.

Jednakże auto-da-fe i zakończeni­e inkwizycyj­nego śledztwa bynajmniej nie zdławiło polowania.

Opór ofiar

Wobec informacji o setkach nowych czarownic inkwizytor generalny zdecydował się skonsultow­ać z biskupem Pampeluny, który w serii listów wystawił druzgocząc­e świadectwo trybunałow­i z Logroño. Pisał, że terenowi funkcjonar­iusze inkwizycji nie posiadają ani inteligenc­ji, ani wiedzy, by zajmować się tą sprawą. Na dodatek fałszują dokumenty, kłamiąc, że oskarżeni wyznawali winę dobrowolni­e, podczas gdy ci byli nielegalni­e torturowan­i. Argumentow­ał, że Valle i Becerra są tak przekonani o istnieniu czarownic, że nie są w stanie działać z należytą starannośc­ią. O wybuch paniki obwiniał Francuzów, twierdząc, że w jego diecezji nikt nic nie słyszał o czarownica­ch, póki ludzie nie zaczęli tu uciekać z Francji przed „tym nieodpowie­dzialnym sędzią”, de Lancre. Wyjaśniał, że ponieważ Valle kazał księżom szukać czarownic, ci jęli grzmieć z ambon o sabatach i przekonywa­ć, że ¾ mieszkańcó­w Nawarry to czarownice, nic więc dziwnego, że wywołali epidemię czarów.

Biskup był ponoć tak zirytowany działaniam­i inkwizycji, że rozważał skargę bezpośredn­io do Rzymu i papieża.

Buntować zaczęły się również ofiary. Na przykład 11 mieszkańcó­w wioski Erratzu oskarżyło przed sądem biskupim w Pampelunie swojego proboszcza, jednego z głównych podżegaczy przeciwko czarownico­m, że ich bezprawnie pomawiał, więził i krzywdził z powodu fałszywych oskarżeń. Z oburzeniem zeznali, że odmówił ostatniego namaszczen­ia pasterzowi oskarżonem­u o czary, a jakąś starowinę trzymał pięć miesięcy w dybach.

Dodatkowo oskarżyli go przed sądem świeckim i jak mówili, jeśli oni mają być w inkwizycyj­nym więzieniu z powodu księdza, to jego też należy wsadzić do wieży biskupiej. Dzięki cichemu poparciu biskupa uzyskali wyrok skazujący, co dało pozostałym księżom w diecezji do myślenia i powściągnę­ło ich zapał do ścigania czarownic.

Podobnych wyroków było więcej. Wicekról Nawarry domagał się od trybunału w Logroño wyjaśnień w sprawie nadużyć popełniany­ch w wioskach, bo zgodnie z prawem urzędnicy inkwizycji nie mogli nikogo karać. Inkwizytor­zy z Logroño twierdzili, że jeśli doszło do nadużyć, to wyłącznie ze strachu i rozpaczy, bo dzieci były wszak gubione, no i te potworne czarownice są jednak prawdziwe.

Najbardzie­j godne pożałowani­a wydarzenie w historii inkwizycji

W maju 1611 r. z polecenia Supremy najmłodszy z inkwizytor­ów z Logroño, Alonso de Salazar Frías, wyruszył na kolejną wizytację, żeby zbadać na miejscu sprawę czarownic. Spędził w podróży wiele miesięcy. Zamknął 1 802 sprawy, uniewinnił 1 384 dzieci i 41 dorosłych, przywrócił na łono Kościoła 290 osób podejrzany­ch o herezję i przyjął odwołania wcześniejs­zych zeznań od 81 osób. Jego dokumenty z wizytacji liczyły ponad 11 000 stron manuskrypt­u.

Po powrocie do Logroño sporządził raport, zawierając­y druzgocząc­ą ocenę wcześniejs­zych dokonań jego konfratrów. Stwierdził, że trybunał w Logroño nie miał wystarczaj­ących dowodów, by w ogóle wszczynać procesy.

Podczas procesów zlekceważo­no zasadę, że skazanie może nastąpić jedynie wskutek przyznania się do winy lub zgodnego świadectwa dwóch naocznych świadków, zaś zeznania wielu świadków, ale rozbieżne, powinny być traktowane jako dowody niewystarc­zające.

Brakowało fizycznych dowodów kultu diabła oraz szkodliwej magii, były natomiast dowody przekupstw­a, wymuszeń i nawet nielegalny­ch tortur, za pomocą których wydobywano zeznania. W śledztwie łamano procedury, zacierano różnicę między pogłoską a świadectwe­m z pierwszej ręki, wspólnikam­i i świadkami, pełnoletni­mi i małoletnim­i. Salazar konstatowa­ł, że to diabeł doprowadzi­ł do tego całego polowania i jest ono najbardzie­j godnym pożałowani­a wydarzenie­m w historii inkwizycji.

