ANATOLIJA JUŻ NIE MA
Eksperyment procesowy wykazał, że głowa i ręka ofiary wystawały przez drzwi domku, a podłoga była cała we krwi, ale ani pracodawca Ukraińców, ani policjanci nie zauważyli nic dziwnego.
Droga do Kawli Dolnych na Kaszubach prowadzi z Gdańska przez Piekło (nazwa pasuje – kilka domów otoczonych gęstymi lasami, z dala od cywilizacji i głównych dróg).
W okolicy siedzibę ma parę składów budowlanych i warsztat samochodowy. Na uboczu, za wysokim, betonowym murem od lat działa zakład kamieniarski z firmą budowlaną. Na maszcie powiewają flagi Polski i Kaszub; widać je z daleka.
GRILL
Vadim L. przyjechał z Ukrainy w marcu 2020 r. Szukał pracy. W sklepie spożywczym w Przodkowie spotkał Anatolija Y. Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię COVID-19, przyszłość była niepewna, zamykano galerie i restauracje, zakazywano wstępu do lasu. Anatolij chciał pomóc rodakowi, poznał go więc z Pawłem N. – lokalnym przedsiębiorcą zatrudniającym w zakładzie Ukraińców. Paweł zaproponował Vadimowi pracę tynkarza i mieszkanie w domku letniskowym na terenie zakładu.
Dostał pokój na piętrze na spółkę z Oleksandrem V. Anatolij mieszkał na parterze. Razem wychodzili do pracy – malowali, tynkowali, nosili towary – i razem pili po pracy. Pawłowi N. picie nie przeszkadzało. Na prośbę Vadima dowoził nawet do zakładu kroplówki z witaminami i glukozą, żeby pracownik szybciej trzeźwiał. Vadimowi nie podobało się jednak, że Paweł przetrzymuje jego paszport i odmawia zwrotu. Odgrażał się, że Paweł jeszcze popamięta. Trudno było im się dogadać: żaden z Ukraińców nie mówił po polsku, Paweł nie zna ukraińskiego.
Ukraińcy w zasadzie nie opuszczali okolicy. Paweł woził ich tylko do Przodkowa do sklepu. Tak też było w sobotę 5 września 2020 r. Kupili: chleb, mięso, litr wódki, sześciopak piwa jasnego i sześciopak strongów. Oleksandr rozpalił ognisko pod kiełbaski, a Vadim z Anatolijem zaczęli pić w domku. Zanim zapadł zmrok, mieli już wypite według zeznań „po dwa piwa i kilka kieliszków wódki”.
Anatolij im więcej wypił, tym bardziej lżył Ukrainę. Był wielbicielem Rosji, popierał aneksję Krymu, powtarzał proputinowską propagandę.
– Wykrzykiwał, że „Ukraina jest chu..., a Rosja w porządku”, że „jak Putin chce, to niech bierze sobie Ukrainę” – zeznawał później Oleksandr.
Tymczasem Vadim był sercem za swoim narodem. W 2015 i 2016 r. walczył na froncie w Donbasie. Opowiadał, jak przyjaciele umierali mu w rękach.
Kiedy Oleksandr piekł kiełbasę na ogniu, Anatolij znów zaczął wychwalać Putina. Vadim nie wytrzymał. Chwycił za nóż do mięsa i stanął za plecami Anatolija, gdy ten robił herbatę. Kiedy Anatolij się odwrócił, dostał cios w brzuch.
– Wbiegłem do domku i zobaczyłem Anatolija na podłodze we krwi. Gdy się nad nim nachyliłem, usłyszałem jeszcze dwa charczące oddechy. Vadim powiedział wtedy: „Anatolija już nie ma”. Nóż wyrzucił do lasu i poszedł na piętro spać – zeznawał Oleksandr.
Oleksandr zadzwonił do Pawła, żeby przyjechał jak najszybciej. Dalszy bieg wydarzeń ma dwie wersje: Ukraińców oraz Pawła N.
DWIE WERSJE
Po drodze do zakładu Paweł spotkał idącego wzdłuż drogi Oleksandra. Był już spakowany, chciał wyjechać. Zabrał go do samochodu i razem pojechali do domku, gdzie miały leżeć zwłoki. Prawdą jest, że Paweł przyjechał do zakładu – pokazały to nagrania z kamery monitoringu. Kamera nie obejmowała jednak samego domku, gdzie mieszkali Ukraińcy, jedynie fragment placu za bramą wjazdową. O tym, co działo się poza kadrem, wiadomo tylko z relacji oskarżonych.
Oleksandr zeznał, że Paweł udał się do domku, gdzie zobaczył ciało. Opisywał z detalami: – [Paweł] powiedział kilkukrotnie „o, kur...”, powstrzymał odruch wymiotny.
Oleksandr zeznał, że Paweł zabronił wzywania pogotowia i policji, bo „wszyscy będą mieć problemy”. Polecił zakopać ciało w lesie. Miał jednocześnie zapewnić, że przywiezie łopatę, ale dopiero w poniedziałek. Odjechał. Kiedy Vadim się obudził, Oleksandr powtórzył, że mają ukryć ciało. Vadim chwycił zwłoki Anatolija pod pachy i przeciągnął do zagajnika za domem. Przeklinał przy tym, jakie są ciężkie. Porzucił ciało w leśnym dole i nakrył gałęziami.
Paweł miał jeszcze wrócić do firmy, żeby wydać szczegółowe instrukcje: ciało trzeba przerzucić przez płot za teren zakładu i zakopać przynajmniej 1,5 m pod ziemią.
Kolejnego dnia, w niedzielę – jak mówili na przesłuchaniach Ukraińcy – Vadim chciał sam zgłosić się na policję, ale Paweł znowu miał mu tego zabronić. W poniedziałek oświadczył, że wypłaty nie będzie i muszą uciekać, bo właściciel zakładu powiadomił policję. Ukraińcy mieli dostać od Pawła po 100 zł na wyjazd. Wyszli z zakładu, ale zatrzymali się na pobliskiej stacji benzynowej. Kupili alkohol i poszli pić na polanę. Do Gdańska dotarli dopiero we wtorek. Wersja Pawła N. jest inna.
– Tamtego dnia miałem od nich bardzo dużo telefonów – mówi „Wyborczej”. – Krzyczeli i bełkotali. Byli już w stanie kompletnego upojenia alkoholem. Pojechałem tam, aby ich uspokoić i namówić, żeby poszli spać. Nie pierwszy zresztą raz. Pojechałem później do restauracji na kolację i jeszcze wróciłem, by się upewnić u ochroniarza, czy wszystko jest w porządku.
Kamera monitoringu pokazała, że podczas pierwszej wizyty Paweł poszedł w stronę domku. Od przedsiębiorcy słyszymy, że drzwi były zamknięte i niczego podejrzanego nie zauważył. Miał jedynie nakazać Ukraińcom, by poszli spać. Paweł wypiera się także tego, jakoby miał obiecać dowieźć łopatę do zakopania ciała.
– Na terenie zakładu budowlanego było mnóstwo łopat, co sam zeznał właściciel Leon C. – mówi Paweł N. – Kompletnie nieracjonalne było też twierdzenie, że łopatę miałbym dowieźć dopiero za trzy dni. Gdybym chciał, aby ukryli zwłoki, to chyba łopatę dostarczyłbym natychmiast.
W niedzielę, dzień po zabójstwie, właściciel zakładu kamieniarskiego Leon C. powiadomił policję, że zaginął jeden z pracowników. Dwóch funkcjonariuszy z Komendy Powiatowej Policji
w Kartuzach przyjechało na miejsce. Domek był zamknięty, ale z pomocą Pawła (dostarczył drabinę) weszli przez okno. Nie zauważyli niczego podejrzanego i odjechali.
Następnego dnia, zaledwie osiem metrów od domku letniskowego, Leon C. odnalazł zwłoki. Od razu powiadomił policję. Ukraińców w tym czasie już na terenie zakładu nie było.
Paweł: – Po odkryciu zwłok Anatolija policjanci zadzwonili do mnie z pytaniem, czy wiem, gdzie mogą być Ukraińcy. Wiedziałem, że przebywają w hostelu w Gdańsku, bo dzwonili do mnie po pieniądze, które miałem im dowieźć. Podałem policjantom adres, Ukraińcy zostali zatrzymani. Trzy dni później wezwano mnie na przesłuchanie. Policjant zapewniał przez telefon, że wszystko potrwa kwadrans. Pojechałem ze swoją partnerką, która była w czwartym miesiącu ciąży. Z komisariatu już nie wyszedłem.
WYROK
Vadim został oskarżony o zabójstwo. Paweł dostał zarzuty za niepowiadomienie policji o przestępstwie i zacieranie śladów zbrodni (obiecał dostarczyć łopatę). Trzeciemu oskarżonemu, Oleksandrowi, również zarzucono brak powiadomienia organów ścigania i zacieranie śladów – miał pomóc Vadimowi w ukryciu zwłok. Wszyscy trafili do aresztu.
Proces toczył się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Mecenas Marcin Kminkowski, obrońca Pawła, chciał uniewinnienia swojego klienta. Przygotował się na długą batalię sądową, ale po pierwszej rozprawie był przekonany, że jest na prostej drodze do zwycięstwa.
– Oskarżony o zabójstwo, przez nikogo niepytany, w sposób w pełni spontaniczny stwierdził, że Paweł nie kazał zakopać zwłok, bo nie wiedział, że doszło do zabójstwa. Odwołał wszystkie wyjaśnienia obciążające Pawła – mówi adwokat.
Vadim przed sądem od razu przyznał się do popełnienia zbrodni. Wyrażał skruchę.
Sędzia Bartosz Kahsin uznał jednak, że w sprawie wszyscy kłamią. Za wiarygodne przyjął jedynie zeznania Oleksandra o tym, że Paweł widział zwłoki w domku letniskowym. Były szczegółowe. Nie uwierzył jednak Oleksandrowi, że nie wiedział, jak powiadomić policję.
Sąd oparł się też na wynikach eksperymentu procesowego (odtworzonego na podstawie śladów pamięciowych Ukraińców). Rekonstrukcja zabójstwa wykazała, że ciało Anatolija leżało zaraz przy wejściu do domku. Ręka i głowa zmarłego wystawały na zewnątrz, więc Paweł musiał widzieć zwłoki. Vadim, jak wskazał sąd, nie zakopał ciała od razu, bo po wytrzeźwieniu miał wyrzuty sumienia. Zeznania zmienił, bo nie chciał Pawłowi
zaszkodzić, zamierzał kryć innych i całą winę wziąć na siebie.
Sąd nie uwierzył Pawłowi N. Uznał, że kamera monitoringu pokazała, jak N. szedł w stronę domku letniskowego, musiał więc widzieć ciało. Zdaniem sędziego Paweł kłamał o tym, że chciał od razu powiadomić policję o zaginięciu Ukraińca. Zwlekał z tym, bo chciał dać swoim pracownikom czas na ucieczkę, a tym samym uniknąć odpowiedzialności za ich nielegalne zatrudnienie. Policjantom podał adres hostelu, do którego uciekli Ukraińcy, tylko dlatego, że nie widział korzyści w ich dalszym ukrywaniu.
Sędzia Kahsin nie uwierzył także kartuskim policjantom, którzy nie zauważyli śladów na miejscu zbrodni. Zasugerował nawet, że mogli być w zmowie z pracodawcą obcokrajowców lub właścicielem zakładu kamieniarskiego. Jak bowiem wykazało śledztwo, podłoga na parterze domku była cała we krwi. Policjanci tłumaczyli wprawdzie, że w pomieszczeniu było zbyt ciemno, ale sąd zwrócił uwagę, że do interwencji doszło przed zachodem słońca.
16 lutego 2022 r., osiem dni przed inwazją Rosji na Ukrainę, sąd wydał wyrok. Vadim został skazany na 15 lat więzienia (dolna granica kary za zabójstwo). Oleksandr na rok w zawieszeniu na dwa lata i tysiąc złotych grzywny, Paweł na rok i trzy miesiące odsiadki.
Paweł: – Kiedy usłyszałem wyrok, myślałem, że to wszystko mi się śni. Sąd oparł się na zeznaniach dwóch alkoholików, w których było pełno sprzeczności co do dat i miejsc, w których miałem przebywać.
Mec. Kminkowski dodaje, że sąd podważył wiarygodność wszystkich zeznań, opierając się jedynie na (odwołanych na rozprawie) wyjaśnieniach złożonych przez zabójcę: – Paweł został uznany za winnego na podstawie dowodu z pomówień – podkreśla.
MOTYW
W procesie odwoławczym Sąd Apelacyjny w Gdańsku potwierdził: wszyscy oskarżeni są winni. Obniżył jednak karę dla Vadima do 13 lat więzienia, a Pawłowi do roku. Przedsiębiorca zza krat wyszedł po trzech miesiącach, resztę kary odbył w ramach nadzoru elektronicznego.
– Od początku sprawy skupiałem się na kwestii motywu. Zadawałem pytanie, z jakiego powodu mój klient miałby polecić ukrycie zwłok i dlaczego miałby ukryć informację o zabójstwie przed organami ścigania – mówi mec. Kminkowski. – Sąd apelacyjny również stwierdził, że Paweł obawiał się konsekwencji prawnych z powodu zatrudniania pracowników z Ukrainy i dlatego miał polecić ukrycie ciała. Sąd zapomniał przy tym o klauzuli niekaralności. Przepis z art. 240, par. 3 kodeksu karnego wskazuje, że jeśli ktoś obawia się odpowiedzialności karnej z powodu złożenia zawiadomienia, to nie podlega karze. Sąd apelacyjny z jednej strony przywołuje więc przepis z klauzulą niekaralności, a z drugiej wymierza karę. To kompletny brak konsekwencji.
Tę sprzeczność dostrzegł Sąd Najwyższy, sprawa wróci więc przed sąd w Gdańsku. SN podważył też zasadność skazania Pawła na podstawie drugiego z zarzutów, czyli zacierania śladów.
– Przestępstwo zacierania śladów musi mieć swój trwały skutek, a przecież żadna łopata nie została dowieziona, a ciało nie zostało zakopane, sprawca zabójstwa został zaś ujęty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej – wyjaśnia mec. Kminkowski.
Terminu nowej rozprawy jeszcze nie wyznaczono.
Zobaczyłem Anatolija na podłodze we krwi. Vadim powiedział wtedy: „Anatolija już nie ma”. Nóż wyrzucił do lasu i poszedł na piętro spać