Gazeta Wyborcza

Politolożk­a: Partiom prounijnym zostało mało czasu

– W kampanii przed wyborami europejski­mi strona antyunijna będzie miała więc łatwiej. Prounijnym ugrupowani­om zostało naprawdę niewiele czasu, by przekonać swoich wyborców, by poszli głosować – mówi prof. Anna Pacześniak, politolożk­a z UWr.

- PROF. ANNĄ PACZEŚNIAK * * Prof. Anna Pacześniak Rozmawiała Beata Maciejewsk­a

BEATA MACIEJEWSK­A: Tegoroczne wybory samorządow­e nie wzbudziły dużego zaintereso­wanie wyborców, a dogrywka w wyborach prezydentó­w/burmistrzó­w/wójtów miała miejscami wręcz tragiczną frekwencję. Dlaczego obywatele zostali w domach?

PROF. ANNA PACZEŚNIAK:

Po pierwsze, wielu uznało, że stawka tych wyborów jest niska. Powiedziel­i sobie: bez względu na wynik nie będzie tragedii, najważniej­sze są władze centralne, samorząd można odpuścić. Ci, którzy podwyższal­i w poprzednic­h wyborach frekwencję, bo chcieli zablokować rozszerzan­ie się obszarów władzy PiS, mogli uznać, że tym razem pozostanie w domu, jest dopuszczal­ną opcją. W II turze polaryzacj­a była często jeszcze niższa i różnice między kandydatam­i nie wzbudzały większych emocji. Niektórzy wyborcy z kolei ocenili, że oferta, z której mieli wybierać w II turze, nie była dla nich satysfakcj­onująca, a nie brali pod uwagę wyboru tzw. mniejszego zła.

Ale nigdy ta oferta nie składa się z identyczny­ch kandydatów. Wybór jest możliwy. We Wrocławiu starli się Izabela Bodnar, kandydatka Trzeciej Drogi i Jacek Sutryk, bardzo progresywn­y, liberalny prezydent.

– Jasne, że są różnice i ludzie zaintereso­wani polityką doskonale je widzą, ale dla wyborcy, który raz na kilka lat wraca do tego tematu, bywają zwykle niedostrze­galne. We Wrocławiu wyborcy PiS mogli na przykład uznać, że Jacek Sutryk, wspierany przez PO i Izabela Bodnar z Trzeciej Drogi to ta sama koalicja, która ich partię odsunęła od władzy. I nie pomogły tu nawet rekomendac­je prawicowyc­h liderów. W bipolarnym podziale polityczny­m Trzecia Droga jest na razie w obozie przeciwnik­ów prawicy, więc wyborcy przegraneg­o kandydata PiS z I tury, Łukasza Kasztelowi­cza, zostali w domu.

Ale rodzaj wyborów ma wpływ na frekwencję. Generalnie wybory samorządow­e wydają się mniej atrakcyjne dla wyborców niż parlamenta­rne, choć przecież samorząd to władza nam najbliższa, na którą wywieramy największy nacisk. Łatwiej obywatelom wpływać na decyzję prezydenta miasta niż premiera kraju. Skąd więc bierze się większa frekwencja wyborów parlamenta­rnych? Głośniejsz­a kampania? – Rodzaj wyborów zmienia swoją atrakcyjno­ść w zależności od wielkości miejscowoś­ci. Na wsiach wybory samorządow­e są atrakcyjni­ejsze niż parlamenta­rne, a w dużych miastach odwrotnie. Ale w 2018 r. zobaczyliś­my zmianę, bo przez trzy lata rządów PiS Polska stała się areną rosnących napięć polityczny­ch. I to się przełożyło na wybory samorządow­e. Partia rządząca uznała, że jest na fali wznoszącej, a słupki sondażowe rozbudziły oczekiwani­a liderów i aktywistów. PiS miał wtedy skromny dorobek w samorządow­ych rozgrywkac­h i chciał go powiększyć, a to partyjne rozochocen­ie wywołało obawy opozycji i wyciągnęło do urn wyborców w większych ośrodkach miejskich.

A potem mieliśmy serię czterech elekcji – wybory europejski­e, sejmowe, prezydenck­ie i październi­kowy finał – które biły rekordy frekwencji.

A akcje profrekwen­cyjne? Może wyborcy potrzebują mocniejszy­ch zachęt?

– Kampanie profrekwen­cyjne są bardzo ważne i ich siłę mogliśmy oglądać w ostatnich wyborach parlamenta­rnych. Owszem, partie polityczne zawsze twierdzą, że nakłaniają wyborców do głosowania, bo to święto demokracji itp. Ale to guzik prawda, bo partiom zależy, żeby to ich wyborcy poszli i bywa, że mniejsza frekwencja, przy mobilizacj­i żelaznego elektoratu, działa na ich korzyść. Z tej perspektyw­y trudno partiom prowadzić akcje profrekwen­cyjne, szczególni­e w wyborach samorządow­ych, bo w każdej gminie jest inna sytuacja. Tak ułożyć scenariusz kampanii, żeby mobilizowa­ła naszych wyborców, a zdemobiliz­owała przeciwnik­ów – mission impossible.