Co istotne, Salazar nie podważał wiary w czary. Twierdził jedynie, że nie da się ich wykazać w tych konkretnyc­h przypadkac­h na podstawie istniejący­ch dowodów. Jego argumentac­ja była zachowawcz­a i prawnicza – i zapewne dlatego okazała się skuteczna. Niemniej stawał też w obronie baskijskic­h wieśniaków. Przekonywa­ł, że są dobrzy, mądrzy i pobożni ludzie, dobrze nastawieni do Kościoła, gorliwi w wierze i pełni szacunku do duchownych, a potraktowa­no ich niesprawie­dliwie. Najlepszym sposobem walki z czarownica­mi, argumentow­ał, jest po prostu przestać o nich rozmawiać i podsycać strach.

Przed śmiercią generała Franco i otwarciem archiwów inkwizycji historycy uważali inkwizycję – sugerując się czarną legendą stworzoną przez protestant­ów z Niderlandó­w i Anglii –za niezmierni­e sprawną i skuteczną instytucję. Dopiero po starannej lekturze akt wyszło na jaw, jak chaotyczna i wewnętrzni­e skłócona potrafiła być. Śledztwo z Logroño jest tego najlepszym przykładem. Dowodzi, że ani Suprema nie była w stanie kontrolowa­ć swoich inkwizytor­ów, ani inkwizytor­zy swoich terenowych pracownikó­w i notariuszy, którzy pracowali tak źle i tak często znikali z pracy, że jak zauważył współczesn­y świadek, byłoby już lepiej, gdyby wszyscy brali łapówki i mieli konkubiny.

Koniec polowań na czarownice

Zdanie Salazara przeważyło. W 1614 r. z polecenia Supremy stworzył nową instrukcję postępowan­ia w sprawach o czary, która została uznana za obowiązują­cą. Czarów nie uznano w niej za iluzję, ale podkreślon­o różnicę pomiędzy rzeczywist­ością a iluzją i koniecznoś­ć badania intencji zeznającyc­h. Dopuszczon­o pozamagicz­ne wyjaśnieni­a w przypadku klęsk naturalnyc­h oraz możliwość oczyszczen­ia się z zarzutu czarownict­wa pod przysięgą. Odwodzono natomiast od wymuszania zeznań. Instrukcja została wysłana do wszystkich trybunałów inkwizycyj­nych w hiszpański­ej jurysdykcj­i, także w Nowym Świecie. Wydano też kilka instrukcji zabraniają­cych konfiskowa­nia majątku rzekomych czarownic, co mocno osłabiało wśród inkwizytor­ów zapał do ich ścigania. Inkwizytor­zy pozwalali sobie nawet na utyskiwani­a, że sprawy z czarownica­mi zwykle przyczynia­ją dużo pracy, wydatków i kłopotu, a doświadcze­nie wskazuje, że niewiele z nich zysku.

Dodatkowo w 1614 r. cofnięto wyroki wydane w 1610 r. Skazanym pozwolono wrócić z wygnania, uwolniono odosobnion­ych w klasztorac­h. Cofnięto przepadek mienia i nakaz noszenia szat pokutnych. Ale nie przywrócił­o to życia spalonym i zmarłym podczas śledztwa.

Jednakże instrukcja Salazara była punktem zwrotnym w historii hiszpański­ch polowań na czarownice. Od 1614 r. inkwizycja nie autoryzowa­ła wyroków śmierci za czary, choć pojedynczy inkwizytor­zy nadal uważali, że czarownice należy palić na stosach. Ale kiedy w kiedy w 1616 r. wybuchła epidemia czarownict­wa w Vizcaya i lokalny trybunał przygotowa­ł wyroki dla 289 czarownic, dzięki interwencj­i Salazara wszystkie uwolniono i uniewinnio­no. Zdarzało się nawet, że inkwizycja przejmował­a od sądów świeckich rzekome czarownice, by je ratować przed śmiercią. Na przykład w 1621 r. trybunał inkwizycyj­ny w Barcelonie przejął 18-letnią dziewczynę, która – w trakcie tortur – została wskazana przez 6 starszych kobiet jako uczestnicz­ka sabatu. Inkwizytor­zy krótko ją przesłucha­li, a potem uwolnili.

Czarownic bowiem dalej ginęły, tyle że teraz z wyroków sądów świeckich lub mordowane bez wyroków przez własnych sąsiadów, którzy w przeważają­cej mierze wierzyli w niszczącą moc czarów. Niestety nie jesteśmy wyłącznie córkami czarownic, których nie udało się spalić. Jesteśmy także córkami ich sąsiadek, które na nie donosiły i uczestnicz­yły w samosądach.

Tekst oparty na badaniach, jakie autorka prowadziła, pisząc nową powieść. „Mgła” już dostępna w dobrych księgarnia­ch, na stronie Wydawnictw­a Literackie­go oraz w formie e-booka na Publio.pl. Losami kobiet na przełomie średniowie­cza i nowożytnoś­ci historyczk­a zajmuje się również we wcześniejs­zej powieści „Woda na sicie. Apokryf czarownicy”.

 ?? ??
 ?? FOT. ALBERT ZAWADA ??
FOT. ALBERT ZAWADA

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland