Milczący rozsądek, czyli nowy bezpieczny świat
Wakacje to świetny moment, by zetknąć się z setkami niedogodności wprowadzonych dla naszego bezpieczeństwa. Lotniskowa kontrola to koszmar nawet dla często podróżującego, który bez pytania wyjmuje laptop, zdejmuje zegarek i pilnuje, żeby w bagażu nie mieć więcej niż 100 ml cieczy – a co dopiero dla kogoś, kto z tym idiotyzmem zetknął się po raz pierwszy.
Po przybyciu na miejsce zaskakiwały nas z kolei przepisy urągające zdrowemu rozsądkowi, w rodzaju zakazu korzystania z basenu z wodą do pasa pod nieobecność ratownika. Polecam na pociechę lekturę książki Tracey Brown i Michaela Hanlona „In the Interests of Safety”, w której autorzy biorą pod lupy takie zakazy.
Wnioski są bliskie temu, co czuliśmy intuicyjnie. Znaczna część tych ograniczeń nie ma sensu. „Względy bezpieczeństwa” to w naszej cywilizacji hasło kończące wszelką dyskusję i wyłączające krytyczne myślenie.
Nie ma na to riposty. Gdy powołuje się na nie umundurowany funkcjonariusz, sprzeczanie się z nim grozi nam tym, że za chwilę wylądujemy na glebie skuci, opsikani gazem łzawiącym i porażeni elektrycznym paralizatorem (które to środki przymusu, nawiasem mówiąc, wcale nie są takie niegroźne, jak je władze ma- lują, są setki udokumentowanych przypadków zgonu pod ich wpływem).
Gdy zaś powołują się na nie politycy w publicznej debacie, z góry wiadomo, że ten, kto ośmieli się wyrazić wątpliwości, za chwilę zostanie ogłoszony sojusznikiem terrorystów, pedofilów i rosyjskiego wywiadu. W obu wypadkach osoby myślące rozsądnie siedzą więc cicho – bo to im mówi ten sam zdrowy rozsądek.
Brown i Hanlon cytują reakcję wicepremiera Johna Prescotta na kolejową katastrofę z 2002. „Nie zaoszczędzimy żadnych wydatków, żeby to się nigdy nie powtórzyło” – powiedział premier.
Dla osoby ze ścisłym wykształceniem te słowa to bełkot. Sensowne inżynieryjne zadanie to na przykład pięciokrotne obniżenie ryzyka incydentu, ale hasło „nigdy więcej katastrof” to bzdura.
„Nie zaoszczędzimy żadnych wydatków” to słowa piękne, ale bezsensowne, bo wydatki na bezpieczeństwo zawsze mogą być większe. Zawsze można zaprojektować kolejne zabezpieczenie kolejnego zabezpieczenia.
Rozsądne postawienie sprawy to: ile chcemy wydać dla osiągnięcia jakiego poziomu bezpieczeństwa (które w transporcie zwykle mierzy się ilością zabitych na milion pasażerokilometrów). Tyle że polityka, który postawi sprawę rozsądnie, natych- miast rozszarpią media i opozycja, przedstawiając go jako kogoś, kto lekceważy ludzką śmierć.
Brytyjski rząd narzucił w 2002 kolejom surowe normy bezpieczeństwa. W związku z czym bilety podrożały. W związku z czym ludzie przesiedli się do samochodów, podróżowanie którymi jest średnio 25
Przenośne wykrywacze bomb jeszcze nigdy nic nie wykryły
razy mniej bezpieczne od jazdy pociągiem. W związku z czym więcej ludzi zginęło w podróży – a wszystko to dla bezpieczeństwa.
Nie ma bardziej niebezpiecznej formy podróżowania od jazdy samochodem osobowym. 11 września miał w USA około półtora tysiąca dodatkowych, bezimiennych ofiar – to widoczna w statystykach górka związana z tym, że ze względu na zamknięcie przestrzeni lotniczej ludzie więcej jeździli samochodami.
Fragmenty o bezpieczeństwie lotniczym w ogóle są najciekawsze w tej książce. Prawicowe media do dziś uczą nas chemii smoleńskiej, w której materiały wybuchowe można identyfikować przenośnym urzą- dzeniem. Posługują się żelaznym argumentem: skoro takie urządzenia stosowane są na lotniskach, muszą być nieomylne.
Brown i Hanlon cytują autorów innej książki (Oxleya i Marshalla), poświęconej bezpieczeństwu lotniczemu, którzy chcieli umieścić rozdział poświęcony wykrywaniu bomb tymi urządzeniami. Nie udało im się go napisać, bo okazało się, że te urządzenia po prostu jeszcze nigdy nic nie wykryły.
Wzeszłym roku za to wWielkiej Brytanii aresztowano sprzedawców takich detektorów. Udało im się sprzedać różnym instytucjom, w tym lotniskom, około 7000 pudełek mrugających lampkami po 10 tysięcy funtów sztuka.
Gdzie politycy mówią, że „nie oszczędzą żadnych wydatków”, tam się pojawią sprzedawcy kolumny Zygmunta. Niby wszyscy dostrzegamy ten absurd, ale w końcu i tak głosujemy na polityków prezentujących siebie jako twardych szeryfów podejmujących zdecydowane decyzje.
Polityk, który spróbuje zadać zdroworozsądkowe pytanie o sens zapełniania więzień pijanymi rowerzystami czy nastolatkami przyłapanymi ze skrętem, nie będzie miał szans w wyborach. I tak w imię bezpieczeństwa czynimy świat mniej bezpiecznym.