A potem zaskoczyła wszystkich
„The Tortured Poets Department” kilka gorzkich słów usłyszą nie tylko byli Taylor Swift, ale i najwierniejsi fani artystki.
Nową płytę „The Tortured Poets Department” 34-letnia amerykańska piosenkarka, autorka tekstów i kompozytorka zapowiedziała, odbierając w lutym 13. statuetkę Grammy w karierze. A chwilę potem odebrała statuetkę nr 14, za album roku. Tych ma aż cztery – żaden solowy artysta czy artystka w historii tyle nie zdobył.
Tylko jedna jej płyta nie trafiła na 1. miejsce listy przebojów Billboardu. Trwająca trasa koncertowa „The Eras Tour”, w ramach której w sierpniu przyjedzie do Warszawy (ceny noclegów rosną z dnia na dzień), będzie najbardziej dochodową w historii. Coraz częściej nazywana jest współczesną amerykańską poetką. Swift to także poważna siła ekonomiczna i polityczna. Wyliczano wpływ jej trasy na PKB miejsc, w których występowała i wzrost widowni meczów futbolu amerykańskiego odkąd zaczęła oglądać z trybun swojego chłopaka, mistrza NFL Travisa Kelce.
Zaś publicyści na poważnie zastanawiają się, czy jej poparcie uratuje prezydenturę Joego Bidena, który w sondażach wciąż nie może znacząco wyprzedzić siedzącego właśnie na ławie oskarżonych Donalda Trumpa.
W tym zamieszaniu może się wydawać, że muzyka Taylor Swift jest drugorzędna. Ale to nieprawda. Bo, jak już wspomnieliśmy, Swift dotarła tu, gdzie jest – na sam szczyt – właśnie dzięki swojej muzyce.
Przez 18 lat kariery Swift, która zawsze była blisko swoich fanów (organizowała nawet dla nich odsłuchy nowych płyt w domu, na które piekła ciasteczka), rozwinęła skomplikowaną grę w zagadki i „Easter eggs” – drobne informacje czy żarciki zrozumiałe tylko dla tych najbardziej zagorzałych.
Szukanie ich i rozwiązywanie wzmacniało wspólną więź. Armia Swifties, jak się nazywają, nie raz okazywała się wierną obrończynią swojej idolki. Ale, jak można usłyszeć na najnowszej płycie, Swift ma dla swojej armii wiadomość: miłość nie może oznaczać kontroli. I nie oznacza posiadania.
Największym „Ester egg” okazało się jednak to, że „The Tortured Poets Department” to podwójny album. Kiedy 19 kwietnia o północy w USA, czyli o 6 rano w Polsce,
płyta stała się dostępna w serwisach streamingowych i ukazały się pierwsze recenzje albumu, zawierał on 16 piosenek. Dwie godziny później na Instagramie Taylor Swift ogłosiła, że „napisała w ciągu ostatnich dwóch lat tyle udręczonej poezji, że chciała się nią podzielić”.
I tak „The Tortured Poets Department: The Anthology” zawiera kolejnych 15 piosenek. Razem to 31 utworów trwających ponad dwie godziny. Ta niespodzianka sprawiła, że na szybko trudno opisać całość albumu – przesłuchanie go wymaga czasu. Ale ta pierwsza połowa to coś, czego na pewno od Swift oczekują fani: zestaw poetyckich piosenek o nieszczęśliwej miłości, zdradzie i walce o siebie.
Tak, są też opisani między wierszami jej byli: Joe Alwyn, angielski aktor, z którym była w sześcioletnim związku zakończonym mniej więcej dwa lata temu i Matty Healy z brytyjskiego zespołu 1975, z którym łączył ją krótki romans.
Z Alwynem Swift zdaje się rozstawać ze smutkiem, w „So Long, London” pisze o złamanym sercu, o tym, że jednak nie była „tą jedyną” i że w końcu przestała robić resuscytację tej miłości.
Healy dostaje mocniej. W tytułowej piosence o „Departamencie udręczonych poetów” to chyba właśnie o nim, ale też o sobie Swift śpiewa „Nie jesteś Dylanem Thomasem/ja nie jestem Patti Smith/ to nie jest Chelsea Hotel/jesteśmy współczesnymi idiotami”. Zainspirowane ich krótkim związkiem są też prawdopodobnie „I Can Fix Him (No Really I Can)”, której tytuł mówi chyba wszystko, a która na pewno trafi prosto w serca aż zbyt wielu Swifties i „My Boy Only Breaks His Favorite Toys”.
Ale „The Tortured Poets Department” to nie tylko miłosne dramaty i rozterki. To także opowieść o kobiecie uwięzionej w klatce sławy. O kimś, kto codziennie wychodzi na scenę w brokatowej glorii i zapewne przeżywa najlepszy czas w swoim życiu, ale też, kto, tańcząc i śpiewając, zamieniając kostiumy i zabawiając dziesiątki tysięcy widzów, pokazuje im kłamstwo. „Światła, kamera, suko, uśmiech/ Nawet jak chcesz umrzeć” – śpiewa Swift.
Swift jest dorosłą kobietą, jest w związku, który wygląda na szczęśliwy. Ma do dokończenia „The Eras Tour”, ale może po nim zrobi sobie przerwę i trochę pożyje? 31 piosenek, które dała teraz światu, powinno na jakiś czas wystarczyć. A zawarte w nich zdecydowane ostrzeżenia, że nie jest niczyją, nawet najwierniejszych fanów, zabawką i własnością, mogą sugerować, że w grudniu, tuż przed 35 urodzinami, zejdzie ze sceny na dłużej.