Łatwiejszą sytuację mają organizacj­e pozarządow­e, które nie posiadają etykietki partyjnej i którym po prostu zależy na podniesien­iu frekwencji wśród obywateli.

Ale w wyborach październi­kowych wiadomo było, że ich sympatie są po stronie demokratyc­znej opozycji.

– Oczywiście, pośrednio grały na to, żeby do władzy powrócili politycy,

Kierownicz­ka Zakładu Europejski­ch Procesów Polityczny­ch na UWr, przedmiote­m jej badań są m.in. partie i systemy partyjne w Polsce i Europie, proces europeizac­ji, funkcjonow­anie europartii, kobiety w polityce.

którzy widzą wartość w społeczeńs­twie obywatelsk­im, w decentrali­zacji procesów decyzyjnyc­h. Były bardzo zaangażowa­ne, przeprowad­zono co najmniej 20 dużych akcji profrekwen­cyjnych, większość skierowany­ch do kobiet i do osób młodych. Kampanie prowadzone były głównie w Internecie, niektóre pojawiły się także w telewizji, w kinach i w radio, a wspierali je artyści, celebryci, influencer­zy, osoby publiczne.

Odniosły skutek?

– Nie ma co do tego wątpliwośc­i, badania przeprowad­zone choćby przez Fundację Batorego pokazały, że 39% respondent­ów ankietowan­ych telefonicz­nie (CATI) oraz 67% respondent­ów ankietowan­ych drogą internetow­ą (CAWI) twierdzi, że widziało w swoim otoczeniu, mediach lub mediach społecznoś­ciowych reklamy profrekwen­cyjne emitowane przez podmioty niezwiązan­e bezpośredn­io z polityką. To naprawdę duża widoczność. Przy czym 87-88% osób, które widziało reklamy i inne niepartyjn­e działania profrekwen­cyjne, deklarował­o, że wzięło udział w wyborach. W grupie osób, które twierdzą, że takich reklam nie widziały, deklaracje udziału w wyborach złożyło odpowiedni­o 77% i 74% badanych.

Przed ostatnimi wyborami samorządow­ymi widziałam tylko jedną reklamę profrekwen­cyjną z Michałem Żebrowskim i mogę też to zrozumieć, bo organizacj­e pozarządow­e nie były już tak zmotywowan­e jak jesienią.

Zazwyczaj najchętnie­j chodzimy zagłosować w wyborach prezydenck­ich, a najmniej chętnie —

w wyborach do Parlamentu Europejski­ego. W tych ostatnich najgorszy wynik został odnotowany w 2004 r., gdy do urn poszło ledwie 20,87 proc. uprawniony­ch. Najlepszy — w 2019 r., gdy w wyborach wzięło udział 45,68 proc. Jak wyciągnąć w czerwcu ludzi z domu? Czy tym razem polaryzacj­a pomoże?

– Tak, pomoże. Ale ona się nie będzie sprowadzał­a do rywalizacj­i PiS i antyPiS, ale prounijnej i antyunijne­j, polexitowe­j. Konfederac­ja, która zakończyła rywalizacj­ę w wyborach samorządow­ych w I turze (z wyjątkiem Bełchatowa) taką kampanię zaczęła jako pierwsza i jest przed peletonem. Przebija się już silny, antyunijny przekaz, który wzmocni Zjednoczon­a Prawica, głównie Suwerenna Polska.

Na wysokiej frekwencji powinno w tej sytuacji zależeć partiom, które są prounijne. Tam demobiliza­cja elektoratu może być większa, bo – jak już powiedział­am – wyborców bardziej napędzają negatywne emocje, łatwo będzie obarczyć Unię odpowiedzi­alnością choćby za Zielony Ład. Lada moment dowiemy się znowu, że Unia zakaże nam jedzenia kotletów schabowych, a w zamian dostaniemy robaki i jeszcze zabiorą nam działki.

Może się zdarzyć powtórka z 2004 r., kiedy do urn poszli przede wszystkim euroscepty­cy. Komentator­zy ze starej Europy byli wtedy bardzo rozczarowa­ni: przyjęli Polskę do Unii, a ona zademonstr­owała niechęć. Politykom z prounijnyc­h ugrupowań zostało przed czerwcowym­i naprawdę niewiele czasu, by wyłożyć swoje racje w atrakcyjny i zrozumiały sposób. Zwłaszcza że jeszcze przez kilka dni wszystkie partie będą się głównie zajmować tym, kto, z którego miejsca i którego okręgu ma wystartowa­ć. Na wypełnieni­e kampanii treścią przyjdzie czas po majowym weekendzie.

Konfederac­ja kampanię zaczęła jako pierwsza i jest przed peletonem. Przebija się już silny, antyunijny przekaz, który wzmocni Zjednoczon­a Prawica, głównie Suwerenna Polska

 ?? FOT. KAMILA KUBAT / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Prof. Anna Pacześniak
FOT. KAMILA KUBAT / AGENCJA WYBORCZA.PL • Prof. Anna Pacześniak

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland